Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Stephanie

Patrzyłam zachwycona na to co miałam przed oczami. Prawdziwe miasto smoków. Naprawdę je znaleźliśmy, udało nam się. Miałam ochotę piszczeć z radości i kręcić salta. Smoki naprawdę nie wyginęły i jak widać miały się całkiem dobrze. Już miałam zanurkować w dół wulkany i polecieć na spotkanie smokom, kiedy mój brat chwycił mnie za rękę, powstrzymując przed tym.

- Poczekaj chwilę – popatrzał na mnie poważnie. - Naprawdę chcesz tam tak po prostu wlecieć?

- No tak – odpowiedziałam nie bardzo wiedząc o co mu chodzi.

- Pomyśl Stephanie, to są prawdziwe wielkie i niebezpieczne smoki, a ludzi nie wiedzieli od wieków. Jak myślisz, jak zareagują na nasz widok, w końcu jesteśmy po części ludźmi. Nie muszą być przyjaźnie nastawieni, w końcu to mityczne bestie, a ludzie przed wiekami wymordowali ich pobratymców.

Miał rację. Byłam zbyt porywcza, chciałam jak najszybciej doprowadzić to wszystko do końca, przez co stałam się nieostrożna i impulsywna. Przestałam myśleć trzeźwo, a to mnie mogło zgubić.

- Masz rację – przyznałam ze skruchą i pohamowałam się z zamiarem bezceremonialnego wlecenia do wioski smoków.

Wtedy padł na nas jakiś cień. Spojrzałam w górę, by zobaczyć co przysłoniło nam słońce i aż zaparło mi dech w piersiach. Tuż nad nami unosił się wielki, prawdziwy i potężny smok i był to chyba jedne z najpiękniejszych widoków jakie w życiu widziałam.

Smok był ogromny. Jego skrzydła były chyba dłuższe niż ja miałam wysokości, a całe jego cielsko było pokryte lazurowymi łuskami, które pobłyskiwały w promieniach słońca. Pazury u muskularnych łap miał długie i ostro zakończone, tak że nigdy nie chciałabym się stać ich ofiarą. Z czubka jego głowy wyrastały dwa majestatyczne rogi, a kiedy smok otworzył paszcze pełną ostrych zębów i za zionął prawdziwym ogniem, byłam pewna że śnie i że to nie dzieje się naprawdę.

Kiedy spojrzałam na Henry'ego widziałam, że na jego twarzy maluje się taki sam zachwyt i podziw jaki musiał być widoczny też na mojej twarzy. Nie było też wątpliwości, że smok nie pojawił się tutaj bez powodu. Przyleciał tutaj bo nas zauważył i teraz mierzył nas uważnym i surowym spojrzeniem, w całości prezentując jaki jest wielki i potężny. Nie dziwiłam mu się, w końcu byliśmy intruzami na jego terenie.

- Kim jesteście? - przemówił groźnie smok i mimo, że jego usta się poruszyły to miałam wrażenie, że słyszę jego głos gdzieś wewnątrz siebie. Był gruby, ciężki i tubalny.

- Jestem Stephania – przedstawiałam się i wskazałam na brata – A to Henry. Jesteśmy ludzkimi potomkami smoków.

- Naszymi potomkami? - zabrzmiał smok i przyjrzał nam się krytycznie, jakby nam nie dowierzał.

- Tak, ostatnimi jacy uchowali się wśród ludzi. Przychodzimy do was z prośbą o pomoc – starłam się mówić oficjalnie, by nie pomyślała, że nie darzę go szacunkiem i jednocześnie przyjaźnie, by zyskać choć odrobinę jego sympatii.

Smok patrzał na nas jeszcze przez dłuższa chwilę, mierząc nas wzrokiem. W końcu się odezwał:

- Widzę, że rzeczywiście w jakimś stopniu jesteście spokrewnieni z smokami, lecz jesteście również splamieni ludzką krwią.

To w jaki sposób mówił o ludziach nie wróżyło dla nas dobrze zwłaszcza, że chcieliśmy prosić ich o pomoc dla innych ludzi.

- Ale z racji tego, że smoki zawsze pomagają swoim, a wy w małym stopniu bo małym, jesteście smokami, to nie mogę od razu was odprawić, nawet nie wysłuchując co macie do powiedzenia.

To było w jakimś stopniu pocieszające i dawało nam mała iskierkę nadziei.

- Chodźcie – smok poleciał w stronę wnętrza wulkanu, wskazując łapą byśmy polecieli za nim. - Tylko bez żadnych sztuczek – ostrzegł nas, co brzmiało raczej jak nie ma groźba, że pożałujemy jeśli spróbujemy czegoś nieuczciwego.

Więc polecieliśmy za nim prosto do leża smoków. Przyglądałam się uważnie z fascynacją wszystkiemu co mijaliśmy. Teraz kiedy byłam już w wiosce, widziałam też inne smoki. Dorosłe samice z fuksjowo-różowymi łuskami, małe smoczki o czerwonych łuskach, potężne i olbrzymie samce z grafitowym umaszczeniem. Każdy smok zdawał się mieć inny kolor łusek, co razem tworzyło niesamowita serie barw, która po prostu zapierała dech w piersiach.

- Oto Atlana – powiedział smok za którym lecieliśmy. - Jedyne miasto smoków jakie się ostało w Angles. Po krwawej masakrze jaką przed wiekami urządził Malum, uciekliśmy od ludzi i zaszyliśmy się tutaj, tak by już nigdy nie mieć z nimi żadnej styczności i by krwawa rzeź sprzed lat nigdy się nie powtórzyła.

Słuchałam go uważnie i jednocześnie zauważyłam, że mieszczańscy Atlany, spoglądają na nas z wrogością, bądź dystenem. Zdecydowanie nie lubili obcych, a sytuacji na pewno nie poprawiał fakt, że byliśmy po części ludźmi, o których mają tak złe wspomnienia i miewanie.

- To miejsce jest niesamowite – przyzna mój brat pełny zachwytu, co ja mogłam tylko potwierdzić.

- Dziś odbywa się zebranie rady, wtedy będziecie mogli powiedzieć z jaką sprawą do nas przybywacie – poinformował nas smok.

Dobrze, na spotkaniu rady będziemy mieli okazje opowiedzieć im o naszym problemie i prosić ich o pomoc. Miałam tylko szczerą nadzieje, że zostaniemy wysłuchani i smoki zgodzą się nam pomóc, co wcale nie było pewne, sądząc po tym jaka niechęcią darzą ludzi i jakie krytyczne spojrzenia innych smoków napotkaliśmy przez tą chwilę kiedy przelatywaliśmy przez Atlane. Mimo wszystko starłam się nie tracić ducha i co istotniejsze, nie rozmyślać o tym co się stanie, jak nie zgodzą się nam pomóc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro