Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Stephanie

Myślałam intensywnie. Chyba nareszcie doszłam do pewnego winsoku, który może wszystko tłumaczyć i wyjaśniać. Lecz to dalej były tylko domysły, mogłam się mylić, może mój tok rozumowania był błędny i za bardzo wszystko wyolbrzymiłam. Potrzebowaliśmy dowodu, pewności że to wszystko jest tak jak mi się wydaje lub że się mylę. I chyba widziałam jaki jest sposób by się o tym przekonać.

Machnęłam ręką na Henryego karząc mu iść za sobą. Nie pytał gdzie idziemy, po prostu szedł za mną nie zadając zbędnych pytań. Prowadziłam go przez szerokie, szklane korytarze, które sprawiały wrażenie zimnych i bezdusznych. W końcu dotarliśmy do mojego celu. Otwarłam wielkie drzwi sali tronowej. Znaleźliśmy się w olbrzymimi pomieszczeniu, na którego końcu stały trony królewskie. Była już tu kilka razy i podejrzewam, że Henry też już był tu nie raz. Bez zbędnych ceregieli, udałam się w kierunku jednej z ścian, która mnie interesowała.

- Co chcesz zrobić? - pyta Henry, wciąż podążając moim śladem.

- Zobaczysz – mówię mu tylko.

Zatrzymałam się przy gablotce z klejnotami koronnymi. Były niesamowicie piękne, schowane pod szklaną ochronną pokrywą.

- Pamiętasz tą legendę o tym, że korony zaświecą się na głowach prawowitych władców? - pytam Henryego uważni przyglądając się gablotkom.

On chyba zaczyna rozumieć o co mi chodzi i pochwycił tak mojego rozumowania, bo na jego twarzy wypływa obawa.

- Chyba nie chcesz tego zrobić? - pyta. - Ty wiesz jakie te klejnoty są cenne? Co się stanie jak je przez przypadek uszkodzimy, lub ktoś nas złapie?

- Nie rozumiesz? To jedyny sposób by to sprawdzić, a my musimy wiedzieć. Trzeba wreszcie się dowiedzieć o co tu chodzi, a to jedna rzecz która pozwoli nam to sprawdzić, nic innego nie przychodzi mi do głowy – potem mówię już spokojniej. - Nic się nie stanie, będziemy ostrożni, nikt nawet nie zauważy, że ruszyliśmy korony.

Henry wzdycha pokonany.

- Dobrze, zróbmy to – mówi.

Uśmiecham się do niego, po czym biorąc głęboki wdech, odwracam się do gablotek.

- Myślisz, że mają tu alarm? - pytam.

- Wątpię, ten zamek nie wygląda na takie miejsce, zwłaszcza, że bez problemu opuściliśmy zamek weszliśmy tu z powrotem. Ci ludzie tutaj, za bardzo czczą legendę by montować alarmy przy świętych koronach – odpowiada.

- Obyś miał racje. Raz kozi śmierć, przecież i tak nie maja jak nas wyrzucić z Angles.

Henry kiwa głową, na znak, że się zgadza. Ręce mi się trzęsą kiedy zbliżam je do szklanej pokrywy. Biorę znów kilka uspokajających wdechów i kładę ostrożnie ręce na gablotce. Potem chwyta ją i ostrożnie podnoszę z klejnotów. Czekamy chwilę w napięciu aż rozpocznie się wycie alarmu, ale nic takiego się nie dzieje. Odkładam więc pokrywę na podłogę i delikatnie ściągam drugą, z kolejnej korony i kładę ją na posadzę obok pierwszej. Teraz mamy klejnoty koronne owiane legendą na wyciągniecie ręki.

- A co jeśli to nie zadziała? - pyta Henry.

- To po prostu okaże się, że nie miałam racji i będzie trzeba szukać innego wyjaśnienia tej sytuacji.

Razem z Henrym zbliżmy się ostrożnie do koron królewskich, ale brakuje nam odwagi by ich dotknąć. W końcu się przełamuję, bo nie możemy wiecznie tak tu sterczeć. Drżącymi dłońmi chwytam jedną z koron, tą która powinna należeć do królowej. Delikatnie, ją podnoszę i pilnuje by jej nie uszkodzić lub nie upuścić. Z bliska, bez gablotki wygląda jeszcze cudnej. Światła słoneczne, wpadające przez okna, tańczą i odbijają się od drogocennych klejnotów, spowiadając nas korowym blaskiem. Wszystko jest idealnie dopasowane i dobrane oraz na pewno bardzo drogocenne.

Kiedy ja podziwiam jedną z koron, Henry podnosi drugą i też uważnie się jej przygląda, po czym na mnie zerka.

- Na trzy je ubieramy – mówi, a ja kiwam głową. - Raz.... dwa... trzy!

Oboje sprawnymi ruchami wkładamy sobie klejnoty koronne na głowy. Wydawało mi się, że korona będzie tak ciężka, że nie będę umiała utrzymać głowy prosto, a tymczasem ku mojemu zdziwieniu, korona pasuje mi idealnie i jest doskonale wyważona. Zerkam na Henryego, a on na mnie. Muszę przyznać, że prezentuje się on w tej koronie naprawdę królewsko i dostojnie, naprawdę mu ona pasuje. On chyba myśli tak samo o mnie, co wnioskuje po tym jak z podziwem mi się przygląda.

Ale nic się nie dzieje. Według legendy korony powinny zaświecić się blaskiem, na głowach prawowitych władców Angles, na głowach potomków smoków. Chyba jednak wysunęłam błędne wnioski...

Wtedy jednak coś się wydarzyło. Z naszymi kronami zaczyna dziać się coś dziwnego. Henry łapię mnie za ramie i zaciąga do wiszącego niedaleko na ścianie lustra, przed którym stajemy i przyglądamy się swoim odbiciom. Korony na naszych głowach prezentują się niesamowicie, lecz to nie na to zwracam uwagę. Klejnoty w koronach zaczynają się lekko błyszczeć, tak jakby ktoś posypywał je delikatnie brokatem, lecz z każdą chwila dodawał coraz więcej tego brokatu tak, że w końcu aż bije on po oczach. Korony zaczynają się błyszczeć coraz bardziej, lekko nas oślepiając, a w końcu po prostu zaczynają się świecić niesamowitym blaskiem.

- Ty wiesz co to oznacza? - pyta mnie cicho Henry kiedy dalej wparujemy się w nasze odbicia w lustrze, a ja po woli kiwam głową.

- Że to my jesteśmy zaginionymi smoczymi dziedzicami i władcami Angles.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro