Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Lovely Love With My Loving Lover

One Shot

--------

- Harry! - krzyknął roześmiany szatyn wpadając prosto w tors młodszego i zatapiając twarz u zagłębienia jego szyi. Jeszcze chwila, a Harry nie będzie mógł oddychać przez jego natarczywe uściski.

- Louis – zaczął niemrawo, kaszląc i odsuwając się od chłopca o błękitnym spojrzeniu – Mógłbyś przestać przyprawiać mnie o zatrzymanie pulsu zgarniając mnie w niedźwiedzim uścisku?

Jego ton głosu był dokładnie taki, jak zapamiętał go Louis. Słodki, zachrypnięty, niosący za sobą wiele wspólnie przeżytych wspomnień. Postura także zgadzała się co do joty. Szerokie ramiona, koślawe nóżki jak u baletnicy, pulchne policzki jak wyżłobione z kamienia, masywny uśmiech, który może zabić Cię błyszczącym rzędem białych zębów.

- Jesteś ... - Louis chciał się wysłowić, ale jak na złość, teraz kiedy jego kochanek wrócił zabrakło mu języka w gębie – Jesteś potworny, nigdy więcej mnie nie zostawiaj.

Szatyn załkał cicho przylegając głową to piersi mężczyzny. Poczuł się zdradzony. Kochał go, a on bez słowa opuścił go. Zostawił na pastwę wygłodniałego losu, który tylko czeka na taką przekąskę jak Louis. Niebieskooki od zawsze był pewien swoich uczuć co do tego złotego chłopca, ale czy kędzierzawy podziela jego zdanie? To wszystko nie dawało szatynowi spokoju, odkąd Harry go zostawił. Samego w wielkim domu. W ciąży. W drugim cholernym miesiącu ciąży! Louis ma ochotę płakać, zabić Harrego, ale tak długo czekał aby dostać od niego słowa otuchy, aby nie był z tym sam. Nie chciał wychowywać dziecka jako samotny ojciec. Powiedział Harremu o ciąży, a ten niczym tchórz zniknął z jego życia, nawet wcześniej się nie żegnając. Po prostu Louis obudził się z pustą stroną dwuosobowego łóżka. Ich łóżka.

- Louis, ja prze ...

- Chcesz mnie przeprosić!? - krzyknął sfrustrowany chłopak odruchowo łapiąc się za dół brzucha – Myślisz, że jak zjawisz się po tak długim czasie nieobecności, to ja na klęczkach przyjmę Twoje przeprosiny!?

Kędzierzawy był bardzo zdziwiony zachowaniem niższego. Przecież on go kochał.

- Nie rozumiem Louis, o co ci chodzi? - zapytał powoli przysuwając się do szatyna i opierając dłonie na jego pokaźnych barkach.

Louis prychnął pod nosem odsuwając od siebie niechciany dotyk chłopca o karmelowych włosach. Miał stanowczo dość fałszywości jaką go faszerował. Chciał uciec jak najdalej, aby tylko nie widzieć tej burzy loków, która nieporadnie okrywa głowę młodszego.

- Nie rozumiesz, tak? - zapytał trzeźwo i zasiadł na kanapie chcąc zahamować atak bolącego kręgosłupa – Zostawiłeś mnie i nasze dziecko.

Harry zaśmiał się uroczo odstawiając siatkę na stolik i podszedł do starszego. Zasiadł koło niego, na co drugi przylgnął do krawędzi, chcąc nie siedzieć tak blisko niego.

- Jesteś śmieszny – odrzekł, a jego zielone tęczówki zapłonęły. Harry zachichotał niemęsko i splótł swoją dłoń z tą starszego – Ja wróciłem.

Tego Louis się nie spodziewał. Harry nawet nie podjął próby przeprosin, tylko przyszedł do jego domu i robiąc mu Bożą łaskę oznajmiając, że wrócił. Co za bezczelny, mały gnojek. No dobra, może nie mały. Louis już coś o tym wie, skoro będzie miał z nim dziecko. Właśnie. Co będzie jak dziecko się urodzi? Louis będzie musiał zostawać sam w domu nie licząc na żadną pomoc ze strony chłopaka. Jak on sobie to wyobraża? Co jak znowu Harry zniknie, a Louis będzie musiał zatapiać swoje łzy w jego poduszce, przesiąkniętej zapachem słodkiej lawendy? Szatyn miał tyle pytań, ale żadnej sensownej odpowiedzi.

- Jesteś idiotą – niebieskooki syknął chowając załzawioną twarz w dłoniach, tym samym wyrywając się od kolejnego dotyku.

- Pójdę zrobić nam herbatę i porozmawiamy.

Harry wstał z czerwonej kanapy i pokierował się do ciasnej kuchni. Mieszkali w dość małym mieszkaniu, a dziecko tylko pogorszyło ich obawy. Dla tej dwójki był to idealny domek, może i ciasny ale własny, a to najważniejsze. Kiedy doktor przekazał im tę informację Louis zamknął się w sobie. Nic nie mówił kędzierzawemu, bo bał się, że ten go zostawi. Nie dość, że w swoim zdaniu był brzydki, to jeszcze będzie gruby. I za co on niby miał utrzymać te dziecko? Za marną wypłatę ze sklepu z zabawkami. Bał się, że jak Harry odejdzie, to on będzie patrzył z odrazą na noworodka. Na każdym kroku przypominałby mu najszczęśliwsze chwile w swoim życiu, które już nie powrócą. A on po prostu chciał wieść normalne życie dwudziestolatka z Harrym u boku.

Gdy młodszy uporał się z herbatą zasiadł koło zwiniętej kulki zwanej Louis'em, podając mu kubek z ciepłą cieczą.

- Powiedź mi, co Ci leży na sercu – zaczął kędzierzawy odstawiając kubek na niski stolik.

Szatyn nieruchomo siedział otulony kocem z podwiniętymi nogami. Jego oczy były zaspane, a sam czuł potrzebę długiej, rozkosznej drzemki.

- Zo-zostawiłeś mnie – mimowolnie kolejne słone łzy stoczyły się po wklęsłych policzkach niebieskookiego. Ocean z jego oczu powoli zamieniał się w powódź. Harry przysunął się bliżej, tak aby ich barki chłonęły swoje ciepło – Dlaczego to zrobiłeś? Jakby nigdy nic wróciłeś i oczekujesz, że Ci przebaczę. Ja, tak bardzo Cię kocham, ale Ty po prostu wyszedłeś. Wiesz ile czasu cierpiałem.

Chłopak o kręconych włosach przetarł palcami policzki szatyna, zaczynając od worków pod oczami, a kończąc na mokrej żuchwie.

- Louis – obdarzył go krótkim pocałunkiem w czoło – Bardzo – pocałował jego wystający nosek – Cię – musnął wargami widoczną linię szczęki – Kocham – przejechał ustami po jabłku Adama -

- I – mlasnął nad jego uchem – Kocham – pocałował skroń jego głowy – Naszą Daisy – i zakończył czułym pocałunkiem w różowe usta szatyna.

Louis wyraźnie się rozchmurzył, a jego warga zaczęła drgać, od szczęścia jakie właśnie go obchodziło. Takie jego własne zielonookie, kędzierzawe i głupiutkie szczęście.

- Też Cię kocham, Haz – starszy wtulił się w brzuch szatyna – Ale nawet nie znasz płci dziecka. Musisz poczekać z imieniem, kochanie. Tylko zapamiętaj jedno.

Młodszy suną palcami po plecach swojego chłopaka, wiedząc, że jest to jego czuły punkt.

- Tak?

Louis podniósł głowę, aby dostrzec szmaragdowe tęczówki Harrego. Uniósł lekko tułów i gdy znalazł się na poziomie ust, zamkną przestrzeń między nimi. Ich języki toczyły powolną walkę o dominację, a szatyn celowo pozwalał sobie na ciche pomruki i na władczość kędzierzawego.

Oderwał się z mlaskiem od jego warg i odpowiedział:

- Już nigdy nie odchodź.

Położył swoją głowę w zagłębieniu szyi chłopca, a jego powieki powoli zsunęły się w dół.

Harry zabrał swoją dłoń z pleców szatyna, tylko po to aby przenieść ją na lekko wystający brzuszek. Masował go dokładnie i nużąco, aż nie poczuł równomiernego oddechu szatyna, co oznaczało, że oddał się w objęcia Morfeusza.

- Nie odejdę.

Jeszcze chwilę siedział w tej pozycji rozkoszując się pięknym widokiem jakim był jego ciężarny chłopak, który z wielką miłością oddawał mu każdy kawałek swojego życia. Mógłby patrzeć na niego dniami i nocami, a ten ciągle by go czymś zaskakiwał. Lekki oddech, ciche pomruki oraz dźwięk wzdychań Harrego wypełniały mały salon, który niósł ze sobą masę wspomnień tej zakochanej dwójki mężczyzn.

Po raz kolejny Harry ucałował czubek głowy swojego chłopaka i rzekł cicho do samego siebie:

- Och, Louis. Przecież ja tylko wyszedłem do sklepu po mleko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro