Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

33. Ogień [2]

~Callum~

- Pokaż mi chociaż kilka run - poprosiłem gdy mag nas wyprosił

- Te najbardziej praktyczne masz w swojej książce - powiedział 

- Co? - nie mówiłem mu nigdy nic o książce wypożyczonej z biblioteki u magów Nieba. Właściwie to wogóle z nim nie rozmawiałem...

- Wystawała Ci z torby jak wyciągnąłeś bukłak z wodą. Runa, słowo i tyle. Żadna filozofia... - powiedział - A teraz opuśćcie splot - mag narysował runę - ignis semicirculo 

Wokół nas pojawił się półokrąg ognia prowadzący nas do drzwi, który się stopniowo zmniejszał.
Zaczęliśmy biec w stronę wyjścia. 

Ledwo zdążyliśmy. 

Teraz musimy szybko dotrzeć na skraj pustyni, żeby nie mieć znowu styczności z tymi okropnymi wężami-pożeraczami-dusz.

~Rayla~

Idziemy już dwie godziny. Za niecałe pół zacznie się ściemniać, a my nawet nie widzimy skraju pustyni. 

Niedobrze...

- Przyspieszmy może trochę...

- Tak, tak jasne - powiedział Callum i znacznie przyspieszył. 

Jestem już w czwartym miesiącu ciąży, co już bardzo widać, i nie wiem czy dałabym radę wężom tak jak ostatnio. Dlatego wolimy nie ryzykować. 

Szliśmy pół godziny, i już zobaczyliśmy 'ląd'. Zaczęliśmy biec, bo już się ściemniało. 

50 metrów... 

40 metrów...

30...

20...

Tuż przy krawędzi pustyni zobaczyłam węża wyłażącego z jakiejś dziury i pełznącego w stronę...
Calluma

Szybko do niego podbiegłam, i w ostatniej chwili przecięłam go w pół mieczem. 

Wąż nie pożarł duszy mojego męża, ale mocno zadrasnął go zębem.

Niedobrze, niedobrze...

NIEDOBRZE...!

Callum zachwiał się, ale Ibis go złapał, i wziął na ręce. 

Pobiegliśmy ostatnią prostą i wypadliśmy poza piasek na trawę. Spojrzałam na pustynię, i zobaczyłam zawracające całe stado węży.

Ibis położył Calluma na jakimś dużym omszałym kamieniu. 

Mój mąż mamrotał coś. Zamdlał prawdopodobnie w czasie biegu.

Dostał wężowym jadem, który jeżeli jednemu wężu nie uda się zjeść duszy ofiary, to ma tą ofiarę obezwładnić. Niestety takie obezwładnienie to najczęściej śmierć, przynajmniej u elfów. A już zwłaszcza u ludzi.

- Zostań tu z nim - powiedział Ibis i wyczarował skrzydła - Znam odtrutkę na jad, tylko potrzebuję składników 

Zgodziłam się, i zostałam z Callumem, a Ibis odleciał. Widziałam tylko jak dwa razy opadł na ziemię, prawdopodobnie po jakiś składnik, a potem zniknął mi z pola widzenia.
Callum nadal mamrotał. 

- Gień... Bezpieczny... Śmierć... Enie... Pilnujesz...

Ja chyba mu coś zrobię... 

Znowu jest w swoim umyśle po tym, jak sobie coś zrobił... 

Obiecuję, że jak się obudzimy to mu jebnę...

~Ibis~

Zostawiłem Calluma z Raylą i poleciałem po składniki odtrutki. Jest ich mnóstwo, ale w większości rosną w pobliżu. Tylko dwa rosną na pustyni, a jeden na zboczu niedaleko będącej iglicy.

Leciałem szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, bo nie mogę pozwolić mojemu synowi umrzeć.

Jedna roślinka...

druga roślinka... 

Widzę iglicę...

Trzecia roślinka... 

Czwarta roślinka... 

Piąta roślinka... 

Iglica coraz bliżej...

Szósta roślinka... 

Siódma roślinka...

Jestem przy Iglicy...

Zerwałem roślinę rosnącą na zboczu, i poleciałem dalej. Połowę składników już mam. Jeszcze kilka roślinek ze strefy bezpiecznej, oraz dwie z pustyni.

Zebrałem wszystko czego mi brakowało spoza pustyni w przeciągu pół godziny, i spakowałem to do torby.

Wleciałem na pustynię, i zacząłem szukać wzrokiem. Jedna rzecz jest tak charakterystyczna, że nie sposób jej nie zauważyć.

Zobaczyłem kaktusa, podleciałem do niego, i zerwałem kilka kolców. 

Ah, ta charakterystyczna zieleń...

Został mi ostatni składnik, czyli...

Jad węża. 

Poleciałem w miejsce gdzie Rayla rozcięła węża i jad ukłuł Calluma, i zabrałem zwłoki gada tak, żeby nie dotknąć kłów. 

Upewniłem się że wszystko mam i doleciałem do Rayli bez żadnych uszczerbków na własnym zdrowiu.

~Callum~

Ostatnie co pamiętam przed kolejnym skokiem w głąb umysłu była Rayla rozcinająca pożeracza dusz, ostry ból w nodze, mgła i czyjeś silne ręce, a następnie bieg w czyiś rękach...

Spadałem...

Leciałem...

Wylądowałem...


Wokół mnie pojawiło się mnóstwo przedmiotów. Wszystkie tak jak w ostatnim splocie stały w ogniu, ale się nie paliły.

Przede mną pojawiła się czyjaś wysoka postać. Twarz była zasłonięta głębokim kapturem, więc nie widziałem kto to.

- Zrób to - powiedziała głebokim głosem - Możesz sprawić że te rzeczy spłoną.

Ale ja nie chcę - pomyślałem

- Jak? - powiedziałem

- Skup się na ogniu. Pomyśl o nim. Poczuj ten żar w sobie. Weź głęboki wdech i rozpal ten żar do granic możliwości.

- Po co mi to?

- Dla czystej przyjemności.

- Jaką widzisz przyjemność w niszczeniu rzeczy?

- Możesz wyładować emocje nie krzywdząc innych.

- Skąd masz pewność, że nie krzywdząc? Ogień jest niebezpieczny! Niesie śmierć i zniszczenie jeżeli go nie pilnujesz.

W tym momencie postać rozpadła się na malutkie kawałeczki, a ogień wokół mnie strawił płonące przedmioty.

Podłoga pode mną również się rozpadła.

Spadałem...

Leciałem...Wylądowałem...

...dokładnie na statku którym płynąłem z Raylą po morzu. Rayla się...
Paliła.

Dosłownie była cała w ogniu, ale zdawała się nic sobie z tego nie robić. Po prostu płonęła i już.Kraken zaatakował. 


Wziął Raylę w swój uścisk, a jej miecze zostały na dole. Ściskał ją, a jej ogień słabł.

Brakuje jej tlenu - pomyślałem


Akcja toczyła się dalej. To było coś w rodzaju wspomnienia, bo normalnie byłem tam 'ja' z wtedy, a akcja się toczyła bez mojego udziału. Elfy przeze mnie przechodziły i nic sobie z mojej obecności nie robiły.

W końcu, albo raczej niestety akcja doszła do momentu, gdy Rayla wpadła do wody.

Obydwie wersje mnie skoczyły za nią. Jej ogień coraz bardziej i bardziej gasł zalany wodą.

Tamtejszy ja ledwo zdążyłem wyłowić Raylę przed tym, jak jej ogień zgasł zupełnie.

Mimo że wiedziałem, jak to się skończy to kamień spadł mi z serca...

Statek usunął mi się spod nóg.

Spadałem...
Leciałem...

Wylądowałem...

Wokół mnie znowu pojawiły się przedmioty w ogniu, ale już wiedziałem co mam zrobić.


Skupiłem się na swetrze podobnym do swetra Claudii który nosiła w zimę.

Wyczułem żar, który trawił sweter. Nie było to trudne, bo był charakterystyczny. Taki...

...magiczny...

Wziąłem głęboki wdech, i w tym momencie ogień wzrósł i się rozgrzał tak, że w swetrze zaczęły się robić dziury.

Chwilę później wytrzymałem oddech, a ogień zupełnie zgasł.

~Ibis~

Wróciłem do Calluma ze wszystkimi składnikami.

- Muszę sobie tylko przypomnieć jak to było. Pomóż mi go przenieść na trawę. - powiedziałem do elfki

Ja go przeniosłem, a Rayla asekurowała jego głowę gdy go kładłem.

Położyłem rośliny wokół chłopaka, i każdą z nich pokropiłem jadem węża. Zacząłem mówić tekst w pradrakonicznym. Musiałem zastanawiać się nad każdym wersem żeby się nie pomylić. 

Drugiej szansy nie będzie... 

W pewnym momencie Callum wstrzymał oddech, a ja akurat skończyłem.

Kwiaty się podniosły i zaczęły krążyć wokół mojego syna, a trucizna z jego nogi wściekła z niej i wsiąkła w ziemię. 

- Teraz musi się tylko obudzić - powiedziałem, a Callum dosłownie sekundę później usiadł i otworzył oczy. 

- Już umiem! - powiedział - Umiem...

~Callum~

Otworzyłem oczy i gwałtownie usiadłem.

- Już umiem! Umiem...

Wstałem a oni oboje patrzyli się na mnie.

Wziąłem gałązkę i wpatrzyłem się w nią. Drugą ręką narysowałem runę. 

- Ignis

Gałązka zapłonęła, a ja poczułem jej żar. Wziąłem głęboki wdech.

Ogień urósł, a gałązka zaczęła szybciej się spalać. 

Wstrzymałem oddech a ogień zgasł nie zostawiając po sobie ani śladu żaru.

Opanowałem wszystkie arkany - pomyślałem, i w tym momencie świat wokół naszej trójki zawirował

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro