Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

Stephanie

Smok pokierował nas w stronę placu, który robił chyba tutaj za rynek. Wylądowaliśmy na uklepanej ziemi na środku ryneczku, gdzie wszędzie wokoło stały kawiarenki, karczmy czy salony piękności łysek. Była tu też nawet kosmetyczka, która oferowała polerownie rogów czy makijażystka smoczych pazurów. Dodatkowo wszystko wydawało się być w nieco większym rozmiarze, bo smoki z natury były większe niż ludzie, więc czułam się tutaj jak krasnal w świecie olbrzymów.

Dopiero po chwili dostrzegłam krąg smoków, zebranych jakby na jakieś obrzędy. Czyli to zapewne była to rada o której mówił smok.

- Chodźcie – powiedział do nas i ruszył stronę zebranych smoków. - Rada składa się z najważniejszych smoków zarządzających naszym miastem, to oni o wszystkim decydują. Ja też do nich należę – wyjaśnił nam zanim stanęliśmy w kręgu razem z innymi smokami z rady.

Stanęłam niepewnie między dwoma smokami, górującymi nade mną wzrostem i przyznać musiałam, że była to nieco stresująca sytuacja, bo każdy z stojących tu smoków mógłby mnie w każdej chwili po prostu spalić na popiół jednym zionięciem ognia. Ale mimo wszystko zmusiłam się by zachować zimną krew. Przybyliśmy tu z ważną misją i to ona była w tym momencie najważniejsza.

Kiedy tylko pojawiliśmy się z Henrym wśród innych smoków, zapanowało poruszenie i momentalnie wszystkie oczy zwróciły się w naszą stronę.

- Kim jesteście i po co do nas przybyliście? - zapytał nas tubalnym głosem największych z smoków, którego łuski były czarne jak heban i ewidentnie było widać, że to on jest tutaj najważniejszy.

Powtórzyłam zatem to samo co powiedziałam wcześniej smokowi którego spotkaliśmy jako pierwszego. Starłam się trzymać głowę wysoko i mówić pewnie, ale i tak czułam jak zjada mnie stres i niepokój.

- Pragniecie naszej pomocy? Niby w czym my smoki mielibyśmy pomóc wam, ludzkim potokom smoków?

I tak oto właśnie dochodziliśmy do sedna całej sprawy. Na kilometr było czuć, że smoki nie przepadają za ludźmi, mają do nich bardzo mocny uraz, zresztą któremu nie ma się co dziwić, ale to wszystko sprawiało, że nasza misja wydawała się jeszcze trudniejsza.

Wzięłam głęboki wdech i przemówiłam:

- Nasz lud potrzebuje pomocy, a nam jako dobrym władcą zależy by dobrze się działo w naszym królestwie, lecz nie jesteśmy w stanie zrobić nic by zapobiec złu dziejącym się do tej pory w naszej krainie i jedynym rozwiązaniem jakie nam jeszcze zostało, było zwrócenie się z prośbą o pomoc do was.

- Jak dobrze zrozumiałem jesteście ostatnimi naszymi potokami w świecie ludzi, pardwa? Czyli wasz lud składa się z samych ludzi? - smok ewidentnie wypowiedział te słowa z niesmakiem.

- Tak – przyznałam niechętnie, wiedząc, że to tym bardziej ich zniechęci do udzielenia nam pomocy.

- I zakładasz, że my smoki, którzy przed wiekami zostaliśmy brutalnie i bezceremonialnie zdziesiątkowani przez ludzi, zechcemy im teraz pomóc?

Rozmowa ewidentnie toczyła się w złym kierunku, a inne smoki z każda chwilą wydawały się być coraz bardziej negatywnie do nas nastawione.

- Czasy się zmieniły – wtrącił się Henry, więc pozwoliłam mu mówić. - Teraz już nie jest tak jak było kiedyś. Szkód, które wyrządzili wam ludzie ciężko jest wybaczyć...

- Nie da się wybaczyć! - wtrącił smok.

- …ale teraz sytuacja wygląda inaczej – konturował niezrażony Henry. - Ludzie zrozumieli swoje błędy, zmienili się. Teraz smoki są czczone. Myślcie, że dlaczego potomkowie smoków zasiadają na tronie? Naprawdę uważacie, że ludzie pozwolili by rządzić ludziom z smoczą krwią, skoro waszym zdaniem tak ich nienawidzą? Minęło wiele wieków od tej masakry, wszystko się zmieniło. Nie przyszlibyśmy do was jeśli to nie było by konieczne i sytuacja nie wyglądała by tak tragicznie.

Wśród smoczej rady nastała chwila ciszy, kiedy to wszyscy rozmyślali nad słowami mojego brata.

- Jakiej pomocy od nas oczekujecie? - zapytał jeden z mniejszych smoków o czerwonych łuskach.

- Obecnie na tronie naszego królestwa zasiada chciwa rada, którą nie obchodzą losy poddanych – powiedziałam. - Pragniemy wrócić na należący się nam tron, co jednak nie będzie takie proste, bo rada nie odda go dobrowolnie. Ponadto w naszym królestwie roi się od buntowników, którzy doszczętnie dewastują już i tak podupadłe królestwo. Nie mamy arami, która pomogłabym nam przepędzić buntowników, ani sposobności na pokojowe odzyskania trony, więc dlatego tutaj jesteśmy i prosimy o pomoc jedne osoby do których mogliśmy się zwrócić.

- I chcecie byśmy wymordowali buntowników i siłą posadzili was na tronie?

- Nie! - zaprzeczyłam gwałtownie. - Nie chcemy żadnego niepotrzebnego rozlewu krwi. Świat jeszcze nie wie, że żyjemy i powróciliśmy do Angles. Jeśli nam pomożecie zrobić spektakularnie wejście i zademonstrować swoją siłę, rada się ugnie i odda nam tron, zlękniona niespodziewanym powrotem tak potężnych istot jakimi są smoki. Tak samo zrobimy z rebeliantami. Oni też się przestraszą waszego przybycia i zakładamy, że to wystarczy by ich okiełznać i sprowadzić do piony.

- Dużo od nas wymagasz Stephanio, ludzka potomkini smoków – przemówił znów czarny smok. - Chcesz byśmy po wielu wiekach ukrywania się, nagle ujawnili naszą obecność światu, co może po raz kolejny narazić nas na atak z ich strony.

- Wiem, że proszę o bardzo dużo, ale świat was potrzebuje. Angles przecież przed wieloma wiekami należało właśnie do smoków, nie sądzicie, że naszła pora by znów się tak stało? By skończyć z ukrywaniem się? By pokazać ludziom, że żyjecie, że przetrwacie wszystko, nawet rzeź Maluma i że nie wolno z wami zadzierać? Czy nie chwielibyście w końcu być wolni? Tak naprawdę wolni bez chowania się?

Spojrzałam na każdego smoka z osobna, tak by wiedzieli, że mówię konkretnie do nich i by zrozumieli znaczenie moich słów.

- Ona ma racje – odezwała się nagle smoczyca o fioletowych łuskach. - Dość strachu i ukrywania się. Angles należało kiedyś do smoków i czas pokazać ludziom, że nadal tak jest. To jest nasza kraina, dlaczego to my mam się ukrywać na naszej ziemi? Jesteśmy potężniejsi od ludzi, więc nie mamy powodu by żyć w ukryciu. Czas posadzić te dzieciaki na tronie, niech Angles wie, że smoki nie wyginęły i że również mają tutaj prawo bytu. Czas rozpocząć nową erę, erę pełną smoków. Żyliśmy przed wiekami w zgodzie z ludźmi i wierze, że znów może tak być, jeśli to co mówi ta dwójka jest prawdę i ludzie rzeczywiście się zmienili.

Serce mi urosło kiedy usłyszałam te słowa. Czyli była nadzieja, że nam pomogą. Spojrzałam znów na czarnego smoka, który był tutaj przywódcą i do którego należało ostatnie słowo.

- Niech tak będzie – powiedział, na co wiele smoków wzniosło triumfalny okrzyk, a ja miałam ochotę skakać z radości. - Wyruszamy jutro przed światem.

- Udało się siostro, naprawdę się udało – zwrócił się do mnie Henry, kiedy wszystkie smoki rozeszły się by przygotować się do jutrzejszego opuszczeni Antlany.

- Tak, udało nam się. Jest jeszcze szansa na uratowanie Angles.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro