Rozdział 24
Henry
Wziąłem głęboki wdech. Nie ma czasu na wątpliwości czy niepewność. Musieliśmy wykonać swoje przeznaczenie. Nikt nie mówił, że obędzie się bez trudu i poświęceń. Byliśmy potomkami smoków, to byłą nasza misja do wypełnienia.
- Zatem nie traćmy czasu, jeśli mamy odnaleźć prawdziwe smoki – oznajmiłem z całą stanowczością i odwagą jaką miałem, choć były one podszyte lekkim strachem.
Wieszczka skinęła głową, a na jej twarzy malował się lekki uśmiech zadowolenia.
- Zatem wracajcie do swoich ciał, musimy was przenieść do Angles. Otworze dla was portal, który was tu przenosie z świata ludzi – powiedziała spokojnie kobieta.
Ją naprawdę nic nie ruszało? Cały czas była taka spokojna, kiedy świat był na krawędzie zagłady. Choć z drugiej strony, skoro jest nieśmiertelna, już pewnie nie jedno w życiu widziała.
- Ale jak mamy to zrobić? Zazwyczaj po prostu czekaliśmy jak się obudzimy i wtedy samoistnie wracaliśmy, nigdy nie musieliśmy tak nagle wracać – powiedziała Stephanie i widziałem jak na jej czole pojawiły się zmarszczyli zaniepokojenia i konsternacji.
- To bardzo proste. Musicie po prostu zamknąć oczy i zapragnąć powrotu do swojej cielesnej powłoki, a dusza znajdzie ku niej drogę.
Stephanie spojrzała niepewnie po wieszcze, ale poszła za jej poradą i zamknęła oczy. Po chwili moja siostra znika mi z oczu. Jeszcze przez chwile patrzyłem zdezorientowany na miejsce, w którym przed chwila stała, po czym spojrzałem na wieszczkę.
- No i działa. Teraz twoja kolej. Widzimy się za chwilę z powrotem, tym razem z waszymi prawdziwymi ciałami.
Pokiwałem głowa i również zamknąłem oczy. Wziąłem głęboki wdech i pomyślałem, że znów chciał bym być w lesie, w swoim ciele. Poczułem jak coś mnie szarpnęło w mostku, a powietrze obok mnie jakby zawirowało. Po chwili czułem pod sobą trawę, mech łaskoczący mnie w twarz i jakiś kamyk wbijający mi się żebro.
Kiedy otwarłem oczy odkryłem, że rzeczywiście otacza mnie las w którym zasnąłem, a ja znów mam swoje ciało . Tuż obok mnie na ziemi siedziała Stephania z uśmiechem na twarzy. Rzeczywiście się udało. Siostra wstała z trawy i otrzepała ubranie z leśnej ściółki.
- Wieszczka mówiła, że otworzy dla nas portal między światami, musimy być gotowi – powiedziała.
- Skąd ona w ogóle będzie wiedziała, gdzie ma nam ten portal otworzyć? Jak nas znajdzie? - zapytałem, sam też wstając z niemi.
- Nie mam pojęcia, ale to wiedźma, na pewno zna jakieś sposoby, o których wolelibyśmy nie wiedzieć.
Pokiwałem głową, co racja to racja. Rozejrzeliśmy się uważnie po otaczającym nas lesie. Wśród drzew śpiewały ptaki, zapewne kilometry od nas nie było żadnego innego człowieka, a słońce chyliło się już ku zachodowi zwiastując noc. Mimo, że tutaj już lada moment zapadnie zmierzch, w Angles pory dnia wyglądały inaczej i tam raptem było południe.
Kiedy już miałem zapytać, gdzie ten portal i zacząć wątpić w słowa wieszczki, rozwiał się silny wiatr, który raczej nie można było nazwać naturalnym. Był silny, gwałtowny i przynosił ze sobą woń czegoś niepotkanego, jakby z innego świata. Wtedy jakby powietrze przed nami zaczęło się iskrzyć i marszczyć. Po chwili w tym miejscu pojawiła się jakby wyrwa, dziura w krajobrazie lasu.
Cóż, to chyba właśnie był ten portal, który miał nas zabrać do Angles. Poczułem an sobie wzrok Stephani i kiedy na nią spojrzałem, odkryłem, że patrzy na mnie uważnie.
- Gotowa? - zapytałem, widząc na jej twarzy lekką niepewność, ale też i determinację, by to zrobić.
- Angles na nas liczy, nie możemy go zawieść.
Jej słowa utknęły mi w głowie i odtwarzały się tam raz po raz. Miała rację. Ktoś w końcu musi ocalić Angles z łap chciwej szlachty, która obecnie nieudolnie rządzi krajem i powstrzymać zwolenników Maluma, którzy doprowadzają państwo do upadku. Legenda mówiła o powrocie potomków smoków i oto powróciliśmy. Uratujemy Angles, obiecałem sobie.
Uda nam się, damy radę – powiedziałem do siostry z pewnością siebie.
Stephanie uśmiechnęła się do mnie szeroko i skinęła głową na znak, że się zgadza.
Potem oboje podeszliśmy ostrożnie do portalu, który wciąż falował, niczym czarna dziura.
- Stresujesz się? - zapytała moja siostra, próbując wypatrzeć co jest po drugiej stronie portalu.
- Trochę – przyznałem. - Ale kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje.
Stephanie roześmiała się, po czym zrobiła krok na przód w stronę wyrwy. Następnie wzięła głęboki wdech, a następnie weszła w portal. Dziura zdawała się ją wessać i moja siostra ponownie tego dnia zniknęła mi z oczu. No dobra czas i na mnie, nie ma co zwlekać.
Nadal przepełniony lekką obawą, podszedłem do portalu, po czym zrobiłem decydujący krok, zanurzając się w nim. Poczułem jak ściska mnie w mostku i powietrze ulatuje z płuc, a ziemie osuwa się spod nóg. Prze chwile miałem wrażenie, że się unoszę w powietrzu, nie wiedząc gdzie jest góra, a gdzie dół. Po chwali jednak to wszystko minęło i znów poczułem twardy grunt pod nogami i mogłem swobodnie oddychać.
Jednak nie znajdowałem się już w lesie. Stałem w drewnianej chatce wieszczki.
------------------------------
Mam silne postanowienie zamknąć się kiedyś w pokoju na cały dzień i w końcu napisać tą historie do końca. Trzymajcie za mnie kciuki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro