First step.
Jesteś zagadką, nierozwiązywalną i wieczną zaskakującą kroplą wieczności, spadającą na moją drobną, bladą dłoń. Nie znam cię, nigdy nie znałem mimo upływającego razem z nami czasu, na przekór tego przyciągasz mnie do siebie jak magnes i nie pozwalasz uciec. Mój umysł krzyczy w szale paniki, bym uciekał, a jednak zostaje, jakby moje ciało było kotwicą na dnie morza. Pozwalasz mi jedynie płakać i topić się w kałuży nostalgii, spragniony miłości i bliskości, jakiej nigdy nie mogłeś mi dać. Wmawiam sobie, że mnie kochasz bez pamięci i to jest przyczyną tego, że właśnie wtulasz się w moje ciepłe ciało a ja wierzgając nogami wplatam palce w twoje włosy i bawię się nimi, ignorując to, że po raz kolejny mruczysz jakąś piosenkę pod nosem. Zabijasz mnie, wiesz?
- Zwariowałeś - powiedział, przygryzając nerwowo wargę. Wstał z chłodnego betonu, chcąc wyjść z piwniczki pod blokiem, lecz zimna dłoń, mocno ściskająca rękę Jungkooka mu na to nie pozwoliła.
- Przecież nic się nie stanie - uśmiechnął się lekko, również podniósł się z miejsca i zrównał ich spojrzenia.
Czuł na swoim ramieniu jego palący dotyk i wiedział, że w tej chwili mógłby zrobić wszystko, żeby czuć go więcej.
Ani trochę nie wierzył tym słowom. Zresztą, co go pokusiło, żeby pójść z obcym człowiekiem do piwnicy i brać narkotyki? Przecież to niedorzeczne, chore i niemoralne. Mógłby teraz grać na swoim ulubionym saksofonie, czy chociażby uczyć się na jutrzejszy sprawdzian z matematyki, jednak tkwił tu, w ciemnej, chłodnej i nieco upiornej piwnicy z nieznajomym mężczyzną.
Ale Taehyung był zbyt przekonujący, a słowa niczym jad węża wychodzące z jego ust w całości opanowały ciało łatwowiernego Jungkooka.
Tae był piękny jak wschód słońca o poranku. Kochał te czarne włosy opadające luźno na czoło, ciemne niczym ziarnko kawy oczy i kwadratowy uśmiech, pozbawiony sztuczności i zachęcający do życia.
W jego głowie tkwiły pozbawione sensu, chaotyczne myśli bijące się ze sobą i wręcz roztrzaskawując umysł Jungkooka. Nie był przygotowany na podejmowanie tak niedorzecznych decyzji, a już na pewno nie w tak krótkiej chwili. Gdzie podział się jego rozsądek, będący z nim niemal na każdym kroku i zawsze odtrącający nieodpowiednie działania, otaczający Jungkooka wiecznym spokojem i opanowanie?
Zniknął wraz z pojawieniem się jego zmory.
Taehyunga.
Cień niepewności nadal spoczywał w jego umyśle, a napięcie wzrastało z każdą chwilą monotonnej, niezręcznej ciszy, opatulonej ledwie słyszalnymi westchnieniami młodszego.
- Nie zachowuj się jak rozwydrzone dziecko i weź to, co ci daję do cholery - powiedział, wręczając mu do ręki strzykawkę z nieznajomą mu substancją - wiem, co robię, uwierz mi - ponownie się uśmiechnął, a Jungkook nie miał już nic do stracenia, przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy przy pomocy swojego nowego przyjaciela wykonał pierwszy krok w stronę nieznanej mu dotąd samotności.
- Tae! - krzyczał, potrząsając wiotkim ciałem starszego i wtulał się w nie, pozostawiając na jego jasnej koszulce mokre ślady łez - Taehyung! - rozprzestrzeniło się po pokoju wraz z głośnymi szlochami. Cokolwiek Jungkook mógł w tej chwili zrobić, to właśnie krzyczeć i błagać, by siły nadludzkie zwróciły na Ziemię jego kochanka.
Nie, to absolutnie nie było normalne, że po raz trzeci w tym tygodniu tracił przytomność po wzięciu tych świństw.
Powoli tracił siły, opadały wraz z każdą łzą wydobytą z jego opuchniętych, podkrążonych oczu. Przerastał go każdy ruch, który musiał wykonać, a z kolejnym dniem narastało to z podwojoną siłą. Sekundy, minuty, godziny ciągnęły się w nieskończoność, czas płynął wolniej wraz z spowolnieniem bicia jego kruchego, zmęczonego serca. Ono też nie chciało już żyć. Wszelkie organy odmawiały mu posłuszeństwa, buntowały się, chcąc skrócić proces udręk Jungkooka i występowały przeciwko niemu, jakby chciały odciąć się od jego umysłu, który pragnął jeszcze żyć.
Jak bardzo łaknął zostawić Jungkooka samego z jego smutkami, skoro usilnie próbował się zabić bez niego? Zawsze mu powtarzał, że umrze przy nim, że skoro razem to zaczęli, to oboje muszą też skończyć. Nie było mowy o samotności i bólu po stracie jedynej rodziny, prawda? Dlaczego więc ciągle go ranił? Czemu wciąż powtarzał, że go kocha?
Nie, nie pozwoli mu teraz umrzeć, to nie on zasługuje na śmierć. Jedynie Jungkook powinien już dawno zakończyć swój żywot. Nienawidził siebie i swojej nieporadności, nie miał więc prawa żyć.
Po chwili Taehyung uchylił powieki, a zdezorientowany Jungkook wypuścił go z objęć, by mógł powoli opaść na jasne kafelki niewielkiej łazienki, w której się znajdowali i schował twarz w dłoniach, nie mogąc patrzeć na jego ciało.
Kim wyglądał okropnie. Miał podkrążone, sine oczy, a na policzkach wciąż widniały zaschnięte łzy. Był wychudzony, osowiały i wręcz niezdolny do poruszania się. Leżał przez moment skulony w pozycji embrionalnej, całkowicie odwrócony od Jungkooka.
Powinien się cieszyć? W końcu tego chciał, by jego wybranek się obudził i mogli znowu leżeć na łóżku w nieprzerwanej ciszy. Tego pragnął najbardziej?
- Kurwa mać! - krzyknął starszy, a Jungkook podskoczył na ten dźwięk - Dlaczego nie mogę zdechnąć do kurwy nędzy, co? Dlaczego?! - z jego oczu zaczęły wypływać kolejne łzy, potrząsał młodszym, a on kompletnie nie wiedział, co odpowiedzieć na słowa wydobyte z jego ust.
Był w tej chwili tak bardzo bezsilny, pozbawiony wszelkich reakcji. Pozwalał sobą miotać jak maskotką bez celu i postanowił przystąpić na działania starszego choćby na chwilę, by wyładował na nim złość. To było lepsze niż jego bezsensowna śmierć.
- Proszę cię, Tae - wychlipał, zamykając go po chwili w szczelnym uścisku i chowając twarz w zagłębieniu tej ciemnej, pachnącej szyi, prawdopodobnie w celu uspokojenia go choć na ten krótki moment - nie umieraj beze mnie, błagam.
Umieraj ze mną.
Oboje zanurzymy się w ciemnym oceanie i pozwolimy sobie utonąć, trzymając się w objęciach i prosząc o ciszę.
Taehyung wyrwał się z uścisku młodszego i nie patrząc na niego wyszedł z pomieszczenia.
A Jungkook opadł na kolana i nadal płakał.
Zostawię swoje cierpienia w niepamięci,
Ścisnę mocno dłoń śmierci,
Pozwolę sobie upaść na kolana,
I by nić mojego życia została przerwana,
Nie wsłucham się już dłużej w szept ciszy,
Ani w bicie serca liczącego godziny,
Będę płakać, choć bardziej ze szczęścia,
Gdy już dosięgnę dna oceanu.
Po chwili podążył powłóczyście za Taehyungiem i ujrzał go, siedzącego na krańcu łóżka z dłońmi przyszpilonymi do twarzy. Płakał. Wyglądał jak bezbronne dziecko, potrzebujące matczynej miłości, proszące o drobinę bliskości.
Uklęknął przy nim, łapiąc go za nadgarstki i odciągając je od twarzy. Spojrzał mu w oczy, jakby doszukując się całego bólu, który wypływał z niego jak z wodospadu.
- Zróbmy to razem.
Kochajcie ten rozdział, dobrze? Mam do niego sentyment, bo mimo że nie miałam jakiegoś oświecenia i niesamowitej weny, to jestem z niego dość zadowolona. Napisanie go utrudniał mi też przeklęty Yoongi na tumbrl i jego super smexy zdjęcia
No dajcie żyć pls
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro