Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

- Lepiej się czujesz - pyta z troską, widząc, jak Hallson otwiera oczy.

- Długo spałam?

- Jakąś godzinę, może dwie. Dasz radę iść dalej, może powinniśmy...

- Nie - mówi i wstaje, chociaż doskwiera jej pulsujący ból głowy. - Musimy iść dalej. Myślę, że to już niedaleko.

Michael jeszcze raz przygląda się dziewczynie, szukając jakiejś oznaki słabości, jednak ona potrafi ją perfekcyjnie ukryć. Chwyta dziewczynę dwoma rękami za podbródek i podnosi do góry, aby ich spojrzenia się spotkały.

- W porządku, ale jakby coś się działo to masz mi od razu mówić. Jesteśmy tu dla Astriela, ale chorzy ani tym bardziej martwi mu nie pomożemy.

- Rozumiem, ale naprawdę nie przejmuj się - oznajmia, całuję go w policzek i wymija, idąc dalej.

Uparta, jak zawsze

- W każdym razie, szpon mocno cię zadrapał, możliwe, że uszkodził mięśnie, ale opatrzyłem to, jak najlepiej umiałem.

Dopiero teraz Ruby przypomina sobie o ramieniu. Zerka na opatrunek, który jest mocno przesiąknięty krwią.

- Dziękuję. Świetna robota.

- Wiadomo - mówi, nie ukrywając dumy.

Po kilku godzinach para robi sobie przerwę. Kiedy Michael poszedł załatwić potrzebę, dziewczyna odwiązała opatrunek chcąc zobaczyć, jak bardzo jest źle.

Ale zaraz tu nic nie ma. - pomyślała, kiedy po raz kolejny próbowała się doszukać chociaż najmniejszej ryski. Jedyną oznaką rany, była stara i zaschnięta krew.

- Możemy iść - głos chłopaka wyrywa ją z zamyślenia.

Zawiązuje na powrót bandaż i idzie w dalszą drogę. Jej głową jest pełna myśli. Co się stało? Jak to możliwe, że tak szybko się zagoiło?

Cały czas się zastanawiając, mija kolejne zarośla i kamienie. Las robi się co raz dzikszy, a jedynym wyjściem jest ścinanie roślin, zagradzających przejście.

Nagle Ruby zostaje pociągnięta za rękę do tyłu. Siła grawitacji sprawia, że Michael przewraca się razem z dziewczyną. Rudowłosa leży plecami do jego klatki piersiowej, która powoli podnosi się i opada. To bardzo uspokajające.

- Co jest? - pyta z lekką pretensją.

- Jeszcze jeden krok i byłabyś mokrą plamą.

Odsłania krzak. Metr od nich jest klif, a z niego rozciąga się piękny widok. Wapienne, prawie białe skały otaczają do okoła, znajdującą się na dole polane. Widać też kilka pojedynczych drzew i więcej skał. Jedynym przejściem z polany jest morze, do którego prowadzi kamienista plaża. Woda jest tak lazurowa, jak jeszcze nigdy nie widzieli.

- Chyba po raz kolejny ratujesz mi życie - przyznaje dziewczyna.

- ''Chyba''?

- Oh no dobra, gdyby nie ty, już dawno leżałabym dwa metry pod ziemią - odpowiedziała i z wdzięcznością go pocałowała.

Chce się odsunąć, ale mężczyzna pogłębia pocałunek. Jednak szybko się odsuwa, przypominając sobie o bracie.

- Spójrz! - krzyczy dziewczyna i pokazuje palcem odległy punkt.

- Co tam jest? Nic nie widzę.

- Jak to nie widzisz?

- Przecież z tej odległości nikt by nic nie zobaczył. Pamiętaj kto z nas był lepszy w obserwacji.

- To jedyne w czym byłeś lepszy - oznajmia sucho. Nienawidzi przegrywać.

Ale dlaczego? Dlaczego ona widzi idealnie każdy włos, poszarpane ubranie, pory skóry i kropelki potu, osoby oddalonej prawdopodobnie o kila kilometrów

Jak on może tego nie widzieć, a ja tak?! Przecież tam leży jego rodzony brat...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro