9. Zawstydzona
Gdy otworzyłam oczy już nie otaczała mnie ciemność. Po mojej prawej stronie mieściło się okno otwarte na oścież, przez które wpadały nie tylko jasne promienie słoneczne, ale także przyjemny powiew świeżego powietrza. Byłam przebrana w różową piżamę, która najpewniej również należała do Lisanny.
Usiadłam na łóżku, ale wciąż nie miałam zamiaru wstawać z niego, tym bardziej odkrywać nóg. W jednej chwili napłynęły do mnie wspomnienia z poprzedniej nocy. Byłam z Fro i pomagałam jej znaleźć Smoczego Zabójcę, Rogue Cheney'a. Była noc, fajerwerki i tajemniczy błysk przed którym obronił mnie ten chłopak.
Nie mogłam znaleźć gildii, a jednak teraz w niej przebywałam. Rogue pozwolił przez siebie przepłynąć fali ciemności i mocy, co mnie przeraziło aż zemdlałam. Byłam prawdziwym tchórzem...
— Och, wreszcie się obudziłaś! — Ucieszyła się Mirajane od razu na wejściu do pokoju. — Wszyscy strasznie się o ciebie martwili.
— Przepraszam za kłopot — odpowiedziałam, schylając głowę. Nie mogłam spojrzeć jej w oczy skoro tyle wczoraj narozrabiałam.
— Nic się nie stało — zaprzeczyła natychmiast, podchodząc do mnie. Wyglądała tak uroczo w sukniach z falbankami i koronkami. Uśmiech też miała piękny i pełen ciepła. Serdeczność wylewała się z jej oczu zamiast łez. To był taki ludzki anioł. — Natsu nie mógł złapać twojego zapachu. Tak samo Wendy, Gajeel czy Laxus, dlatego kamień spadł nam z serca, gdy Rogue z Sabertooth pokazał nam gdzie jesteście. Na początku Sting, mistrz Sabertooth pomyślał, że jego przyjacielowi coś grozi, ale dotarłszy na miejsce, zobaczyli go z tobą. To było urocze, gdy trzymał cię w ramionach. — Zachichotała.
On mnie dotykał?! Co do cholery jasnej?!
— On mnie...
Nie pozwoliła mi dokończyć, ciągle uśmiechała się i mówiła dalej.
— Nie pozwolił ani Natsu, ani nikomu z naszej gildii cię zabrać, więc sam cię tu przyniósł. Przeniósł cię przez próg budynku gildii jak pannę młodą — westchnęła pełna emocji.
No powiedzcie mi, że ona sobie żartuje...
— Gdybyś widziała, jak się rumienił, gdy cię przebierał w piżamkę.
Zrobiłam się czerwona jak burak. Ze złości, wstydu i jeszcze innych emocji, których nie potrafiłam teraz określić. Widział moje ciało? Dlaczego nikt mu nie zabronił?! To podchodziło pod molestowanie seksualne! Moja czystość poszła się pieprzyć. Nie znajdę męża, zostałam zhańbiona psychicznie.
Kucałam w kącie, a ciemne chmury z błyskawicami krążyły nad moją głową. Hodowałam małe kolorowe grzybki w rogu pokoju. Załamałam się.
— Spokojnie, tylko żartowałam — powiedziała Mira, zasłaniając dłonią usta, chyba nie wiedziała, że to mogło mnie nie zdenerwować a załamać. Nie rozumiała, że w mojej wiosce kultura i te sprawy są bardzo istotne i raz zbrukana kobieta przez nikogo innego nie mogłaby zostać dotknięta, ale ten sam mężczyzna mógł brukać nawet sześć różnych kobiet.
Ale właśnie... moja wioska przestała istnieć kilka lat temu. Zostałam jedyną... osobą pozbawioną wspomnień i nazwiska. Świadomość, kim jestem została mi odebrana wraz z rodziną i domem. Jedyne, co mi pozostało to próbować sobie wszystko przypomnieć. Poszlaką był naszyjnik, który otrzymałam od siostry.
— Potrafisz człowieka do zawału doprowadzić. Prawie umarłam — rzuciła Pierwsza, gdy tylko pojawiła się w pokoju w towarzystwie Mistrza. — Ale cieszę się, że wszystko z tobą w porządku. — Uśmiechnęła się szeroko, a mi zrobiło się miło, że ktoś się o mnie martwił.
— Nie rozumiem... o co tyle zamieszania? Zgubiłam się tylko.
Mistrz i Pierwsza spojrzeli po sobie zaskoczeni. A ja nadal nie pojmowałam, co się takiego tam wydarzyło po moim omdleniu ze strachu. Odruchowo złapałam się za naszyjnik, który na szczęście wciąż znajdował się na mojej szyi. Nie zabrał mi go nikt nawet na przechowanie i bardzo dobrze.
— Rina... — zaczął Makarov, ale pokręcił głową. Palcami bawił się swoimi wąsami. — Jakby to powiedzieć? Byłaś martwa. — Szok? Nie... mało powiedziane! Myślałam, że jestem obiektem jakiegoś kawału, ale nikt się w pokoju nie śmiał, Mirajane uciekła gdzieś wzrokiem, tylko Pierwsza patrzyła mi prosto w oczy. — Gdy zostałaś tu przeniesiona przez maga z Sabertooth, Wendy od razu podjęła się sprawdzenia czy wszystko w porządku. Niemal od razu powiedziała, że nie wyczuwa bicia serca, a puls słabnie.
Wyciągnęłam przed siebie dłonie i dokładnie im się przyjrzałam. Choć ciemność mnie przerażała, chciałam się w niej jak najszybciej zatopić. W tamtej chwili właśnie tego pragnęłam, a jednak coś wołało mnie do światła. Przebywając w mroku i we własnej podświadomości widziałam kogoś w ciemnej poświacie, proszącego mnie, abym jeszcze nie odchodziła.
A chwytając dłoń tej osoby, obudziłam się.
— Rinoa.
— Co? — spytała Mira, podnosząc głowę.
— To moje prawdziwe imię.
— Przypomniałaś sobie? — wtrąciła się Mavis, siadając na skraju mojego łóżka. Choć chciałabym udzielić jej odpowiedzi to nie byłam w stanie. Pytała mnie o całą pamięć, a ja nie pamiętałam nic. Nawet tych, którzy zaryzykowali swoje życia dla mnie. Nie pamiętałam twarzy dziadka.
Pokręciłam głową ze smutkiem i zaczęłam płakać. To imię wypowiedziała do mnie ta zjawa. Powiedziała: ,,Nie poddawaj się, Rinoa. Jesteś blisko końca cierpienia. To już ostatni raz''. Gdy ktoś mówi do ciebie z takim przejęciem, zapewniając, że wszystko będzie dobrze, choć nie chcesz, zaczynasz ufać tej osobie, byleby dodać sobie motywacji i odwagi.
— Tylko to.
— Rozumiem... To cud, że wróciłaś do żywych — odpowiedział z ulgą dziadziuś, a mnie naprawdę zrobiło się miło. — Dobrze, że członek rodziny Fairy Tail żyje i ma się dobrze. — Posłał mi łagodny uśmiech, splótł za sobą dłonie i wyszedł. Mavis posłała mi dziwne spojrzenie i udała się za nim.
Pozostała tylko Mirajane, która kładła świeże ubrania na komodzie. Znów zabierałam coś z garderoby jej młodszej siostrzyczki, mającej niebawem wrócić do gildii.
— Rogue — burknęłam, a białowłosa przestała się uśmiechać i spojrzała na mnie z zainteresowaniem — przeraża mnie. Jak dobrze, że dziś jego gildia opuściła Magnolię.
— Obawiam się, że nie. Widzisz... Sting i Rogue bardzo zmartwili się brakiem twoich oznak życiowych, więc postanowili poczekać, aż ci się nie polepszy lub póki wszystko się nie wyjaśni. Czy wiesz... nie umarłaś — dodała z zawahaniem. Niepotrzebnie. Śmierć nawet mnie porzuciła. Nie pozwoliła odejść do swoich krewnych.
,,To już ostatnie raz''.
Ale co?
— I co? — dopytywałam, bo na końcu tej rozmowy czekało mnie zapewne niemiłe zaskoczenie.
— Spóźnili się i nie wrócili z pozostałymi członkami gildii. Przez wczorajsze zamieszanie z tym dziwnym obiektem latającym następny pociąg mają za dwa dni.
I miałam kurna rację!
— To niech zaiwaniają na piechotę! — krzyknęłam, padając z powrotem na poduszkę. Tępo patrzyłam na sufit. Czemu mnie to denerwowało, że zostali? Że on został? Będę musiała teraz mu dziękować, a tego nie chciałam. Martwili się o mnie?
Niepotrzebnie!
Mirajane wyszła, a ja zerwałam się z łóżka i zaczęłam przebierać, by zaraz móc wyjść do gildii i spojrzeć na te twarze, które wczoraj zmartwiłam. Och, musiałam jeszcze podziękować Wendy za opiekę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro