Rozdział 29
Stephanie
Tej nocy przenocowaliśmy w jednej z smoczych drewnianych chat na słomianym legowisku. Ta chwila jaką spędziliśmy w mieście smoków, była niesamowita. Ten wgląd w ich życie i uczestniczenie w nim, choćby przez ten jedne wieczór i noc, było dla mnie czymś wspaniałym. Miałam nadzieje, że wszystko dobrze się ułoży i smoki naprawdę zaczną żyć wśród ludzi, bo marzyło mi się poznanie głębiej ich kultury i ich zwyczajów. W końcu to były moje korzenie, a świat smoków wydawał się taki mistyczny i zachwycający.
Jeszcze przed świtem następnego dnia wszystkie smoki były gotowe do drogi, kiedy słońce nawet jeszcze nie wstało. Wszyscy zebraliśmy na głównym placu, czekając na sygnał do wylotu. Czarny smok, który przewodził całą resztą, stanął na przodzie spoglądając uważnie na nas wszystkich. Potem odwrócił się w kierunku, gdzie mieliśmy lecieć i rozłożył swojego masywne skrzydła.
- Wyruszamy! - zawołał, jednocześnie wzbijając się w powietrze.
Po chwili w jego ślady poszły wszystkie inne smoki i niebo pokryła wielobarwna tęcza smoczych ciał. Patrzałam na to wszystko zachwycona, po czym sama też odbiłam się do ziemi i dołączyłam do nich, a mój brat leciał tuż obok mnie. Obraliśmy kurs na stolice Angles i lecieliśmy nad górami, niczym całe stado kolorowych ptaków.
Było to nadzwyczajne uczucie lecieć tak ramię w ramie z innymi smokami, czuć się częścią stada, być jedną z nich. Czułam wtedy, że jestem na odpowiednim miejscu, tam gdzie od zawsze powinnam być.
Kiedy wreszcie na horyzoncie pojawiła się stolica Angles i górujący nad miastem zamek, słońce właśnie wstało. Musieliśmy wyglądać niewiarygodnie, mityczne smoki, uważne za wymarłe, powracają w promieniach wschodzącego słońca. Czułam się w tamtym momencie jak w jakieś starej baśni, owianą magicznym klimatem.
Jak to bywa o tej porze dnia, miasto było wymarłe, a ulice były puste. Zauważyłam tylko jednego człowieka, który nie spał o tej godzinie, biskupa nieprzechadzającego się jedną z dróg. Kiedy spojrzał w górę i nas zobaczył, widziałam jak z szoku wypuścił trzymał w rekach biblie i jak zatrzymał się gwałtownie w miejscu. Prawie zaśmiałam się na ten widok.
Po chwili na wierzy kościelnej rozdzwonił się dzwon. Zakładałam, że to biskup, który nas widział wprawił w ruch dzwon, by obudzić innych mieszkańców miasta. Już chwilę później dzwoniły dzwony w całym mieście wyciągając z łóżek wszystkich śpiących. Wkrótce potem na ulice miasta zaczęli wychodzić wszyscy mieszkańcy i z niedowierzaniem zadzierali głowy do góry, by spojrzeć na nadlatujące smoki. Cześć osób reagowała strachem, co było zrozumiałe na widok wielkich bestii, lecz znaczna większość nie dowierzała lub była oczarowana.
Zmierzaliśmy w stronę zamku. Najpierw chcieliśmy z Henrym odzyskać należącym się nam tron, a dopiero potem zająć się buntownikami. Przed drzwiami frontowymi pałacu, już czekała na nas cała rada, ewidentnie lekko zaniepokojona całą sytuacją.
Razem z Henrym wylądowaliśmy z gracją i majestatem tuż przed nimi. Nie złożyłam skrzydeł, bój brat też nie, chcieliśmy przyćmić rade jak tylko się dało. Trzymałam głowę wysoko i starłam się patrzeć na nich z wyższością. Ta banda egoistycznych ludzi rządziła bestialsko krajem, doprowadzając go do ruiny i głodu, kiedy to nam, a nie im, należało się prawo do tronu. Reszta smoków nie wylądowała, krążyła nad miastem i przypominała radzie, o swojej obecności i tworzyła pozory naszej prywatnej, potężnej armii.
Najważniejszy z radnych wystąpił na przód i zwrócił się do nas:
- O bogowie, jednak o nas pamiętaliście i zesłaliście nam obiecanych potomków smoków – powiedział udając uwielbienie, lecz widziałam jak nie potrafi powstrzymać grymasu złości na twarzy, bo zdawał sobie sprawę co oznaczał nasz powrót, a mianowicie, że to on straci całą władze i majątek jaki miał do tej pory.
- Owszem, przybyliśmy by zasiąść na tronie jako prawowici władcy – powiedziałam dobitnie, by żaden z radnych nie miał wątpliwości co do tego po co tu jesteśmy.
- Ależ jak najbardziej, każdego dnia mieliśmy nadzieje, że powrócicie – kajał się dalej radny, lecz jego słowa brzmiały fałszywie. - Przynieście zaraz klejnoty koronne, trzeba ukoronować naszych nowych władców – wydał rozkaz, a ja aż widziałam jak telepie nim z wściekłości. Skończyły się dla niego czasy dobrobytu i bogactwa, a już ja zadbam, by musiał wziąć się do porządnej pracy.
Po chwili przybyli służący z koronami ułożonymi na szkarłatnych poduszkach. Wiedziałam, że wszyscy mieszkańcy stolicy na nasz patrzą, więc wszyscy będą świadkami naszej koronacji. Najwyższy z radnych uniósł jedną z koron i kiedy przyklęknęłam, uroczyście włożył mi ją na głowę i to samo uczynił z Henrym. Korona wydawała mi się cięższa niż na to wyglądała, ale jej ciężar przypominał mi o wadze funkcji jaką będę teraz pełnić.
- Drogi ludu Angles! – Przymówił donośnym głosem radny do zebranych ludzi. - Z wielką radością przedstawiam wam nowych władców naszej wspaniałej krainy! Potomkowie smoków powrócili, tak jak głosiła legenda i zajęli przeznaczone im od lat miejsce. Niech całe Angles się raduje!
Stanęliśmy dumnie razem z bratem dumnie przed tłumem, który wzniósł radosne wiwaty. Koronacja była krótka i mało uroczysta, ale nie potrzeba było niczego więcej, niż tylko ten symboliczny gest przekazania władzy. Widziałam, że ludzie się cieszyli z naszej obecności, bo oznaczało to dla nich nową nadzieje, obietnice na poprawienie warunków życia. A ja nie zamierzam ich zawieść, pragnęłam zrobić wszystko, by w końcu w Angles nastały dobre czasy. Lecz trzeba było załatwić jeszcze jedną kwestie.
Wystąpiłam krok do przodu i pokazałam gestem, że chce przemówić. Tłum ucichł.
- Jestem Stephania i jestem potomkinią smoków. Legranda głosiła, że smoczy potomkowie powrócą na tron Angles, kiedy ten świat będzie ich najbardziej potrzebował. Razem z bratem zdajemy sobie jak źle się tu dzieje, wiemy też jaki wielki problem stanowią buntownicy, którzy nazywają się zwolennikami Maluma, dlatego jesteśmy tutaj i pragnieniem zmienić tą krainą na lepszą, sprowadzić na nią dobre i szczęśliwe czas.
Pozwoliłam by znaczenie moich słów dotarło do wszystkich zanim kontynuowałam.
- Tak więc ogłaszam wszem i wobec, że osobiście dopilnuje by wytropiono i ukarano wszystkich buntowników – miałam nadzieję, że po tym jak powróciliśmy i jak oświadczyłam, że ukarze każdego buntownika, zapadną się oni wszyscy nagle pod ziemie i więcej o nich nie usłyszymy. - Pragnę dla was wszystkiego co najlepsze i zamierzam zrobić wszystko co w mojej mocy by tak się stało – mówiłam szczerze i z głębi serca, naprawdę zamierzałam się całkowicie poświęcić władaniu Angles.
- Ale tymczasem cieszmy się dniem dzisiejszym, dniem w którym smoki na nowo powróciły do naszego życia – przemówił mój brat. - Szczerze wierzę, że może być tak jak dawniej, że możemy żyć wspólnie w harmonii oraz przyjaźni i jest to moim największym marzeniem.
- Niech żyje król i królowa! - zawołał ktoś z tłumu, a po chwili te słowa powtarzali już wszyscy z radością w głosie, a rada wycofała się po czym zniknęła gdzieś wśród ludzi. Miałam nadzieję, że więcej już nie posadzą swoich chciwych tyłków na tronie.
Szczerze cieszyłam, że mieszkańcy nas zaakceptowali i cieszyli się z faktu, że objęliśmy tron. Od dawna liczyli, że wreszcie nadejdzie dla nich pomoc i oto nadeszła. Teraz razem mogliśmy budować nowy, lepszy świat.
Kiedy mieszkańcy cały czas skanowali i wiwatowali na naszą część, dostrzegłam z boku tłumu wieszczkę, która patrzała na nas z uśmiechem. Wskazałam ją Henry'emu i kiedy tłum zaczął się już pomału rozchodzić z powrotem do swoich domów, podeszliśmy do staruszki.
- Wiedziałam, że wam się uda – rzekła.
- I miała pani rację – powiedział Henry odwzajemniając jej uśmiech.
- Ale co z światem ludzi w którym dotychczas żyliśmy? - zapytałam, bo ten fakty cały czas kołatał mi się gdzieś z tyłu głowy i spędzał mi sen z powiek. - Tam wciąż jest nasze życie, nasi rodzice, znajomi, szkoła... Zniknęliśmy tak po prostu bez śladu, na pewno wszyscy się tym niepokoją.
- Mogę sprawić, że nie będą odczuwać waszego braku – powiedziała wieszcza.
- Chcesz spowodować, że o nas zapomną? - domyśliłam się, a kobieta pokiwała twierdząco głową.
Nie podobała mi się ta perspektywa i widziałam, że Henry'emu też nie, ale co innego moglibyśmy zrobić? Nie mogliśmy w dwóch świtach jednocześnie, nie posiadając skrzydła i już pomijając fakt, że praca władcy to robota na cały etat. Mimo, że wymazania nas z pamięci bliskich wydawało się okropne, to było jedyne rozwiązanie jeśli nie chcieliśmy by nasi bliscy cierpieli, bo z dnia na dzień zniknęliśmy bez śladu. Ich martwienie się co się z nami dzieje, było by gorsze niż to by nie pamiętali nas wcale.
- Dobrze, zrób tak – powiedziałam niechętnie.
- Zatem tak właśnie uczynię.
Potem obróciłam się i spojrzałam na miasto skąpane w promieniach wschodzącego słońca, na stolice Angles, świat, która teraz miałam władać. Wiedziałam, że zrobię wszystko dla tej krainy, tak samo jak mój brat. Angles było w dobrych rękach. Smoki powróciły i wierzyłam, że zostaną z nami na długo.
Uśmiechnęłam się. Teraz już wszystko będzie dobrze.
The end
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro