29. Samolubna
Odepchnęłam dłoń Reyosa, cofając się i prawie wchodząc na ogon Newta. Patrzyłam na niego wielkimi oczami, kręcąc przy tym głową. Choć z jednej strony chciałabym być blisko niego, to nie mogłabym być taką egoistką... Natsu, Lucy, Grey, Erza, Mirajane, Happy i Wendy... Oni wszyscy byli dla mnie tacy dobrzy, nie potrafiłabym odejść z Fairy Tail, które pomogło mi odnaleźć się w tych czasach. Pierwsza i Makarov również roztoczyli nade mną pieczę, a to byłby cios w serce.
— Reyos... nie mogę — powiedziałam, przygryzając wargę. — Nie mogę im tego zrobić.
Czułam, jak znak Fairy Tail wypala moją skórę na udzie, aż złapałam odruchowo dłonią za to miejsce, co nie umknęło jego uwadze. Popatrzyłam na niego smutno i chyba zrozumiał przekaz. Rogue, Reyos — był moją słabością, dla której mogłabym z wielu rzeczy zrezygnować, ale Fairy Tail wyciągnęło do mnie rękę, kiedy tego potrzebowałam.
Nawet jeśli go raniłam, bo tym samym skazywałam to, co między nami istniało, na upadek. Chłopak położył ręce na moich ramionach, zamknęłam oczy, bo sądziłam, że zaraz mną mocno potrząśnie, bym się ogarnęła i przemyślała to. Jak bardzo się pomyliłam. Jednym ruchem przyciągnął mnie do siebie i ukrył w ramionach. Po mojej twarzy popłynęły łzy. Byliśmy w tej samej sytuacji. On nie mógł żyć bez Stinga i Sabertooth, a ja bez moich nowych przyjaciół i Fairy Tail.
— Zanim zapytałem, wiedziałem, że to samolubna prośba. W końcu wiem, że Fairy Tail kładzie ogromny nacisk na więzi i rodzinę... — Spojrzał mi w twarz, ocierając kciukiem łzy. — Nie miej mi za złe, że o to poprosiłem. Musiałem spróbować, ponieważ niedługo odejdziecie i nie zobaczę cię przez spory kawał czasu.
Pokiwałam głową, wtulając się w niego mocniej.
,,Ach, moja słodka Rinoa...''
Nagle przyjemny uścisk Reyosa stał się dla mnie więzieniem. Dotyk parzył okrutnie, więc próbowałam się wyrwać. Podniosłam wzrok na obcą twarz. Szaroróżowe włosy były potargane, a ubranie całe mokre. Patrzyły na mnie zielone oczy pełne jadu i pogardy.
Gorące, szorstkie dłonie zacisnęły się na mojej skórze, wbijając palce. Syknęłam z bólu, dalej szarpiąc się z osobą, którą przedtem był Reyos. Powtarzał moje imię niczym mantrę, a jego głos stawał się coraz bardziej melodyjny, znajomy... Pokręciłam głową. Usłyszałam głos swojej siostry, nakazującej mi nie patrzeć na niego, o co on potulnie prosił.
Jego ciepłe wargi złożyły delikatny pocałunek na moim czole.
— Moja... Rinoa... Moja... Tylko moja...
Poczułam, jak iskierka przebiega wzdłuż mojego kręgosłupa, odsłaniając przykryte mgłą wspomnienia. Ich fragmenty. Twarz przestała być obca, a ja wpatrywałam się w pełne uczucia oczy mojej pierwszej miłości — Yonaha.
— Rin?
Między szumem wielu głosów usłyszałam ten właściwy. Rogue. Dziwne uczucie przestało mnie otulać, a ja poczułam się znacznie cięższa niż przed tym zdarzeniem. Wpatrywałam się w wystraszone oczy maga z Sabertooth, ale nic nie potrafiłam zrobić z tym, że niczym świadoma, ale sparaliżowana lalka osuwam się w ciemność.
Ciemność, której się bałam.
— Rin!
Błądziłam labiryntem zielonych krzewów, w powietrzu unosił się cudowny zapach cytrusów. Biegłam za niewidzialną siłą, która mnie za sobą pociągała. Czego szukałam? Czemu tu byłam? To był świat niematerialny. Strefa duchowa, a ja nie powinnam tu być. Prosta droga doprowadziła mnie do różanej altany z ogromnym pomnikiem - tym samym, co na mojej wyspie. Wniosek? Mój lud czcił Czarnego Maga Zerefa, a to czyniło również mnie złą osobą.
Coś w mojej piersi zapulsowało mocno, i wcale nie było to moje serce, jasny błysk przebijał się przez skórę i materiał ubrania.
Oddaj — szeptał wiatr.
— Edeline... — wyszeptałam imię siostry, jakby ono miało mnie ochronić przed marami.
Błękitne niebo pociemniało, w oddali widziałam krzywiznę błyskawicy. Drzewa zostały oderwane od ziemi i rzucone gdzieś w dal, a altanka zaczęła obracać się w proch. Pozostał tylko pomnik Czarnego Maga. Obeszłam go dookoła, czując na sobie spojrzenie tych martwych kamiennych oczu.
Zobaczyłam ją.
Kaplica w Iglicy...
Poczułam silne szarpnięcie w okolicy brzucha, potem serca. Jakby to miejsce wysysało ze mnie jakąś energię.
— Nie oddawaj tego, co nie należy do niego.
Czego i komu miałam nie oddawać? Co tak naprawdę skrywało się za siecią pomieszanych, niedostępnych dla mnie wspomnień? Co się wydarzyło tamtego dnia? Musiałam wyrwać się z macek iluzji, obudzić się, by wrócić do Magnolii i wyruszyć jak najszybciej do Iglicy — po prawdę.
Zamknęłam oczy, zaciskając mocno powieki. Chłód i dźwięki zbliżającej się burzy... to wszystko zniknęło, a ja czułam ciepło oraz doskwierała mi cisza. Otworzyłam oczy, by z ulgą stwierdzić, że byłam w swoim pokoju w Sabertooth. Powoli wstałam, uważając na swoje rany, ale nie poczułam nawet ukłucia.
Ostrożnie odwinęłam bandaż z dłoni, by zobaczyć alabastrową, nieskażoną ani jedną blizną, skórę. Pozbyłam się reszty bandaży... byłam całkowicie zdatna do podróży. Usłyszałam za sobą cichy jęk. Newt spał na podłodze, opierając się plecami o moje łóżko. Przykucnęłam przy nim, aby go obudzić.
— Co? Ha! Nie śpię! I... Rin? — Popatrzył na mnie, marszcząc nosek. — Jesteś cała? Wszystko w porządku?
Pokiwałam głową.
— Muszę znaleźć Gray'a. Opuszczamy Sabertooth, jak najszybciej. — Pozbierałam to, co należało do mnie do mojego plecaka, niemal gotowa do drogi.
— Chwileczkę! A twoje... — zawahał się, przypatrując mi się z uwagą — ej, a gdzie twoje rany? Ludzie ewoluowali czy jak, że tak szybko... Ech, jestem na to za stary! Gray siedzi na dole.
Uśmiechnęłam się i wybiegłam z pokoju, prawie wpadając na drzwi. Zapomniałam, że muszę je otworzyć. Nie oglądałam się, czy Newt biegnie za mną. Szybko znalazłam się w głównym pomieszczeniu gildii. Niektórzy popatrzyli na mnie wyczekująco, ale ich zignorowałam. W tłumie wypatrywałam ciemnej grzywy maga lodu, aż go znalazłam.
— Gray!
Chłopak na początku zignorował wołanie, ale gdy zrozumiał, kto przy nim stoi, zerwał się na równe nogi. Otaksował mnie, niemal jak zboczeniec, ale parsknęłam śmiechem. Był zbyt nadopiekuńczy. Mistrz gildii, jak i siedzący obok magowie przyglądali nam się zadowoleni, że ze mną wszystko w porządku. Otworzyli szeroko usta, widząc mnie bez bandaży. Rogue, który do tej pory siedział cicho, również wstał, aby do mnie podejść.
Niestety zadałam mu najboleśniejszy cios.
— Gray, wracamy natychmiast do gildii. — Reyos zatrzymał się, wytrzeszczając oczy.
Wśród naszych towarzyszy przebiegł pomruk niezadowolenia. Chłopak uniósł wysoko brwi, zaczesując ciemne włosy do tyłu, a ja mogłam spojrzeć na jego długą bliznę — pamiątkę po wyspie Galuna.
— Mieliśmy poczekać, aż wydobrzejesz...
— Nie! — zawołałam z desperacją. — Czuję coś... musimy wracać do gildii.
— Chwila! — odezwał się Sting, a ja w myślach błagałam, aby nas nie powstrzymywał. — Mdlejesz na środku ulicy, budzisz się i zamiast pogadać, jak przyjaciele, zamierzasz... dać nogę?
Pokręciłam głową.
— Nie, Sting. To nie tak, że chcę dać nogę. Ja muszę.
— Zamierzasz odejść - nie spytał, stwierdził, a osoba, która to powiedziała sprawiła, że omal nie załkałam. Ból w oczach Reyosa ranił i mnie. Najpierw dałam mu... kosza, ze względu na gildię i zaraz po tym mówię, że chcę odejść. To zbyt wielki zbieg okoliczności, a ja nie potrafiłam mu wyjaśnić, dlaczego muszę to zrobić.
Wzięłam głęboki oddech, dasz radę — ponaglałam się w myślach. Nie mogę stchórzyć, Iglica wzywała, tam było coś, co stanowiło zagrożenie dla mnie i dla świata.
— Tak — powiedziałam tylko, rozumiejąc, że tym samym pogrzebałam szansę na cokolwiek między nami. — Odchodzę od ciebie. Od całego Sabertooth.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro