𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 1
⌜ 𝐆𝐑𝐀𝐏𝐇𝐈𝐂 𝐃𝐄𝐒𝐈𝐆𝐍 ⌟
➥ banner:
。ZafiraMorgan.
⌜ 𝐂𝐎𝐑𝐑𝐄𝐂𝐓𝐎𝐑 ⌟
➥ corrector:
。Paulina Żydek.
꧁____________________________꧂
⌜ 𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 1⌟
꧁____________________________꧂
— Gdzie idziesz? — łapiąc moje ramię, Tobio zatrzymał mnie na korytarzu. W samym środku tłumu.
Z naszej dwójki to on był tym silniejszym, co w sumie nikogo nie dziwiło. W przeciwieństwie do mnie – on zaglądał na siłownie, miał nawet sześciopak, a na zajęciach sprawnościowych zawsze zajmował wysokie miejsca. Ja za to miałem lepsze rzeczy do roboty niż ćwiczenia.
— Na zewnątrz.
— Lekcje nadal trwają. — Wziął głęboki wdech i puścił mnie. — Znowu uciekasz? Niedługo twoja frekwencja spadnie poniżej normy, MUSISZ chodzić na zajęcia.
— Nie wyglądasz jak moja matka. — Przewróciłem oczami i spojrzałem na niego łagodnie. — Och, przestań, jutro przyjdę na wszystkie! — Posłałem mu krótki uśmiech i odszedłem w stronę wyjścia. Odwróciłem głowę i z radością stwierdziłem, że stoi tam dalej zirytowany. W końcu jego „dziecko" się nie posłuchało.
Na szczęście mieliśmy zgodę na swobodne chodzenie po całym terenie akademii. Łącznie z lasem, choć na jego granicy był płot pod napięciem elektrycznym. Dyrektor przykładał dużą wagę do chronienia smoków, to one były dla niego priorytetem. Nie śmiejąc się, powiem, że zapomniał o pewnej umiejętności tych stworzeń – one potrafiły latać, a siatki na niebie nie mieliśmy.
Chodziłem po brukowych ścieżkach, które znajdowały się jedynie przy większych budynkach, więc szybko z nich zboczyłem. Często znajdowałem nowe miejsca do przesiadywania, ale równie często i łatwo je gubiłem i nie potrafiłem ich ponownie znaleźć. Moja orientacja w terenie była słaba, ale już dawno doszukałem się plusów. Dzięki niej, na przykład, trafiałem do miejsc, gdzie widoki nie były po prostu piękne, ale wręcz niesamowite. Naszą akademię wzniesiono na skarpie, mimo to wokół niej rosło wiele drzew, które – wbrew pozorom – nie były lasem. Nazywano je boksami. Nikt nie wiedział dlaczego, a pogłoski głoszą, że nawet aktualny dyrektor się nad tym głowił. W czasie burzy woda na dole szalała niczym dziki lub skrzywdzony smok. Według niektórych to wina naszych istot. Że niby naszych bratnich dusz jest po prostu za dużo na tak małym terenie, co ma doprowadzać do spięć w naturze.
Błądziłem między krzakami i innymi roślinami jakieś piętnaście minut, więc byłem już dość znudzony. Nie ukrywam, że łażenie samemu po lesie bez muzyki było dla mnie męczące i bezcelowe. Dlatego usiadłem gdzieś blisko wody, jakbym na coś czekał. W gruncie rzeczy chciałem się po prostu uspokoić po lekcji, na której zostałem ośmieszony, ale dość szybko mi przeszło. Nie potrafiłem długo się o coś gniewać. Nie tyle, że mi się nie chciało, ile nie widziałem w tym sensu. W moich uszach szumiał wiatr, ale na szczęście nie był na tyle mocny, abym zaczął narzekać na zimno. Maruda ze mnie, prawda?
Wziąłem głęboki wdech i razem z dźwiękiem spuszczanego powietrza, usłyszałem charczenie. Dosyć głośne, gdzieś niedaleko mnie. Wstałem z kamienia i obejrzałem się wokół, otrzepując ubranie z ziemi. Byłem bardzo ciekawski, dlatego czym prędzej udałem się w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Uważnie stawiałem każdy krok, choć wiedziałem, że tutaj nic mnie nie skrzywdzi. Po prostu wyobraźnia płatała mi figle.
Dziwne odgłosy zaczęły przypominać chrapanie czegoś dużego. Przeraziłem się na myśl, że jednak nie byłem bezpieczny. Mimo to nadal szedłem we wcześniej obranym kierunku. Wiedziałem, że to niezbyt mądre, ale nie umiałem się już wycofać. Kiedy mogłem już dojrzeć, co na mnie czekało, zorientowałem się, że stałem na środku lasu – gdzie przecinały się wydeptane ścieżki i wiodły dalej w różnych kierunkach.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, kiedy na samym środku rozstajów spostrzegłem smoka. Zmroził mnie strach. Przez chwilę nie wiedziałem, jak zareagować, ale na pewno nie chciałem uciekać. Co prawda, widok gada zmroził mi krew w żyłach, ale chciałem sobie udowodnić, że wcale nie jestem głupi.
I że nie zasługuję na rytuał z trollem.
Byłem pewien swojej wiedzy, a teraz mogłem to pokazać i ucieczka nie wchodziła w grę. Stałem w miejscu i przyjrzałem jej się – to smoczyca, poznałem po długich rzęsach.
Nie miała ich wiele, a w niektórych miejscach miała rany po ich wyrywaniu. Byłem zdziwiony, samice raczej uciekały od ludzi, by w spokoju zająć się młodymi. A wątpiłem, że tak zniszczona istota mogła należeć do kogokolwiek ze studiów. Czułem, że to właściwy moment, by wykorzystać wszystko to, czego sam się nauczyłem. Szybko dojrzałem informacje, których potrzebowałem, by przeżyć spotkanie z tym stworzeniem.
Latające gady z czarnymi łuskami – nawet kilkoma – są na skraju zdrowia psychicznego. Rzecz w tym, że łuski smoków się zmieniają, dzięki czemu możemy się wielu rzeczy o nich dowiedzieć. Wszystkie rodzą się białe, ale z czasem przyjmują barwę swojego otoczenia, czyli na przykład osobnik żyjący głównie na piasku, będzie w odcieniach żółtego. Ale są również przypadki, gdy to rodzice mają wpływ na dziecko, które z czasem przejmuje umaszczenie obojga.
Samice nie potrzebowały zapłodnienia jaj, ale wsparcia po jego zniesieniu. Nie do końca radziły sobie też z wychowaniem smoczka, dlatego to właśnie „ojciec" miał nad tym pieczę. Po porodzie często stawały się też agresywne i wdawały się w walkę z partnerem. Co ciekawe, jeśli krew ojca połączyła się z łuskami młodego, dziecko przyjmowało jego kolor i niektóre cechy charakteru.
Były też przypadki, gdy zniszczony psychicznie smok zmieniał ubarwienie na czarne. I chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby jakiś osobnik z tego wyszedł, dlatego było to równoznaczne ze śmiercią. Ewentualnie z ogromną żądzą krwi, ale wtedy były one zabijane. Po prostu. Bez mrugnięcia okiem.
Tę, którą miałem przed sobą, powoli pochłaniała ciemność. Od ogona po prawie sam łeb była w czarnych łuskach, a ostatnie barwy, które byłem w stanie dostrzec to turkus i pomarańcz. Ta istota była dwukolorowa, ale na nią było już za późno. Jeśli miałem być szczery, to nie należała ona do zbyt urodziwych stworzeń. Nie mój typ.
Już wcześniej wspominałem, że miała ślady po wyrwanych rzęsach koloru białego. U samic były one długie i widoczne. Jej wychudzone ciało rzucało się w oczy. Podobnie głowa, która wyglądała na przesadnie dużą. Para rogów sprawiała wrażenie kruchych, a pazury słabych. Oddychała równomiernie i spokojnie, co stwierdziłem dopiero po dłuższym obserwowaniu czarnego brzucha smoczycy. Spała twardym snem, najwidoczniej odpoczywała po bolesnym spotkaniu z płotem pod napięciem.
Nie miałem pojęcia, jak zareaguje na moją obecność po wstaniu. Zapewne będzie się bała ludzi i raczej ode mnie ucieknie, choć istniała też możliwość, że powinienem już kopać sobie grób. Po dłuższym namyśle postanowiłem zostać. Czułem się podekscytowany, w końcu to kolejne spotkanie ze smokiem. A nawet smoczycą! Dlatego usiadłem po jej prawej stronie, bo w tym kierunku miała ułożony łeb. Nie chciałem, żeby po obudzeniu doznała szoku przez ludzki zapach. Interesowało mnie jej wychudzone ciało, bo zamierzałem określić mniej więcej jej wiek. Wydawała się dość młoda i na to też wskazywał wzrost oraz wyraźnie zaznaczone przednie łapy. Starsze osobniki miały je krótsze i silniejsze, a u młodych dopiero się kształtowały.
Siedziałem tak w jednej pozycji przez kilka godzin i w ogóle się nie nudziłem. Przeszkadzało mi jedynie uczucie drętwienia, ale cały czas je ignorowałem. Może to dlatego, że byłem absolutnie zakochany w smokach? Chociaż nie interesowała mnie wiedza teoretyczna. O ich zachowaniu, nawykach i pochodzeniu chciałem nauczyć się kompletnie sam. I w samotności cieszyć się nabytym doświadczeniem.
Zacząłem się zastanawiać, czy to możliwe, że moją bratnią duszą był głupi troll? Przecież o smokach wiedziałem całkiem sporo, byłem całkiem domyślny i szybko dokonywałem poprawnej dedukcji. Samodzielnie dochodziłem do wniosków i sam dawałem radę ze stopniami, nawet jeśli nie były jakieś wybitne. I o moim przeznaczeniu miały zaważyć te głupie oceny? Bo tak postrzegali mnie nauczyciele?
To wszystko naprawdę było niesprawiedliwe.
W czasie moich przemyśleń smoczyca się nawet nie ruszyła. Jej brzuch się rytmicznie podnosił i opadał, a nozdrza powiększały i zwężały. To wszystko, co robiła. Przynajmniej wiedziałem, że żyła, choć nie dawałem jej większych szans na przeżycie. Była czarna i w dodatku uwięziona na terenie akademii, więc jeśli przeżyję, to należy jej się nagroda.
Postanowiłem ją teraz opuścić, ale zamierzałem wrócić. Moja miłość do smoków nie pozwoliłaby mi jej tak zostawić, nawet jeśli spodziewałem się jej śmierci. Poza tym musiałem przygotować się na jutrzejszy dzień, w końcu obiecałem to Tobiemu. A nie lubię go oszukiwać, szczególnie że chciałem mu jakoś wynagrodzić to, że nie powiem mu o samicy w akademickich boksach. Dodatkowo zaczęło się już ściemniać, więc – szczerze mówiąc – nie miałem innego wyjścia. Posłałem istocie ostatnie spojrzenie i z bólem w oczach odszedłem, starając się zapamiętać jak najwięcej elementów drogi powrotnej.
Wróciłem do pokoju. Na szczęście po drodze nie spotkałem nikogo znajomego. Spodnie miałem brudne od błota, co mogło stać się przyczyną niewygodnych pytań, a ja najzwyczajniej w świecie nie miałem ochoty się komukolwiek tłumaczyć. Potrzebowałem czasu. Z głośnym westchnieniem położyłem się na łóżku z komórką w rękach i sprawdziłem nową wiadomość. Ostatnio zapomniałem odpisać mojej fryzjerce, a moje włosy wymagały pilnego odświeżenia. Poprosiła mnie, abym stawił się u niej za godzinę, bo miała akurat wolny termin. Od razu się zgodziłem. Przed wyjściem szybko się przebrałem, aby nie śmierdzieć na krześle.
Choć leżałem w łóżku w piżamie, to nadal w głowie miałem dzisiejsze wydarzenie. Nie potrafiłem tego przeanalizować. Dawno nie myślałem tak intensywnie, a nadal nie miałem o niczym pojęcia. Żadnych faktów i wniosków, totalna pustka. I to było w tym wszystkim najgorsze. Byłem ciekawy, co się stanie z tą samicą, bo rzadko się słyszało o takich przypadkach.
Wiedziałem, że nie mogłem nikomu o tym powiedzieć. Ona była moim sekretem i w stu procentach zdawałem sobie z tego sprawę.
Kiedy tak leżałem, wiele rzeczy przychodziło mi do głowy. Nie byłem specjalnie zmęczony, dlatego szybko zrezygnowałem ze spania. Poszedłem do łazienki i przemyłem twarz zimną wodą. Wiem, że nie można o tej godzinie wychodzić z pokoi, ale chyba zdołałbym przedostać się korytarzem do Tobia niezauważony. I tak nikt nie pilnował tych godzin.
Zarzuciłem na siebie pierwszą lepszą bluzę i wyszedłem. Od razu skręciłem w prawidłową stronę. Musiałem przejść prawie na drugi koniec korytarza. Z włączoną latarką w telefonie szedłem tam spokojnie. Nie spotkałem nikogo, ale przed drzwiami szybko się zorientowałem, że miałem duży problem. Tobio spał, a on zawsze zamyka pokój na klucz. Najgorsze było to, że moje pukanie mogło rozbudzić więcej osób, niż powinno.
Nie chciałem się teraz wycofać. Zmarnowałbym tylko okazję na podroczenie się z przyjacielem, a tego nie mogłem sobie odpuścić. Nie potrafiłem, jak jakiś bandyta, otworzyć drzwi spinką do włosów, poza tym nawet jej przy sobie nie miałem. Musiałem wymyślić coś innego.
Przypomniałem sobie, że Tobio zawsze zostawiał na noc otwarte okno, więc mógłbym przez nie się wślizgnąć do środka. Na moje szczęście mieszkaliśmy na parterze. Postanowiłem zaryzykować i wyjść z budynku. Trzymając się ściany, doszedłem do jego pokoju i wszedłem do środka.
Tobio spał wtulony w swoją kołderkę jak dziecko. Mruczał coś pod nosem. Zdjąłem z siebie bluzę i zabrałem mu jego pluszaczka, żeby zająć jego miejsce. Tak, Tobio nadal spał z pluszakiem. Wciśnięcie się w ramiona Tobia było wyzwaniem. Na szczęście nawet nie drgnął. Dopiero gdy próbowałem przenieść jego głowę na swoją rękę, zaczął się wybudzać. Chciałem go objąć, żeby nam obydwu było wygodnie, bo tutejsze łóżka nie były przewidziane dla par. Były wąskie, ale przynajmniej długie i w miarę komfortowe.
— Mhmrhg... — mamrotał coś pod nosem. Nagle otworzył oczy i od razu usiadł mi na biodrach, grożąc poduszką. Chyba miał jakieś odruchy obronne. Miał dziwny wyraz twarzy. Nie wiedziałem, czy był zdziwiony, zawstydzony czy może zły na mnie. Zacząłem się śmiać.
— Co ty tu robisz? Jest środek nocy!
— Moje łóżko było niewygodne — odpowiedziałem, udając powagę. — Chciałem sprawdzić twoje.
— Kiedyś mnie wykończysz! — warknął i opadł mi ciężko na biodra, jednocześnie przyciskając moje krocze. Westchnąłem cicho i z przebiegłym uśmiechem położyłem dłonie na jego udach. Przesuwałem ręce w górę i w dół. Uwielbiałem się z nim w ten sposób droczyć, zwłaszcza że zarumieniony Tobio był słodszy od większości dziewczyn!
— Nie sądziłem, że tak szybko weźmiesz się do rzeczy... — mruknąłem, lubieżnie oblizując usta.
Zaczerwienił się aż po same uszy i zszedł ze mnie. Zachichotałem, przyciągając go do siebie – w końcu mieliśmy iść spać. Jęknął niezadowolony, ale nie próbował mi uciec i tylko mocniej wtulił się w moją szyję. Jego oddech mnie łaskotał, ale nawet to nie przeszkodziło mi w zaśnięciu.
Wiedziałem, że rano dostanę wykład o swojej nieodpowiedzialności i braku rozsądku, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Warto było.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro