Zamówienie 2
One-shot dla Xmori11X . Pozdro wyszedł troszkę za długi, więc nie dziwię się wam, jeśli nie przeczytacie lul. Tak czy siak - mam nadzieję, że się spodoba, bo ja osobiście jestem z tego zadowolona.
Ospałe popołudnie rozlewało się nad królestwem wiecznie zielonych lasów. Słońce przygrzewało, nie zasłonięte żadnymi chmurami, a po niebieskim niebie czasem przelatywało kolorowe, szczebiotające ptactwo. Przebijało się przez korony drzew i docierało nawet do najlepiej schowanych roślin czy zwierząt. Kwitnące kwiaty, rozpostarte na soczyście zielonych liściach dawały oszałamiający zapach wiosny i przywoływały bzyczące owady. Wielkie owoce lśniły tuż przy koronach drzew, zachęcając swoim wyglądem do skosztowania. Był to dzień, jak każdy inny w lesie deszczowym. Cichy, spokojny, pełny szczęścia i dostatku - idealny.
Wszystkie Deszczoskrzydłe odpoczywały na wysokich gałęziach, zażywając kąpieli słonecznych, z dala od wojny i cierpienia. Rozłożone na hamakach, eksponowały swe piękne kolory całemu niebu, niczym wielobarwne rzeźby w pałacu królowej. Jedynie jeden z tych wszystkich smoków wpatrywał się w nie z dołu, samym nie będąc ani trochę podobnym do tego krajobrazu. Bo jak szare i czarne połączenie może równać się z takim widokiem? Zatoka nie była nawet w połowie Deszczoskrzydłym, lecz mimo to udawała, że nim jest. Od początku swojego życia pamiętała rzucające się w oczy barwy wszystkiego dookoła. Nie potrafiła sprawić, że jej łuski nagle staną się jasno-pomarańczowe albo fioletowe, chociaż próbowała wiele razy. Konar – jej przybrany ojciec - mówił, że jemu to nie przeszkadza, ale Zatoka nadal chciała dorównać reszcie Deszczoskrzydłych.
Potem uznała, że ciemne kolory nie są wcale takie złe i zaczęła naśladować ich w inny sposób. Próbowała zaplatać nowe hamaki, skakać między drzewami, leżeć przez cały dzień, nawet mówić tak samo. Jednak każda próba kończyła się jakąś katastrofą. Przykładowo: hamak zrobiony przez Zatokę był krzywy i nadawał się jedynie na pułapkę na muchy, chociaż i tak udawało im się uciec; gałęzie pękały pod nią, albo nie trafiała na następne drzewo - tak czy owak zawsze boleśnie lądowała na ziemi, często przygniatając kogoś swoim cielskiem. Z leżeniem nie było tak źle, oprócz tego, że po pół godzinie miała dosyć i, kończąc głośnym hukiem uderzania ciałem o ziemię, schodziła na dół.
Ale tym razem wierzyła, że będzie inaczej. Spędziła tyle czasu na ćwiczeniu balansowania na gałęziach i leżenia na brzuchu, więc teraz musiało jej się udać. Mogła by wreszcie być z siebie dumna. Może nawet zdobędzie paru przyjaciół? Imię Zatoka przestanie być kojarzone z totalnym nieszczęściem.
Chciała też zaimponować Konarowi i innym Deszczoskrzydłym. Jej „tata" zawsze traktował ją jak swoje własne smoczę, co było dość niespotykane w tych okolicach. W każdym razie Zatoka była dla niego kimś ważnym, kim trzeba się zawsze opiekować. Nawet nie zauważył, kiedy Zatoka wyrosła z seplenienia i krzywego chodzenia i stała się pięcioletnim, PRAWIE dorosłym smokiem. Ale Konar dalej mówił do niej, jak do niemowlaka. Właściwie Zatoka zauważyła, że jemu nigdy nic nie przeszkadza. No chyba, że chodziło o spanie – był pierwszy w kolejce na platformy tuż przy słońcu. Niestety wybrał sobie dość niefortunny fach bycia medykiem. Czasem musiał zostać w chatce na swoim dyżurze, podczas gdy reszta szła wypoczywać wysoko w drzewach. Jednak on nie zwykł narzekać.
Zatoka stała w cieniu gałęzi, patrząc w górę na czyściutkie niebo zastanawiając się, czy nie powinna poćwiczyć jeszcze paru dni. Praktyk nigdy nie było za wiele, a jeszcze trochę czasu nie przeszkodziłoby...
Nie.
Muszę zrobić to dzisiaj. Muszę pokazać na co mnie stać.
Przygotowała się do skoku i dała potężnego susa na pierwszą gałąź. Udało jej się zbalansować i nie zsunąć się do przodu. Jej pazury różniły się od innych smoków z lasu. Były krótsze i mniej chwytne, więc nie mogła się złapać gałęzi. Spróbowała owinąć swój gruby ogon wokół gałęzi, ale zamiast tego przywaliła nim w chybotliwą gałąź, która zatrzęsła się, zrzucając liście z góry.
Spokojnie, spokojnie, mówiła do siebie. Ćwiczyłaś to.
Biorąc głęboki wdech, odbiła się od gałęzi i zahaczyła pazurami o gruby pień drzewa. Ześlizgnęła się o kilka centymetrów, zostawiając długie ślady na korze. Udało jej się zatrzymać, obejmując cały konar. Czuła, że jest bardzo wysoko. Wszystkimi siłami powstrzymywała się od tego, by nie spojrzeć w dół. Za każdym razem, kiedy to robiła, wszystko wymykało jej się spod kontroli i spadała na ziemię szybciej, niż powinna. W myślach powtarzała: „Nie patrz w dół, nie patrz w dół, nie patrz..." i zaczęła wspinać się coraz wyżej. Każde wyciągnięcie łapy kosztowało ją ogromny wysiłek, ale nie poddała się. Starała się znaleźć jakieś nierówności w drzewie, gdzie mogłaby zaczepić szpony, jednak po omacku nie szło jej to za dobrze. Ponad to tylne łapy drgały ze zmęczenia i wyślizgiwały się spod ciała Zatoki. Po kilku bardzo trudnych krokach, zatrzymała się, by odpocząć chwilę. Nie minęła sekunda, a poczuła, że pazury nie wytrzymują jej ciężaru i znowu zaczęła się zsuwać. Uporczywie nadgoniła zaległości, ale zaraz potem osunęła się na powrót.
Zaczęła powarkiwać z desperacji i drapać w korę drzewa, chcąc podsadzić się jak najwyżej. Niestety nic to nie dało, a zamiast tego tylna łapa straciła oparcie i opadła bezwładnie w dół. Zatoka wstrzymała oddech; nie przypuszczała, że jej noga może być taka ciężka. W ślady kończyny poszła druga i smoczyca zawisła na dwóch łapach. Syknęła, jednak była zbyt uparta, by zrezygnować. Spróbowała się podciągnąć, ignorując potężny ból w ramionach. Zaraz potem dotarł do niej przeszywające uczucie, rozpływające się po wszystkich jej nerwach. Zobaczyła krew na łapach i szybko wessała powietrze. Oderwała głęboko wbite pazury i obejrzała zakrwawione palce. Druga łapa natychmiast oderwała się od drzewa i wystarczyła sekunda, by Zatoka zrozumiała, co się stało.
Wydawało jej się, że zawisła w powietrzu, pośród zieloności, wysoko ponad ziemią. Przez jej głowę przeszła szybka myśl o ewentualności wykitowania. Jednak ta opcja szybko zniknęła wraz z faktem, że jej ciężar zaczął gwałtownie spychać ją w dół. Naraz wszystkie odcienie zieleni zmieszały się w jednolitą plamę, a smoczyca wydała przeciągły pisk. Bez oddechu spojrzała w stronę ziemi, zaraz przed zderzeniem z gałęzią, na której wciąż widniały ślady jej pazurów. Uderzyła w nią całym swym ciałem, a towarzyszył temu cichy, chodź zdecydowany trzask. Zatoka podrzucona siłą upadku, podskoczyła i po raz drugi walnęła o drewno. Gałąź nie wytrzymała i tym razem rozległ się głośny odgłos łamanego drewna. Smoczyca runęła w dół z jeszcze większą prędkością, krzycząc i kurczowo trzymając się kłody. Ziemia wymalowała się tuż przed nią, po czym rąbnęła w nią, czując zapach mokrej gleby i smak kilku liści.
Stęknęła, wypluwając każdego po kolei, słysząc przy tym nieco bardziej dramatyczne i słabsze echo swojego jęknięcia. Podniosła słabo głowę, pocierając wielkiego guza oraz nieco poturbowany brzuch. Zakręciło jej się w głowie, czując słaby ból w klatce piersiowej. Wiedziała, że jest cała i że nic jej nie będzie, (smocze kości były zbyt twarde, by połamać się od takiego upadku) jednakże martwiła ją krwawiąca łapa. Obejrzała ją i odnalazła ranę. Jej pazur pękł. Nie byłoby w tym nic bardzo wstrząsającego, oprócz tego, że Zatoka nigdy nie widziała krwi na własne oczy. Było to dla niej coś tak nadzwyczajnego, że na początku zlękła się własnej łapy. Ponad to chodzenie bolało bardziej, niż po innych upadkach.
Drugie jęknięcie doszło do jej uszu i tym razem nie mogła to być ona. Rozejrzała się niepewnie wokół i dopiero po krótkiej chwili dostrzegła jasne kolory czerwonego, zielonego i fioletowego raz po raz zamieniające się miejscami. Kolorowa postać przygnieciona była przez lżejszą część, dzięki czemu Zatoce zelżało trochę. Zaraz potem ulga zniknęła, a zastąpiła ją gorycz. Dobrze znała te jaskrawo-zielone oczy i ten gładki, smukły pysk.
Dlaczego to akurat ją musiałam przygnieść? Zachciało ci się zabłysnąć i teraz masz za swoje.
Magnolia. To imię zawsze było dla Zatoki zbyt... Niepodobne do jej imienia. Deszczoskrzydła właściwie różniła się wszystkim od niej. Zatoka miała płaski nos, wielkie ciało, kropkowate skrzydła z czarnymi błonami, ostre wyrostki z każdej strony i ten silny ogon. Problem w tym, że nie był pomocny do tych właściwych rzeczy. Owszem, mogła nim odbijać, miażdżyć, nawet gdy wchodziła do rzeki, by trochę schłodzić łuski po prażącym słońcu, pomagał jej w przezwyciężaniu prądu - w tym właściwie sprawdzał się najlepiej. Ale po co jej taki ogon w Lesie Deszczowym? Tu służył on do zupełnie innych rzeczy. Ponad to jej czarnych skrzydeł nie dało się ukryć. Szczególnie nocą – wtedy zaczynały dziwnie migotać. Żaden Deszczoskrzydły nie był choć odrobinę czarny, jak ona i nie posiadały kłujących, białych kolców na szyi. Zatoka ani trochę nie przypominała Deszczoskrzydłego. Przez pewien czas nie stanowiło to problemu, by normalnie żyć wśród nich, jednak ktoś postanowił to wykorzystać. Magnolia.
Zaczęło się niewinnie: od zwykłego śmiechu. Zatoka biegnąc za resztą smoków podknęła o korzeń, zahaczyła głową o bluszcz, który owinął jej się wokół szyi i wpadła prosto do strumyka. Tak się złożyło, że na niedalekiej gałęzi siedziała Magnolia, która podniosła śmiech u reszty Deszczoskrzydłych. Zatoka śmiała się razem z nimi, jednak potem ten śmiech zaczął kłuć ją w serce.
„- Ojejciu – powiedziała Magnolia, kończąc śmiech. Zeskoczyła zgrabnie na ziemię i stanęła nad leżącą Zatoką.
Wyciągnęła łapę, by jej pomóc, a Zatoka chętnie ją przyjęła. Magnolia spojrzała dziwnie na łapę smoczycy. Różniły się: jedna czarna, druga biała; jedna ciężka, druga zwiewna i lekka; czarna posiadała potężne pazury, a biało-różowa jedynie chwytne przedłużenia palców. To nie był Deszczoskrzydły – tego mogła być pewna. W takim razie kim...?
Zatoka chciała oprzeć się na Magnolii, ale ta w ostatniej chwili cofnęła się. Zatoka ponownie chlusnęła do strumienia, mocząc wszystkich wodą. W spojrzeniu Deszczoskrzydłej pojawiło się nowe uczucie, które już nigdy nie zniknęło z jej pyska, ilekroć patrzyła na Zatokę: pełne odrazy i poirytowania. Tak patrzy się na małpę, która właśnie przeszkodziła ci w idealnej drzemce na idealnej gałęzi w idealnym Lesie Deszczowym.
Po pyskach Deszczoskrzydłych przeszedł kolejny krótki, acz niezbyt żywy śmiech.
- Och – jęknęła Zatoka, próbując odplątać zieloną lianę. Zerknęła prosząco na Deszczoskrzydłą, która dalej gapiła się na nią ze wstrząsem.
- Nie jesteś jednym z nas – stwierdziła cicho.
Na nosie czarnej smoczycy wystąpił niebieskawy rumieniec. Po jej łuskach spływała zimna woda, od razu wsiąkając między nie. Wytarła szyję ogonem.
- Cóż – zaczęła tłumaczyć – nie jestem Deszczoskrzdydłym, ale urodziłam się tutaj. Konar mnie znalazł i zaopiekował się mną.
- Konar... - mruknęła Deszczoskrzydła, kiwając powoli głową, jakby coś do niej właśnie dotarło.
Magnolia znała to imię i nie kojarzyło jej się zbyt dobrze. Odtrącenie, smutek, porażka. Ich rozstanie szczególnie nią wstrząsnęło. Znali się od urodzenia, dorastali ze sobą. Obiecywali sobie wspólne życie. Kiedy odeszła, mówił że zmusza go do wyboru między nią, a wolnością. Że próbuje go zniewolić.
Popadł w jakąś obsesję, przesiadywał sam na sam z tym tajemniczym czymś, co pewnego dnia przyniósł do wioski. Magnolii nigdy nie udało się dowiedzieć co to. Od początku przeszkodą była ta przerośnięta, czarna smoczyca?
- Uh, pomożesz mi z tym? – poprosiła Zatoka, plącząc łapy w bluszczu.
Magnolia skierowała na nią kolejne dziwne spojrzenie, tym razem mające powiedzieć: „czy ciebie pogięło?"
- Sama sobie pomóż – obruszyła się Deszczoskrzydła i szybko odwróciła się od reszty smoków, by ukryć na jej pysku zakłopotanie. Jeszcze nie rozumiała, co to wszystko miało znaczyć. W jej sercu pojawiło się tyle nowych uczuć naraz, że sama zaczynała się gubić. Na razie udało jej się wysnuć jeden wątek – tej smoczycy trzeba uświadomić, gdzie jej miejsce."
Zatoka chciała ulotnić się z jej pola widzenia jak najszybciej, ale czuła rodzaj zobowiązania, by ją przeprosić albo pomóc wstać.
- Jejku, tak mi przykro – zaczęła bełkotać, bez trudu odgarniając leżącą kłodę. – Naprawdę nie chciałam.
W jej brzuchu czuła coraz większe napięcie. Normalny Deszczoskrzydły też by na nią nawrzeszczał, ale Magnolia zawsze dorzucała coś od siebie. Zatoka wzięła głęboki wdech z bezradności. Może ucieczka to nie był jednak taki zły pomysł...
- Auć – mruknęła obolała Magnolia. – Moja głowa...
Smoczyca zdziwiła się, bo jak na razie nie usłyszała żadnych kąśliwych uwag. Na dodatek Magnolii naprawdę coś się stało. Zdenerwowana smoczyca patrzyła, jak jasno-różowa Deszczoskrzydła przewraca się na plecy z wyraźnym jękiem. Dziwne, bo Zatoka nie zauważyła żadnych poważniejszych obrażeń.
- Potrzebuję medyka, natychmiast – mówiła półgłosem smoczyca, otwierając czasem jedno oko. – Ajć, boli!
- Dobra, dobra, sprowadzę pomoc – burknęła Zatoka rozwinęła skrzydła.
- Nie! – krzyknęła nagle Magnolia, piorunując smoczycę wzrokiem. – Zaprowadź mnie do Konara! Jestem taka... ranna.
Zatoka przewróciła oczami, dobrze wiedząc, że Magnolia histeryzowała. Jednak dobry uczynek dla niej mógłby zmienić jej stosunek. Może nareszcie da jej spokój i Zatoka nie będzie musiała wspinać się po drzewach, by nie być skrytykowanym. Chociaż jak to robiła, to też ją krytykowano, nawet bardziej.
- Trwa pora słoneczna, wszyscy powinni spać – powiedziała Zatoka przezornie.
Magnolia umilkła na chwilę, ale zaraz potem znów zaczęła się wić.
- Zawsze jest ktoś w chatce. – Położyła dramatycznie łapę na czole. – Po prostu mnie tam zabierz.
- No dobrze, chodź – mruknęła i znowu przygotowała się do odlotu. Swoją drogą Konar mógłby coś poradzić na ten pęknięty pazur.
- Ajajaj! Musisz mnie zanieść – lamentowała Deszczoskrzydła, przewalając się na ściółce.
Kolejne ciężkie westchnienie wydobyło się z pyska Zatoki. Miała naprawdę dosyć tego dnia. Chciałaby, żeby wszyscy poszli spać, i żeby mogła wyjść spoza cienia na rozgwieżdżone niebo, które nie raziło w oczy, ani nie piekło łusek. Wtedy miała ciszę, spokój i cały las dla siebie. Na razie do zachodu było jeszcze daleko, ponad to utkwiła z Magnolią, która kazała się nosić po lesie.
Zatoka ze zwieszoną głową podeszła do Deszczoskrzydłej i położyła się obok niej. Następnie wsunęła skrzydło pod jej ciało i przeturlała ją na swój grzbiet. Biała smoczyca nie była ciężka, ale Zatoka bała się, że Magnolia zsunie się podczas lotu i nie da jej za to spokoju przez najbliższy rok. W końcu hybryda delikatnie uniosła się nad ziemią i wzniosła ponad drzewami. Nie było to łatwym zadaniem, bo bez przerwy zahaczała o jakieś liście i drzewa, a znudzona Magnolia kręciła się na jej plecach, co jeszcze bardziej utrudniało zadanie.
Zatoce udało się przebić przez roślinność i zaatakowało ją ogromne słońce na bezchmurnym niebie. Leciała wysoko, żeby przypadkiem nie wpaść na innego smoka lub nie łupnąć o wystające gałęzie. Poczuła, jak czarne łuski natychmiast łapią promienie słoneczne, przez co chciała z nich wyskoczyć i pobiec wprost do rzeki. Za to Deszczoskrzydła na jej grzbiecie wydawała się wprost oczarowana. Wyprostowała się, leżąc brzuchem do góry i wydała zadowolony pomruk, przypominając przy tym ogromnego leniwca.
Magnolia jeszcze nigdy nie była tak blisko słońca i czuła się tak, jakby należało tylko do niej. Od razu poprawił jej się humor, a Zatoka już nie wydawała jej się aż taka niezdarna i denerwująca.
Tymczasem czarna smoczyca starała wypatrzeć z góry swój cel, nie bardzo zwracając uwagę na Magnolię.
- W zasadzie, to nie jesteś aż taka fajtłapowata, jak się spodziewałam – westchnęła Magnolia, przewracając się na brzuch. – Powinnaś częściej wychodzić na słońce. Od razu poczujesz się lepiej.
Zatoka milczała, speszona całą sytuacją. Magnolia nigdy wcześniej nie mówiła do niej takim tonem i w ten sposób. Nie podejrzewałaby jej o jakąś zasadzkę lub inną tego typu rzecz, więc odpowiedziała po chwili:
- Dzięki za radę, ale chyba nie skorzystam.
- No cóż, twoja strata. – Magnolia zaczęła sprawdzać ostrość biało-czarnych kolców na szyi Zatoki, zupełnie jak małe smoczę. – Z pewnością mogło by to coś poradzić na tą twoją... ostrość.
- Ja ostra? – zaśmiała się ironicznie Zatoka. – To słowo bardziej pasuje do ciebie.
- Deszczoskrzydłe nie są kłujące – odpowiedziała zimno smoczyca na plecach Zatoki. – Ty nie jesteś Deszczoskrzydłą.
Zatoka westchnęła cicho. Czyli jednak Magnolia wciąż chciała jej dopiec. Czego można było się po niej spodziewać? Dlaczego uważała, że mogła by zacząć być dla niej miła?
- Teraz nie jestem pewna, czy to coś tak strasznego – szepnęła do siebie, jednak czarnej smoczycy udało się to usłyszeć. – W każdym razie, Konarowi to nie przeszkadzało...
Czarne łuski na pysku smoczycy zaszły dziwnym rumieńcem. Magnolia naprawdę była skłonna do jakichkolwiek refleksji. Jednak nie pomyślałaby, że myślała o niej.
Nareszcie udało jej się zobaczyć chatkę z charakterystycznymi czerwonymi jagodami i zniżyła powoli lot, oddalając się od słońca. Zanurzyła się między drzewa i po chwili stała na ziemi. Magnolia zwlokła się z jej grzbietu i przeszedł ją dreszcz, gdy stanęła o własnych nogach. Zatoka mogła czuć ciepło, jakie z niej ulatywało. Deszczoskrzydła obejrzała się na Zatokę, jednak jej oczy nie zdradziły żadnych emocji. Jedynie po jej szyi zamigał szybko różowy, po czym zmarszczyła brwi, robiąc skupioną lub przeszywającą minę.
- Widzimy się później, tak? – zapytała i machnęła przed nią ogonem.
Zatoka zrobiła wielkie oczy, ale przepełnione iskrą nadziei. Nie odpowiedziała, bo nie wiedziała za bardzo, co mogłaby powiedzieć. Z cienia wynurzyła się głowa jasno-brązowego, zaspanego smoka, a jego wzrok błysnął na widok swojej przybranej córki. Jego oczy pobiegły w dół i zauważył jasno-czerwoną posokę na łapie Zatoki.
- Co ci się stało? – zapytał Konar, podchodząc do niej i podnosząc jej nogę. – Nie płacz, zaraz to opatrzymy, nic ci nie będzie.
Konar skierował się powrotem do środka, jednak Zatoka zatrzymała go wielkim ogonem.
- Tato, tato, tato! Nie umieram... I nie płaczę – dodała pod nosem smoczyca, jednak spojrzenie brązowego smoka nie przestało być spanikowane.
- Nie pyskuj! – warknął smok i przeskoczył jej ogon. – Trzeba to opatrzyć, zanim się wykrwawisz.
- W zasadzie – Zatoka zerknęła na stojącą obok Magnolię – to chyba ktoś inny potrzebuje opieki.
Magnolia nie była już tak rozpromieniona, jak kilka chwil temu. Stała z założoną łapą na łapę i wgapiała się w Konara. Gdy Zatoka zwróciła na nią uwagę, skierowała na nią zaskoczone spojrzenie, które zmieniło się w grad szpilek. Konar powędrował za wzrokiem Zatoki i zobaczył jasno-różową Deszczoskrzydłą. Przy Zatoce wyglądała na strasznie kruchą i małą istotę. Konar podskoczył ze zdziwienia, wytrzeszczając przy tym złote oczy.
- M-Magnolia? – wybełkotał jeszcze bardziej zdezorientowany. – Ty tu...?
- Spadła na nią gałąź – objaśniła Zatoka, patrząc nieco zdumiona na Magnolię. – Skarżyła się na ból głowy.
Pomarańczowe kropki przy oczach Konara zabłysły, zmieniając się w rumieniec. Na jego kryzie pojawił się na chwilę kolor, którego Zatoka nie mogła zidentyfikować, ani przypisać do żadnej z emocji. Magnolia również zachowywała się dziwnie. Zatoka widziała między ich oczami jakąś iskrę porozumienia. Coś, z czego oboje zdawali sobie sprawę, a czego Zatoka nie rozumiała. Po upływie tych kilku sekund wiedziała już, że łączy ich więcej, niż podejrzewała. Musiała się dowiedzieć, co to takiego.
Popchnęła ich kropkowanymi skrzydłami w stronę wejścia, oznajmiając:
- Konarze, może powinieneś podać jej coś na to podać? Jakieś zioło czy coś...
Jej ojciec pokiwał zrezygnowany głową i zaprosił Magnolię ruchem głowy.
***
Zatoka przekradła się do cienkiej ściany chatki medycznej, by dobrze słyszeć rozmowę dwóch Deszczoskrzydłych. Starała się, by tym razem nie zahaczyć o żaden konar, gałąź czy własne nogi. Delikatnie przyłożyła ucho do drewnianej powierzchni i z wstrzymanym oddechem nasłuchiwała.
Przez cienkie ściany dobrze słyszała wszystkie ruchy, jakie wykonywali. Na początku panowała cisza, a dopiero po chwili rozpoznała głos Konara:
- Po co tu przyszłaś? – zapytał mniej przyjaźnie, niż zwykł.
- Chciałam porozmawiać – szepnęła Magnolia, po krótkim milczeniu.
Po tych słowach słychać było stukot pazurów i brzdąkanie małych buteleczek o siebie. Zatoka aż zwijała się z ciekawości. Jej przypuszczenia okazały się prawdziwe.
- O czym? – Głos Konara stawał się coraz mniej cierpliwy.
- O... nas.
- O czym ty chcesz jeszcze rozmawiać? – warknął Deszczoskrzydły, przerywany przez kolejne odgłosy chodzenia.
- Posłuchaj, Konar – zaczęła błagalnie Magnolia – wiem, że ostatnio wiele się w tobie zmieniło, wiem że czasem jest ci ciężko i zauważam to każdego dnia. Gdybyś dał mi szansę pokazać, że ja też się zmieniłam, pomogłabym ci. Razem dalibyśmy radę.
Po Zatoce przemknął dreszcz niepokoju. Konar był nieszczęśliwy i nie wyczuła tego?
- Nie jest mi ciężko – burknął cicho Konar. – Wiem, jaka jesteś dla mojej córki i nie zamierzam tego dłużej tolerować.
- Zmieniłam się, Konarze! – Stukot pazurów przeciął jej słowa. – Zobaczysz, że tak jest. Myliłam się, oboje się myliliśmy. Ale – westchnęła, nabierając powietrza – daj mi szansę, proszę.
Przez długi, długi moment panowała grobowa cisza. Zatoka bardzo starała się nie oddychać za głośno, ani nie przebić przypadkiem ściany.
- Czasem zastanawiam się – otworzył się po chwili Konar – czy na pewno dobrze robię opiekując się Zatoką. Wiesz, jak jest w naszym domu. Tu nie zakłada się rodzin. Może innych to nie obchodzi, ale czasami mam wrażenie, że... Że nie powinienem nazywać się jej ojcem.
Smoczyca poczuła, jak żołądek zaciska jej się tak mocno, że nie jest w stanie oddychać. Konarowi cały czas chodziło o nią. Od początku nie był pewien, co powinien z nią zrobić. Zatoka tylko i wyłącznie przeszkadzała.
Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, a ona zatrzymała pierwszą salwę łez. Nigdy nie chciała nikomu wchodzić w drogę. Nigdy nie miała na myśli komuś sprawić przykrość. Zdała sobie sprawę, że Magnolia miała rację określając ją jako „przydużą, niezdarną Nie-Deszczoskrzydłą". Ale czy to jej wina, że wygląda jak wygląda? Czy naprawdę musiała odejść? Być... odtrąconym?
Odejdź, ktoś powiedział w jej głowie. Odejdź i nie sprawiaj więcej problemów.
Ze łzami cisnącymi się do oczu i z nagłym zmęczeniem rzeczywistością, jakie ją ogarnęło, odbiła się od platformy i ciężko poszybowała przy drzewach. Chciała uciec gdzieś daleko, by nie spotkać już nikogo, kto mógłby ją odrzucić, zgnieść w kulkę i wyrzucić. Na koniec znanego jej świata.
Poleciała wyżej, nad korony drzew i zmieniła się w czarną kropkę na błękicie i zieleni. Jej łzy ściekały po pysku, jak malutki deszcz.
Tymczasem dwa nieświadome Deszczoskrzydłe stały naprzeciw siebie, patrząc się sobie w oczy. Magnolia poczuła wielkie współczucie dla Konara. Nie dziwnym było, że czuł się inny od reszty społeczeństwa. Jednak w jego oczach widziała, że naprawdę kochał córkę, pomimo całej niepewności, jaką w sobie hodował. Nie pojmowała, dlaczego, ale chciała wypuścić z niego tę pięcioletnią obawę. Chciała, żeby mógł na nowo jej zaufać, żeby znowu było tak, jak kiedyś. I jeśli w jego świecie istniała Zatoka, Magnolia nie wahała się też jej przyjąć.
Pragnęła zaufania.
- Kochasz ją – szepnęła Magnolia, patrząc w jego ponury pysk.
Usiadła, tak samo jak on, przez co stała się trochę niższa. Nie spuszczając z niego współczujących oczu, zacisnęła jej ogon z jego.
Konar pokiwał głową.
- Kochaj ją dalej. Nigdy nie byłam matką, nie znam miłości, jaką daje matka. Ale mogę zrozumieć. Ja... Chcę zrozumieć. – Tym razem poczuła, jak gardło zaciska jej się w ilości słów, jakie chciała powiedzieć, ale nie mogła. – Chcę się zmienić.
Deszczoskrzydły powoli odwzajemnił jej uścisk. Wreszcie odważył się spojrzeć w jej oczy, a przez jego głowę przemknęły wszystkie wspólne wspomnienia.
„Razem od jajka, razem do teraz", przypomniała mu się formułka, jaką kiedyś mówili.
Dopiero teraz dostrzegł, że ich rozstanie nie było winą Magnolii. To on zawinił. Kiedy znalazł Zatokę jeszcze w jajku, pochłonął się jej całkowicie. Magnolia chciała pomóc, ale on egoistycznie chciał poczuć się odpowiedzialnie. W końcu musiała odejść.
- Magnolio, ja – wydusił Konar, po wszystkich jego myślach. Powiedz to. – Kocham cię.
Zielone oczy Magnolii rozbłysły szczęściem, a jej ciało teraz promieniowało pięknym różem. Przytuliła się do niego, a on zrobił to samo. Tak dawno czekała na ten moment.
Zaraz doszło do niej, że powinna również szczerze przeprosić Zatokę. Dostrzegła teraz wszystko, co robiła źle przez te wszystkie lata. Przeczuwała, że jeszcze nie wszystko jest w porządku.
- Gdzie Zatoka? – zapytała.
- Czekała na dworze – opowiedział Konar, z niepokojem patrząc na zmartwienie Magnolii.
Oboje wyjrzeli na światło dzienne, mrużąc oczy. Rozejrzeli się, jednak po czarnej smoczycy nie został ślad. Konar poczuł, jak poczucie winy przygniata go swoim ogromnym ciężarem. Musiała słyszeć, co o niej powiedział.
- Nie ma jej – jęknął zrozpaczony, chodząc dookoła platformy i wyglądając poza nią.
- Nie może być daleko – powiedziała Magnolia i popatrzyła w niebo. – Znajdziemy ją.
- Nie, nie, to koniec – rozpaczał dalej Konar, siadając bez radnie. – Nawet jeśli, to i tak mi nie wybaczy. Jak mogłem tak o niej mówić. Co ze mnie za ojciec.
- Ty jesteś jej ojcem! – wykrzyknęła Magnolia. – Kochasz ją, prawda? Więc musisz ją znaleźć i wszystko jej wyjaśnić.
Konar pociągnął nosem i otarł oczy łapą. Spojrzał na czarny kształt Magnolii, oświetlany przez słońce. Miała rację, miała we wszystkim rację. Wstał i powiedział:
- Tak. Zrobię tak, jak mówisz.
Mam nadzieję, że spróbuje mnie wysłuchać. Że da mi jeszcze jedną szansę. Nie mogę nikogo więcej skrzywdzić.
Nigdy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro