Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Oszukana

   Ucieczka od Gray'a nie była rozsądną decyzją, bo nie wiedziałam, gdzie się znajdowałam i dokąd właściwie zmierzałam. Jego zachowanie było okropne. Najpierw jest dla mnie wsparciem, a potem zachowuje się jak gbur. Faceci... kto ich pojmie?

   Usłyszałam za sobą trzask łamanej gałęzi, aż się zlękłam. Sally? Nie... to przypominało ludzkie kroki. A może Gray mnie znalazł? Wstałam z kamienia, na którym postanowiłam odpocząć i czekałam na dalszy rozwój wypadków. Ku mojemu zdziwieniu to nie była to ani Sally, ani członkowie Fairy Tail. Przede mną stał mężczyzna o długich, fioletowych włosach i dziwnie błyszczących niebieskich oczach. Ubrany w fioletowo-białe szaty zrobił kolejny krok w moją stronę. Lewe przedramię znaczył czarny znak gildii. Inny niż Natsu i Rogue. Musiał być członkiem jednej z tych dwóch gildii, które tu krążyły.

   Wydawało mi się, że skądś go znam. On na mój widok uśmiechnął się przebiegle i uniósł ręce do góry, a nieprzyjemny grymas zdawał się teraz wyrażać ulgę.

   — Panienka Rinoa Arley! Jak cudownie cię widzieć w zdrowiu!

   Arley? Może faktycznie byliśmy znajomymi? Czy to oznaczało,  że ktoś jeszcze przeżył katastrofę? Minęło tyle lat... Nie ufałam mu... z nim było coś nie tak.

   — Osobiście nie mieliśmy przyjemności się poznać, acz słyszałem dość. A mówiłem, że poczekanie, aż opuścisz Magnolię i zostaniesz sama to dobry pomysł, ale nie... wiedzieli lepiej — prychnął pogardliwie i wyciągnął do mnie rękę. — Lycien Ksotchi, miło poznać. Czy mogę cię zabrać do domu?

   — Mój dom... — Nie było go. Przepadł przez smoki... Natsu... — mój dom to Fairy Tail...

   Lycien zacmokał z dezaprobatą i zacisnął palce na nasadzie nosa, kręcąc przecząco głową.

   — Po takiej liście pochwał... spodziewałem się czegoś lepszego — przyznał z miną dziecka, któremu zabrano zabawkę. — Rozsądna i sprytna... a teraz naiwna i łatwowierna. Dałaś omamić się tej głupiej logice gildii z Fiore. ,,Gildia to rodzina''. Głupota. I tak znajdzie się ktoś, kto będzie chciał dominować!

   Patrzyłam na czarny znak przypominający węża pożerającego własny ogon. Może tym w rzeczywistości był? I te podkreślone czerwone oczy węża... aż przechodziły mnie dreszcze.

   — Mówisz o gildiach w taki sposób, a sam do takiej należysz.

   Zrozumiał aluzję, bo powiódł za mną wzrokiem do swego przedramienia. A może to nie był znak gildii tylko tatuaż? Głos w głowie kazał mi uciekać, ale nogi żyły własnym światem i nie czuły potrzeby się ruszyć. Czyżby to był ktoś z mrocznej gildii? Mavis mi o takich opowiadała, ale nie wiedziałam, że mogą budzić taki lęk czy niepokój.

   — Gildia? Proszę, nie obrażaj mnie. To znak bractwa. Bractwo Uroboros, do którego należała także panienka Edeline. Gildie to żałosne podróby, które nigdy nie będą na naszym poziomie. Różni nas moc. Nasza magia to coś, czego tacy słabeusze nie pojmią. Twoja moc...

   — Moja? — wymsknęło mi się. Byłam bezradna. Nie potrafiłam jej używać, więc nie miałam jak się bronić.

   — Piękna i straszna... przywódca bractwa chce... odzyskać ciebie i to, co obiecałaś oddać.

   — Odejdź! Bractwo... obietnica... magia! Kim wy jesteście?!

   Lycien dostrzegł chyba swoją pomyłkę. Uśmiechnął się perfidnie, najwidoczniej rozumiejąc swoją przewagę nade mną. Natsu, proszę ocal mnie.

   — Och, więc to tak. — Uśmiechnął się szeroko, prezentując szereg białych zębów. — Masz problem z pamięcią. Może to i lepiej. Pewnych rzeczy lepiej nie pamiętać, prawda? Zwłaszcza ty.

   — Pamiętam, że smoki zaatakowały wioskę i wszystkich zabiły!

   — A twój stary dziad postanowił cię stamtąd zabrać. Kochana siostrzyczka oddała życie, by cię ukryć. Szukanie ciebie było czasochłonne, a pan się niecierpliwił. Zaraz... — Pstryknął palcami, jakby wpadł na coś jeszcze. — Skoro nic nie pamiętasz... czy wiesz, moja droga, jak niebezpieczną posiadasz moc? Musisz znowu nauczyć się ją kontrolować. Chodźmy.

   Odepchnęłam jego rękę, a potem cofnęłam się i pokazałam nogę ze znakiem Fairy Tail. Przynależność do gildii była wspaniała, poznałam tam nowych przyjaciół i to takich dobrych ludzi... Mavis... Makarov, Rogue... Całe Fairy Tail!

   — Nigdzie z tobą nie idę! Jestem magiem Fairy Tail! — krzyknęłam z dumą, a pobliskie drzewo spadło z hukiem, oddzielając nas od siebie.

   Doskonale.

   Postanowiłam wykorzystać tę przychylność losu i dałam nogę. Lycien w każdej chwili mógł zniszczyć drzewo i mnie dorwać. Taka perspektywa nie mieściła mi się w głowie. Musiałam odnaleźć towarzyszy. Pewnie też mnie szukali. Poczułam lód w żyłach czując na karku ten głos, wymawiający moje imię. Nawet raz się za siebie nie obejrzałam. Nie chciałam wywołać wilka z lasu.

   Usłyszałam za sobą twarde kroki, trzask gałęzi i spazmatyczne oddechy. Zamknęłam oczy, by nie widzieć chwili, jak Lycien mnie łapie i zaciąga do tego dziwnego bractwa. Uroboros...

   ,,Tam będzie najlepiej... Rinoa... a potem... pamiętaj, dobrze? Edeline mówiła, że... smoki... Uroboros... perłę".

   Te pojedyncze słowa nie dawały mi do myślenia. Całkowicie powyrywane z kontekstu.

   Był za mną, a potem poczułam, jak wielka owłosiona łapa łapie mnie w pasie, przerzuca przez ramię i skacze wysoko oraz daleko, zostawiając Ksotchi'ego za nami. Bałam się, spojrzeć, co mnie porwało. Łapa była pokryta czerwonym futrem, nawet miłym w dotyku. Powiodłam wzrokiem dalej, przez silne ramię do grubej szyi i na... twarz. Omal nie pisnęłam. Dwa wystające do góry kły sięgały prawie kartoflanego nosa. To pewnie była Sally.

   — Em... — jęknęłam, a zielone oczy z pionowymi źrenicami spoczęły na mnie. — Dziękuję za ratunek! — wydarłam się, choć nie miałam pewności, czy mnie zaraz nie zabije. Mruknęła coś i wylądowałyśmy wśród drzew. Zasnęłam nagle.

   Obudziłam się,  gdy niebo oświetlał sierpowaty księżyc i miliardy gwiazd. Panowała absolutna cisza, więc nic nas już nie goniło. Miałam taką nadzieję. Sally postawiła mnie i usiadła naprzeciwko jak dziecko patrzące na matkę. Pilnowała mnie, gdy spałam?

   — Sally... prawda? — Stwór mruknął. Był ogromny, wyrastał ponad drzewa, nawet siedząc. — Jestem Rinoa, ale przyjaciele mówią mi Rin lub Rina. W zasadzie nie wiem, kim jestem, bo straciłam pamięć. Należę do gildii Fairy Tail... chcą... znaczy się — odchrząknęłam — ludzie z miasteczka chcą się ciebie pozbyć. Ale nie jesteś taka zła, co?

   Przeciągły mruk był odpowiedzią.

   — Nie skrzywdzisz mnie? — Potwór pokręcił głową. — Rozumiesz mnie?

   — Smo...cza pan...i — wypowiedziała z trudem.

   — Umiesz mówić!

   — Smo...cza... pani... ty... być.

   — Sally, przestań przeszkadzać ludziom w miasteczku, a każdy będzie szczęśliwy. Czy... mogę wrócić do przyjaciół?

   — Smo...cza... pan...

   — Co to znaczy? — spytałam, choć nie oczekiwałam wylewnego wyjaśnienia. 

   — Nie...bez...pieczna... za...gro...żo...ny. Ratować...

   — Pomożesz mi wrócić do miasteczka?

   Sally wstała i zaryczała głośno, po czym mnie złapała i znów gnaliśmy wysoko ponad lasem. Sally coś chciała powiedzieć, ale ludzka mowa sprawiała jej trudność. Postawiła mnie dziesięć metrów od miasteczka, dotknęła mego czoła.

   — Dół... ścia...na... mal...ow...ować.

   Wymamrotała i odeszła. A ja poczułam znów nieodparte pragnienie snu. Musiałam jednak wrócić...

   — Rina! — krzyknął ktoś, a ja wiedziałam, że był to głos Erzy. Pozwoliłam, by zmożył mnie sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro