Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zamówienie 4

One-shot o przemianie Węgorza (mmm kocham go soł macz ( ͡° ͜ʖ ͡°)) Bimpsi Wengoszu nie bondź smutny, ale powiem ci w sekrecie, że złe postacie są najlepsze B). Jego themesong mnie cały czas inspirował <3. Dla przypomnienia zostawiam go w multimediach. Ostrzegam, że one-shot nie jest poprawiony! Po więcej jego osoby, zapraszamy na konto, do RP.

Miłego!


- Animus Węgorz wraz z rodzicami – orzekł donośny głos smoka stojącego przed salą bankietową.

Smok w kolorze krystalicznej wody uśmiechnął się do wszystkich spojrzeń, jakie się na niego zwróciły i zszedł po pięknie przyozdobionych schodach. To był jego pierwszy publiczny bal, a już czuł się jak w domu. Dołożył wszelkich starań, by wspiąć się tak wysoko, a gdy wreszcie mu się udało, czuł nieziemską błogość słysząc przedrostek „animus". Do tej pory kojarzyło mu się to wyłącznie ze złymi rzeczami. Jego jakże cudowni rodzice postarali się o to. Po tym wspaniałym przedrostku i jego imieniu, został gorzkawy smak słów „z rodzicami".

Gdyby miał jakiś wybór, nigdy przenigdy nie zabrał by swoich rodziców na bal, a tym bardziej wśród tylu ważnych osobowości. Pomijał fakt, że na początku w ogóle nie chciał słyszeć o służeniu królowej i by osiągnąć swoją dzisiejszą pozycję, został przymuszony przez rodziców. Ani jego ojciec, ani matka nie posiadają tej mocy. Nie znają też żadnego przodka, kto by mógł ją mieć. Węgorz wysnuł teorię, że musi być jakoś spokrewniony z Albatrosem – drugim animusem królowej.

Kiedyś przeraziłby go widok tylu oczu, tylu smoków w jednym miejscu, lecz nie robiło to na nim żadnego wrażenia – przeciwnie! – napawał się nimi. Dostrzegał mieszankę strachu, podziwu i czci z każdej strony, a teraz i nawet od rodziców. Mógł wyczuć jak bardzo są niepewni, czy na pewno do tego chcieli doprowadzić. Węgorz dawno rozgryzł ich plan, by pewnego dnia usiąść obok królowej, lecz nie przewidzieli, że to on będzie tam usadzony.

Nie odwrócił wzroku ani na chwilę, kroczył dumnie, jak gdyby był co najmniej królem. I tak się też czuł. Gdy powoli zsunął się z ostatniego schodka, od razu przyskoczyła do niego elegancka smoczyca, oferując mnóstwo napojów i przystawek.

Tak, to jest życie, pomyślał rozmarzony, sięgając po kokosa.

Ukradkiem zerknął za siebie, sprawdzając czy rodzice nadal trzymają się blisko niego. Ku jego rozbawieniu zobaczył, że stoją w przejściu, gapiąc się na wszystko po kolei. Potrafili zachowywać się tak nie stosownie. Przez mózg Węgorza przeszła pewna myśl.

- Przepraszam, ale można by było usadzić tę parę na końcu stołu? – szepnął do kelnerki. – W razie problemów proszę powiedzieć, że ja tak zarządziłem.

Smoczyca pokiwała głową i zniknęła pośród rozmawiających cicho smoków.

Węgorz uśmiechnął się do siebie, sącząc napój. Z nutą irytacji patrzył na nędzny ubiór matki i okropną niezdarność ojca. Wrócił do wspomnień, by przypomnieć sobie jak to wszystko się potoczyło.

***

- Ruchy, ruchy! – warczała Fala, trzepiąc ogonem na wszystkie strony. – Jeśli dalej będziesz się tak guzdrał, będziesz się raczej nadawał na wypatroszenie, niż na pomaganie w kuchni.

Węgorz miał wrażenie, że sklonował swoje ciało, bo widział siebie dosłownie wszędzie. Skakał po kątach kuchni najszybciej, jak tylko umiał. Raz przed jego nosem pojawiał się garnek z mnóstwem owoców morza w środku, a zaraz potem zobaczył szafkę pełną przypraw, ale i tak nie mógł się im przypatrzeć zbyt dobrze, bo kilka sekund później znalazł się przy schowku na wielkie łyżki. Działał instynktownie, kierowany wskazówkami, które wpajano mu od wyklucia. Wiedział dokładnie, co miał zrobić, w jaki sposób i jak długo, jednak nawet jeśli dawał z siebie wszystko, dla jego matki to wciąż było za mało.

- Szybciej z tymi krewetkami, bo się zaraz rozpuszczą! – poganiała go, za każdym razem gdy śmignął obok niej. – Jeśli będą miękkie, osobiście zrobię to samo z tobą.

Nie miał nawet czasu zastanowić się, co takie małe smoczę, jak on, robi w kuchni przydrożnego baru na jakimś odludziu. Smoczęta w jego wieku dokańczały swoją edukację, podczas gdy on ledwie potrafił sklecić kilka zdań na papirusie. Gdyby tylko jego rodzice mieli czas na wysłanie go do szkoły, może miałby odwagę wychylić nos spoza domu. Chociaż i w nim nie czuł się najlepiej.

Jego „domem" zwykł nazywać małą, podmorską jaskinię, w której zapewne kiedyś żył jakiś węgorz morski. Stąd też jego imię. Wykluł się w niej, a ponieważ rodziców nie za bardzo obchodziło jak nazwą swojego syna, został Węgorzem. Z drugiej strony oni również nie mogli się szczycić wybitnie majestatycznymi imionami. Ojciec został Rakiem, z powodu czerwonego koloru pasów iluminacyjnych. Jego matka... Cóż...

Węgorz wzdrygnął się na kolejny wrzask Fali. Szybko wlał sok z wodorostów i przyprawił to proszkiem z rozgwiazdy. Ogonem przysunął sobie kosz na odpadki i zgarnął zeschniętą trawę morską ze stołu. Małą buteleczkę ze sproszkowaną rozgwiazdą wziął w łapę i jednym susem doskoczył do szafki. Płynnie odstawił ją na miejsce, nie odwracając wzroku od bulgoczącej zupy.

Oczywiście przepis nie polegał na gotowaniu, ale Węgorz znał doskonałe sztuczki, jak przyrządzić taki wywar. Kiedyś spotkał starego Nieboskrzydłego (jedynego, jakiego widział w swoim życiu! Opowiadał mu mnóstwo rzeczy o jego królestwie, chociaż oboje wiedzieli, że ich królowe prowadzą zajadły spór. Węgorz zwykł odwiedzać go w skalnej wnęce, znajdującej się przy morzu, gdy wysyłano go po sprawunki, jednak pewnego dnia już go tam nie było.) który pokazał, jak wskrzesić ogień. Potarł dwa kamienie, a iskra przerodziła się w żywy płomień. Nieboskrzydły mówił, że był zbyt stary, by móc ziać ogniem, lecz Węgorz nie do końca mu wierzył. Coś mówiło mu, że to nie z powodu starego gardła. Jednak nigdy nie będzie mógł znaleźć odpowiedzi na jego pytanie.

Tak więc używał tych dwóch kamieni, by wzniecić małą iskrę, która mogłaby sprawić, że składniki będą się lepiej mieszać. Swoje odkrycie naiwnie pokazał rodzicom, a oni odebrali mu magiczne kamienie i sprzedali na najbliższym targu.

Nie wiedzieli, że Węgorz potrafił znaleźć sposoby na omijanie takich problemów.

Gdy zdjął ciężki garnek z wykutego w skale blatu i postawił na stole, poczuł ulgę. Pracę na dziś miał skończoną, ponad to umierał z głodu. Wszystkie te zapachy dawno przyprawiły by zwykłe smoczę o zawroty głowy, lecz Węgorz potrafił je zignorować. Co prawda pierwsze dni były dla niego wyjątkowo trudne. Odkąd głód stał się dla niego codziennością, gdy po raz pierwszy trafił do kuchni, nie mógł oprzeć się skosztowaniu choćby małego kalmara. Nie potrwało to zbyt długo, bo kiedy Rak przyłapał go na wyjadaniu flaków z orki, dostał porządne lanie.

Fala odepchnęła go od jego dzieła i zanurzyła jedną z tych ogromnych drewnianych łyżek, które próbował utrzymać. Wzięła łyk, pomlaskała chwilę i zerknęła krzywo na syna.

- Za mało słona – powiedziała swoim denerwującym głosem. Wysunęła język i kłapnęła paszczą. – Jest obrzydliwa.

Węgorz poczuł się tak, jakby ciężar tego garnka przygniótł go całego. Naraz głód i zmęczenie zaczęły mu dokuczać jeszcze bardziej.

- Tylko tyle? – zapytał cicho. – Można ją dosolić.

- Do klienta tak nie powiesz. – Fala rzuciła łychą o stół, rozchlapując resztki zupy w pysk Węgorza. – Masz ją zrobić od początku, a te ścieki wylej.

- Ale, matko... - zaprotestował Węgorz, czując ścisk w żołądku na myśl wyrzucenia jedzenia. – Może ojciec jej spróbuje. Może nie jest taka zła?

Fala syknęła na syna, a ten skulił się widząc jej ostre pazury. Przełknął ślinę z niepokoju. Bał się nie tylko o siebie, ale i o los jego wywaru. Nie mógł dopuścić, by coś się z nim stało. Był zbyt głodny i zbyt zmęczony, by następnego dnia przetrwać bez jedzenia.

Otyła Morskoskrzydła patrzyła na niego z góry tym samym pogardliwym spojrzeniem, jakie widywał codziennie. Jej rybie, wyłupiaste oczy przypominały Węgorzowi dwa kamyki, które ostatni raz widział właśnie w jej szponach. Zapamiętał, że były zimne, gładkie i ostro zakończone. Właśnie takie były oczy Fali.

- Twój ojciec na pewno stwierdzi to samo – warknęła w końcu. – Nie ma powodu, by tutaj przychodził.

- Przekonajmy się – zaproponował Węgorz i nie czekając na reakcję Fali zaczął krzyczeć – Tato! Ojcze! Ojczeee...!

Fala zatkała mu pyszczek wielką łapą, a smok mógł po raz pierwszy poczuć nierówności i blizny od pracy.

- Zamknij się, bo działasz mi na nerwy – krzyknęła pół głosem.

Ścisnęła łapę mocniej, prawie wbijając pazury w łuski Węgorza, a ten zaskomlał błagalnie. Fala z rozmachem odrzuciła syna, a przeturlał się po podłodze. Następnie podniosła ogon i przechodząc strąciła garnek, a cała zupa wraz z kawałkami owoców morza wylądowała z hukiem na ziemi. Morskoskrzydły podniósł się, łapiąc się za zsiniały nos, a małe łzy cisnęły mu się na oczy. Patrzył, jak jego dzieło powoli rozpływa się po całej powierzchni, odbijając szare światło zewnątrz.

- Ups... - Fala wdepnęła prosto w jedną z poćwiartowanych krewetek. – Posprzątaj to.

Smoczyca ceremonialnie przeszła po kuchni, rozchlapując dodatkowo resztki wody. Węgorz zastygł nawet nie zwracając na nią uwagi. Naraz przypomniał sobie wszystkie te chwile, gdy udało mu się coś osiągnąć. Zazwyczaj zaraz potem pojawiała się pustka i czerń, przez którą nie mógł się przebić. Ten dzień okazał się być taki sam, jak wszystkie wcześniejsze.

Podszedł kilka kroków i legł na ziemię. Zaniósł się cichym, pełnym dziecięcego żalu płaczem. Jego łzy pomieszały się z wciąż cudownie pachnącego wywaru. Zacisnął łapy na pustce, czując jak cały ten ciężar odejmuje mu sił. Musiałby się zdarzyć cud, by mógł się z powrotem podnieść. Przez chwilę pomyślał, że dobrze by było zostać kaleką. Rodzice przestaliby go prześladować. A może byłoby mu jeszcze gorzej.

Najgorsze było w tym wszystkim to, że nie miał szansy na lepsze traktowanie. Doszło do niego, że Fali nie obchodziło jak bardzo się starał. Nie obchodziło ją ile pracy wkłada, by jej udogodnić. Zawsze było coś nie tak. Zawsze musiała go skrytykować.

Wtedy Węgorz jeden, jedyny raz pomyślał dobrze o swoim ojcu. Ten przynajmniej miał go gdzieś. Nie czepiał się o każdy jego krok. Dla niego Węgorz mógłby równie dobrze być ośmiornicą.

Otwierając szczypiące oczy, nabrał w łapy trochę rozlanej wody. Była taka pachnąca i... cudowna. Cudowna, bo stworzona przez niego. Nachylił pyszczek do łap, lecz nie odważył się na nic więcej. Wiedział, że jego matka wciąż go obserwuje. Zamknął oczy i wczuł się w delikatność płynu w jego łapach. Naraz bardzo zapragnął, by powrotem znalazła się w garnku, świeża i tylko dla niego. Pomyślał też, że gdyby miał wybór, Fala nigdy nie dotknęłaby jego potraw.

Proszę, proszę, proszę..., powtarzał w myślach. Błagał los, by zesłał na niego jakiś cudowną moc. Wiedział bowiem, że tej nocy nie będzie w stanie wywalczyć bez jedzenia.

Wtedy zobaczył coś jeszcze. Woda przed jego oczami zaczęła powoli znikać, pozostawiając suche miejsce. Strącony gar podniósł się i ustawił na stole. Zupa zebrała się w strumień i poleciała spokojnie z powrotem do naczynia. Węgorz podniósł głowę, otwierając pysk ze zdumienia. To samo uczyniła Fala, tylko że nie towarzyszyło jej ogromne szczęście, jak jej synowi. Węgorz mógłby skakać z radości, ale był zbyt oniemiały. Jego prośby naprawdę zostały wysłuchane!

Garnek zapełnił się w całości, a po kuchni znów roztoczył się zapach przypraw i krewetek. Szare światło zza okna padło na Węgorza, a gdy spojrzał na swoje ciało, zobaczył że wygląda... inaczej. Nie wydawał się już tym samym przestraszonym spoczęciem. Zdawało mu się, że jest też taki od środka. Po raz pierwszy naprawdę doświadczył prawdziwego szczęścia.

- Co... Co tu się dzieje? – odezwał się jego ojciec, stojący w progu pokoju. Wyglądał na tak samo wstrząśniętego, co Fala.

Smoczyca ocknęła się i skierowała strzelające piorunami oczy na Węgorza.

- Jak ty żeś to... Przesuń się! – Przepchnęła się do stołu i znowu sięgnęła po łyżkę. Zanurzyła ją w cieczy, a kiedy Węgorz chciał zaprotestować, drewniany sztuciec z prędkością światła wyrwał się Fali z łap i uderzył o przeciw ległą ścianę.

Smoczyca cofnęła się nieco zmieszana i jeszcze bardziej przerażona.

- Co do trzech księżyców?! – wrzasnęła. - Wytłumacz się ty smarkaty planktonie!

Węgorz odruchowo zasłonił się skrzydłem, jednak w połowie przypomniał sobie, co wydarzyło się przed momentem. Los był po jego stronie. Nie musiał się już bać Fali. Teraz był innym smokiem.

- Falo, nic nie rozumiesz? – wtrącił się Rak, wchodząc między dwójkę. – Jest zbyt cenny, żeby go uszkodzić.

W klatce piersiowej Węgorza kolejna mała igła wbiła się w jego serce. Rak naprawdę traktował go jak rzecz.

- O czym ty mówisz?

- Nie widziałaś, co się przed chwilą stało? – Rak nachylił się bliżej ucha swojej żony. – Zepchnęłaś jego zupę, prawda?

- Prawda. – Fala mówiła tak zdziwionym głosem, że Węgorz mógłby się zaśmiać, gdyby nie był równie zmylony.

- Potem, gdy jej dotknął, wróciła do garnka. Nadal nic nie rozumiesz?

Nie, pomyślał Węgorz, słuchając uważnie słów Raka.

Minęła chwila, a spojrzenie Fali na nowo zajaśniało przebiegłością. Ona też zrozumiała, co Rak miał na myśli. Jedynie Węgorz nic w tym nie pojmował. Dlaczego rodzice patrzyli na siebie tak porozumiewawczo? Czy znowu uknuli jakiś plan (bynajmniej na jego korzyść)?

- Chodż – nakazała Fala i oboje ruszyli przez schody, prowadzące do części domowej.

Odkąd rodzice Węgorza postanowili rozkręcić własny biznes, zamieszkali nad barem, by zawsze mieć go na oku. Okolica, w której mieszkali nie należała do najporządniejszych.

Węgorz spojrzał niepewnie w stronę garnka. Bał się, że Fala może na powrót ją wylać. Zaraz potem pozbył się tego uczucia; Fala nie mogła jej dotknąć.

Z bólem ruszył za rodzicami i dogonił ich w salonie. Jeśli można było to tak nazwać. Mebli w zasadzie nie posiadali, albo posiadali, ale zniszczone przez czas i wiele rodzinnych awantur. Na ścianach wisiał jeden obraz, który dostali od którejś z jego super-dalekich pociotek. Jego rodzina była tak poplątana, że sam nie wiedział, gdzie ma korzenie. Przedstawiał on morze z dwoma Morskoskrzydłymi, obserwujący zachód słońca. Dla Węgorza wydawał się tak kiczowaty, że nie dziwne, dlaczego chciała się go pozbyć. Jednak studiował go bardzo dokładnie, bo często nie miał nic innego do roboty.

Rak i Fala obrócili się do niego. Jego matka wzięła kawałek kolorowego szkła, który kiedyś składał się w małą figurkę. Węgorz doskonale ją pamiętał. Dostał ją od smoczycy ze szkoły (kiedy jeszcze do niej chodził). Zbiła się przy szarpaninie i chociaż było to dosyć dawno, nikt nie postrzpątał odłamków.

Rzuciła go do Węgorza, a ten złapał odłamek bez trudu. Nie rozumiał, do czego to zmierza.

- Trzymaj to i powiedz: rozkazuję ci złożyć się z powrotem w całość z innymi kawałkami szkła, tak jak przed zbiciem – powiedziała Fala, dokładnie wymawiając każdą literę. Rak patrzył na niego tak uważnie, jak nigdy w jego życiu.

Węgorz przełknął ślinę i powoli powtórzył słowa matki:

- Rozkazuję ci... złożyć się z powrotem w całość z innymi kawałkami szkła, tak jak przed zbiciem... proszę?

Szkło wyleciało z jego łap i zawisło nad głowami wszystkich smoków. Z różnych kątków pokoju zaczęły dolatywać różnokolorowe odłamki, powoli sklepiając się z resztą. Każda skaza i rozbryzg znikały, a odłamki zaczęły tworzyć gładką całość. W końcu oczom rodziny ukazała się mieniąca się figurka jasno-szarego smoka, stojącego dumnie i wpatrującego się przed siebie pustymi szkiełkami.

Figurka przedstawiała Albatrosa – animusa królowej. Animusa.

Do Węgorza wszystko uderzyło z podwójną siłą. Dlatego wszystko stało się tak, jak pomyślał. On też był... animusem! Oznaczało to, że jego życie nareszcie może się zmienić! Wszystko będzie inaczej. Wszystko leżało w jego łapach.

Gotowa statuetka wylądowała w łapach smoczęcia. Tak samo ładna, a nawet bardziej, niż była poprzednio. Obejrzał ją z każdej strony i niepewnie zerknął w stronę rodziców. Byli tak zdziwieni, że aby coś powiedzieć musieli odczekać parę chwil.

- Miałeś rację – szepnęła Fala do Raka.

- Od początku miałem – burknął Rak, patrząc znacząco to na Falę, to na smoczę przed nimi. – Dzięki niemu nasz plan powinien pójść dwa razy szybciej.

- Nawet trzy razy szybciej – poprawiła go Fala ze swoim nieodłącznym chytrym uśmieszkiem. – Tylko kto z naszej rodziny posiadał taką moc? Przecież nie...

- To teraz nie istotne – uciszył ją łagodnie Rak. – Mamy to, czego chcieliśmy i to się liczy. Teraz wystarczy, że wszystko pójdzie zgodnie z naszymi planami.

- Pomyłka nie wchodzi w grę – dodała Fala. – Trzeba wybrać odpowiedni moment.

- O co chodzi? – odezwał się Węgorz, który wciąż przetwarzał informacje w swojej głowie.

Wszystko stawało się coraz bardziej zagmatwane.

Jaki plan? Co Fala i Rak chcą zrobić? I od jak dawna to planowali? Co jeszcze kryją za swoimi plecami? Dlaczego musiałem dostać tę moc, by dopiero teraz to zauważyć?

- Nie przerywaj dorosłym – warknęła na niego jego matka. – Za odzywanie się bez pytania wyczyścisz dom. No, nie stój tak! Do roboty!

Lecz Węgorz nie ruszył się z miejsca. Poczuł w szponach znajome świerzbienie, które przychodziło do niego za każdym razem, gdy się denerwował. Jednakże to swędzenie dało mu niesamowitą pewność siebie.

- Nie pójdę – oznajmił ostro. Ścisnął mocniej szklaną statuetkę wielkiego animusa. Przez chwilę zobaczył tam swój kolor łusek.

- Co – spytała Fala, a jej ciało zaczęło trząść się z wściekłości – ty powiedziałeś?

- Nie będę więcej sprzątał – powiedział głośno Węgorz. – Ani gotował, ani pracował, ani się was bał!

- Ty nieznośny, niewychowany, niezdarny darmozjadzie! – Za każdym słowem Fala zbliżała się do niego, uderzając ogonem o skalną podłogę.

Sufit zatrząsł się, a na głowę Węgorza pospadało kilka drobnych kamyczków. Mimo to nie puścił figurki.

Fala sycząc rzuciła się na niego i nim Węgorz zdążył zareagować, już leżał na ziemi. Zanim dotarło do niego, co się dzieje, jego matka przygniotła go łapami. Smoczę jęknęło od ciężaru spoczywającego na jego kościach. Fala była naprawdę ciężka.

- Zrobisz dokładnie to, co ci mówimy – wysyczała mu prosto w twarz. – Dokładnie to. Rozumiesz? Pamiętasz, co mówiłam o wypatroszeniu?

Pamiętasz, kto jest animusem?, zabrzmiało w jego głowie.

Przez chwilę zbierał się, by coś powiedzieć (coś, co na pewno nie przypadłoby do gustu jego matce), ale przypomniał sobie jej ostre szpony na jego pyszczku. Nos zapiekł go na samą myśl. Przełknął ślinę i zacisnął powieki. Chciał tym sposobem uspokoić rodzicielkę.

Fala prychnęła na niego i wstała powoli. Węgorz otrząsnął się i poszedł w ślady matki, zanim ta kazała mu to zrobić.

- Matka dobrze ci to wyjaśniła – rzekł niewzruszony Rak, polerując swoje pazury. – Teraz słuchaj uważnie, bo za drugim razem znów będzie musiała to zrobić. A jak coś wypaplasz, to będziesz mógł pożegnać się ze swoim marnym życiem. I bez sztuczek, jasne?

Węgorz przytaknął, nie chcąc narażać się również ojcu.

Jesteś animusem, coś szepnęło w jego myślach. Możesz zabić ich za jednym zaklęciem. Możesz zrobić wszystko.

Jednak Węgorz za bardzo się bał. Co, jeśli przez przypadek ściągnie wielkie tornado na całą Pyrrię i przez niego wszyscy zginą? Albo zabije sam siebie, bo wypowiedział złe imię. Przez jego myśli przeszło tyle czarnych scenariuszy, że nie wiedział czy bardziej bać się siebie, czy wszystkiego wokół.

- Chcemy zamieszkać w pałacu – wypaliła Fala, kiedy Rak zabierał się do przemowy. – A ty nam w tym pomożesz.

- Nie rozumiem – przyznał Węgorz.

- Nie musisz – zbiła go smoczyca, jakby znudziła ją ta cała sytuacja. – Po prostu nie rób niczego głupiego, najlepiej nic nie rób. Zapamiętaj jedynie, że robisz, jesz, mówisz to co ci każemy.

Węgorz zmarszczył brwi.

- Nic dla was nie zrobię – odparł, patrząc w oczy matki. A zaraz potem dodał – jeśli mi tego nie wyjaśnicie.

- Słuchaj, synu – Węgorz dziwnie się poczuł, gdy Rak zwrócił się do niego per „synu". Na co dzień starał się do tego nie przyznawać.

Twoja moc uczyniła cię istotnym, podpowiedział mu rozum. Kiedy Rak dowiedział się, że Węgorz jest animusem, od razu musiał zmienić do niego nastawienie.

- Tylko smoki ważne mieszkają koło królowej. My nie jesteśmy ważni, jednak to powinno się zmienić. Na początku mieliśmy udać zaginiony ród królewski i zaszantażować królową, lecz teraz mamy twoje moce. Rozumiesz już?

Czyli jego nastawienie się nie zmieniło, pomyślał ponuro Węgorz. Wciąż traktuje mnie jak przedmiot.

Poczuł ogromną frustrację. Jego moce miały zmienić jego życie, a nie uczynić je jeszcze gorszymi.

- To bez sensu! – wybuchnął po chwili milczenia. – Dlaczego chcecie zamieszkać w pałacu? I dlaczego mam wam w tym pomóc?!

- Ponieważ ci tak mówimy – odpowiedziała mu ostro Fala. – Nie ciągnij dalej tej dyskusji.

Węgorz zacisnął zęby, a w jego głowie pojawiło się tyle zaklęć, jakie mógłby wypowiedzieć na Falę, że do końca swoich dni nie wypowiedziałby ich wszystkich. Jego szpony prawie przebiły szklanego Albatrosa.

Dalej, powiedz zaklęcie. Powiedz, co chciałbyś z nią zrobić.

Otworzył usta i wziął głęboki wdech, jednak przed powiedzeniem potoku zaklęć powstrzymały go słowa starego Nieboskrzydłego od kamieni:

„Moc animusów może być bardzo niebezpieczna. Podobno każde zaklęcie powoduje utratę cząstki siebie. Jeśli kiedyś spotkasz jednego, trzymaj się jak najdalej albo od razu go zabij. Widziałem wiele takich śmierci w moim królestwie..."

Przypomniał sobie, co wtedy czuł. Nie wierzył mu w całości, ale w tym co mówił było coś przekonującego. Pomimo, że powinni być wrogami, Węgorz ufał Nieboskrzydłemu. Dał mu przecież jego magiczne kamienie, bez których nie mógł wskrzesić ognia.

Węgorz zaczął rozrywać się wpół. Druga strona jego głowy wciąż walczyła o powiedzenie chociaż jednego, małego zaklęcia. Morskoskrzydły pomyślał, że to może być zbyt niebezpieczne. Zamknął oczy i powiedział cicho:

- Zgoda...

Jego nadzieja zgasła.

***

Wspomnienia zamgliły mu na chwilę wzrok. Z nutą goryczy przypominał sobie te chwile. Ale teraz, gdy patrzył na nie przez pryzmat czasu mógł stwierdzić, że był wyjątkowo naiwnym smoczęciem.

Wyduldał cały napój, bo poczuł ogromne pragnienie. Gdy skończył, od razu znalazła się przy nim kelnerka i zaoferowała przekąski. Węgorzowi ściskał się żołądek, więc odmówił najgrzeczniej, jak się tego nauczył. Zaskoczona smoczyca, zerknęła na resztę towarzystwa i zaproponowała drinka. Na to smok mógł przystać.

- Kogo my tu mamy? – przywitał go poważny i lodowaty głos.

Smok odwrócił się powoli, starając się wyglądać jak najpewniej. Wtedy kompletnie zapomniał o wychowaniu i oniemiał. Stał przed nim królewski animus. Albatros. Brat królowej. Jego mentor z dzieciństwa. Znajdował się zaledwie kilkadziesiąt centymetrów od niego.

- Czyżbym miał okazję poznać przyszłego królewskiego animusa? – spytał Albatros, lustrując go uważnie ciemnymi oczami.

Węgorz również przyjrzał się mu jednym spojrzeniem. Na rzeźbie wydawał się mu bardziej potężny. Jednakże i tak budził szacunek.

- W rzeczy samej – odparł czarująco Węgorz, otrząsając się z pierwszej impresji.

Musisz zrobić jak najlepsze wrażenie, odezwał się głos w jego myślach.

- A z kim mam przyjemność ? – zapytał po chwili, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę kto przed nim stoi.

Albatrosowi najwyraźniej nie spodobało mu się to, co powiedział, bo skrzywił się. Uchylił trochę skrzydła, pokazując spirale na ich brzegach.

- Jestem animus Albatros, brat królowej Laguny, jej prawa ręka – przedstawił się, z widoczną dumą.

Wiem!, wykrzyknął wciąż podekscytowany Węgorz. Miał nadzieję, że nie dawał po sobie tego poznać.

- Ah, przepraszam Wasza Wysokość – przeprosił sztucznie, kłaniając się przy tym. W ostatniej chwili przechylił kokosa, który trzymał, by nie oblać Jego Wysokości.

Albatros patrzył na niego z powątpiewaniem, co zmartwiło Morskoskrzydłego. Nie szło mu najlepiej.

- Pięknie tu macie – zagaił Węgorz, z niezbyt udanym uśmiechem.

- Ah tak... - Albatros uniósł jedną brew.

- Tylko kolory jakieś takie nie dobrane. Przydałoby się to trochę zieleni, nie uważasz? Kto odpowiada tu za dekoracje?

- Ja – mruknął Morskoskrzydły książę. Jego szpony zaczęły stukać powoli o podłogę, a każde „stuk" przyprawiało Węgorza o ciarki.

Jejku, idzie mi coraz gorzej, pomyślał zrozpaczony.

Wybuchnął krótkim, nerwowym śmiechem i machnął łapą, by poklepać przyjacielsko Morskoskrzydłego po plecach, jednak powstrzymał się tuż przed tym.

- Co tak cię śmieszy? – zapytał animus, nie przestając stukać o podłogę.

Węgorz poczuł na sobie o wiele więcej spojrzeń, niż tylko rozgniewanego księcia.

Wymyśl coś! Szybko.

- To pewnie przez te drinki – wytłumaczył się z gorzkim uśmiechem. – Są bardzo mocne. A ten aromacik agaru! Naprawdę miesza w głowie, haha.

Znowu zaśmiał się i spróbował uderzyć Albatrosa w ramię. W dobrym momencie zauważył, jak bardzo Albatros ma dość jego śmiechu i zaprzestał. Zatoczył kółko kokosem i wypił wszystko do końca, bo znowu poczuł jak schnie mu w gardle.

Uspokój się, rozkazało mu coś. Jesteś nadwornym animusem, zachowuj się dostojnie.

- Znasz się na kuchni – zauważył czyjś głos. Węgorz wyjrzał zza ramienia księcia i wybałuszył oczy.

Podeszła do niego królowa, w jej własnej osobie. Przyszła, by go powitać. Teraz poczuł, że jego łuski ociekają od ciekawskich spojrzeń. Królowej towarzyszyły jeszcze dwa smoki. Najpewniej krewni lub ochroniarze. Z prawej stała niemrawo wyglądająca smoczyca, z perłami zaplecionymi na szyi, z lewej inna, potężna Morskoskrzydła. Coś podpowiedziało Węgorzowi, że ta para jest spokrewniona.

- Wasza Wysokość... - wymamrotał Węgorz, kompletnie tracąc pewność siebie. Zapomniał o tym, co powtarzał sobie przez całą podróż aż tutaj.

Nie gapić się.

Pokłonił się nisko, czym jak widać przypodobał się Lagunie. Wiedziała, że zrobiła na nim wrażenie. Jej lazurowe łuski lśniły od biżuterii. Ponad to dopiero teraz zauważył, że dekoracje wpasowują się w jej kolory. Gdy spojrzał w dół, ze zdziwieniem zauważył że kokos zniknął z jego łapy. Ta sama smoczyca zabrała mu go, tuż przed jego pochyleniem. Obserwowała go?

- Animus Węgorz, jeśli się nie mylę – powiedziała po jego ukłonie, napawając się jego oszołomieniem.

- Zgadza się – odpowiedział z delikatnym uśmiechem.

Skoro nie udało mu się przypodobać Albatrosowi, z królową musiał wejść na dobre tory. Musiał ją mieć po jego stronie. I doskonale wiedział, jak rozmawiać z takimi smoczycami, jak ona.

- Jak mogłaby się Wasza Wysokość mylić? – dodał szarmancko.

Kątem oka zobaczył, jak ciemno-szare łuski Albatrosa stają się czerwone na pysku.

Mam nadzieję, że nie zyskałem sobie najgorszego wroga, pomyślał Morskoskrzydły, ale odtrącił tę myśl.

Królowa uśmiechnęła się i przymrużyła oczy zagadkowo. Wskazała łapą na smoczycę po lewej.

- To moja siostrzenica, Manta – przedstawiła ją, nie odwracając wzroku od Węgorza.

On także zerknął na nią tylko na chwilę, pochylając przy tym głowę. Nie brał jej jednak pod uwagę, nie wydawała mu się ważna dla jego przyszłej kariery.

- A to jej córka, Perła – pokazała na małą smoczycę z prawej.

Musi być w tym wieku, w którym ja dowiedziałem się...

- Bardzo mi miło – opamiętał się, będąc o włos od kolejnej katastrofy.

Usłyszał sapanie za sobą.

O nie, tylko nie oni, jęknął w myślach. Udawaj, że ich nie znasz.

- Tu jesteś – syknęła Fala, gdy stanęli obok niego. – Nie rób więcej takich numerów.

Węgorz nawet nie odwrócił głowy, za to trzęsąc się zauważył podejrzliwe spojrzenia królowej i jej towarzyszy.

- Chodźmy stąd – mruknął Rak, rozglądający się nerwowo po całej sali. – Rozmyśliłem się. Poza tym, mają tu okropne przystawki. Bez smaku.

- Przepraszam, czy znasz te smoki? – zapytała się siostrzenica królowej.

- Ja? – Węgorz udał zdziwienie. Przełknął ślinę. – Ależ skąd. Nigdy nie widziałem ich na oczy.

Fala gorąca zalała jego ciało. Wzrok jego matki zdawał go przypiekać żywcem, za to Rak stał przerażony.

- Co? – szepnęła Fala, tłumiąc furię.

Węgorz nie śmiał spojrzeć jej w oczy. Odsunął się powoli.

- Kim jesteście? – warknął Albatros.

- Jesteśmy z naszym synem – powiedziała stanowczo Fala, łapiąc go za łapę i ściskając ostrzegawczo.

- Nie znam ich – odparł Węgorz, wyszarpując się.

Poczuł się wolny, rodzice nareszcie wpadli w swoje sidła. Po swojej stronie miał królową.

- Pytam się ponownie: jak się nazywacie, kim jesteście i kto was zaprosił?

- Jesteśmy Fala i Rak wraz z naszym synem – Węgorzem . – Fala podniosła ton, przysuwając do siebie męża. – Dostaliśmy zaproszenie od królowej. Węgorz jest animusem.

- Nie przypominam sobie waszych imion. – Królowa zdawała się być niewzruszona, po patrzyła się w srebrne pierścienie na szponach.

Za to Albatros nareszcie poczuł się u władzy.

- Przyślij tu kogoś – mruknął do Manty, a ta kiwnęła głową i pośpieszyła po strażników.

Oczy Fali pląsały na wszystko dookoła. Węgorz dopiero teraz mógł zobaczyć jej prawdziwą rozpacz. Cały jej plan zaczął tonąć. Wszystko, o co się starała.

Nie daj się litości. Przypomnij sobie te wszystkie lata z nią.

- Nie... Nie, nie! Zaszła pomyłka. Jesteśmy Fala i Rak, dostaliśmy zaproszenia, Węgorz to nasz syn!

- Cóż, zaproszenie było skierowane tylko do Węgorza – powiedziała chytrze Laguna.

Węgorz od razu polubił ten ton. Ton, którego nigdy nie mógł użyć na Fali.

- Węgorz, skończ to! – rozkazała mu Fala, jednak nic więcej nie była w stanie zrobić.

- Właśnie, królowo – podchwycił Węgorz. – Skończ z nimi, proszę. Od małego mnie nachodzili, ulżyłoby mi, gdyby nigdy więcej nie musiałbym o nich myśleć.

Królowa zaskoczona nieco całym obiegiem spraw, zastanowiła się jak zareagować. Węgorz bał się, że na niego też ściągnie kłopoty. Nie znali się tak dobrze, by mógł ją o coś prosić. A jednak kupiła to. Albatros również był zaskoczony, ale słowami jego siostry.

- Albatrosie, dopilnuj by tych dwoje nigdy więcej nie przekroczyło murów mojego królestwa. Najlepiej każ ich zabić gdzieś w ustronnym miejscu. Tylko ukryj zwłoki, bo straszą przejezdnych.

Rak stał przez chwilę, a potem rzucił się w tłum. Przepchnął się przez smoki i już, już miał dopaść wyjścia, gdy dwoje naprawdę wielkich Morskoskrzydłych przytrzymało go. Muzykanci przestali grać. Przez tłum przeszły okrzyki i westchnienia. Rak szarpał się, wołając:

- To nieprawda, nieprawda! Litości! Nieprawda! Oszczędź nas królowo, nie będziemy więcej zjawiać się u ciebie! Proszę, litości!

Nie słuchaj go, nakazał sobie Węgorz. Pstryknął szponami, a smoczyca podeszła do niego, tym razem wolniej. Wziął kieliszek i wypił zawartość jednym haustem, potem następny i następny...

Fala stała oniemiała. Strażnicy pchnęli ją włócznią, a ta zaczęła zawodzić cicho. Do uszu Węgorza dobiegały te ciche błagania o życie.

Odstawił kolejny kieliszek, a smoczyca patrzyła na niego ze zmartwieniem. Dostrzegł u niej niebiesko-zielone łuski i przejrzyste oczy.

Gdy strażnicy i Albatros zatrzasnęli za sobą drzwi, przyjęcie zaczęło się na nowo. Smoki zlały się ze sobą, muzyka znów cieszyła uszy. Wszystko potoczyło się normalnym torem, jak gdyby ktoś wznowił bieg czasu.

Węgorzowi zakręciło się w głowie. Serce waliło mu w piersi. Był wolny. Naprawdę wolny.

- Cóż za okropność – oburzyła się Laguna. – Całe królestwo zacznie gadać...

Węgorz był zbyt oszołomiony, by dotarły do niego słowa królowej.

Laguna popatrzyła na niego dziwnie i rzekła:

- Przepraszam za to widowisko. Chyba powiem coś o tym podczas jedzenia. Tak, świetny plan. Będzie tak dramatycznie i pomyślą, że jestem taka litościwa... - Oddaliła się, obmyślając plan przemowy, a Perła podążyła za nią, szukając wzrokiem swojej matki.

- Wszystko w porządku? – zagaiła go smoczyca.

Węgorz nie odpowiedział. Wpatrzony w podłogę starał się zrozumieć, co się właśnie stało.

Tak. Wszystko jest w porządku.

Jestem wolny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro