Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

Henry

Nad ranem następnego dnia byliśmy gotowi do drogi. Z rodzicami poradziliśmy sobie dość prosto i nie musieliśmy się już tym martwić. Tak więc jeszcze wczoraj Stephanie kupiła nam bilety autobusowe, a teraz staliśmy na przystanku czekając na nasz autobus, który zawiezie nas w stronę Minicity.

Kiedy wsiedliśmy do autobusu, zajęliśmy wygodne miejsca siedzące, bo czekała nas naprawdę długa podróż, ale wedle naszych wyliczeń byliśmy w stanie dojechać tam, trochę tam się porozglądać i wrócić przed zmierzchem. Oboje liczyliśmy, że bez większych problemów znajdziemy nasze skrzydła, ale niczego nie mogliśmy być pewni.

Po jakimś czasie zaczynałem odczuwać nieprzyjemne skutki siedzenia ciągle w jednej pozycji, w postaci bolących pleców i do tego zrobiłem się głodny, bo od śniadania minęło już trochę czasu. Na szczęście Stephanie to przewidziała i wzięła ze sobą kanapki, które zjedliśmy w czasie drogi.

W końcu koło południa dojechaliśmy na miejsce i wysiedliśmy na jednym z przystanków w Minicity, trochę obolali od ciągłego siedzenia. Miejscowość naprawdę była niewielka, więc nie wiele czasu zajęło nam dotarcie do jedynego w tym mieście muzeum, które już wcześniej znaleźliśmy na mapie. Jednak jak na tak niewielkie miasteczko, samo muzeum było dość duże.

Kupiliśmy więc bilety i weszliśmy do środka. Nie mieliśmy czasu by zwiedzić całe muzeum, zajęło nam by nam to większość dnia, a musieliśmy wrócić przed wieczorem by rodzice nie nabrali podejrzeń. Zatem wzięliśmy mapkę obiektu, by ustalić, w jakich salach teoretycznie nasze skrzydła mogły by się znajdować, lecz żadne z nas nie miało pojęcia gdzie dokładnie mogły by być umieszczone smocze skrzydła.

Razem ustaliśmy w jakich salach watro by się rozejrzeć i zabraliśmy się do roboty. Muzeum było duże nawet jak odrzuciliśmy sale w których na pewno nie było naszych skrzydeł, to i tak mieliśmy sporo do zobaczenia. Wiedzieliśmy, że będą one sporych rozmiarów, więc nie przyglądaliśmy się wszystkiemu uważnie i raczej pobieżnie zwiedzaliśmy sale.

- Mam dość – powiedziała w pewnym momencie Stephanie zrezygnowana siadając na ławce w sali Uroki Natury.

- Nie możemy się tak po prostu poddać i to jeszcze na początku, bo napotkaliśmy jakieś trudności. Mamy ocalić Angles, musimy się wsiąść w garść i działać. Odnalezienie naszej zguby to dopiero początek. Wieszcza powiedziała, że skrzydła tu są, więc gdzieś muszą być.

- A co jak ich nie znajdziemy? - zapytała roztrzęsiona moja siostra. Było widać, że jest na granicy poddania się.

- Znajdziemy, nie ma innej opcji. Damy radę – powiedziałem, podnosząc ją na duchu. - Chodź, została już ostatnia sala w której wedle naszych ustaleń, może być to czego szukamy.

Stephanie pokiwała głową, wzięła głęboki wdech i z nową pewnością wstała z ławeczki.

- Zatem do roboty. Nie ma co się obijać.

Idąc ramię w ramię, weszliśmy do kolejnej sali, nazwanej Nietypowe Zjawiska u Zwierząt.

Było to dość interesujące pomieszczenie. Pełno było tutaj odchodzących od normy zwierząt i wyjątków naturze. Był sokół z niesamowicie wielkimi skrzydłami, największa na świecie biedronka czy niesamowicie duże szpony geparda.

- Rob wrażenie nie? - zwróciłem się do siostry, na co ona skinęła głową, przyglądając się zębowi płetwala błękitnego.

- Nigdy bym nie pomyślała, że na ziemi zdarzają się takie niespodziewane osobliwości u zwierząt. Widziałeś skrzydła tej ważki?

- Podziwianie, podziwianiem, ale mamy zadnie do wykonania – przypominałem.

- Masz rację.

Zatem przestaliśmy podziwiać eksponaty i zabraliśmy się za szukanie naszej zguby.

- Czujesz to? - zapytała po chwili siostra.

Już miałem zapytać co, ale sam też to poczułem. Coś jak przyciąganie, tak jakby ktoś w do mojej piersi przywiązał sznurek i teraz mnie ciągnął nim i mnie w jakimś kierunku. Nie potrafiłem odeprzeć tego uczucia, a ono stale rosło.

- Wieszczka mówiła, że jak będziemy blisko naszych skrzydeł, to będziemy to czuć - powiedziała cicho Stephanie. - Zatem chyba się zbliżamy.

Nasze uczucie nas nie pomyliło. Kilka gablotek dalej ujrzeliśmy je. Z zachwytu aż zabrakło mi dech i potrafiłem tylko stać i na nie patrzeć. Nie sądziłem, że odnalezienie ich tak wmuruje mnie w podłogę. Nie wiem jak dokładnie je sobie wyobrażałem, ale na żywo wyglądały o wiele lepiej.

Były ich dwie pary. Jedna moja, druga Stephanie. Podpisano je jako skrzydła olbrzymiego niezidentyfikowanego ptaka, lecz my doskonale wysiedzimy czyje one są, bo były nasze. Umieszczono je w gablotce tak, by każdy mógł je zobaczyć i podziwiać, wedle słów czarownicy.

Ciężko było określić z czego są stworzone. Były to ni pióra ni łuski, a coś pomiędzy i pokrywały one całą powierzchnie skrzydeł. Były duże, naprawdę wielkie, na wysokość prawie tak duże jak my sami. Zakładałem, że na szerokość też muszą być ogromne, ale nie było tego teraz widać, by były złożone. Nie były one zbudowane jak skrzydła anioła, bo u góry były spiczasto zakończone, tak samo jak na dole. Obie pary skrzydeł różniły się kolorami. Jedne były czarne, drugie fioletowe. Nie było ciężko się zorientować, które należą do kogo.

- Znaleźliśmy je – powiedziałem cicho, nadal je podziwiając.- Musimy je teraz wydostać z gablotki, ale pytanie brzmi jak?

- Mam pewien plan – powiedziała moja siostra z przebiegłym uśmieszkiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro