Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Waiting Between Worlds

Polecam piosenkę do czytania, o tym samym tytule, co os. Pogrzeb Bryzy. Dla 

Niebo było zasnute szarymi, posępnymi chmurami. Te obłoki niewątpliwie zapowiadały burzę. Były ogromne i napełniały świat dziwną ociężałością, melancholią. Jakże idealnie, że akurat w ten pochmurny i deszczowy dzień miała odbyć się najsmutniejsza ceremonia w Pyrii. Może jedyna, jaka kiedykolwiek się odbyła? Nie wiadomo, jak do tego doszło, ani czemu ten rytuał pożegnalny w ogóle był potrzebny, ale atmosfera była wręcz idealna.
Takie myśli wypełniały głowę pewnego Morskoskrzydłego, który patrzył w to płaczące niebo. Z powrotem zwrócił swoje lazurowe oczy na widok przed nim i napełnił się jeszcze większym żalem. Oto stał na mokrym piasku, a szare fale odbijające kolor nieboskłonu obmywały raz po raz jego łapy. Oddalone nieco zgrupowanie kilku smoków pochylało się nad czymś, co przypominało tratwę, lecz było cięższe i mniej wytrzymałe. Nie służyło to do długiego utrzymania czyjegoś ciała na powierzchni, lecz wystarczyło, żeby przepłynęło parę metrów. Błazenek – bo takie było imię Morskoskrzydłego – mógł patrzeć na smutek tamtych smoków z zupełną obojętnością, w końcu żegnana smoczyca nie była mu w bliska. Jednakże coś zmuszało go do tego, by cierpieć razem z nimi. Ku jego zdziwieniu, ciało otaczały nie tylko Morskoskrzydłe smoki. Były tu chyba wszystkie rasy Pyrii, zaczynając na Błotoskrzydłym, a na Deszczoskrzydłym kończąc.
Błazenka zdziwił widok dwóch smoków, których ras nie był w stanie zidentyfikować. Jeden z nich wyglądał niemalże dziwacznie, bo miał na sobie trochę Lodoskrzydłych, trochę Piasoskrzydłych i nieco Nieboskrzydłych łusek. Gdyby nie jego zatroskana, lekko zgarbiona poza, mógłby być jednym z największych smoków, jakie Morskoskrzydły widział. Obok niego stała smoczyca, która była podobnym przypadkiem, co smok obok, tyle że Błazenek nie dostrzegał w niej nic z Piaskoskrzydłego. Po jej pysku czasem spływały pojedyncze łzy i skapywały na piasek, który momentalnie pochłaniał malutkie kropelki.
Najbliżej tratwy stała jednak siostra Morskorskrzydłej i wyraźnie szlochała. Błazenek nigdy nie widział żadnego smoka w takiej żałobie, ale okoliczności były dla niego jak najbardziej zobowiązujące. Słyszał co nie co o tym wydarzeniu, bo żegnana była siostrą smoczycy służącej królowej. Niegdyś obie zajmowały wysokie stanowisko na dworze królewskim, jednakże któregoś dnia Morskoskrzydła uciekła, a słuch o niej zaginął. Potem znaleziono ją... martwą. Błazenkowi cały czas towarzyszyła myśl, że wie o jaką smoczycę chodzi, jednak jej imię wypadło mu z głowy. Trochę też z tego powodu bał się zbliżyć do żałobników. Po chwili zastanowienia podkradł się na tyle blisko, by usłyszeć słowa, które wypowiadał inny Morksoskrzydły. Błazenek widywał go czasem w bibliotekach Letniego Pałacu i wiedział, że był skrybą królowej. Miał on zimny, nieprzyjemny głos i sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie chciał tu być i nie rozumiał potrzeby całej tej sytuacji. Jego wzrok czasem spoczywał podejrzliwie na Piaskoskrzydłej, Nocoskrzydłej, czy parze tych dziwnych przypadków, jednak zaraz potem smok odwracał szybko głowę. Błazenek wychylił nieco pysk ponad resztę, co było nie lada wyzwaniem, balansując przy tym na sporym kamieniu, na który wcześniej się wspiął. Nie chciał narobić za dużego hałasu, a znając jego szczęście było to całkiem prawdopodobne. Gdy jego starania spełzły na niczym, postanowił niezauważenie ustawić się w kręgu smutnych smoków, by móc choć przez chwilę zobaczyć ciało zmarłej Morskoskrzydłej. Musiał przekraść się za wszystkimi zebranymi. Gdy tylko zszedł z kamienia, potknął się o gruby jak kłoda ogon Błotoskrzydłego i legł w piasek. Poderwał się z ziemi, modląc się, by Błotoskrzydły tego nie poczuł. Na jego szczęście nikt nie przerwał uroczystości. Z resztą ogonów poszło mu dosyć prosto. Minąwszy groźny kolec jadowy Piaskoskrzydłej, który tym razem leżał w bezruchu, prawie zahaczył o ostre jak brzytwy kolce na ogonach tych dziwnych smoków, które z pewnością odziedziczyli po Lodoskrzydłych. Leżały dość blisko siebie, więc Błazenek za jedym skokiem pokonał dwie przeszkody. Mógł teraz wychylić się zza półkola, jakie tworzyli zebrani. Zaraz jednak cofnął się przerażony, o mało nie potrącając przy tym popłakującej smoczycy, która nie zauważyła jeszcze jego obecności. Była dwa razy większa od niego, co napełniało go ciekawością, a jednocześnie niepokojem. Dosięgał jej... ledwo do czubka skrzydła, może nawet niżej. Wolał trzymać się od niej z daleka. Nie wiadomo, do czego była zdolna taka istota.
Błazenek zobaczył tam coś, czego w zupełności się nie spodziwał. Te szare niczym dzisiejsze niebo łuski pamiętał aż za dobrze. Imię Morskoskrzydłej obijało się o jego głowę raz za razem. Czy to naprawdę była ona? Ta, która na codzień wręcz promieniała urodą i szczęściem? Ta, która mogłaby mieć każdego smoka na pstryknięcie szponami? Błazenkowi serce ścisnęło się ze strachu i smutku. Co mogło jej się stać? Te wszystkie pytania sprawiły, że obraz przed oczami Błazenka się rozmył, a ziemia zaczęła uciekać mu spod nóg. Miał nadzieję, że kiedyś uda mu się zdobyć jej serce tylko dla siebie. Miał nadzieję, że wreszcie ktoś go zauważy i doceni. Miał
nadzieję, że będzie mógł zobaczyć dumę w oczach swoich rodziców.
Tymczasem ona... umarła. Nie ma jej i już nigdy nie będzie. Nigdy nie zobaczy jej pięknych oczu, błyszczących w zachodzącym słońcu, albo tych szarych, delikatnych łusek.
Morskoskrzydły poczuł, że świat traci dotychczasowe barwy i przestaje mieć jakikolwiek sens. Jego życie już nie miało sensu. Bryza była jedynym powodem, dla którego chciał pracować nad sobą, by pewnego dnia udowodnić jej, że zasługuje na to, żeby chociaż stać obok jej szlachetnego ciała. Ale jej już nie ma, więc po co on ma jeszcze tutaj być?
A może zrobiła to specjalnie? Widziała, jak się starał i zdawała sobie sprawę, że ktoś taki jak on nigdy nie będzie mógł nawet jej dotknąć.
Błazenek miał ochotę krzyczeć i rzucić się na tych wszystkich, którzy byli razem z nim. Oni nie rozumieją jego cierpienia.
Morskoskrzydły skryba, który teraz wlepiał swóje mordercze spojrzenie we wstrząśniętego Błazenka, wypowiedział ostatnie słowa i zakrył ciało płaszczem zaplecionym z wodorostów. Na tym położył kwiat lilii. Pozwolił siostrze Bryzy oddalić się od ciała i odepchnął przyozdobioną pięknie w wianki z kwiatów tratwę na spokojne morze, które zdawało się być zastygłe w smutku.
Błazenek przepchnął się do przodu i podbiegł do tafli wody, gdzie zatrzymał się, rozsypując naokoło piasek. Histerycznie miotał się w tę i we w tę, obserwując balansującą na falach tratwę. Zielone nakrycie powiewało na wzbierającym wietrze, odsłaniając czasem smoczycę. Zdawało się, że Bryza unosi się ponad falami i leci do chmur, by obserwować z dołu śmiesznie małe postacie, które walczą o coś, co i tak kiedyś utracą.
Błazenek nie zwracał uwagi na zdziwione spojrzenia wszystkich zebranych. W jego oczach odbijała się tylko znikająca na ułamek sekudny, to pojawiająca się na moment, tratwa z ciałem tej jedynej.
Wbiegł do wody, brodząc po szyję, szaleńczo chcąc dogonić tratwę, lecz ta jak na złość oddalała się coraz szybciej, a morze wzburzyło się na ten czyn.
- Zaczekaj na mnie! – zawołał rozpaczliwie w stronę powiewającej narzuty. Chciał, żeby Bryza go usłyszała.
Uczucie wściekłości było w nim silne jak nigdy wcześniej, gdy zauważył, że tratwa momentalnie zaczyna znikać pod wodą. A przecież nie oddalili się od brzegu tak bardzo.
Błazenek patrzył bezradnie, jak jego wybranka znika w ciemnych odmętach morza. To była jego ostatnia szansa.
Gdy tratwa zniknęła kompletnie, smok zawahał się chwilę, a potem zanurkował prosto w bezkresną szarość wody. Przez chwilę ogłuszyły go bąbelki przed jego pyskiem, a potem ujrzał swoją zgubę. Zerwał się natychmiast, lecz nie można było nazwać tego pływaniem. Nigdy nie miał okazji nauczyć się porządnie pływać. Błazenek bał się... Bał się morza, tak samo jak wszystkiego wokół. Młócąc wodę łapami, udało mu podpłynąć na tyle blisko, by zobaczyć Bryzę. Belki spadły o wiele szybciej, niż lekkie ciało Morskoskrzydłej, więc teraz można było zobaczyć ją w pełnej odsłonie. Wyglądała jak śpiąca królewna. Opadała spokojnie w morską toń, tak majestatycznie, niczym królowa w drodze do swojego królestwa.
- Bryza! – chciał krzyknąć Błazenek, lecz z jego paszczy wydobył się tylko niezrozumiały bulgot. Smok poczuł ogromne zmęczenie, ale nie mógł sobie odpuścić.
Był o długość ogona od niej, prawie miał ją w łapach. Walczył z prądem, który zdawał się celowo odpychać go jak najdalej od ukochanej.
Dopadł ją, lecz o mało nie wypadła mu z łap. Była przerażająco zimna, a jej ciało nie miało takiej lekkości, jak kiedyś. Było takie sztywne i... nie żywe. Ponadto pokrywały je... jakby nierówności? Błazenkowi serce zaczęło bić dwa razy szybciej. Zrozumiał, że jeśli czegoś zaraz nie zrobi, to pójdzie na dno razem ze swoją dotychczasową miłością.
- Obudź się! – Zaczął nią potrząsać, powtarzając te słowa, ale znikały one momentalnie, wraz z bąbelkami lecącymi w stronę powierzchni. Miał w głowie pustkę, a przecież rozwiązanie było na wyciągnięcie łapy.
W tym momencie prąd odepchnął Błazenka z taką siłą, że smok poleciał daleko w tył, zataczając fikołka.
Ciało Morskoskrzydłej nie trzymane żadną siłą, opadło w dół, znikając wśród czerni morza. Na zawsze.
Błazenek, miotany przez prąd, nie mógł zapanować nad sytuacją. Nikt nie nauczył go, jak stawiać opór sile wody. Obraz wirował przed jego oczami, ale on bał się nawet nabrać powietrza. Zrobiło mu się słabo, widział przed sobą jedynie kompletną czerń.
Prąd skręcił, wypluwając Mordkoskrzydłego na brzeg. Smok leżał przez chwilę nieprzytomny.
Nie mógł się ruszyć. Nogi były przytłoczone przez wszystkie uczucia, jakie w nim krążyły.
Był mokry, piach oblepiał jego łuski, a ponadto dotarło do niego, że nigdy już nie będzie mógł zobaczyć Bryzy. Pomimo tego, że walczył o to całym sobą.
Po jego pysku zaczęły spływać łzy, które zmieszały się ze słoną morską wodą. W tej chwili czuł ogarniającą go beznadzieję, tak okropną, jak nigdy wcześniej. Nie czuł się tak źle nawet wtedy, gdy rodzice go opuścili. To był inny rodzaj beznadziei.
Ta była sto razy okropniejsza, jakby ktoś zaczął rozrywać go od środka. Chciał się miotać, krzyczeć, lecz był zbyt zmęczony żalem. Wiedział, że nic nie da się już zrobić.
Błazenek po raz kolejny stracił swoją jedyną szansę, by coś naprawić.
Drgnął, gdy poczuł na sobie czyjś dotyk. Przestraszył się gniewu wszystkich żałobników. W końcu zniszczył im pożegnanie.
To była siostra Bryzy. Patrzyła na niego ze współczuciem, a jednocześnie własnym smutkiem. Pysk miała wykrzywiony od płaczu, jednak próbowała się uśmiechnąć. Błazenek patrzył na nią, podczas gdy jego słone łzy wciąż skapywały do morza.
Pewnie powie, że go nienawidzi, że to była ostatnia ceremonia z jej siostrą.
Z ust Lapis popłynęły ciche, przerywane chrypką po płaczu słowa:
- Dajmy jej odejść.
Błazenek poczuł pewien rodzaj buntu – nie mógł na to pozwolić. Z drugiej strony wiedział jednak, że to już koniec. Dlatego właśnie płakał tak gorzko.
Lapis nie zabrała łapy z jego ramienia, ponadto nieśmiało splotła swój ogon ze sztywnym ogonem smoka.
Błazenek zdusił w sobie kolejną falę rozpaczy i zauważył, że reszta żałobników podeszła do nich również ze smutkiem w oczach. Wspólnym smutkiem. To dodało Morskoskrzydłemu trochę otuchy. Otuchy na tyle dużej, że mógł poczuć ją chociaż przez chwilę. Nie musiał przeżywać tego samotnie. Mógł płakać do gwiazd z innymi. Może uczucie wiecznej straty mogłoby być osłodzone przez czyjeś wsparcie?
Błazenek pierwszy raz poczuł, że ma oparcie w innych. Coś, jak rodzina. Na tym polega jej ideologia, prawda? Można liczyć na siebie w potrzebie i najgorszym załamaniu. To, czego Błazenek pragnął najbardziej. I może nie robił tego z ukochaną, może nie było to idealne, ale jednak było. I teraz zdał sobie sprawę, że Bryza wcale nie będzie zapomniana. Będzie trzymana więzami wspomnień przy ziemi. Jej duch czasem wpadnie do głów któregoś ze smoków, by opowiedzieć przez niego swoją historię. By ten smok mógł powiedzieć z nutą goryczy: "Och, znałem ją i pamiętam do dziś."
Błazenek zamknął oczy. Nie bał się już złości ze strony reszty smoków zebranych na plaży. Czuł, że mały łańcuszek, jaki utworzyli między swoimi sercami nie pęknie tak łatwo, jak inne. Teraz mógł odpocząć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro