Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dance under the moon.

Półmrok, w którym mogę zobaczyć tylko zakamarki twojej twarzy i właśnie dlatego nie daje mi to wystarczającej satysfakcji. Chcę więcej, czuję niedosyt i staję się nachalny, prosząc, byś przybliżył się do mnie i ukazał całą swoją posturę ze wszystkimi, nawet najdrobniejszymi detalami ciała. Nie robisz tego, dalej stoisz osłupiony obok wypalającej się lawendowej świeczki i prosisz mnie o chwilę ciszy i samotności. Ja też nie słucham i oboje kłócimy się bezsłownie, wywołując napierające, coraz większe napięcie między nami. Jak między Księżycem a Ziemią, gdy ten pragnie uciec od krążenia wokół zielonej planety, lecz ona przyciąga go grawitacją i więzi w swojej orbicie.

Dystans między nimi pogłębiał się wraz z ciszą, oplatającą całe pomieszczenie, w którym się znajdowali. Co chwilę słychać było jedynie momentalne westchnięcia, wydobywające się z ich popękanych, sinych ust i nawet gdy któreś chciało coś powiedzieć, nie odważył się ,widząc porażający wzrok drugiego. Być może cisza była przerażająca, być może wywoływała dyskomfort i zdezorientowanie, nieporadność. Dla nich jednak było zbyt hałaśliwie. Niemy krzyk mogli usłyszeć tylko oni, upojeni stanem, w jakim się znajdowali. Nawet najmniejszy ruch ranił ich narządy słuchowe i wywoływał grymas na twarzy, jedyny, jaki mogli w tej chwili z siebie wydostać. Żaden z nich nie odważył się nawet poruszyć, gdy o zamglone okno w pomieszczeniu obił się nieznajomy im ptak, po czym z impetem opadł na chodnik.

- Ile dzisiaj wziąłeś? - Jungkook przysunął się nieco bliżej starszego, nie mogąc znieść już panującej zewsząd bezczynności i apatii. Zachowywał pozory rozsądku i od jakiegoś czasu nie brał za dużo. Przynajmniej tak mu się wydawało, przecież czuł się rozluźniony i miał całkowity kontakt w rzeczywistością, przestał miewać halucynacje, chociaż tak naprawdę nigdy nie wiedział, co jest prawdą, a co jedynie złudzeniem. Całe jego życie było nudnym filmem.

Starszy jednak nie odpowiedział, kołysząc się na kolanach i nucąc pod nosem przypadkową melodię, usłyszaną ostatnio w radiu. Po chwili odwrócił się w stronę Jungkooka i zaprzestał wszelkich czynności, lekko wzdychając.

- Wiesz, to wszystko jest do kitu - powiedział, najwyraźniej ignorując pytanie młodszego i mimowolnie uśmiechnął się sam do siebie - Wiesz, zawsze myślałem, że mogę być jak ptak a teraz zobacz, umarł, obijając się o szybę naszego okna.

A przecież tyle razy chciał zakończyć swój żywot.

Jungkook zastanawiał się, czy to przez proszki, które brał Taehyung, czy te retrospekcje są uzależnione od jego charakteru. Nieprzewidywalnego, chaotycznego i uzależniającego.

Taehyung był dziwny i to stanowiło główny powód ich mieszkania ze sobą a przede wszystkim rozmów. Jungkook z nikim nie potrafił tak swobodnie przeprowadzać konwersacji jak właśnie z jego starszym współlokatorem. A może i kochankiem? Przecież nie mógł pominąć niektórych nocy, spędzonych w jednym łóżku, nie wspominając o bliskości, jakiej sobie nigdy nie szczędzili. To właśnie rozmowy doprowadziły ich do miejsca, w którym spędzali każdą minutę swojego późniejszego życia.

Pamiętał doskonale ich pierwsze spotkanie na dworcu kolejowym w Daegu. Jungkook wtedy jeszcze był przeciętnym nastolatkiem z marzeniami o zostaniu prawnikiem lub lekarzem, co stanowiło wtedy niemały dylemat w jego wyrastającym z ziemi życiu. Dyscyplina w rodzinnym domu skutecznie odtrącała go od głupich pomysłów i przygotowywała do dorosłego życia.

Już wtedy Taehyung był odurzony substancjami psychoaktywnymi, ale nieświadomy Jungkook o tym nie wiedział i bardzo szybko się z nim zaprzyjaźnił.

A potem wziął je po raz pierwszy. Właśnie tu, w tym samym pomieszczeniu.

- Tae - powiedział spokojnie, łapiąc go za ramię - chodźmy spać, jest późno.

To było niedorzeczne, tak samo jak jego zachowanie od dobrych kilkudziesięciu minut. Gdyby nie grosz rozsądku, który został w Jungkooku, prawdopodobnie Tae już dawno spoczywałby w drewnianej trumnie na cmentarzu po przedawkowaniu proszków, jakie trzymał w mieszkaniu.

Wielokrotnie próbował zakończyć swój żywot i nie miało to znaczenia, czy celowo czy nie. Jungkook za każdym razem był obok i ratował sytuację, jednak wiedział, że któregoś dnia po prostu nie zdąży. Nie mógł stracić Taehyunga, który prowadząc go na ścieżkę uzależnień spowodował, że jedynie on był mu bliski. Zafascynowany starszym stracił poczucie bliskości z przyjaciółmi i odtrącił ich od siebie, jednocześnie urywając kontakt z rodziną.

Mimo wszystko cieszył się, że go spotkał, a może to tylko jego złudzenia? Nie wiedział, czy uczucie, którym darzył Taehyunga to miłość, nienawiść czy może inne emocje przepełniające jego ciało, lecz nie potrafił go też zostawić, nawet jeśliby chciał. I być może był manipulatorem, ale stanowił nieodłączną część życia Jungkooka, zagubionego i podążającego za jego głosem.

- A może ja nie chcę spać? - wyszeptał mu wprost do ucha, a przez młodszego przeszedł przyjemny dreszcz, wywołany tym głębokim, niskim głosem tuż nad jego głową. Uwielbiał ten ton, był jak muzyka rozchodząca się po pomieszczeniu i oddziaływał na niego jak każdy narkotyk, którego próbował. Był od niego uzależniony.

Tak samo jak był uzależniony od każdej innej części jego duszy i ciała.

- T-tae - jęknął, gdy ten ścisnął mocno jego udo, drugą rękę wsuwając pod ciemną koszulkę i głaszcząc tors młodszego. Zadziałało to na niego jak sygnał i już wiedział, co powinien zrobić.

Odchylił głowę od nadmiaru przyjemności i zaczął sapać niekontrolowanie, obejmując szyję starszego. Emocje wirowały w głowie młodszego, a dotyk Taehyunga działał na niego z podwojoną siłą, rozlewając ciepło po całym, kruchym ciele. Uwielbiał jego skórę, niesamowicie gładką i miłą w dotyku a tym bardziej jej woń, pomieszaną z lawendowymi świeczkami, rozłożonymi po całym pokoju i tworzącymi ciepłą atmosferę, półmrok, który tak oboje kochali, w którym oboje tonęli.

Nawet jeśli robili to często, każdy kolejny raz był niesamowicie wyjątkowym przeżyciem dla Jungkooka. To jak rytuał, bał się wyzbyć go ze swojego życia i kolejna część bycia, bez której w tej chwili nie potrafił istnieć. Kochał być z nim, w nim i z każdym momentem był tego coraz bardziej pewien i stawało się to bardziej skrajne niż przypuszczał.

Czuł tak wiele z każdym dotykiem, kontaktem fizycznym. Był jak taniec, oboje wsłuchiwali się w muzykę, jaką były rytmy bicia ich serc, walczyli o dominację i tworzyli cudowny, artystyczny układ. Tańczyli z pasją, idealnie dopasowując się do muzyki brzmiącej w pomieszczeniu, a jedyną ich widownią był księżyc, którego światło padało na ich twarze.

Przekręcił go na dywan, pokrywający całą podłogę pomieszczenia, nie kwapiąc się, by wybrać lepsze miejsce, chociażby łóżko stojące tuż obok nich. W tej chwili nie miało to znaczenia, gdy byli ze sobą i mogli smakować siebie nawzajem, nie widząc poza sobą świata.

Nie zdążył nawet zauważyć, gdy oboje nie mieli już na sobie ubrań, ale wiedział, że Taehyung był piękny. W całej okazałości. Mógłby patrzeć na to kruche ciało godzinami i analizować każdy jego fragment po kolei, naznaczając czerwonymi śladami i tworząc na jego skórze różne wzorki opuszkami chłodnych, kościstych palców. Nie przeszkadzały mu drobne blizny na plecach i jakiekolwiek skazy na jego ciele, bowiem właśnie dla Jungkooka był to artyzm w czystej postaci, jak abstrakcyjny obraz, na którym nawet nieplanowana, pstrokata plama wydawała się być dziełem sztuki.

Cokolwiek czyniło Taehyunga ideałem, cokolwiek sprawiało, że młodszy kochał go całym sercem, stanowiło ich własną, nieprzerwaną nić uczucia, które pozostawało fundamentem życia.

Taehyung śpiewał, właśnie teraz, gdy młodszy czule całował wewnętrzną stronę jego uda, ledwie przejeżdżał palcami po torsie i patrzył na niego, wypalał wzrokiem, prosił o więcej muzyki dla jego uszu, tych jęków, pozbawionych zwierzęcości, wyrażających jedynie czyste uczucia i rozkosz, jaką dawał mu każdy choć najmniejszy dotyk.

Nikomu nie oddałby tego widoku, choćby nawet za górę złota i jakiekolwiek bogactwa. Nie były w stanie zastąpić mu Taehyunga, samo imię jego szaleństwa doprowadzało go do szału. Nie, nie istniał bez niego, to wręcz kardynalne, ale kto by przejmował się nienormalną miłością.

Wszyscy kochają, nawet nie wiedzą.

----

Napiszcie co robię źle, bo mam wrażenie, że stać mnie na więcej.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro