Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

POV: Czkawka - Nieznana Wyspa

Kiedy byłem zaledwie kawałek od wody, poczułem jak coś mnie łapie za tunikę... Odwróciłem głowę w tamtą stronę i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu i jeszcze większemu przerażeniu zobaczyłem czerwono - brązowe łapy smoka... Gdy mnie wreszcie postawił na ziemi, wystraszony zacząłem uciekać... Smok skoczył na mnie, przygważdżając do ziemi... Po chwili poczułem jak nacisk na plecach znika... Powoli odwróciłem się i ujrzałem żółte, śledzące każdy mój nawet najmniejszy ruch, ślepia Koszmara Ponocnika...

- Emmm... - zaciąłem się - Cze... Cześć... - wykrztusiłem w końcu.

'No tak Czkawka! Ale ty jesteś mądry! Gadasz do smoka, jakby... Nie wiem... Był twoim znajomym...'

W odpowiedzi otrzymałem ciche mruknięcie... Niepewnie wstałem z ziemi i podszedłem do latającego gada... Ten tylko ponownie zamruczał i... Zaczął się do mnie łasić??? Serio? Ja tu oczekuję jakiegoś krwawego i dramatycznego zwrotu akcji, a on po prostu zaczyna się o mnie ocierać, jakby był jakimś kotem ...

< dop. autorki - nie wiem czy wikingowie wiedzieli co to kot, ale oki... >

Gdyby ktoś to usłyszał już dawno leżał by na ziemi, tarzając się ze śmiechu... Po chwili Ponocnik skinął łbem na siebie potem na mnie i na końcu w kierunku lasu... Chciał abym z nim poszedł... Kiwnąłem głową na znak że zrozumiałem i podążyłem za oddalającym się w nieznanym dla mnie kierunku, zastanawiając się dlaczego ten smok mnie tutaj zaniósł, a nie rozszarpał lub zrzucił do morza... I najważniejsze... Czemu on mnie ocalił... Uratował moje nic nie warte życie... Dlaczego? Pewnie nigdy się tego nie dowiem...

Tydzień później

Przez ostatnie siedem dni mieszkałem ze spotkanym Ponocnikiem i wydaje mi się że go znam... W głowie świta mi już jakieś imię... Ale nie jestem pewien... Muszę to sprawdzić... Ale na razie zjem śniadanko... Jak na co dzień... Ryba... Lecz nie jest to taka jaką dawał mi mój ojciec, czyli prawie w ogóle mięsa i mnóstwo ości... Ta jest tłusta, mało ości i jeszcze dokładnie przypieczona... Smoki wolą surowe, dla mnie też są smaczne, ale jednak bardziej przypadła mi do gustu taka podpieczona, z chrupiącą skórą...Odkryłem że smoki to kochane i miłe stworzenia, których wcale nie trzeba zabijać, a żeby przestały napaści wystarczy tylko się z nimi zaprzyjaźnić... Cały czas myślę o wiosce... Czy się o mnie martwią? Pewnie nie. Świętują pozbycie się najczarniejszej owcy na Berk? Na 100% tak. Aktualnie jestem w jaskini, przy jeziorku i patrzę jak dwa Straszliwce bawią się z jakimś innym nieznanym smokiem... Skaczą na siebie i podgryzają... Słodko to wygląda... Po chwili odwracam się do leżącego obok mnie smoka.

- Wiesz co? Mam wrażenie jakbym ciebie już kiedyś widział... W głowie świta mi jakieś imię... Ale nie jestem pewny - odzywam się, a w odpowiedzi otrzymuję pytający wzrok i cichy pomruk zachęty do dalszego mówienia.

- Mogę zobaczyć twoje skrzydła? - zapytałem, a smok kiwnął potwierdzająco głową.

Podszedłem do niego powoli i obejrzałem najpierw jedno skrzydło... Nic na nim nie było... A później, gdy wziąłem w rękę drugi płat, zobaczyłem długą jasną szramę ciągnącą się od pazurów, aż po końcówkę...

- Czyli jednak... - wyszeptałem, a w mojej głowie pojawił się obraz z chwili i zobaczyłem tego samego smoka w jakimś tunelu - Derek? To ty? - spojrzałem niedowierzająco na gada, a ten ponownie pokiwał łbem - Ale... Jak to możliwe... I gdzie ja byłem przez te cztery cholerne lata, kiedy byłem jeszcze małym dzieckiem... - zastanawiałem się. Smok wstał, powoli do mnie podszedł i wskazał na zachodzące już słońce, swój grzbiet i dalekie zarysy mojej rodzinnej wyspy, do której nie czuję żadnego przywiązania, czy melancholii...

- Ughhh... - westchnąłem męczeńsko - No dobra, ale odwiedzisz mnie kiedyś? - spytałem głosem przepełnionym nadzieją, a Derek wywrócił oczami i wrzucił mnie na swój grzbiet.

~ Jasne że odwiedzę ~ usłyszałem czyjś męski, stanowczy oraz trochę rozczulony głos.

- Chwila... - zamrugałem oczami - Czy ty właśnie coś do mnie powiedziałeś?

~ No tak... ~ znowu go usłyszałem. No dobra... To jest trochę (czyt. bardzo!!!) dziwne...

- Ale jak? To w ogóle możliwe? Przecież ja jestem człowiekiem! Jakim cudem cię zrozumiałem!? - wyrzuciłem z siebie.

~ Od kiedy pamiętam tak miałeś... Rozmawiałeś ze smokami w naszym języku. Nie martw się... U ciebie to jest normalne. Kiedyś odkryjesz powód. ~ powiedział.

- No dobra... - westchnąłem, położyłem się wygodnie na grzbiecie smoka i zmęczony tym jakże pracowitym dniem, zasnąłem. Obudziłem się dopiero po jakiejś godzinie, za sprawą wielkiego, czerwonego i latającego gada, który był tak miły, że użyczył mi morza, jako miejsca do kąpieli... Jeśli lecicie na smoku, który ma zdolność samozapłonu, pamiętajcie, nigdy nie wsiadajcie na niego mokrym, chyba że chcecie się uprażyć... Po paru minutach dotarliśmy do wyspy, a tam co? No oczywiście że atak smoków! A jakżeby inaczej... Derek odstawił mnie dopiero na skraju wioski, chociaż ja nalegałem aby zrobił to już wcześniej... W bardzo szybkim tempie pobiegłem do kuźni, aby pomóc Gburowi w wyrobie i naprawie broni...

- Cześć Pyskacz! - krzyknąłem zaraz po wejściu, a raczej wbiegnięciu, do kuźni.

- O! Czkawka! - zawołał wyraźnie ucieszony - Gdzieś ty się podziewał przez te ostatnie kilka dni?

- Aaa... To tu, to tam... - powiedziałem wymijająco, biorąc się za ostrzenie topora.

- No dobra... - wzruszył ramionami - Ale przygotuj się na niezłe kazanie od wodza...

- Trudno... Jakoś wytrzymam... Ale z tego co wiem, to bez ofiar się nie obejdzie... - mruknąłem kując nową maczugę. Gdy już brałem się za następną broń, usłyszałem krzyki wikingów, świst, wybuch oraz pełen smutku ryk i... Kolejne wspomnienia do mnie wróciły... Wielki, biały smok. Dwa średniej wielkości ciemnego koloru. Jeszcze jeden mniejszy, podobnego koloru do poprzedników. Jezioro. Zabawa. Śmiech.


No... Coś tam mu się przypomniało...

Komentujcie i cierpliwie wyczekujcie nexta!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro