Rozdział 7
Dedyczek dla hoseokimchim za miłe potowarzyszenie i poprawianie podczas pisania. Gratuluje wytrwałości! 3 godziny to naprawde dużo...
Kiedy w końcu udało mi się otworzyć oczy, oślepiło mnie jasne światło słoneczne. Podniosłem się na łokciach i powoli zacząłem wstawać.
~ Ani mi się waż! ~ huknął ktoś za mną.
- Aaa! - wydarłem się na cały głos, odwracając się w stronę głosu i stając w pozycji obronnej.
~ Hahahahaha... Na Dragnatta! Hahaha... ~ roześmiał się Płomień ~ Nie wiedziałem że to mi się uda.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem ze zdziwieniem mocno barwiącym wypowiedziane przeze mnie słowa. Przecież on mieszka w zupełnie innych stronach.
~ Aktualnie się z ciebie nabijam ~ wydukał z przerwami na śmiech. Rzeczywiście, baaardzo zabawne.
- Przecież wiesz o co mi chodzi! - zacząłem się niecierpliwić.
~ Ugh... No dobra ~ powiedział, a potem dodał ciszej ~ Z tobą to w ogóle nie można pożartować...
~ Słyszałem ~ mruknąłem do niego pod nosem w smoczym języku.
~ Jestem tutaj, ponieważ, iż, dlategosz że... ~ zrobił pół minutową przerwę budującą napięcie ~ Nudziło mi się z rodzinką i przypomniałem sobie, że jak byłem mały to uratował mnie pewien szmaragdowooki chłopak, więc pomyślałem sobie, że może go odwiedzę ~ powiedział na jednym oddechu.
- Ok, ale gdzie jest teraz ta twoja rodzinka? - spytałem zdenerwowany tym, że może w tym momencie są obok wioski i ktoś może ich zaatakować i, w najgorszym przypadku, zabić.
~ Nie wiem, ale pewnie gdzieś na Wyspie Węgorzy... ~ ziewnął i się położył, a ja odetchnąłem z ulgą. Próbowałem obejść smoka leżącego przede mną, żeby pójść nad jeziorko, ale jak niby obejść Tajfumeranga, co ma rozpiętość skrzydeł 15 metrów, a jego ciało jest długie na prawie 11? No nijak. W końcu postanowiłem nie patrzeć na savoir-vivre czy kulturę i przejść po nim. Z łatwością wskoczyłem na jego prawe skrzydło i zacząłem się przemieszczać wzdłuż jego cielska. Gdy byłem już na samym końcu i już miałem schodzić, Płomień nagle wybudził się z letargu. Zamachnął skrzydłami i wyrzucił mnie w powietrze na wysokość paru rosłych wikingów. Już miałem się rozplaskać o skały, kiedy nagle zza drzew wyskoczył nie kto inny jak nadopiekuńczy gad, zwany także Szczerbatkiem. Szybko zorientował się i skoczył mi na pomoc, dzięki czemu ominęło mnie bliskie spotkanie z jakże intrygującymi głazami. Ledwie wylądowaliśmy, a już Mordce włączył się tryb, jak wcześniej wspomniałem, nadopiekuńczego gada.
~ Czkawka, wszystko w porządku? ~ zaczął swój monolog ~ Coś cię boli? Jak to się stało? Wiesz że mogłeś zginąć?! ~ wybuchnął gniewem, łypając wściekle kątem oka na wylegującego się w słońcu Płomienia.
- Jest dobrze. Nie, nie boli. Normalnie. Wiem. - powiedziałem z iście stoickim spokojem.
~ I ty to mówisz tak spokojnie?! ~ wydarł się. Chyba muszę go uciszyć, bo tymi swoimi rykami pobudzi wszystkich na wyspie. Podeszłem do niego i podrapałem go w takie jedno czułe miejsce na szyji. Od razu padł na ziemię jak martwy i pogrążył się w słodkim śnie.
- Uf... - odetchnąłem z ulgą - Nareszcie chociaż chwila spokoju i ciszy... - mruknąłem przeciągając się. Niestety właśnie w tym momencie usłyszałem donośny wybuch dochodzący najpewniej ze strony plaży Thora.
~ C-co si-się dzie-dzie-dzieje? ~ wyjąkał na wpół rozbudzony Tajfumerang.
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami - Coś wybuchło na drugiej stronie wyspy.
~ A temu co? ~ spytał patrząc na leżącego za mną smoka.
- Pewnie się nawąchał smoczymiętki - skłamałem.
~ Czyli chwilowo wszystko spada na mnie, co? ~ stwierdził. Bo to było pytanie retoryczne, prawda? Czy nie... No ja sam już nie wiem... Pokiwałem mu w odpowiedzi głową, a on wzioł mnie i Szczerba na swój grzbiet i wzbił się w powietrze. Po paru minutach lotu zobaczyliśmy wielką pożogę ogarniającą niemalże cały las, aż do Ścieżki Drwali. Płomień spojrzał się na mnie wystraszony. Chlera, muszę obudzić Mordke, inaczej spłonie cały las. Chwila moment... Czy tamte małe punkciki w oddali, to nie są przypadkiem Mieczyk, Szpadka i Sączysmark? Wyjąłem lunetę z torby przymocowanej obok siodła Szczerbatej Mordki i przyłożyłem ją do oka. Tak, niestety to oni... Chociaż w sumie to jest plus tej sytuacji. Jak umrą, to przestaną mi dokuczać.
- Ugh... No dobra, pomożemy im - postanowiłem.
✂️✂️✂️✂️✂️✂️✂️✂️✂️✂️✂️✂️✂️✂️✂️
Przepraszam, że taki krótki, ale nie mam zbyt dużo czasu na pisanie, ponieważ w następnym tygodniu mam trudne testy i kartkówki, więc muszę się na nie uczyć.
PS: Jeśli wam się spodobało to dawajcie gwiazdki i komy.
Licze na was! 💋
@Blood_-_Queen
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro