Rozdział 6
Stephanie
Odkąd odwiedziłam Angles wszystko wydawało mi się takie dziwne. Pobyt tam jakoś zmienił moje nastawienie i spoglądanie na świat. Ale te wrażenia i uczucia szybko minęły. Od tamtego nieszczęsnego wypadku minęło już z półtora tygodnia i zaczynałam wątpić, czy to wszystko mi się nie przyśniło i nie wydawało przez wypadek i silne leki. Z każdym dniem to wszystko wydawało mi się coraz mniej prawdopodobne.
Tak samo jak każdego dnia od wypadku, to właśnie o tym myślałam, dziś rano po przebudzeniu. W końcu się poddałam i dałam sobie spokój z rozmyślaniami. Wzięłam się w garści i wstałam z łózka. W końcu musiała się przygotować jeszcze do szkoły. Szybko się ogarnęłam, zjadłam śniadanie i wypadłam z domu zanim rodzice mieli by czas by się temu przestawić. Cały czas byli przeciwni mojemu chodzeniu do szkoły, bo nie minęło dużo czasu od wypadku i woleli bym siedziała w domu i odpoczywała zwłaszcza, że podejrzanie szybko wróciłam do zdrowia. Lecz ja nie potrafiłam usiedzieć tyle czasu zamknięta w domu, zawsze byłam z natury nadpobudliwa i takie odizolowanie nie służyło mi dobrze.
Wsiadłam na rower i czym prędzej odjechałam z podjazdu, zanim mama zdecydowałaby się wypaść przed dom i mnie zatrzymać. Jadąc w stronę szkoły czułam wiar we włosach i pęd powietrza przez co czułam się wolna. Spojrzałam w niebo i pomyślałam, jakby to było móc latać, być całkowicie niezależną i móc unieść się w powietrzu. Lecz to tylko marzenia ściętej głowy. Lekko zdołowana tą świadomością, docierałam do szkoły i przypinam rower do stojaka.
Wiedząc, że jestem już lekko spóźniona wpadałam na szkolny korytarz i pędzę do szafki by wyciągnąć potrzebne mi dziś podręczniki. Po drodze mijam kilka koleżanek z którymi się witam. Mimo, że się przyjaźnimy nigdy nie czułam się jakoś mocno z nimi związana i nigdy tak naprawdę nie byłyśmy blisko. Ale nie przeszkadzało mi to, lubiłam swój samotny tryb życia.
Słysząc dzwonek oznaczający początek lekcji, streszczałam się jeszcze bardziej i czym prędzej wyciągnęłam potrzebne mi dziś książki robiąc przy tym niezły bałagan, zatrzasnęłam z hukiem szafkę i popędziłam na złamanie karku do klasy, która na moje nieszczęście była na ostatnim piętrze. Mocno zziajana i zmęczona dopadłam do drzwi klasy. Z zamachem je otworzyłam i wpadłam do środka zaczynając przepraszać nauczycielek za spóźnienie. Ale zmarłam w pół ruchu i urwałam w połowie zadania, kiedy zobaczyłam chłopaka stojącego na środku klasy. Kiedy wpadłam tu jak huragan z całym naręczem książek w ręce i rozwianych włosach, nauczycielka właśnie przedstawiała go jako nowego ucznia w naszej klasie.
Przyglądałam się mu uważnie, dalej stojąc w drzwiach, a i on skanował mnie uważnym spojrzeniem, podczas kiedy nauczycielka mówiła coś dalej. Nie ukrywam, że zszokował mnie jego widok. Nie chodzi o to, że stał na środku klasy czy to, że był całkiem przystojnym chłopakiem. To akurat nie było niczym niezwykłym czy niespotykanym, chodziło o jego wygląd. Miał zielone oczy, nie za długie, lekko kręcone brązowe włosy i wzrost taki sam jak mój. Jego cera miała idealny odcień taki sam jak moja i rysy twarzy miał niesamowite znajome. Kiedy patrzałam na niego miałam ważnienie, że patrze w lustro. Był niesamowicie do mnie podobny, byliśmy dosłownie kropka w kropkę tacy sami.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu stojąc na środku klasy. On chyba też zauważył, że jesteśmy identyczni, po spojrzał mi głęboko w oczy z niemy pytaniem kim jestem. W końcu otrząsnęliśmy się oboje z szoku jaki przeżyliśmy. Chłopak się do mnie uśmiechnął.
- Jestem Henry – przedstawił mi się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro