11. Znaleziona
— Oi! Shizuka, zaczekaj, czemu tak pędzisz? Nogi mnie już bolą. — krzyczała kobieta o siwych włosach, idąc leniwym krokiem za swoją o głowę wyższą towarzyszką.
— Pan nie będzie czekać — odparła poważnie, nawet nie patrząc na nią. — Chce ją odzyskać.
— To po co ją oddawał? Jasna cholera, stój! — warknęła przez zaciśnięte zęby, siadając na najbliższym kamieniu.
Shizuka zatrzymała się na wydany rozkaz i odwróciła się przez ramię, mierząc towarzyszkę lekceważącym spojrzeniem. Wiedziała, że zadanie jest najważniejsze.
— Patrz, jakie to zabawne — rzuciła, rozmarzona szarowłosa. — Niemal ją minęłyśmy, a nagle znalazłyśmy się poza Magnolią, przez co mamy zaiwaniać spory kawał. Cholera, oby to było warte. Ale raczej wszystko ma sens, nie?
— Panienka Edeline nie zrobiłaby niczego bez powodu. Tak samo jak Masamune. Wszystko miało na celu ochronę panienki Riny — tłumaczyła Shizuka, zaczesując za ucho długie kosmyki czarnych włosów.
— Zawsze ją lubiłam. Jej magia... taka piękna, w zależności od nastroju. Zabawne! Wszyscy chcą ją chronić, ale żałosne! Zawsze była żałosna! Ale my ją znajdziemy i ją oddamy Panu.
— Dokładnie tak.
— A ty... mogę ci ufać? — spytała, zrywając się z siedzenia. Stanęła za Shizuką, przystawiając jej do szyi sztylet z wyrzeźbioną rączką, przypominającą głowę dzikiego zwierzęcia. — Byłaś wierna rodzinie Arley... skąd mam wiedzieć, że nie zdradzisz nas?
— Wiem, komu jestem lojalna. Ty też o tym nie zapominaj, Sumire.
— Nie używaj mojego imienia! Nie znoszę kwiatów. Nazywaj mnie imieniem, które nadał mi pan: ,,Wakana'', czyli melodyjna piosenka.
Wakana cofnęła się, poprawiając fałdy krótkiej sukienki za kolano. Shizuka zaczęła dalej iść, ale nagle się zatrzymała. Wakana spojrzała na nią krzywo.
— Co jest? — Zachichotała. — Nie wiesz, w którą jest Magnolia...
— Ty też nie.
— Ups...
*****
Zrobił krok w moją stronę. Lepsze niż obojętność? Co on plecie? Na każdy jego ruch w moją stronę, odpowiadałam dyskretnym cofnięciem się, co nie umknęło jego mądrym oczom. Chciałam coś powiedzieć, ale Laxus wyrósł przede mną. Zerwał mój krótki kontakt wzrokowy z Rogue.
— Czy wiesz, że mam teraz ochotę cię zabić?! — warknął wściekły. Nie, wściekły może był wcześniej, teraz to była prawdziwa furia. — Ciebie i te sierściuchy! — Wskazał palcem przez ramię Fro i Lectora. — Jak jesteś ze mną, masz się mnie słuchać!
— Nie mów tak do Rinci!
Fro zeskoczyła z ramienia Rogue, przebiegła niezgrabnie do nogi maga Fairy Tail i zaczęła uderzać go, sapiąc przy tym głośno. Laxus zmarszczył brwi, a potem posłał zdziwione spojrzenie Cheney'owi.
Naprawdę miał na dzień dzisiejszy dość kotów, mnie i innych niespodzianek. Złapał mnie za ramię i szarpnął do siebie. Rogue surowo na niego popatrzył, prawie nie odrywając wzroku od miejsca, gdzie dłoń mężczyzny stykała się z moją skórą. To był mocny uścisk i wiedziałam, że po nim zostanie ślad, siniak, cokolwiek.
Przeszły mnie dziwnie znajome dreszcze.
— Wracamy do gildii — zadecydował, i mimo że mnie lekko pociągnął, nie ruszyłam się. Potem szarpnął mocniej. Zbyt mocno, aż się skrzywiłam. — Rusz się.
Poczułam mrowienie na karku i między palcami, a potem Laxus jak poparzony puścił mnie. Mocno zszokowany, wpatrywał w swoją dłoń, która moim zdaniem wyglądała normalnie. Wielka i lekko poznaczona bliznami. Uniosłam brwi. Zrobiłam coś nie tak? Co się właściwie wydarzyło?
— W porządku, już idę — odezwałam się, a on nagle wybudził się z długiego letargu. — Hej, Laxus, wszystko dobrze? — Zaczęłam lekko szarpać rękaw fioletowej koszuli, w której, o dziwo, ten imbecyl wyglądał w miarę porządnie.
Mężczyzna potrząsnął głową i na jego twarzy znów gościł spokój. Objął mnie ramieniem, a przez mój wzrost, wyglądaliśmy jak starszy brat pilnujący siostrę. Zaczął prowadzić mnie ulicą, ale jeszcze na chwilę odwrócił się do Rogue.
— Dzięki za opiekę nad nią.
W głosie Laxusa nie było jadu czy złośliwości, jak miewał mieć w zwyczaju. Mówił z....prawdziwą, nieudawaną wdzięcznością. Czyżby Dreyar był wdzięczny Rogue, że mnie nie zabił? A może blondyneczka martwiła się o mnie? Dziadziusia się bał, śmieszne.
Zacisnął dłoń na moim ramieniu. Szłam sztywno, jakby na końcu czekała mnie tylko śmierć. Ale kto wiedział, co mnie czeka, gdy znikniemy z oczu ludziom? Może zabije mnie i wrzuci ciało do rzeki? Nie, rzeka nie. Ciało by wypłynęło. Porzuci je w krzakach! Zbyt amatorskie. Upozoruje moje samobójstwo. W sumie sama się nad tym zastanawiam, jak pomyślę, co mnie czeka. Koleś mnie zabije.
— O czym ty tak myślisz? — zapytał nagle, a ja popatrzyłam na niego, jakby wcale nie był moim przyszłym mordercą.
— W jaki sposób mnie zabijesz i jaki chciałabym mieć napis na nagrobku — odparłam od razu i dostrzegłam zdziwienie na nawet ładnej twarzy. Będąc tak blisko, mogłam wyraźnie zobaczyć te ostre rysy twarzy, dodające mu nieco powagi. Wcale nie wyglądał jak dupek, chociaż nim był.
— Dziś ci daruję, wariatko, ale to ostatni raz — odezwał się ponownie, spokojnie, bez nutki złości.
— O dzięki za twoje miłosierdzie, blondi.
— Zamknij się, żeńska wersjo Natsu. — Jedyne, co mnie łączyło z Dragneelem to kolor włosów, nie rozumiem, czemu każdy to tak akcentował? Bezsens.
Mimo wszystko zachichotałam. Przestałam się uśmiechać, gdy przypomniałam sobie słowa Rogue. Obojętność? Nie przeszkadza mu, że go nienawidzę? Z drugiej strony, zaraz wyjedzie i więcej się nie zobaczymy. Sam zapomni o mnie kilka dni później. Chociaż może nie zapomni dziwnej kopii Natsu z lękiem przed Smoczymi Zabójcami i smokami.
Drzwi do gildii otworzyły się. Wszyscy tu byli. Natsu wcinał pieczeń, a Lucy i Happy coś do niego mówili. Erza zajadała ciasto truskawkowe. Mhm, sama bym spróbowała... Czemu Gray znów nie miał na sobie ubrań, a dziewczyna o imieniu Juvia wpatruje się w niego, jak w obrazek? Laxus złapał mnie za kark i zaniósł do Natsu.
— To twoje.
Postawił mnie i odszedł. Schodami na górę prawdopodobnie do dziadka.
— Rin, jak ci minął dzień? — spytała Lucy, a ja przypomniałam sobie, że jestem zła.
Bardzo zła.
— Natsu! — wypaliłam, spojrzał na mnie zdziwiony. Kawałek mięsa wystawał mu z ust. — Zostawiłeś mnie! Miałam iść z tobą na misję. Obiecałeś! Następna misja miała być nasza!
Chłopak nagle spoważniał. Otarł dłonią usta i popatrzył na mnie groźnie. W jednej chwili to się zmieniło. Wszędzie widziałam tęczę, kwiaty i za dużo... słodkości. Natsu się rozpromienił, wesoło uśmiechnął i zaczął mnie mocno ściskać.
— Rinaaa! Żyjesz! — wrzeszczał, mocniej mnie przytulając.
A no tak. Przecież ponoć umarłam. Zapomniałam. Pozwoliłam dokończyć mu jedzenie. Drzwi ponownie się otworzyły. Stały w nich dwie postacie. Otworzyłam szerzej oczy z niedowierzania. Wszyscy spoglądali na drzwi i postacie. Wstałam i nie mogłam oderwać oczu od dziewczyny.
— To... ty? — szepnęłam, a głos i tak mi się załamał. To naprawdę była ona?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro