Rozdział 3
Stephanie
Słyszę miarowe pikanie, ale nic nie widzę. Nie jestem już w Angles. Nie wiem skąd to wiem, ale po porostu czuję, że wróciłam do swojego ciała. Boli mnie dosłownie wszystko. Czuję się słaba i zmęczona, a powieki mi ciążom. Zmuszam się w końcu by je tworzyć, choć wolałabym jeszcze pospać. Niestety natrętne pikanie mi to uniemożliwia, bezdusznie się skradając w zakamarki mojego umysłu. Pierwsze co widzę po otwarciu oczu, to zielone ściany sali szpitalnej, potem aparatura. To ona tak pika wykrywając mój puls. W końcu rozradowane twarze rodziców. Czyli rzeczywiście jedna żyję.
- Obudziła się - szlocha mama, a tata przytula ją mocno lecz widzę, że i on ma łzy w oczach. - Baliśmy się, że się nie obudzisz.
Posyłam im blady uśmiech jestem zbyt słaba by coś powiedzieć. Wolałam zostać w Angles, tam mnie nic nie bolało, nie czułam bólu, zmęczenia, wyczerpania i poczucia, że nic nie jestem w stanie zrobić. Ale wybudziłam się ze śpiączki i automatycznie wróciłam do swojego świata. Moja sytuacja tutaj nie wygląda za kolorowo. Potem zapadam znów w sen, tym razem normalny i moja dusza zostaje na miejscu.
Przesypiam tak kilka kolejnych dni z niewielkimi przerwami i w końcu nabieram sił by chociaż porozmawiać z rodzicami. Lecz cały czas jestem przykuta do łóżka, co mnie dość mocno irytuję.
- Co się stało? - pyta troskliwie matka. - Jak w ogóle doszło do tego wypadku?
Nie było ich przy tym, nie widzieli co się stało. Lekarze tez pewnie chcą poznać mój opis wydarzeń.
- Ja... - mówienie o tym przychodziło mi z trudem gardło mnie dalej boli. Wspomnienia cały czas wracały, a to wszystko było straszne. Najchętniej bym chciała o tym zapomnieć, ale to niestety nie jest możliwe. To cud, że jeszcze żyje. Powinnam być martwa. To wszystko stało się tak szybko. Ja miałam zielone światło, więc pewnie przechodziłam przez pasy dla pieszych, lecz niektórzy chyba nie rozróżniają kolorów. Jakiś wariat jechał z olbrzymią prędkością i przejechał tak po prostu na czerwonym. Jechał wprost na mnie. Reszty można się samemu domyślić. Za każdym razem jak zamykam oczy mam obraz jadącego w moją stronę auta z pełną prędkością i tą świadomość, że nie zdarzę nic zrobić. - Ja... nie chcę o tym mówić.
Mama kiwa głową na znak, że rozumie, choć widzę w jej twarzy, że wolałaby bym powiedziała, co się stało. Wiedzą tylko to co powiedzieli świadkowie tego wypadku.
- Lekarze mówią, że teoretycznie nie powinnaś przeżyć, już na początku spisali cię na straty. Mówią, że to niebywałe, że żyjesz i normalnie ludzie z tego nie wychodzą cało. Że prędkość była zbyt duża byś wyszła z tego bez szwanku i nie mogą się nadziwić, że nic ci nie jest, że żyjesz – potok słów wylewa się z mojej matki, jakby nie mogła już dłużej milczeć.
Milczę po tych słowach. No bo co mogę powiedzieć na to, że miałam więcej szczęścia niż inni i jakimś cudem nie odeszłam na stałe z tego świata.
Jakiś czas później jestem w końcu sama uprać się z normalnymi rzeczami. Dalej jestem jednak bardzo słaba, kręci mi się w głowie i wszystko mnie boli, a większość dni przesypiam, ale jestem w stanie już pomału funkcjonować. Kiedy przebieram się w łazience z piżamy w normalne ubrania, trochę się rozluźniam. Ostatnie dni dały mi w mocno kość.
Kiedy odwracam się w stronę umywalki dostrzegam wiszące tam lustro. Przeglądam się w nim. Mam wiele siniaków, ran i stłuczeń i wyglądam dość mizernie. Poza tym z lustra przyglądała mi się zwykła dziewczyna o zielonych oczach i brązowych kręconych włosach opadającymi łagodnymi falami. Lecz dwie blizny ma moich plecach prezentują się gorzej niż zwykle. Nigdy ich nie lubiłam, są to dwie długie szramy ciągnące się w okolicach łopatek, przez pół pleców. Nikt nie wie skąd je mam, ani rodzice, ani lekarze, ani ja sama. Faktem jest, że mam je od dziecka, a niektórzy nawet uważają, że się z nimi urodziłam. Nie wiem jak jest prawda.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro