6. Zaskoczona
Krzątałam się między stołami. Mirajane poprosiła mnie dziś o pomoc w gildii. Nie dziwiłam jej się. Tego dnia panował jeszcze większy chaos niż zwykle. Z tego, co mi powiedziano, festiwal był formą podziękowania gildiom za pomoc w walce ze smokami. I niby one były dobre? Nie wierzyłam w to, pomimo zapewnień, że jeden z nich był wujkiem Natsu, a reszta kontrolowana.
Fairy Tail było głównym gościem podczas tej uroczystości. Oraz gildia Sabertooth, kimkolwiek oni byli. Natsu mówił o nich ciepło i serdecznie. Jak o dobrych kumplach. Choć z początku byli wrogami. Wydawało mi się to być ciekawą historią, nikt jednak nie opowiedział mi jej w całości. Głównie z braku czasu. Nie miałam zamiaru tak łatwo odpuścić. Chciałam poznać historię mojej gildii.
Nie wiem, co mistrz planował zrobić na festiwal, ale wydawało mi się, że coś w rodzaju platformy. To mogło być ciekawe, oczywiście dla obserwatora.
— Och? Ty jesteś Rina, nie? — zapytała mnie dziewczyna o brązowych włosach, która miała na sobie tylko spodnie... i stanik. — Cana Alberona, miło mi. — Podała mi dłoń i skinięciem głowy zaprosiła, bym usiadła naprzeciw niej. — Napijmy się!
— Nie wiem, czy Mirajane nie będzie zła... miałam jej pomóc...
Cana machnęła lekceważąco dłonią.
— Nią się nie martw! — parsknęła i podsunęła mi pod nos kufel z pomarańczowym płynem. — Do dna!
Przychyliła całą beczkę i zaczęła głośno żłopać. Powąchałam zawartość kufla, nie żebym posądzała kogokolwiek tutaj o próbę otrucia mnie (poza Gajeelem). Nie bałam się go tak bardzo, ale mroził krew w żyłach.
Zapach płynu mnie odrzucał; duszący i nieapetyczny, ale z grzeczności wypiłam go w czterech haustach. Ależ się we mnie zagotowało! To było mocne, a jednocześnie takie... dobre. Nie sądziłam, że jakikolwiek alkohol może tak smakować, pomimo ohydnego zapachu.
— Nie pomagasz w przygotowaniach? — zapytałam, odsuwając na bok kufel. Cana przygryzła policzek, zastanawiając się nad czymś.
— E, nieważne. Pewnie już ktoś tam przygotował za mnie — odparła obojętnie, dolewając sobie alkoholu. — Swoją drogą... tym razem to nie platforma, na której trzeba siedzieć. Zwykła figura. Także tego... Masz jakieś plany?
— Plany? — przychyliłam głowę. — Czyli, że co?
— No wiesz... ciuszki, jedzonko albo alkohol. Chcesz coś zobaczyć? Na koniec ma być pokaz fajerwerków.
— Fajerwerków?! — uniosłam się. Uwielbiałam sztuczne ognie. Jejku! Cana spojrzała ponad mnie. Ktoś nade mną stał, a ona tylko się głupio uśmiechała. Nie wytrzymałam i odwróciłam się. Tuż za mną stał Laxus. Na szczęście jego gniewne spojrzenie nie było skierowane w moją stronę.
— Te, co ty odpierdalasz tak właściwie, co? — Skrzyżował ręce na piersi. Jego blizna w kształcie błyskawicy trochę mnie przerażała, a z drugiej strony intrygowała. — Czy nie miałaś się czymś zająć? — Cana mruknęła coś pod nosem. — Oczywiście, że nie. Wolisz opijać siebie i tę nową.
— Wiesz, ja tu jestem... — przypomniałam o sobie. Prychnął tylko. Co za arogancki dupek! Zupełnie jak Gajeel! — A zresztą...
— Ruszaj dupsko i do roboty. A ty... — zwrócił się do mnie, ale na chwilę się ,,zawiesił" — zrób coś ze sobą. — Odwrócił wzrok.
Teraz na siebie spojrzałam i zrozumiałam, o co mu chodzi. Trochę było mi wstyd. Nie wiem, kiedy, ale bluzka trochę mi się zsunęła, pokazując piersi. Od razu się poprawiłam. Laxus przewrócił oczami i odszedł od nas. Cana westchnęła z rezygnacją i wstała, by zrobić, co powinna.
Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie było przyjaznych twarzy. Gildia mnie tolerowała, lecz wciąż czułam się jak intruz. Cholera.
*****
Dochodziła godzina rozpoczęcia się festiwalu. Wendy pokazała nam się w uroczej yukacie. Erza, oniemiała od razu użyła swej magii podmiany i również nosiła różową w białe kwiaty yukatę. Ja i Lucy nie miałyśmy pod rękom tego. Ja w szczególności... Lucy jednak miała na sobie strój ponoć ze świata Gwiezdnych Duchów. A ja... pożyczyłam od Lisanny niebieską sukienkę do kolan. Brak ramion mnie odrzucał, więc na to narzuciłam jeszcze biały sweter. Poczułam się lepiej.
Szkoda, że Lisanna, Elfman nie mogli być tu razem z nami. Chciałam poznać tę, której ubrania nosiłam. Po chwili podeszła do nas jeszcze niebieskowłosa dziewczyna z ozdobną zimową czapką.
— Juvia! — Pomachała jej Lucy.
— Rywalka w miłości! — powiedziała nieprzyjemnym głosem. Nie wnikałam. Wendy w skrócie wyjaśniła mi, że Juvia kocha Gray'a. Końskie zaloty, bo on ślepy o tym nie wie.
Wydawała się być miła. Ciekawiło mnie, jaką ma magię. W końcu Mirajane nas zawołała i w towarzystwie dziewczyn opuściłam gildię. Ulice były pięknie ozdobione serpentynami, kwiatami. Wszędzie stały różnorakie stoiska. Słodkie zapachy kusiły. Nawet nie byłam pewna, a zgubiłam swoje towarzyszki. Raczej mnie nie szukały. Ale odnalazłam Natsu i niebieskiego kota.
Odwiedziłam z nimi dwa kramy, gdzie zjadłam smażoną rybkę — to był pomysł Happy'ego. Oraz malutkie stoisko ze słodyczami. Wciąż czułam ten smak ciasta czekoladowego. Potem dołączyła do nas Lucy.
Mijaliśmy księgarnię. Zatrzymałam się, znów gubiąc się w tłumie. Nie mogłam oderwać wzroku od szyby wystawy. Piękne, kolorowe okładki i wspaniałe tytuły siedziały mi w głowie. Nagle poczułam szarpnięcie i oderwałam się od ziemi. Zabrano mnie od witryny i niesiono nie wiadomo gdzie. Wierciłam się i krzyczałam na kretyna, który mnie porwał.
— Gajeel, idioto, puszczaj!
Nie odpowiedział mi. Gdzie ta menda mnie niosła?
Po chwili ryknął głośno, stając w końcu.
— Salamander!
Przed nami dostrzegłam Natsu.
— Och, Gajeel. Znalazłeś Rincie — zachichotał. Metalowy Zabójca Smoków burknął coś pod nosem i puścił mnie.
Podszedł do dwójki chłopaków, z którymi stali moi znajomi. Jeden był blondynem, a drugi miał czarne włosy. Obok nich stały Exceedy. Nie wydawali się źli.
— Jestem Sting, a to Rogue — powiedział blondyn.
Uśmiechnęłam się lekko.
— Hej... Jestem Rina.
Sympatyczni, pomyślałam. Jednak zmieniłam o nich zdanie, gdy Natsu się odezwał.
— To nasi kumple z Sabertooth. Dwójka Smoczych Zabójców.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro