Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Cała rodzina zebrała się przed domem, akurat w chwili, gdy przed furtkę zajechał powóz z herbem rodu Dreamstone na drzwiach, przedstawiający dwa smoki, splecione ze sobą niczym Yin-Yang. W zaprzęgu stały dwa majestatyczne jelenie, ich śnieżnobiała sierść lśniła w promieniach słońca, tworząc złudzenie, jakby zwierzęta były utkane ze światła, majestatyczne poroże o srebrnej barwie wyglądały jak utworzone z kruchego szkła. Były nieco większe od ziemskich rogaczy oraz posiadały skrzydła, obecnie złożone po bokach.

Z kozła zeskoczył niski, lekko przygarbiony człowieczek, ubrany w czarne spodnie zaprasowane w kant, czarne buty, białą koszulę i elegancką kamizelkę. Uszy jak u nietoperza, fioletowe tęczówki skrzące się wesoło oraz dziwne, przeźroczyste skrzydełka, wywołały u dziewczyny podejrzenia, że nie ma do czynienia ze zwykłą istotą.

– Mam zaszczyt zaprezentować państwu hrabię Valencjusza Ottona Dreamstone' a, ostatniego z rodu, syna lady Michelle Dreamstone oraz hrabiego Damona Dreamstone, pana na Dreamstone Manor – wyrecytował woźnica.

Dziewczyna oczekiwała słabowitego, siwego starca w szacie czarodzieja i szpiczastym kapeluszu na głowie, więc przeżyła spore zaskoczenie, gdy po raz pierwszy ujrzała dziadka.

Z karocy wysiadł wysoki, wyprostowany mężczyzna, w rudej czuprynie widać było gdzieniegdzie siwe pasma, biała broda spływała mu na pierś, twarz miał pociągłą, o mocno zarysowanych kościach policzkowych, pod szarymi oczami, w których dało się zobaczyć ból i zmęczenie, widniały lekkie zmarszczki, wąskie wargi były mocno zaciśnięte, jakby mężczyzna nigdy się nie uśmiechał. Miał na sobie elegancko skrojony frak.

– Witaj Morgano. – odezwał się oschle.

– Witaj ojcze – odparła podobnym tonem

Stali dłuższą chwilę patrząc na siebie w milczeniu, żadne z nich nie zamierzało pierwsze wykonywać żadnego ruchu.

– Mamusiu, kim jest ten dziwny pan?

Pytanie to padło z ust pięcioletniej Irenki, która uczepiwszy się sukni matki, nieśmiało wyglądnęła zza jej pleców, spoglądając na mężczyznę. Kobieta pochyliła się i wzięła córkę na ręce.

– Poznaj swojego dziadka – oznajmiła córce.

– Widzę, że dorobiłaś się potomka – mruknął starzec, głaszcząc brodę.

– I to nie jednego, o czym byś wiedział, gdybyś nas odwiedzał – mruknęła jego córka.

Czarownica skinęła na resztę swoich pociech. Maciek chwycił rękę brata i razem podeszli do furtki, jednak o ile młodszy stał przygarbiony, patrząc w ziemię i kopał kamyki, o tyle starszy przybrał pozycję wyprostowaną, spoglądając w oczy mężczyźnie, z którym ponoć wiązały go więzy krwi.

– Wykapany ojciec, ta sama butność, ten sam błysk w oku, w dodatku ani kropli magii. – mamrotał starzec. – Czy przynajmniej jedno z twoich dzieci ma twoje geny? Czy już całkowicie skazałaś nasz ród na wymarcie? – syknął do córki.

Sam przełknęła ślinę, naprawdę miała spędzić wakacje u tego wyniosłego, egoistycznego starca, który traktował jej rodzinę jak gorszych, tylko dlatego, że nie mogli czarować? Było już jednak za późno na zmianę decyzji, poza tym nie zamierzała dawać ojcu satysfakcji. Ruszyła do przodu.

– Witaj dziadku – odezwała się.

Val spojrzał na nią zdumiony, jego oczom ukazała się szesnastoletnia pannica, rude włosy związała, w jej bursztynowych oczach dostrzegł wahanie oraz irytację, bladoróżowe usta drgały niespokojnie, w ręku ściskała różdżkę. Przez sekundę miał wrażenie, że patrzy na własną córkę z czasów młodości.

– Ojcze, poznaj proszę Samantę – przedstawiła córkę czarownica.

– Rozumiem, że to ją mam uczyć. Trochę późny wiek, ale zobaczę co da się zrobić.

– Jakiś ty łaskawy – syknęła Sam.

– No, moja panno pora ruszać. I tak już za dużo czasu zmarnowałem. – warknął Val.

Dziewczyna nie zdążyła zrobić kroku, kiedy coś uczepiło się jej kostek, gdy spojrzała w dół zobaczyła dwie twarzyczki, wpatrujące się w nią błagalnym spojrzeniem.

– Nie wyjeżdżaj, proszę – chlipnął Maciek.

– Błagam, zostań – zawtórowała mu siostra.

Rudowłosa poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy, rozpacz rodzeństwa bolała ją bardziej od najostrzejszych sztyletów. Kucnęła i położyła im ręce na głowach.

– Słuchajcie, mi też nie jest łatwo. Wrócę, przyrzekam. – szepnęła.

Rodzeństwo pociągnęło nosami i niechętnie puściło siostrę. Teraz do dziewczyny podszedł Michał i jeśli myślała, że pożegnanie z Maćkiem i Irenką jest bolesne to teraz czuła, jakby ktoś kroił jej serce żywcem na kawałki. Chłopak nie wypowiedział ani słowa, jedynie rozłożył ramiona i mocno przytulił siostrę. To było dla niej za wiele, łzy pociekły jej po policzkach.

– Trzymaj się tam, młoda – mruknął.

Słyszała, że i on ledwo powstrzymuje szloch. W końcu się od niego odsunęła, ocierając łzy i uśmiechnęła się do niego, choć był to lekko wymuszony uśmiech. Podeszła do matki.

– Nie martw się córeczko. Dziadek ma specyficzne metody nauczania, ale działają.

– Kocham cię.

Wskoczyła do powozu. Woźnica zamknął za nimi drzwi, usadowił się na koźle i strzelił z bata, jelenie prychnęły i ruszyły truchtem rozkładając skrzydła, w pewnym momencie pojazdem szarpnęło i zwierzęta wzniosły się w niebo.

***

Wysiadłszy, nastolatka gwizdnęła z podziwem. Dreamstone Manor było niedużym dworkiem śnieżnobiały front domu wspaniale komponował się z rdzawoczerwoną dachówką. Do wejścia prowadziły cztery schodki. Środek ogrodu zajmowało wspaniała, kilkupoziomowa fontanna, pod oknami rosły białe i granatowe róże, w kącie ogrodu rósł dostojny dąb.

– Dziadku, dokąd idziemy? – Sam zadała pierwsze pytanie, jakie jej przyszło do głowy.

– Do domu. Nadchodzi pora obiadu, poza tym muszę ci pokazać pokój – odburczał staruszek.

– A jeśli idzie o moją naukę... zapoznam się też z czarną magią? – wypaliła.

Na myśl o potędze, jaką mogłaby zdobyć zaświeciły jej się oczy. Byłaby najlepsza w klasie, nikt by jej nie mógł dorównać, mogłaby nawet odpłacić Aleksandrze za te wszystkie lata upokorzeń. Pogrążona w marzeniach, nawet nie zauważyła, że dziadek przystanął, co spowodowało wpadnięcie na niego i wylądowanie na trawie.

– Za mną! – warknął jedynie.

Ruszył przez trawnik robiąc tak szerokie kroki, że Sam musiała niemal biec, aby za nim nadążyć. Nie kierował się już w stronę dworu, ale do lasu rozciągającego się na tyłach posiadłości, w połowie trasy dziewczyna już miała lekką zadyszkę, podczas gdy starzec wyglądał jakby miał nieskończone pokłady energii.

– Daleko jeszcze? – wydyszała.

Stanął tak nagle, że omal nie wpadła na niego po raz drugi. Wychyliła się zza jego pleców i ujrzała istne pogorzelisko, bujna zieleń igieł ustępowała miejsca przygnębiającej czerni, w powietrzu unosił się zapach spalenizny i czegoś, czego nie umiała zidentyfikować, dookoła leżały połamane szczątki drzew, a ziemia byłą przeorana, jakby w to miejsce spadł meteoryt albo jakieś ogromne stworzenie.

Dziadek pchnął ją lekko, wypalona na popiół trawa chrzęszczała pod jej butami. Wzięła głęboki oddech i podziękowała losowi, że nie zjadła śniadania, albowiem smród, który poczuła, sprawił, że omal nie zwymiotowała. Odór przypominał zapach zgniłego mięsa, jednak o wiele bardziej intensywny. Poczuła szarpnięcie i jej płuca na nowo wypełnił zbawienny tlen.

– Co to było – wycharczała.

– Zapamiętaj sobie dobrze ten zapach. Tak bowiem cuchnie czarna magia. Gdybyś zaczęła ją praktykować, przesiąkłabyś nią cała. Można by cię było wyczuć z drugiego końca miasta. Liczę, że nie będę musiał powtarzać tej lekcji.

Powiedziawszy to, odwrócił się i ruszył w drogę powrotną. Nie chcąc zostać sama w lesie, dziewczyna szybko do niego dołączyła, w milczeniu wrócili do ogrodu, dziwny człowieczek zdążył już odprowadzić zwierzęta do stajni, powóz schować w wozowni i samemu zniknąć.

Przekroczywszy wejście, dziewczyna puściła rączkę bagażu, podniosła dłonie do ust i stanęła jak sparaliżowana, chłonąc wzrokiem te wspaniałości. Naprzeciw wejścia ciągnęły się wysokie schody, przykryte czerwonym dywanem. Na ścianie wisiał przepiękny obraz, który dziewczyna postanowiła obejrzeć z bliska. Na prawo i na lewo od malunku widniały kolejne stopnie, prowadzące do wschodniego oraz zachodniego skrzydła domu. Podłogę pokrywały płytki, na każdej widniał zwinięty smok. Żyrandol na suficie służył za oświetlenie.

– Dziadku, to jesteś ty?! – zawołała z podziwem.

Na płótnie został uwieczniony wysoki mężczyzna o gęstej rudej czuprynie, szare tęczówki patrzyły na widza znad lekko szpiczastego nosa, na wąskich ustach widać było łagodny uśmiech, smukłe dłonie opierał na oparciu krzesła, na którym spoczywała kobieta, obleczona w piękną suknię o kolorze wiśni, jedną z dłoni w białych rękawiczkach położyła na zaokrąglonym brzuszku, jej drobną, owalną twarzyczkę o bladej cerze i rumianych policzkach okalały piękne loki o dość nietypowym kolorze błękitu, doskonale współgrające z tęczówkami tylko o kilka odcieni ciemniejszymi od włosów, ich właścicielka również patrzyła przed siebie.

– Owszem. Wykonano go niedługo przed tym, zanim twoja matka przyszła na świat – mruknął.

W jego głosie dało się słyszeć coś na kształt nostalgii. Dziewczyna spojrzała na niego z ukosa, wpatrywał się w malunek jak urzeczony, po jego policzku popłynęła łza. Pomyślała, że może jednak życie z nim nie będzie tak tragiczne. Czuła, że nie powinna mu przerywać, jednak jej umysł zaprzątała sprawa, na którą musiała poznać odpowiedź.

– Czemu nie rozmawiacie z mamą? – spytała.

Czar prysnął, mężczyzna zamrugał, szybko otarł oczy i odchrząknął, próbując ukryć chwilę słabości. Gdy spojrzał na wnuczkę, znów widziała na jego twarzy chłód.

– Dosyć tych pogaduszek, chodźmy! Obiad wystygnie – burknął.

Widziała, że unika odpowiedzi, jednak postanowiła nie naciskać, jeszcze przyjdzie chwila prawdy.

– A walizka? – przypomniała.

– Zostaw, ktoś zabierze ją do twojego pokoju.

Starszy pan ruszył do zachodniego skrzydła, gdzie jak wywnioskowała Sam, znajdowała się jadalnia.

Był to pokój średniej wielkości, którego ściany obłożono czerwonozłotą tapetą, podłogę pokryto panelami. W pomieszczeniu panowała jasność, dzięki dwóm sporym oknom, ozdobionych długimi, białymi zasłonami, przewiązanych ogromnymi kokardami, na środku królował stół wystarczająco duży, aby pomieścić przy nim dwanaście krzeseł. Z sufitu zwisał kryształowy żyrandol.

Czarodziej zasiadł u szczytu stołu i wskazał wnuczce miejsce po swojej prawicy, a gdy ta usiadła, gwizdnął przeciągle. Dało się słyszeć pyknięcie i w powietrzu zmaterializowało się dziwne stworzonko, bardzo przypominające woźnicę, głównie poprzez nietoperze uszy oraz duże fioletowe oczy wpatrujące się uporczywie w dziewczynę znad spiczastego noska. Stworzonko miało na sobie czarną sukienkę z białym fartuszkiem, nie nosiło butów, a na plecach widniała para przeźroczystych skrzydełek.

– Śnieżynka do pańskich usług. Śnieżynka bardzo się cieszy, mogąc panu służyć. – zapiszczał stworek, kłaniając się nisko.

– Śnieżynko, chciałbym ci przedstawić moją wnuczkę, Samantę. Gdyby coś się działo, masz przybyć na jej wezwanie. Czy mnie rozumiesz?

– Tak, mój panie. Śnieżynka jest zaszczycona, mogąc służyć wnuczce Najwyższego. Śnieżynka będzie posłuszna młodej Najłaskawszej.

Stworzonko skłoniło się przed swym chlebodawcą, następnie oddało pokłon nastolatce i zniknęło w obłokach dymu.

– Kto... co to było? – wydukała Sam.

– Nigdy w życiu nie widziałaś Prząśniczki? – Val uniósł brew.

Dziewczyna w milczeniu pokręciła głową, na co mężczyzna jedynie westchnął ciężko, masując sobie skronie. Zadanie, którego się podjął, mogło być trudniejsze, niż początkowo przypuszczał.

– Prząśniczki to nieduże, skrzydlate istotki. Ich nazwa wzięła się od ich umiejętności, jaką jest przędzenie snów, te maleńkie stworzonka potrafią utkać najpiękniejszy sen albo najgorszy koszmar. Trzymam u siebie kilkanaście takich stworzeń, doskonale odpowiadają za dom.

– Czy woźnica również jest Prząśniczką? – zauważyła dziewczyna.

– Bystra z ciebie dziewczyna. Owszem, Klaudiusz to Prząśnik, albowiem te istoty dzielą się na wersje żeńskie lub męskie.

Nastolatka lekko się zarumieniła na otrzymaną pochwałę i po raz drugi tego dnia przemknęło jej przez myśl, że może mieszkanie tutaj nie będzie katorgą, wszak człowiek, który dał tym uroczym stworzeniom dach nad głową oraz wyżywienie, nie może mieć całkowicie serca z kamienia. W tym momencie z przyległego do jadalni pomieszczenia zapewne kuchni wychynęły dwa stworki, niosąc wazę z zupą oraz talerze, więc chwilowo porzuciła rozmyślania na rzecz obiadu.

Nie tylko posiadłość zachowała dawną świetność, zastawa, która pojawiła się na stole przykrytym białym, koronkowym obrusem również była wysokiej jakości, na białej porcelanie nie widać było ani jednej plamki czy szpecącej rysy, a złote wzory nie zmatowiały przez długi okres nieużywania.

Po skończonym posiłku mężczyzna wstał i opuścił pomieszczenie, prowadząc Sam do wschodniego skrzydła.

– To będzie twój pokój, rozpakuj się i za pół godziny chcę cię widzieć w ogrodzie. Radzę się nie spóźnić – oświadczył.

Gdy echo jego kroków ucichło w oddali, dziewczyna nacisnęła klamkę i weszła do środka, jej oczom ukazała się najprawdziwsza komnata księżniczki. Ściany obłożono ciemną, drewnianą boazerią z wyrytymi ozdobnymi kształtami liści, naprzeciwko wejścia widać było przeszklone drzwi prowadzące na balkon, tuż obok widniało okno ozdobione eleganckimi, jasnofioletowymi zasłonami. Na lewo stało olbrzymie łoże z baldachimem, zasłane satynową pościelą w kolorach bieli i fioletu, w jego nogach postawiono kozetkę, obok której zobaczyła swoją walizkę. Obok łoża znajdowała się szafa, pod prawą ścianą ustawiono toaletkę. Podłogę okrywał miękki, biały dywan.

Wolała zostawić rozpakowywanie na później, dużo bardziej ciekawił ją powód, czemu dziadek chce ją widzieć. Schowała jedynie różdżkę do szuflady szafki nocnej i wyszła, zamykając dokładnie pokój. Do holu postanowiła się dostać niecodzienną drogą, gdy doszła do schodów, usiadła na poręczy i odepchnęła się, dzięki czemu już po chwili była pod obrazem, lecz do ogrodu wyszła już normalnym sposobem.

– Dziadku? – zawołała.

Kilkanaście ptaków wzbiło się w niebo i po chwili znów zapadła cisza, tylko lekki wietrzyk muskał twarz dziewczyny, starszego pana nigdzie nie było widać. Zrobiła kilka kroków do przodu, rozglądając się uważnie, usłyszawszy szelest krzaków zamarła w miejscu i odetchnęła, gdy spomiędzy liści wyskoczyła wiewiórka, rozglądnęła się dookoła i pobiegła dalej.

– To tylko gryzoń – westchnęła z ulgą.

Właśnie ta chwila ulgi ją zgubiła, już po sekundzie leżała na trawie trzymając się za bok, łzy pociekły jej z oczu. Dziadek podszedł do niej i wyciągnął rękę, przyjęła ją bez słowa.

– TY DURNA DZIEWUCHO, CZEMU NIE ODBIŁAŚ ZAKLĘCIA!

Skrzywiła się, nie podejrzewała, że taki wątły staruszek może mieć tak silne płuca.

– Zostawiłam różdżkę w pokoju, nie sądziłam, że będzie mi potrzebna – mruknęła.

– Widać inteligencję przekazał ci ojciec. Różdżka to nie jest coś, co możesz zostawić byle gdzie. To część ciebie, przedłużenie twojej ręki, masz ją mieć wszędzie i o każdej porze, nawet jak śpisz, musisz mieć możliwość szybko po nią sięgnąć, niekiedy sekundy zadecydują o twoim życiu. Masz szczęście, że nie użyłem całej swojej mocy, inaczej byśmy nie rozmawiali. – burczał.

– Przepraszam – mruknęła.

– Widzę, że będziemy musieli zacząć od podstaw. Daj mi ręce – oznajmił.

– Dlaczego? – zamrugała zdziwiona.

– Musisz zadawać tyle pytań? Skoro już koniecznie chcesz wiedzieć, muszę sprawdzić poziom twojej mocy.

– Dlaczego?

Spojrzenie, jakie jej posłał, uspokoiłoby nawet bazyliszka, czuła, że lepiej nie zadawać już więcej pytań, tylko posłusznie wyciągnęła ręce. Syknęła, gdy zacisnął swoje palce na jej nadgarstku, jak na ponad siedemdziesięcioletniego starca, miał zdumiewająco mocny uścisk.

– Zdejmij te bariery – syknął.

– Bariery?

– Co ja zrobiłem, że bogowie obdarzyli mnie taką wnuczką. Tak, bariery. Wstrzymujesz emocje, przez co magia nie ma swobodnego przepływu.

– Ale w szkole mówili... – zaczęła niepewnie.

– Zapomnij, o tym, co mówili w tej twojej Akademii. Doprawdy, co się stało z tym światem. Za moich czasów nauka wyglądała całkowicie inaczej. – warknął.

– A co taki staruch może niby umieć – wyrwało jej się.

Nie przemyślała tych słów i już po sekundzie bardzo ich żałowała, gdy poczuła na krtani czubek różdżki, a ona sama wpatrywała się prosto w iskrzące gniewem oczy. Wyczuwała bijącą od niego moc, przy której jej własna wydawała się ledwie na poziomie przedszkolnym. Bała się choćby ruszyć.

– Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj – syknął.

Odsunął się, jednak wciąż trzymał jej rękę. Czuła jak jej serce tłucze się o żebra, jakby chciało wyrwać się na wolność, nogi miała jak z waty, żołądek podjechał jej do gardła.

– Niesamowite. Nigdy dotąd nie wyczuwałem takich pokładów mocy – mruknął.

Puścił nadgarstek wnuczki i przeczesał brodę palcami. W jego głowie rodziła się pewna dawno zapomniana koncepcja. Obrócił się i ruszył do rezydencji, mrucząc coś pod nosem. Sam szła kilka kroków za nim, bojąc się pisnąć choćby słowem.

Zaprowadził ją do biblioteki, jednego z największych pomieszczeń w domu. Kolor ścian zasłaniały regały sięgające aż do sufitu, wypełnione po brzegi księgami różnej maści, podłogę przykrywał miękki dywan, pod szerokim oknem, zapewniającym naturalne oświetlenie stał stolik i dwa fotele, których siedzenia były nieco wytarte przez upływ czasu.

– Możesz z tego miejsca korzystać do woli, bez ograniczeń. Przychodź tu, kiedy tylko zechcesz. Dam ci na razie kilka ksiąg, z którymi będziesz się musiała zapoznać. Dopiero kiedy to zrobisz, przejdziemy do praktycznej nauki magii. Poza tym chcę, abyś codziennie przez godzinę, medytowała przy fontannie i starała się zjednoczyć z wodą. Liczę, że wyraziłem się jasno.

– Bardzo jasno.

Mężczyzna jednym ruchem różdżki wyciągnął z półek kilkanaście grubych tomów, które ułożył w stosik na stoliku, następnie opuścił pomieszczenie, zostawiając wnuczkę samą. Sam wgramoliła się na fotel i chwyciła pierwszą z góry księgę.

Nawet nie zauważyła, kiedy słońce zniżyło się do horyzontu. Dopiero gdy powoli przestawała widzieć litery, odłożyła tomiszcze i przetarła oczy. Była zmęczona, mięśnie bolały od długiego siedzenia w jednym miejscu, a jakby tego było mało, poczuła ssanie w żołądku. Lektura tak ją pochłonęła, że przegapiła kolację.

Po powrocie do pokoju pierwsze kroki skierowała do łazienki. Już miała odkręcić kurek ręcznie, gdy inny pomysł przyszedł jej do głowy. Skupiła na nim wzrok i zmusiła, aby odkręcił się pod wpływem jej woli. Poczuła satysfakcję, gdy strumień ciepłej wody zaczął napełniać wannę. To samo zrobiła z drugim zaworem, aby unormować temperaturę, a gdy była zadowolona, zaczęła powoli zdejmować ciuchy.

Powoli zanurzyła stopę i z cichym westchnieniem ulgi zamoczyła się cała. Ciepła ciecz obmywała jej ciało i rozluźniała skołatane nerwy. Dłuższą chwilę tylko leżała, pozwalając, aby cały stres minionego dnia odpłynął w zapomnienie. Dopiero będąc na granicy zaśnięcia, sięgnęła po szampon.

Po zakończonej kąpieli otuliła się szlafrokiem i wróciła do pokoju. Z walizki wyjęła piżamę, po czym przebrana wskoczyła pod miękką pierzynę. Wyczerpana, szybko zasnęła.

Tymczasem stary mag wyglądał przez okno swojego gabinetu, wpatrując się w widniejącą na horyzoncie zasłonę świateł, przypominającą nieco zorzę polarną, w dłoni ściskał fotografię jego najdroższej małżonki.

– Nie martw się Lucindo. Niedługo znów będziemy razem – szepnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro