Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zamówienie 3

shot dla mojego cara aka Kober Chabra (Rashmi_34720) Mam nadzieję, że spodobają ci się moje wyobrażenia o nim huehueh. Postaram się też poprawić wszystkie zamówienia, ale wypadnie to chyba już podczas roku szkolnego. A, i w mediach jest theme song Chabra! Koniecznie obczajcie przed lekturą, genialna piosenka! Jest nawet jedno nawiązanie w tekście.

Nad niebem wisiały szare chmury, kompletnie zasłaniając słońce. Księżniczka Hortensja jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak obco w swoim królestwie. Z lasem działo się coś niedobrego. Owoce już nie były takie piękne, liście pożółkły i poopadały, zostawiając gołe szpikulce zamiast gałęzi, a wśród jej ludu również poznikały smoki. Księżniczka nie do końca wiedziała, co to ani jak to powstrzymać. Wierzyła, że jej matka coś z tym zrobi.

Teraz szła przez szorstką trawę, zahaczając często o wystające krzewy, które wyszły na powierzchnię, wcześniej przykryte roślinnością. Dostała wiadomość, że ma się zjawić przy domkach najniżej urodzonych Deszczoskrzydłych. Nie podejrzewała nikogo o zasadzkę. Jej lud od razu odpadał, a nikt z innych ras Pyrri raczej nie okazywał zainteresowania Hortensją. Bolał ją trochę ten fakt, ale pocieszała się myślą, że już niedługo zastąpi Anakondę.

Z oddalonego o kilka ogonów drzewa ni stąd ni z owąd wyskoczyła wiewiórka. Hortensja wzdrygnęła się, najpierw z przestrachu, potem z odrazy. Domniemana wiewiórka przypominała raczej ducha umarłego zwierzęcia. Jej sierść wypłowiała, ogon stał się nijaki i posklejany, a oczy zwierzęcia zaszły ropą. Mutant zauważył smoczycę, syknął piskliwie i wspiął się wyżej korony drzew.

W niższej części lasu wyglądało to naprawdę upiornie. Czy kiedyś tak będzie wyglądał jej dom?

Pośpiesznie zaczęła przedzierać się przez ściółkę, przypominając sobie o swojej królewskości.

Dlaczego w ogóle się na to zgodziłam?, zastanawiała się, patrząc przed siebie z wyrzutem. Jestem księżniczką i wcale nie muszę przychodzić w to dziwne miejsce. Jeśli ktoś ma do mnie sprawę, niech sam przyjdzie.

Z taką myślą jeszcze przyśpieszyła kroku, pokazując jak bardzo jest niezadowolona, obrażona i zbyt królewska, żeby tutaj być.

Doszła do ostatniego drzewa, skąd zaczynały się obrzeża Lasu Deszczowego i zawołała władczo:

- Księżniczka Hortensja przybyła na umówione spotkanie! Pokaż się i powiedz, jaką masz sprawę.

Nikt nie odpowiedział na jej wołanie. Bacznie rozejrzała się po wyblakłym, niegdyś tak kolorowym miejscu. Usłyszała, jak ktoś oddycha ciężko. Odwróciła się w tamtą stronę i pierwszy raz poczuła strach w Lesie Deszczowym. Charczenie przybrało na sile, kiedy Hortensja powoli zbliżyła się do drzewa, zza którego dobiegały dźwięki.

Nim zdążyła otworzyć pyszczek, by zapytać się kto śmie ją niepokoić, osobnik wynurzył się zza pnia. Jego ciało przybrało odpowiadające szarości kolory, choć z nadal widocznymi, charakterystycznymi dla siebie kropkami na pysku i wzdłuż szyi. Sunął po trawie, niczym wąż, bacznie patrząc na Hortensję. Księżniczka rozpoznała smoka i wiedziała już, dlaczego musiała tu przyjść.

- Witaj, księżniczko – powiedział, kłaniając się w niezbyt czcigodny sposób. Wynurzał rozdwojony język, kiedy zrównał się wzrokiem z Hortensją. – Cieszę się, że przybyłaś na moje wyzwanie.

***

Zawsze taka piękna, myślał Chaber. Nieosiągalny lek dla chorego ludu.

Jej sylwetka promieniała kolorami, przemieszczając się po smutnym Lesie Deszczowym. Na głowie spoczywał piękny wianek, z najzdrowszych kwiatów, jakie Chaber widział w ostatnim miesiącu. Hortensja nie miała pojęcia, co działo się poza „wyższymi sferami". Chaber musiał pokazać jej, że jego serce umiera razem z lasem bez niej. Ona była lekiem.

Mógł wybaczyć jej wszystkie odtrącenia, lekceważenia i bóle. Mógł zapomnieć o wszystkich jego krzywdach, gdyby znalazł się obok niej, na tronie Deszczoskrzydłych. Byliby najlepszą parą królewską w dziejach Lasu Deszczowego.

Przed jego oczy pojawił się obraz siebie w koronie zrobionej przez jego lud, spacerującego przez piękne ogrody, otoczony służbą i wielbiącym go tłumem. Hortensja też tam była. Lśniła pięknością, kiedy skandowała jego imię wśród wszystkich Deszczoskrzydłych.

- Czego chcesz? – spytała Deszczoskrzydła, cofając się bliżej otwartej przestrzeni między drzewami. – Czemu mnie tu ściągnąłeś?

- By móc pokazać tobie stan tego miejsca – odpowiedział niewinnie Chaber, wskazując czubkiem skrzydła na las przed nimi. – Gdybym poszedł do pałacu, nigdy byś mi nie uwierzyła.

Hortensja rozejrzała się wokoło jeszcze raz. Tak pięknie wyglądała, kiedy jej głowę zajmowało tyle uczuć na raz. Można było odtaczać każdą emocję po kolei, jak małe przedstawienie.

- Przyznaję, jest tu dość... okropnie – mruknęła w końcu smoczyca. – Ale powinieneś donieść o tym mojej matce, nie mnie.

Chaber pokręcił głową, zbliżając się o kolejny krok. Nic nie rozumiała.

- Królowa jest na pewno zbyt zajęta rządzeniem, by odwiedzić swój lud – powiedział sycząco, rozkładając skrzydła mówiąc ostatnie słowa. – Ty mogłaś przyjść od razu.

Księżniczka nastąpiła na martwe ciało małego ptaszka, leżącego wśród trawy i odskoczyła. Wstrząsnęła łapą, a tym razem na jej pysku pojawił się pośpiech.

- Dobrze, widzę że królowa musi natychmiast podjąć interwencję, osobiście jej to przekażę. – Wstrząsnęła głową, a z jej wianka poleciało kilka pięknych płatków kwiatów. – Muszę cię już pożegnać. Królewskie obowiązki czekają. A, i powiedz reszcie Deszczoskrzydłch, że jak mają jakąś sprawę, to niech odwiedzą królową.

Odbiła się od ziemi i rozłożyła skrzydła, żeby polecieć, jednak coś przytrzymało ją przy ziemi. Zmusiła się, by wygiąć szyję, by zobaczyć co to. Chaber zdecydowanym ruchem pociągnął ogon księżniczki w dół, a Hortensja opadła na ziemię. Jej ciało promieniowało jasno-czerwonym.

- Co ty sobie myślisz?! – wrzasnęła na niego, zapominając o królewskości. – Zmuszasz mnie, żebym tu przyleciała, a teraz nie dajesz odejść! Jak śmiesz, to skandal!

- Jeszcze z tobą nie skończyłem – warknął Chaber, który nadal trzymał w łapie szlachetny ogon księżniczki. – Spełnisz każdą moją prośbę, albo skończysz podobnie do tego ptaka. – Szturchnął ogonem rozgniecione truchło.

Po szyi Hortensji przebiegły wszystkie kolory na raz, aż rażąc w oczy przyzwyczajonego do szarości Chabra. Otworzyła kilka razy pyszczek, by zaprotestować, ale wyrwały jej się tylko zduszone okrzyki.

- Jak śmiesz, jak śmiesz...! – powtarzała, zbyt wstrząśnięta, by zrobić cokolwiek innego. – Straże! Straże! Pomó...

Chaber natychmiast zamknął jej pysk i przyciągnął blisko siebie, by mieć ją pod kontrolą. Przerażona Hortensja miotała się w jego uścisku, chociaż była masywniejsza od Chabra. Nachylił się do ucha smoczycy, a ta znieruchomiała.

- Teraz, wasza wysokość się zamknie i wysłucha każdego mojego słowa – wyszeptał do niej dokładnie mówiąc każdą sylabę. – Będziesz moja, królestwo będzie moje, rozumiesz? I ty mi to wszystko dasz. Najpierw zabijesz swoją matkę, a potem oddasz mi tron. Będzie, tak jak powiem, rozumiesz? – Przeszedł oczami po jej ciele i uśmiechnął się. – Hortensjo, chciałbym, abyś wiedziała jak wielkie znaczenie ma dla mnie twoje życie, dlatego bardzo, bardzo nie chciałbym wypełniać mojej obietnicy, jeśli coś pójdzie nie tak. Mam swoich sprzymierzeńców i pamiętaj, że zawsze ktoś pociąga za sznurki...

Wyszczerzył do niej zębiska w uśmiechu, wybałuszając przy tym oczy. Wydawało się, że zaraz wypadną mu z czaszki. Potem zaczął się śmiać powoli, a potem coraz głośniej i głośniej i...

Smoczyca wyprostowała łapę i szybkim cięciem przecięła policzek Chabra. Doprawiła to dodatkowym ciosem w głowę, po którym smok szarpnął się do tyłu, kompletnie puszczając Hortensję. Jego oczy zalała stróżka krwi, a w głowie zaszumiało liśćmi i upuszczanym ostrym przedmiotem. Westchnął, przymrużając na chwilę oczy, przed którymi pojawiła się kompletna szarość.

Półprzytomny usłyszał trzepot skrzydeł i pośpieszne dyszenie. Starał się otworzyć oczy, ale były zbyt ciężkie. Nie mógł się ruszyć, jakby był przygwożdżony do podłogi. Walczył z sennością, aż w końcu udało mu się uchylić powieki na tyle, by zobaczyć rozmazany kawałek drzew i ziemi, a przy tym bezkształtne kolory na tle ciemności. Drgnął, wdychając nagle powietrze, jednak nadal nie mógł się podnieść.

Przy jego oczach pojawiły się cztery pary łap, rozdeptując zeschłe liście.

- ...przywlokłaś mnie do tego cuchnącego miejsca? – odezwał się czyjś głos, podnosząc przy tym jedną łapę. Wszystko, co słyszał Chaber było niewyraźne i stłumione, jakby ktoś przykrył go kocem. – To w ogóle jest jeszcze Las Deszczowy?

- Matko, przysięgam, że ten smok próbował mnie zabić! – mówił z przekonaniem słodki głosik, od którego Chaber czuł wręcz szaleństwo. – Mówił, że chce władać za nas!

- Skarbie, na pewno ci się coś pomieszało przez ten zapach. Jesteś cała i zdrowa, a ten smok po prostu śpi.

- Jasne, na środku lasu z krwawiącym policzkiem – sarkastycznie odpowiedział drugi, tupocząc obiema łapami przy oczach Chabra. – Jest nieprzytomny! Przejrzyj wreszcie na oczy!

- Cóż, teoretycznie mogę go wygnać, jeśli poprawi ci to humor... - westchnął obojętnie pierwszy głos. – To tylko zwykły smok z nizin społecznych. Że też tacy jeszcze tu mieszkają. Zobacz, jaki wychudzony i spłowiały. A jego pazury – masakra!

- Możesz się skupić choć na chwilę? – zniecierpliwił się głos po pierwszym. – Tak, wygnaj go jak najszybciej. Albo od razu go zabij, będę go miała z głowy.

- Opanuj się, Hortensjo! – oburzyła się smoczyca. – Nie zabijamy poddanych, zapamiętaj to sobie. Dzięki temu nasza rasa może przetrwać nawet największą wojnę.

Cieńszy głosik wydał długie, zniecierpliwione westchnienie. Chaber poczuł, jak jego umysł spowija kolejna fala ciemności. Jego powieki tym razem były zbyt ciężkie, by się im oprzeć. Wydał zduszone stęknięcie, bo czuł jak ulatuje z niego całe życie.

Jakie upokorzenie. Była to jedyna trzeźwa myśl, jaka przeszła przez jego głowę. Miał nadzieję, że nikt go nie widział, kiedy bezwładnie leżał na ziemi, zachowując się tak bardzo nie królewsko .

- A co on tak długo leży – zaniepokoiła się doroślejsza smoczyca. – Nie powinien się już obudzić?

- Środek usypiający.

Chaber momentalnie poczuł, jak ponownie odpływa. Dał się ponieść, lecz ku jego zdumieniu zaczął widzieć ostrzej i słyszeć wyraźniej. Mógł się nawet podnieść.

To, co zobaczył było miłą otuchą dla jego stwardniałego serca. Las dookoła niego nabrał nowych barw, promienie słońca przeświecały przez liście dając żółto-zielone błyski. W jego uszach rozbrzmiało świergotanie ptaków i nie czuł już tej duchoty, jaką zapamiętał.

Przed nim nadal stały dwie smoczyce, zupełnie niewzruszone faktem, że obudził się ich przyszły zastępca. Zamiast zdziwienia i krzyku, pokłoniły się mu nisko. Chaber momentalnie dostrzegł, że coś miękko ląduje na jego głowie, a gdy tego dotknął, poczuł delikatność pięknego, kwiecistego diademu.

- Chciałam powiedzieć, czy wasza najbarwniejsza wysokość nie powinna się już obudzić – poprawiła się ex-królowa Anakonda, spieczętowawszy swoje słowa kolejnym ukłonem.

- Tak lepiej – przytaknął Chaber, od razu czując się na swoim miejscu.

Spojrzał na Hortensję, która - podobnie do matki – wytrzeszczała oczy i szeroko się uśmiechała. Posłała mu zalotny chichot, a potem rzuciła się w jego ramiona.

- Miałeś rację, Chabrze – powiedziała księżniczka, kierując oczy głęboko w jego. – Powinnam natychmiast odstąpić ci tron. Ty jedyny możesz władać królestwem. Będziemy razem na zawsze, Chabrze. Razem na zawsze... - zaczęła powtarzać, gapiąc się na Chabra, a on nie mógł od niej oderwać wzroku.

Za nimi na sile przybierał zbierający się tłum kolorowych i wiwatujących smoków. Rzucali kwiatami na królewską parę, a w zasadzie na Chabra. Smok rozpromienił się i dumnie wypiął pierś.

Zerknął znowu na księżniczkę, lecz tym razem o mało co nie krzyknął. Jej wytrzeszczone oczy przekrwiły się, a zęby w jej uśmiechu zaczęły gnić. Odepchnął Hortensję, a ta momentalnie stała się starsza i coraz bardziej przerażająca. Chaber poczuł mokre ślady na łapach, a gdy je obejrzał przekonał się, że splamiła je krew. Królowa Anakonda również zaczęła się zmieniać, dołączając te same słowa, co jej córka. Łuski smoczyc zaczęły odpadać, krzywić się i tracić swoje kolory. Zamiast barw ich ciała stały się ociekająco czerwone. Wyłupiały swoje oczy na Chabra i powtarzały: „aż do śmierci. Razem, aż do śmierci".

Deszczoskrzydły cofnął się, a wianek spadł mu z głowy. Do jego uszu dobiegł grzechot, kiedy Hortensja stawiła krok. Jej łapa natychmiast ugięła się pod nią w nienaturalnym kącie, jednak to nie przeszkadzało jej, by dalej powtarzać słowa „razem" i „śmierć" w takim zestawieniu, że Chaber dostał gęsiej skórki. Starał się zetrzeć krew, lecz na oczyszczonym miejscu, pojawiała się następna plama. Odwrócił się i zaczął biec. Jednak im szybciej biegł, tym bardziej wszystko się oddalało. Odważył się spojrzeć za siebie i tym razem dwie smoczyce oraz tłum wyglądali na wściekłych. Rzucili się w pogoń, a Chaber desperacko skoczył na gałąź. Zielone, zdrowe drzewo natychmiast stało się czarne i zeschnięte pod jego dotykiem. Chciał odbić się od niego i polecieć daleko w niebo, jednak gałąź przytrzymała jego ogon. Szarpał się, lecz było za późno.

Smoki otoczyły drzewo i zrzuciły z niego Chabra. Król upadł na ziemię i z przerażeniem zobaczył, że każde ze smoków w tłumie jest zakrwawione i na wpół umarłe. Z sykiem rzuciły się na Chabra i...

Smok z krzykiem zerwał się ze ściółki. Otoczyła go cisza. Głęboka i kojąca. Na początku Chaber odetchnął z ulgą, lecz potem z przestrachem pomyślał że już umarł. Wtedy zobaczył las, krzaki, zachmurzone niebo i powęszył chwilę. Nic nie wskazywało na to, że gdzieś za rogiem kryje się wściekły tłum Deszczoskrzydłych, chcących zabić go bez powodu.

A może mieli jakiś?

Chaber poczuł, jak nogi więdną pod nim i usiadł, zakrywając pysk łapą. Przejechał po niej czując gładką skórę, zamiast zadrapania, które zadała jej księżniczka. Z dreszczem spojrzał na spód łapy, a ta okazała się czysta.

Jejku, pomyślał młody smok. Ile z tego co robię, to sen?

Zgubił się, gdy próbował znaleźć moment, gdzie znowu mógłby zasnąć. Pamiętał dokładnie spotkanie z Hortensją i był wręcz pewien, że to nie było senne marzenie. Było zbyt realistyczne, by mogłoby być jego fantazją.

Poza tym, dorzucił w myślach. Mój umysł nie postąpiłby tak ze mną.

Chaber zamrugał, obawiając się że obraz tłumu chcącego rozszarpać go na kawałki nie przejdzie mu łatwo. Odetchnął, uświadamiając sobie, że to był tylko sen i nie miał się czego obawiać. Wiedział, kim jest i kim będzie. Na razie musiał trzymać się jeszcze w cieniu, ale przyjdzie czas na jego chwałę. Nie patrząc na koszmary.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro