25. Nieobojętna
—Edeline! Gdzie jesteś? Edeline!
Krzyczałam, szukając siostry skrytej we mgle wspomnień. Czy to kolejne przywidzenie? Wizja? A może sen?
Przyklękłam i zaczęłam płakać, objęłam ramionami kolana.
— Rinoa — odezwała się za mną siostra, dotykając mojego ramienia. Smutna spojrzałam na nią, oczekując reprymendy, że znowu płaczę. Każdy we wiosce liczył się z jakiegoś powodu z tym, w jakim nastroju byłam lub czego chciałam. Tylko Edeline traktowała mnie, jak przystało na siostrę. Nie obchodziła się ze mną, jakbym była za szkła a moje słowo jest prawem. Karciła mnie, kiedy na to zasługiwałam. — Nie możesz płakać za każdym razem, gdy zniknę za rogiem, dobrze?
— Ale wołałam cię!
— Nie zawsze będę wtedy, gdy mnie zawołasz. — Dotknęła palcem mojego czoła. — I nie możesz tego żądać. Nie jest ważne moje bezpieczeństwo, lecz twoje. Póki nad tym nie zapanujesz, zrobisz sobie krzywdę. Ochronię cię, dobrze? Do czasu, aż...
— Aż sama stanę się silna! — Rzuciłam się siostrze na szyję, tuląc ją mocno i wdychając jej piżmowy zapach. — Będę silna i to ja będę chronić Edeline! I dziadka!
Dlaczego nie mówiłam nic o rodzicach? Krajobraz zalała ponura szarość, a ja poczułam przerażający chłód, sprawiający, że nawet krew w żyłach przypominała lód. Spokojną rzekę znalezioną w zimowym lesie. I choć jej powierzchnię pokrywał gruby lód, tak pod nią dalej pływały ryby.
— Rinoa! Nie martw się, nie wpadniesz do wody. W razie czego cię wyciągnę.
— Dziadku! Ale to jest zamrożona woda... może pęknąć.
— Nie jeśli tego nie chcesz.
To były moje wspomnienia? Czy każdy podporządkowywał mi się? Mojej woli i na każdym kroku przypominał, że co chcę to się stanie. Rozpieszczano mnie, a jednocześnie omijano i unikano, jak wcielonego zła. Stałam na uliczce wypełnioną mieszkańcami wesoło ze sobą rozmawiających. I chociaż byłam na jej środku to ludzie okrążali mnie, nawet nie patrząc w moim kierunku. Zacisnęłam pięści i zaczęłam na nich wszystkich krzyczeć. Patrzyli na mnie z przerażeniem, a potem każdy uśmiechał się w moim kierunku serdecznie i pytali, jak mijał dzień.
Opuściłam głowę. Chodziłam po kruchym lodzie w jeziorze w pobliżu wioski. Edeline przybiegła zaraz za mną.
— Rinoa, zejdź z jeziora, bo do niego wpadniesz i będziesz pod wodą!
— Jeżeli będę chciała wpaść to wpadnę, a jeżeli nie, dalej tutaj będę!
Przerażone oczy. Serdeczne uśmiechy.
Unikający mnie na ulicy, Dający mi kwiaty i słodycze.
Samotna. Otoczona wszystkimi.
Złapałam się za głowę i pokręciłam nią. Obrazy rozwiały się, jakby zdmuchnięte przez wiatr. Przykucnęłam, chcąc zatopić się w ciemnościach.
— Tak łatwo bólu nie wyleczysz, ale poddanie się... jest najgorszym sposobem.
Usłyszałam głos Verony.
— My swoich nie porzucamy!
— Rincia!
— Aye, sir! Chcesz rybki?
— Jesteś dla mnie jak siostra.
— Fairy Tail to rodzina.
,,Rodzina? Nie kpij ze mnie!''
Głosy mieszały się. Zaczęłam zastanawiać się, czy tamte wspomnienia były autentyczne. Czy wszyscy naprawdę mnie unikali? Przez całe życie byłam tak samo samotna.
— Rin.
Podniosłam głowę, by spojrzeć w płonące żywym ogniem oczy, ta sama twarz uśmiechała się do mnie szeroko i wyciągała rękę, by pomóc mi wstać. Jego radość nie była wymuszona, naprawdę cieszył się z tego, co do mnie mówił.
— Chodźmy do domu.
— Natsu...
*****
Otworzyłam oczy, nie czując bólu, a przynajmniej nie tak silnego jak powinnam. Podniosłam się do pozycji siedzącej, Newt jeszcze spał. Odkryłam nogi kołdrą, by nad bandażem prawej nogi zobaczyć znak gildii Fairy Tail. Mojej przynależności i miejsca, do którego zawsze będę mogła wrócić. JA miałam do kogo wrócić. Natsu i całe Fairy Tail... Nikt nie patrzył pogardliwie. Nie bał się. Nie udawali. Ale czy to może dlatego, że nic o mnie nie wiedzieli?
Sama nic nie wiedziałam...
Ubrałam się w to, co Yukino zostawiła mi na krześle. Szturchnęłam Newta, by się obudził i zszedł ze mną na śniadanie. Zamruczał ucieszony myślą o jedzeniu oraz przez poprawę mojego zdrowia. Przy stole Gray'a, Verony, Yukino, Stinga i Rogue, siedział także Rufus i obcy mi mag Sabertooth. Był wysoki i umięśniony, że postawą przypominał Elfmana.
Długie, nastroszone włosy przypominały fryzurę Gajeela, tyle, że te były zielone. Na każdym kroku szukałam, czegoś, co kojarzyło mi się z Fairy Tail. Straciłam raz pamięć, musiałam pilnować, by nie zapomnieć o gildii. Podobały mi się jego tatuaże. Podeszłam do stołu, a Verona podsunęła mi pod nos gotowane parówki.
— Ranny ptaszek, no, no — zaćwierkał melodyjnie Rufus. — Jak się, kwiatku spało?
— Twoje rany dały się we znaki? — spytała zmartwiona Verona.
— Gdyby tak było znowu by mnie ten kocur ciągał w nocy po pokojach — warknął wściekle Gray. — A tak to spałem u siebie — dodał ciszej, ale ja, siedząca obok, słyszałam go doskonale. I miałam nadzieję, że tylko ja. Posłałam mu kuksańca w bok. — Ej! Jak jesz to jedz, bo się udławisz.
— Widać, że Rinka ma dziś znacznie lepszy humor — parsknął Sting.
— My nie mieliśmy okazji, prawda? Orga. — Podał mi rękę. Była duża, większa niż moja głowa.
— Rinoa.
Uścisnęłam go. I zaczęłam jeść. Oni prowadzili swobodną rozmowę.
— Dziewczyno, udławisz się, jak będziesz tak szybko jadła — rzuciła do mnie przez hałas Verona.
— Chcę szybko zjeść, by już wyjść.
— Wyjść?
— Idę z Rogue do miasteczka. — Uśmiechnęłam się szerzej.
— Rogue! — burknęła Verona. — Jak tak możesz? Przecież Rinoa jest w ciężkim stanie! Nie powinna łazić nie wiadomo gdzie!
Hej... byłam obok.
— Gdyby było tak źle, kwiatek nie jadłby tak zapalczywie.
— Nie zgadzam się! Ona powinna odpoczywać!
— Verona ma rację... Rin może zasłabnąć w drodze.
— Je bardzo zdrowo. Może chcesz ją utuczyć i zjeść, Verona?
Kłótnie były niepotrzebne. Doceniałam troskę i dbanie o moje dobro, ale przecież nie od dziś wiadomo, że ruch to zdrowie. Może świeże powietrze pomogłoby mi wrócić do zdrowia szybciej? Vernona uderzyła rękoma o stół, a nad jej głową zawirowały cienkie nicie. W sumie nie wiedziałam, jaką magię posiadała dziewczyna.
— Orga! Ty przebrzydły grubasie! Dbam o jej zdrowie, w przeciwieństwie do was!
Zrobiłam się czerwona jak burak. No tak... jadłam trochę łapczywie. To prawda. Przetarłam usta dłonią i wstałam. Nicie znad głowy Verony zniknęły. Wszyscy patrzyli na mnie wyczekująco.
— Jestem na tyle zdrowa, by sama myśleć, decydować i chodzić! — Postawiłam się. — Nic mi nie będzie. Newt — zwróciłam się do Exceeda, a ten wskoczył mi na ramię. Fro zrobiła to samo. Musiałam śmiesznie wyglądać z dwoma kotami na ramionach. — Rogue, idziesz?
Chłopak uniósł lekko kąciki ust, dotknął ramienia Stinga.
— Załatwię to szybko.
— Liczę na ciebie.
Czułam się tak podekscytowana, gdy wielkie wrota otwarły się i przyjemny powiew wiatru, uderzył we mnie z taką siłą, że prawie zachwiała się. Myliłam się, myśląc, że czeka mnie sporo wędrówki. Z mojego okna widziałam las i góry, ale druga strona medalu pokazywała, że miasteczko, a raczej większe miasto było tuż obok. I skąd ta troska? Drogą podążyłam za Rogue. Trochę nieswojo czułam się w jego towarzystwie. Jeszcze bardziej, gdy zdałam sobie sprawę, że moje uczucia nie są czystoprzyjacielskie, a jednak musiałam mieć się na baczności i nie wchodzić w rodzący się związek Rogue z inną dziewczyną.
— Jeżeli poczujesz zmęczenie albo będzie ci słabo, to powiedz — powiedział Rogue, idąc przede mną.
— Fro też tak myśli!
— Newt też! — dodał Newt, naśladując Fro. Urocze.
— Nic mi nie jest!
— Mogę cię nieść.
— Nie ma takiej potrzeby!
— Rin, jeśli...
— Reyos, błagam przestań tak marudzić! Ja nie jestem ze szkła! Boli mnie oddychanie, bolą mnie otarcia i poparzenia, rany, ale żyję. Mogę chodzić, mogę nadal oddychać! Mogę robić wszystko sama!
Rogue stanął osłupiały i odwrócił się gwałtownie i zbliżył nieco do mnie.
— C-co?
— Znowu to powiedziałaś...
— Hm? Chodzi ci o ,,Reyosa''? — spytałam, przekrzywiając głowę. — To twoje imię, prawda?
— Dawne i nieużywane. Nie chcę wracać do przeszłości. Nazywam się Rogue Cheney z Sabertooth.
— To... ale... ja chcę... Należałeś do mrocznej gildii, ale...
— Nie zrozumiałaś mnie. Gajeel należał do Phantom Lord. Gildia słynąca z paskudnej reputacji, ale legalna. On należał do tej gildii i mnie wtedy zaczął uczyć, ale moją pierwszą i jedyną gildią było Sabertooth. Teraz jestem Rogue, chodźmy, to zdążymy na obiad.
— Ale mnie się podoba imię Reyos.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro