Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Znaleziona

   — Oi! Shizuka, zaczekaj, czemu tak pędzisz? Nogi mnie już bolą. — krzyczała kobieta o siwych włosach, idąc leniwym krokiem za swoją o głowę wyższą towarzyszką. 

   — Pan nie będzie czekać — odparła poważnie, nawet nie patrząc na nią. — Chce ją odzyskać.

   — To po co ją oddawał? Jasna cholera, stój! — warknęła przez zaciśnięte zęby, siadając na najbliższym kamieniu.

   Shizuka zatrzymała się na wydany rozkaz i odwróciła się przez ramię, mierząc towarzyszkę lekceważącym spojrzeniem. Wiedziała, że zadanie jest najważniejsze.

   — Patrz, jakie to zabawne — rzuciła, rozmarzona szarowłosa. — Niemal ją minęłyśmy, a nagle znalazłyśmy się poza Magnolią, przez co mamy zaiwaniać spory kawał. Cholera, oby to było warte. Ale raczej wszystko ma sens, nie?

   — Panienka Edeline nie zrobiłaby niczego bez powodu. Tak samo jak Masamune. Wszystko miało na celu ochronę panienki Riny — tłumaczyła Shizuka, zaczesując za ucho długie kosmyki czarnych włosów. 

   — Zawsze ją lubiłam. Jej magia... taka piękna, w zależności od nastroju. Zabawne! Wszyscy chcą ją chronić, ale żałosne! Zawsze była żałosna! Ale my ją znajdziemy i ją oddamy Panu.

   — Dokładnie tak. 

   — A ty... mogę ci ufać? — spytała, zrywając się z siedzenia. Stanęła za Shizuką, przystawiając jej do szyi sztylet z wyrzeźbioną rączką, przypominającą głowę dzikiego zwierzęcia. — Byłaś wierna rodzinie Arley... skąd mam wiedzieć, że nie zdradzisz nas?

   — Wiem, komu jestem lojalna. Ty też o tym nie zapominaj, Sumire.

   — Nie używaj mojego imienia! Nie znoszę kwiatów. Nazywaj mnie imieniem, które nadał mi pan: ,,Wakana'', czyli melodyjna piosenka.

   Wakana cofnęła się, poprawiając fałdy krótkiej sukienki za kolano. Shizuka zaczęła dalej iść, ale nagle się zatrzymała. Wakana spojrzała na nią krzywo.

   — Co jest? — Zachichotała. — Nie wiesz, w którą jest Magnolia...

   — Ty też nie.

   — Ups...

*****

   Zrobił krok w moją stronę. Lepsze niż obojętność? Co on plecie? Na każdy jego ruch w moją stronę, odpowiadałam dyskretnym cofnięciem się, co nie umknęło jego mądrym oczom. Chciałam coś powiedzieć, ale Laxus wyrósł przede mną. Zerwał mój krótki kontakt wzrokowy z Rogue.

   — Czy wiesz, że mam teraz ochotę cię zabić?! — warknął wściekły. Nie, wściekły może był wcześniej, teraz to była prawdziwa furia. — Ciebie i te sierściuchy! — Wskazał palcem przez ramię Fro i Lectora. — Jak jesteś ze mną, masz się mnie słuchać!

   — Nie mów tak do Rinci!

   Fro zeskoczyła z ramienia Rogue, przebiegła niezgrabnie do nogi maga Fairy Tail i zaczęła uderzać go, sapiąc przy tym głośno. Laxus zmarszczył brwi, a potem posłał zdziwione spojrzenie Cheney'owi.

   Naprawdę miał na dzień dzisiejszy dość kotów, mnie i innych niespodzianek. Złapał mnie za ramię i szarpnął do siebie. Rogue surowo na niego popatrzył, prawie nie odrywając wzroku od miejsca, gdzie dłoń mężczyzny stykała się z moją skórą. To był mocny uścisk i wiedziałam, że po nim zostanie ślad, siniak, cokolwiek.

   Przeszły mnie dziwnie znajome dreszcze.

   — Wracamy do gildii — zadecydował, i mimo że mnie lekko pociągnął, nie ruszyłam się. Potem szarpnął mocniej. Zbyt mocno, aż się skrzywiłam. — Rusz się.

   Poczułam mrowienie na karku i między palcami, a potem Laxus jak poparzony puścił mnie. Mocno zszokowany, wpatrywał w swoją dłoń, która moim zdaniem wyglądała normalnie. Wielka i lekko poznaczona bliznami. Uniosłam brwi. Zrobiłam coś nie tak? Co się właściwie wydarzyło?

   — W porządku, już idę — odezwałam się, a on nagle wybudził się z długiego letargu. — Hej, Laxus, wszystko dobrze? — Zaczęłam lekko szarpać rękaw fioletowej koszuli, w której, o dziwo, ten imbecyl wyglądał w miarę porządnie.

   Mężczyzna potrząsnął głową i na jego twarzy znów gościł spokój. Objął mnie ramieniem, a przez mój wzrost, wyglądaliśmy jak starszy brat pilnujący siostrę. Zaczął prowadzić mnie ulicą, ale jeszcze na chwilę odwrócił się do Rogue.

   — Dzięki za opiekę nad nią.

   W głosie Laxusa nie było jadu czy złośliwości, jak miewał mieć w zwyczaju. Mówił z....prawdziwą, nieudawaną wdzięcznością. Czyżby Dreyar był wdzięczny Rogue, że mnie nie zabił? A może blondyneczka martwiła się o mnie? Dziadziusia się bał, śmieszne.

   Zacisnął dłoń na moim ramieniu. Szłam sztywno, jakby na końcu czekała mnie tylko śmierć. Ale kto wiedział, co mnie czeka, gdy znikniemy z oczu ludziom? Może zabije mnie i wrzuci ciało do rzeki? Nie, rzeka nie. Ciało by wypłynęło. Porzuci je w krzakach! Zbyt amatorskie. Upozoruje moje samobójstwo. W sumie sama się nad tym zastanawiam, jak pomyślę, co mnie czeka. Koleś mnie zabije.

   — O czym ty tak myślisz? — zapytał nagle, a ja popatrzyłam na niego, jakby wcale nie był moim przyszłym mordercą.

   — W jaki sposób mnie zabijesz i jaki chciałabym mieć napis na nagrobku — odparłam od razu i dostrzegłam zdziwienie na nawet ładnej twarzy. Będąc tak blisko, mogłam wyraźnie zobaczyć te ostre rysy twarzy, dodające mu nieco powagi. Wcale nie wyglądał jak dupek, chociaż nim był.

   — Dziś ci daruję, wariatko, ale to ostatni raz — odezwał się ponownie, spokojnie, bez nutki złości.

   — O dzięki za twoje miłosierdzie, blondi.

   — Zamknij się, żeńska wersjo Natsu. — Jedyne, co mnie łączyło z Dragneelem to kolor włosów, nie rozumiem, czemu każdy to tak akcentował? Bezsens.

   Mimo wszystko zachichotałam. Przestałam się uśmiechać, gdy przypomniałam sobie słowa Rogue. Obojętność? Nie przeszkadza mu, że go nienawidzę? Z drugiej strony, zaraz wyjedzie i więcej się nie zobaczymy. Sam zapomni o mnie kilka dni później. Chociaż może nie zapomni dziwnej kopii Natsu z lękiem przed Smoczymi Zabójcami i smokami.

   Drzwi do gildii otworzyły się. Wszyscy tu byli. Natsu wcinał pieczeń, a Lucy i Happy coś do niego mówili. Erza zajadała ciasto truskawkowe. Mhm, sama bym spróbowała... Czemu Gray znów nie miał na sobie ubrań, a dziewczyna o imieniu Juvia wpatruje się w niego, jak w obrazek? Laxus złapał mnie za kark i zaniósł do Natsu.

   — To twoje.

   Postawił mnie i odszedł. Schodami na górę prawdopodobnie do dziadka.

   — Rin, jak ci minął dzień? — spytała Lucy, a ja przypomniałam sobie, że jestem zła.

   Bardzo zła.

   — Natsu! — wypaliłam, spojrzał na mnie zdziwiony. Kawałek mięsa wystawał mu z ust. — Zostawiłeś mnie! Miałam iść z tobą na misję. Obiecałeś! Następna misja miała być nasza!

   Chłopak nagle spoważniał. Otarł dłonią usta i popatrzył na mnie groźnie. W jednej chwili to się zmieniło. Wszędzie widziałam tęczę, kwiaty i za dużo... słodkości. Natsu się rozpromienił, wesoło uśmiechnął i zaczął mnie mocno ściskać.

   — Rinaaa! Żyjesz! — wrzeszczał, mocniej mnie przytulając.

   A no tak. Przecież ponoć umarłam. Zapomniałam. Pozwoliłam dokończyć mu jedzenie. Drzwi ponownie się otworzyły. Stały w nich dwie postacie. Otworzyłam szerzej oczy z niedowierzania. Wszyscy spoglądali na drzwi i postacie. Wstałam i nie mogłam oderwać oczu od dziewczyny.

   — To... ty? — szepnęłam, a głos i tak mi się załamał. To naprawdę była ona?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro