7. Osaczona
Smoczy Zabójcy?! Kolejni?! Oni z jednego sklepu się brali czy co? Lucy dostrzegła moje zaniepokojenie, bo od razu posłała Natsu kuksańca, jako karę za straszenie mnie. Może wiedziałam, że Natsu i Wendy byli bardzo mili i lubiłam ich towarzystwo, a choć Gajeel i Laxus trochę mnie przerażali to w moich oczach uchodzili za całkiem w porządku. Ale o nich nie miałam kompletnego pojęcia! W ogóle nie byłam na to przygotowana.
— Rina, w porządku? — zapytał Natsu, machając mi dłonią przed oczami. Przełknęłam nerwowo ślinę. Nie ufałam nowym Smoczym Zabójcom, więc cofnęłam się o jeden krok.
— T-tak — wychrypiałam.
Obaj patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Pewnie w ich oczach wyglądałam komicznie, gdy postanowiłam ukryć się za plecami Natsu. Moje spojrzenie tym bardziej się im nie spodobało.
— Wszystko w porządku? — zapytał Sting. Pokiwałam głową.
— Rin... — zaczęła Lucy.
— Rincia ma uraz do Smoczych Zabójców i smoków, bo Acnologia zniszczyła jej wioskę.
Popatrzyłam na nich chwilę tępym wzrokiem, a wszystko, co do mnie mówili brzmiało jakby ktoś przemawiał do mnie spod wody. Zaufałam Natsu, bo widziałam szczerość w jego słowach, gdy mówił o Igneelu, zaakceptowałam go, bo on pierwszy zaakceptował mnie. Obraziłam jego, Igneela, a on mi wybaczył. Wiedziałam, że zależy mu na Fairy Tail. Był dobrym człowiekiem.
Laxus momentami nerwowy, ale konkretny, tolerował mnie, więc ja tolerowałam jego. Sytuacja podobna była z Gajeelem. Irytował, nie wiem, czy mnie lubił, przerażał mnie, ale wiedziałam, że była to swego rodzaju maska. Twarz, którą stworzył i którą mogłam oglądać. Inne oblicze poznawali tylko nieliczni. Ale oni? Nie znałam ich. W ciągu dwóch lub trzech dni znalazłam miejsce w Fairy Tail i trochę się otworzyłam. Zwłaszcza na Smoczych Zabójców.
Ale oni?! Obcy... groźni... Sabertooth. Czerwone i niebieskie oczy tej dwójki przebijały mnie. Pokręciłam głową i uciekłam. Po prostu. Jak zwyczajny tchórz, którym zresztą byłam. Natsu krzyknął za mną. Na szczęście w tłumie go zgubiłam. Wśród kilkuset ludzi nie mógł rozpoznać mojego jednego zapachu.
Przykucnęłam gdzieś w uliczce, skąd oglądałam plecy ludzi, podziwiających paradę. Na szczęście te całe platformy były sporawych rozmiarów, więc co nieco widziałam. Zdziwił mnie widok Mirajane i Erzy na jednej z platform. A raczej widok ich strojów kąpielowych. Męska publiczność musiała być przeszczęśliwa. Zaśmiałam się pod nosem, ale ponownie spochmurniałam, gdy zaczęłam zastanawiać się, jak przeproszę Natsu i Lucy za ucieczkę.
Pewnie poczuli się niezręcznie przed swoimi przyjaciółmi z Sabertooth. Grzecznie mnie przedstawiają, oni mnie witają, a ja patrzę na nich jak na diabła z opowieści Yonaha i uciekłam. To było cholernie niekulturalne! Na pewno ich uraziłam! Coś się poruszyło za pudłami, aż zdrętwiałam. Natsu już mnie znalazł?! Może to ten głupek Gajeel?
Zza pudeł wyłonił się Exceed w stroju różowej żaby. Skoro tu był Exceed musiał być i Smoczy Zabójca. Krzyknęłam, zrywając się na równe nogi, ale żabka tylko na mnie spojrzała smutno.
— Zgubiłaś się, żabko? — spytałam, próbując jeszcze bardziej wcisnąć się w ścianę. Próbując zniknąć.
— Fro też tak myśli — powiedziała smutno ,,żabka''. ,,Fro''? W sensie ,,Frog''? To by miało jakoś sens, chociaż to samo w sobie było bez sensu. — Rogue był, ale go nie ma...
Rogue? Który to był... ten przystojny blondyn, który mnie przerażał, czy ponurak, który mnie przerażał? Przykucnęłam przy Exceedzie, bo to chyba nim było, ale równie dobrze mogła być to żaba... Dotknęła jej głowy i lekko pogłaskałam, a żabka przestała płakać.
— Miło mi cię poznać, Fro. — Uśmiechnęłam się szczerze, bo ta żabcia była urocza. — Nazywam się Rina.
Fro również się uśmiechnęła. Bo to chyba była ona... Zresztą, jakie to ma znaczenie. Dotknęłam palcem jasnego brzuszka, a kotek zachichotał. Boże, jakie to było puchate! Takie urocze!
— Powiedz mi, Fro... Rogue cię nie przeraża? To Smoczy Zabójca...
— Rogue to przyjaciel! Chroni Fro! Mówi, że Fro ma się nie bać, bo Rogue ochroni Fro, bo Fro jest słaba.
Spojrzałam na niebo, na którym pojawił się pierwszy wybuch. Wzięłam Fro na ręce i wyszłam do tłumu, by razem z żabką oglądać pokaz fajerwerków. Były niesamowite. To nie były przypadkowe wybuchy, niektóre przybierały finezyjne kształty.
Poczułam, jak Fro się trzęsie... przytuliłam ją mocniej, myśląc, że może jest jej zimno, ale ona wciąż dygotała. Popatrzyłam na smutną mordkę kotka, aż mi serce ścisnęło.
— Fro, co się dzieje?
— Fro zgubiła Rogue...
Uniknąć Smoczych Zabójców z Sabertooth — to było moje postanowienie, którego nie dotrzymałam, bo mając na sercu dobro Fro, zaczęłam biec po ulicach, szukając maga Sabertooth, do którego bardzo chciała wrócić ta żabka. Kilka razy spytałam kogoś, czy nie spotkali może tego Rogue. Nawet koledzy z gildii nie za bardzo potrafili mi pomóc.
Potknęłam się o czyjąś nogę i upadłam. W samą porę zdążyłam przekręcić się na plecy, by przed upadkiem ochronić Fro. Zaskoczona spojrzałam na człowieka, który odpowiadał za mój upadek. Miał na sobie czarny ubiór, aż przez chwilę wzięłam go za maga Sabertooth, ale maska na twarzy utwierdziła mnie w przekonaniu, że tej osobie tym bardziej nie zaufam.
— Przepraszam, panienkę. — Wyciągnął do mnie dłoń, ale nie skorzystałam z tego gestu gentelmena. Odepchnęłam się nogą, cofając się, z dala od dziwnego typa. — Może pomogę?
Miałam zasadę w tych dziwnych czasach — nie ufać ludziom, których twarzy nie widzę. Nadal trzymając w ramionach Frog, wstałam i zaczęłam biec, a może znowu uciekać? Po upadku miałam pozdzierane kolana oraz całe nogi we krwi. Fro popatrzyła na mnie z przerażeniem, ale nie bała się mnie, a moich ran.
— Boli? — spytała, a ja pokręciłam głową, siląc się na uśmiech. Sabertooth nie było z Magnolii i mogło opuścić to miasto, więc Frog musiała zostać dostarczona jak najszybciej. Bolało jak diabli, ale po co miałam martwić kicię?
Sama się przewróciłam po raz drugi. Upadłam na ranne kolana, wciąż obejmując żabkę. Miałam łzy w oczach. Wszystkie twarze mi się mieszały, ale musiałam znaleźć Rogue... dla Fro.
— Boli... — szepnęłam.
— Fro też tak myśli — odpowiedziała żabka z przejęciem.
— Nie martw się, znajdziemy Rogue.
Z trudem wstałam i szłam powolnym krokiem. Moje uszy dobiegł czyjś głos.
— Frosch!
Odwróciłam się skrzywiona, a przede mną parę metrów stał Rogue, chyba on. Miał ciemne włosy i czerwone oczy. Był jednocześnie wściekły i szczęśliwy.
— Rogue! — zawołała żabka, a ja pozwoliłam jej dobiec do chłopaka, który ściskał ją mocno. Ludzka część potworów, tak?
Popatrzył na mnie, po czym prychnęłam, chcąc odejść. Uśmiechnęłam się do Fro. Głos Smoczego Zabójcy mnie sparaliżował.
— Dziękuję za znalezienie, Frosch.
— Tak właściwie to ona znalazła mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro