Rozdział trzeci. Czar Nicholasa Crawforda.
Ożywiasz mnie niczym słońce
Tak mało ciepła przedtem zaznałem
Trudno nie dostrzec, jak promienieję
A widziałem już ogień, który niemal zgasł
Led Zeppelin – The Rain Song
Początek roku szkolnego nie napawał mnie optymizmem.
To nie tak, że jakoś szczególnie nie przepadałam za szkołą. Przeszkadzało mi tylko poranne wstawanie, ale same lekcje były w porządku. Nie uczyłam się najlepiej, ale też nie najgorzej. Raczej byłam z tych nierzucających się nauczycielom w oczy – nie błyszczałam ponadprzeciętnym intelektem, więc nie przykładali do mnie większej wagi, ale też nie dostawałam najgorszych ocen, przez co nie miałam z nimi na pieńku.
W dodatku na korytarzach mogłam spotkać się z moimi dwiema najlepszymi przyjaciółkami, Abbie i Elizabeth, co sprawiało, że przebywanie wśród nie do końca lubianych przeze mnie rówieśników było znośne.
Dlaczego więc początek trzeciej klasy sprawiał, że w moim żołądku zawiązał się nieprzyjemny supeł? Powód składał się z dwóch słów: Nicholas Crawford.
Od naszego spotkania w kawiarni minęły nieco ponad dwa tygodnie. Ten chłopak tak zauroczył mnie swoją osobą, że przez pierwsze dni po spotkaniu robiłam wszystko, by ponownie go zobaczyć. Chodziłam codziennie do Side One w nadziei, że tam będzie i „przypadkowo" na niego wpadnę. Tak się jednak nie wydarzyło. Nicholas jakby zapadł się pod ziemię, a ja nie byłam na tyle zdesperowana, by próbować znaleźć jego adres.
Z czasem zaczęłam sobie wyrzucać swoje głupie zachowanie. Wytłumaczyłam je tym, że po prostu spodobała mi się myśl o poznaniu kogoś, kto miał taki sam gust muzyczny. Porzuciłam w końcu rozmyślania o Nicholasie i cieszyłam się ostatnimi dniami wakacji, kombinując cały czas, jak zarobić na nowego walkmana.
Jednak początek roku szkolnego oznaczał, że ponownie zobaczę Nicholasa. Stresowała mnie myśl, że mnie nie rozpozna. Zdawałam sobie sprawę, że widzieliśmy się tylko raz, ale dla mnie to spotkanie przerodziło się w coś intymnego i osobistego. Wspólne słuchanie muzyki łączy. Nie wiedziałam jednak, co zrobić, gdy ujrzę go na korytarzu. Mam się przywitać i pójść dalej? A może nic nie mówić, bo i tak pewnie mnie nie skojarzy, a ja tylko najem się wstydu?
Brak mojego walkmana, na którym zawsze słuchałam muzyki, gdy jechałam rowerem do szkoły, i cała ta sytuacja z Nicholasem stresowały mnie na tyle, że dosłownie drżały mi ręce, gdy dużą klamrą spinałam włosy do tyłu. W dodatku ciążył na mnie obowiązek zaopiekowania się Emily, która zaczynała pierwszą klasę szkoły średniej. Mama już dzień wcześniej wzięła mnie na stronę i poprosiła, bym się nią zajęła, bo dla młodej to duży krok w dorosłość.
Jak dla mnie, to wcale nie wyglądała, jakby czegokolwiek się bała.
Zjadłam samotnie śniadanie, zastanawiając się, czy ta smarkula już wstała, bo jeśli nie, to nie zamierzałam na nią czekać. Posprzątałam po sobie i udałam się do łazienki, by umyć zęby i przed wyjściem skorzystać jeszcze z toalety.
Drzwi okazały się jednak zamknięte, a światło zapalone. Rozwiązała się zagadka miejsca pobytu Emily. Zwlekła się z łóżka, ale na swoje i moje nieszczęście postanowiła zająć łazienkę.
Załomotałam pięścią kilka razy w drzwi i wrzasnęłam:
– Za dwie minuty wychodzimy, a ja muszę się jeszcze wysikać, pospiesz się!
W odpowiedzi usłyszałam niezadowolone burknięcie.
Przestąpiłam z nogi na nogę, tracąc powoli cierpliwość, gdy w ciągu kolejnych kilkunastu sekund nic się nie wydarzyło. Zerknęłam na zegarek, który miałam na nadgarstku.
– Emily! – krzyknęłam znów, nie licząc się z tym, że obudzę mamę. Nawet miałam na to lekką nadzieję. Przynajmniej wstałaby i zrobiła porządek ze swoją młodszą córką.
– No już! – odezwała się w końcu. Po drugiej stronie rozbrzmiały głośne kroki i otworzyły się drzwi.
Chciała przemknąć obok mnie z twarzą odwróconą w drugą stronę, ale złapałam ją za ramię, domyślając się, co robiła przez tyle czasu w łazience.
– Pokaż się – rozkazałam i siłą obróciłam ją ku sobie.
Twarz miała wymalowaną podkładem mamy, jednak kompletnie nie był dobrany do jej cery i widocznie odznaczał jej się od szyi i dekoltu. Pohamowałam śmiech, przyglądając się jej bliżej. Oczy zaznaczyła czarną kredką, co upodobniło ją do pandy, a rzęsy posklejała tuszem. Jej usta zdobiła bordowa szminka, która wyglądała karykaturalnie w zestawieniu z jej wciąż dziecięcymi rysami twarzy.
– Boże... – Pokręciłam z politowaniem głową. – Coś ty ze sobą zrobiła. Idź to zmyj.
Założyła ręce na piersiach, nie ruszając się z miejsca.
– Nie – odpowiedziała ostro.
Uniosłam brwi.
– Nie? – zapytałam wolno. – Czyli mam iść obudzić mamę i powiedzieć jej, że podkradłaś jej kosmetyki? Emily, masz dopiero trzynaście lat, przyjdzie jeszcze czas na malowanie się.
– Ale dziewczyny z mojej klasy już się malują! – Tupnęła nogą niczym rozzłoszczone dziecko, którym w sumie wciąż była. – A poza tym za miesiąc mam już czternaste urodziny!
Powstrzymałam się przed przewróceniem oczami, przypominając sobie, że ostatnio był to przecież jej znak rozpoznawczy, a nie chciałam zniżać się do poziomu tego małego bachorka.
– Wyglądasz śmiesznie. Poważnie mówię... Idź to zmyj, nie mamy czasu. Musimy już wychodzić, bo się spóźnimy. – Kiwnęłam głową w stronę łazienki, nie ulegając Emily.
Za nic w świecie nie pokazałabym się przy jej boku, gdy tak wyglądała. A poza tym, gdyby po naszym powrocie ze szkoły mama zobaczyła ją tak wymalowaną, to mnie by się oberwało, że nie dopilnowałam siostry.
Gdy Emily zobaczyła, że jestem nieugięta, wydała z siebie warknięcie, na które aż zrobiłam krok do tyłu, i wielce obrażona weszła z powrotem do łazienki, zatrzaskując mi drzwi przed nosem.
Znów spojrzałam na zegarek. Toaletę będę musiała sobie odpuścić, ale przecież musiałam umyć zęby. Niecierpliwie tupiąc nogą, czekałam, aż wyjdzie. W końcu po kilku minutach pokazała się bez makijażu, z lekko tylko rozmazanym tuszem pod oczami. Zabiła mnie wzrokiem i prychając pod nosem poszła do kuchni, trącając mnie barkiem. Zacisnęłam usta w wąską kreskę, ale powstrzymałam się od komentarza.
W ekspresowym tempie umyłam zęby, wypłukałam usta i sięgnęłam po swój biały ręcznik, by wytrzeć twarz. Gdy tylko jednak zbliżyłam go do oczu, sapnęłam z wściekłości. Był cały umazany podkładem. Ta gówniara starła makijaż moim ręcznikiem i byłam pewna, że zrobiła mi to na złość.
Wybiegłam z nim z łazienki i wpadłam do kuchni, gdzie Emily siedziała i w najlepsze jadła tosty. Podstawiłam jej materiał pod twarz i zapytałam, ledwie panując nad gniewem:
– Co to ma znaczyć?
Nie zerknęła ani na mnie, ani na ręcznik, tylko dalej spokojnie przeżuwała.
– Mam nadzieję, że zaszczepiłaś się na wściekliznę?
– Co? – warknęłam.
– Z tej furii aż toczysz pianę z ust. Uspokój się, bo obudzisz mamę. Poza tym zbieraj się, bo się spóźnimy.
Z nonszalancją, która mnie w tym wszystkim chyba najbardziej denerwowała, wstała od stołu i założyła plecak na ramię, po czym skierowała się do drzwi wyjściowych.
Boże, jak ja jej nie znosiłam.
Znów zerknęłam na zegarek i stwierdziłam, że jesteśmy sporo spóźnione. Nawet jak będziemy szybko pedałować na rowerach, w życiu nie dojedziemy do szkoły przed pierwszym dzwonkiem. Westchnęłam ciężko. Spóźnienie już pierwszego dnia to wręcz idealny scenariusz na rozpoczęcie semestru, pomyślałam kwaśno, zakładając plecak i rzucając ręcznik na stół.
Odruchowo sięgnęłam do tylnej kieszeni, by założyć słuchawki i włączyć walkmana, ale mina mi zrzedła, gdy natrafiłam na pustkę. Moim jedynym pocieszeniem było to, że za kilka miesięcy Boże Narodzenie i być może wtedy dostanę nowe urządzenie. A do tego czasu... Do tego czasu pozostawało mi nucenie.
Odtwarzając w głowie marsz pogrzebowy, wyszłam z domu i skierowałam się do szopy po rower. Czekała tam już na mnie Emily, patrząc spod byka, jakbyśmy przeze mnie były spóźnione.
Stwierdziłam jednak, że jestem dużo dojrzalsza od niej i nie będę rozpoczynała kolejnej kłótni.
Złapałam za kierownicę, wskoczyłam na siodełko i ruszyłam, słysząc za sobą, że moja siostra zrobiła to samo. Nie odzywałyśmy się do siebie przez całą kilkunastominutową drogę do szkoły. Jedyną oznaką, że jechała za mną, był dźwięk opon sunących po asfalcie.
I tak jak zakładałam, gdy wjechałyśmy za bramę, dziedziniec był już pusty. Wszyscy poszli na lekcje. Zeskoczyłam z roweru, wprowadziłam go na stojak i zapięłam łańcuchem. Zerknęłam na Emily, chcąc sprawdzić, czy też sobie poradziła, ale nie miała żadnych większych problemów. Zauważyłam jednak, że gryzie dolną wargę, co kazało mi sądzić, że jednak jest chyba trochę zestresowana. Tym bardziej że obie byłyśmy spóźnione, a dla niej był to początek nauki w skrzydle "dla starszych".
Budynek naszej szkoły mieścił zarówno middle school jak i high school, ale lekcje mieliśmy osobno i to w sporej odległości od siebie. Jedyne, co dzieliliśmy, to dziedziniec. Nawet nasze stołówki były osobne. Na miejscu Emily także stresowałabym się nową klasą i nowym otoczeniem.
Zmiękło mi nagle serce, gdy zobaczyłam jej nieudolnie maskowane zagubienie.
– Chodź, pójdziemy do sekretariatu po usprawiedliwienie spóźnienia, a później odprowadzę cię pod twoją salę.
Spojrzała na mnie zaskoczona. Myślałam, że zdziwiła się moją troską, ale co innego zwróciło jej uwagę.
– Wasz sekretariat wydaje takie usprawiedliwienia?
Uśmiechnęłam się.
– Pani McKenzie jest w porządku, tylko trzeba z nią dobrze żyć. I przynosić pączki na lunch. Najbardziej uwielbia te z lukrem. Powiemy, że po drodze zerwał nam się łańcuch w rowerze. Myślę, że nie będzie miała z tym problemu.
Objęłam Emily ramieniem i poprowadziłam w kierunku szkoły. Gdy weszłyśmy do środka, rozglądała się ciekawie, chłonąc wnętrze. Nie było w nim nic niezwykłego. Ot wąski korytarz i metalowe szafki po dwóch stronach ściany. Zza mijanych zamkniętych drzwi dobiegały głosy nauczycieli, a ja modliłam się, by nie spotkać dyrektora. Wtedy żadne usprawiedliwienie nam nie pomoże.
Na szczęście bez problemów dotarłyśmy do sekretariatu i tak jak myślałam, pani McKenzie uwierzyła w naszą wymówkę i podpisała tak drogocenne dla nas świstki papieru. W dodatku życzyła powodzenia Emily, gdy dowiedziała się, że to jej pierwszy dzień w high school.
Następnie wciąż z ramieniem owiniętym wokół szyi młodszej siostry, zerknęłam na jej plan i odprowadziłam pod odpowiednią salę. Emily złapała za klamkę, ale zamiast wejść do środka, odwróciła się w moim kierunku.
– Dzięki. – Brzmiało, jakby to słowo z ledwością przeszło jej przez gardło. Zawahała się lekko, ale zdecydowała się w końcu zadać mi pytanie, które ewidentnie ją dręczyło: – Dlaczego jesteś nagle dla mnie taka miła?
Nie mogłam przecież przyznać się, że na widok jej zagubienia odezwał się u mnie instynkt opiekuńczy. My nie bywałyśmy dla siebie miłe. To było dziwne i nienaturalne.
– Żebyś nie naskarżyła mamie, że nie otoczyłam cię wsparciem – odpowiedziałam jej i zrobiłam kilka kroków do tyłu. – Wchodź już, bo zaraz nawet usprawiedliwienie spóźnienia nie wystarczy. Trzymaj się. – Zrobiłam jeszcze jeden krok i po chwilowym zastanowieniu się dodałam: – A jak będziesz miała jakieś problemy, to poszukaj mnie na korytarzu.
Odwróciłam się i najpierw poszłam do toalety, bo zaczynałam już powoli widzieć na żółto, a dopiero potem udałam się na zajęcia. Według planu zaczynałam matematyką, której nie znosiłam, więc wcale nie było mi przykro, że straciłam jedną trzecią lekcji.
– Dzień dobry i przepraszam za spóźnienie – powiedziałam, wchodząc do sali.
Podeszłam od razu do biurka pana Clarksona i wręczyłam mu usprawiedliwienie. Zerknął na papier i przeczytał go dokładnie, zanim machnął ręką, bym zajęła miejsce. Sam swoją uwagę przekierował z powrotem na podręcznik i kontynuował wywód, który przerwałam mu swoim wejściem.
Dopiero wtedy rozejrzałam się i zaskoczona zauważyłam, że w pomieszczeniu znajdował się również on. Nicholas Crawford.
Siedział w pierwszej ławce, w rzędzie przy drzwiach, i zdawał się słuchać Clarksona. Nawet nie spojrzał na mnie, gdy przechodziłam obok. Opadły mi ramiona, gdy uświadomiłam sobie, że chyba nie skojarzył mnie z tą dziewczyną, z którą siłował się o album w sklepie muzycznym.
Usiadłam zawiedziona obok Abbie w ostatniej ławce pod oknem, ciesząc się, że chociaż jedna z moich przyjaciółek będzie chodziła ze mną na matmę. Spotkałam się z nią i z Elizabeth na kawie kilka dni temu, gdy obie wróciły do miasta po wakacjach. Byłam więc na bieżąco ze wszystkim, co się u nich działo, ale nie znaczyło to, że Abbie nie będzie miała mi do opowiedzenia czegoś nowego:
– Widziałaś go? – szepnęła od razu. Kompletnie nie przejęła się moim spóźnieniem i nie zapytała o powód. Miała ważniejsze rzeczy do omówienia. – Jest jeszcze przystojniejszy niż przed wakacjami. Ma odrobinę dłuższe włosy i ta opalenizna...
Nicholas był jej małą obsesją, a ja poczułam ukłucie, gdy uświadomiłam sobie, że nie przyznałam się do spotkania z nim. Bałam się jednak, że zaleje mnie setką pytań, które sprawią, że ten magiczny moment spędzony z Nicholasem w Kawiarni przestanie być dla mnie czymś wyjątkowym. Ale przecież to też nie tak, że zamierzałam jej go ukraść. On nie podobał mi się w ten sposób. Nie czułam więc potrzeby spowiadania się jej.
Mruknęłam potakująco i wypakowałam potrzebne rzeczy z plecaka. Usiłowałam skupić się na słowach nauczyciela, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Co chwilę zerkałam w stronę Nicholasa, który siedział wyprostowany i bawił się długopisem, przekładając go między długimi palcami. Patrzyłam na niego jak zahipnotyzowana, gdy nachylił się i zaczął pisać coś w zeszycie, wystawiając ze skupieniem czubek języka w kąciku ust.
Nagle Abbie stuknęła mnie w ramię. Odwróciłam głowę w jej kierunku, czując ciepło bijące od twarzy. Miałam nadzieję, że nie zobaczyła, w kogo się tak intensywnie wpatrywałam...
– Wiesz, jak rozwiązać drugie zadanie? – szepnęła do mnie.
Zorientowałam się, że nauczyciel musiał zadać ćwiczenie do wykonania, a ja kompletnie odleciałam, nie słuchając go. Zapytałam zmieszana:
– Co mamy robić?
– Jezu, przestań myśleć o niebieskich migdałach. Zadania od jeden do trzy ze strony ósmej.
Odetchnęłam z ulgą, że nie przyłapała mnie na gapieniu się na chłopaka, w którym się podkochiwała. Sama byłam zaskoczona swoim zachowaniem. Myślałam, że w ciągu tych dwóch tygodni zdołałam o nim zapomnieć. Ale jego obecność działała jak magnes. Nie wiem, co takiego w sobie miał. Dosłownie przyciągał wzrok, który trudno było potem od niego oderwać.
Zaczęłam rozwiązywać zadanie, myśląc o mężczyznach, którzy mi się podobali. Axl Rose, James Hetfield, Duff McKagan, Kurt Cobain... Zdecydowanie w tym zestawieniu nie było Nicholasa Crawforda z tymi jego czarnymi rozwichrzonymi włosami, ciemnymi, głębokimi oczami i rozbrajającym uśmiechem... Do cholery, Charlotte, skup się! Spędziłaś z nim tylko kilka godzin i to wystarczyło, by rzucił na ciebie swój czar? Jesteś ponad to. Chłopcy z liceum są niedojrzali i zdecydowanie niewarci twojej uwagi.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę i z nową determinacją wróciłam do robienia matematycznych zadań. Rozwiązałam wszystkie, a w dodatku uzyskałam prawidłowy wynik. Upiekło mi się i nie musiałam jednak iść do tablicy, by je zapisać
Odetchnęłam z ulgą, gdy rozbrzmiał dzwonek. Zebrałam rzeczy z ławki i jak leci włożyłam je do plecaka, który narzuciłam na ramię. Poczekałam na Abbie, bo byłoby dziwne, gdybym tego nie zrobiła, choć bardzo spieszyło mi się, by już wyjść z tej sali. Czułam, jak robi mi się duszno. Specjalnie odwróciłam się plecami do drzwi, by nie widzieć, jak Nicholas znika na korytarzu. Nie rozumiałam własnych reakcji na niego i to mnie przerażało. Przecież on mnie nawet nie pamiętał, więc dlaczego tak się zachowywałam?
– Jezu, ale fatalne rozpoczęcie roku szkolnego. Nienawidzę matmy – burknęła Abbie, zakładając w końcu torbę. Wyglądała na tak zmęczoną, jak sama się czułam. – Chodź, poszukamy Elizabeth. Ona zaczynała dzisiaj chemią, więc też nie najlepiej.
Wyszłyśmy na korytarz i o razu zaatakował nas szkolny gwar. Trudno było nam się przecisnąć między uczniami zmierzającymi na kolejne lekcje, ale wytrwale parłyśmy do przodu.
– Poczekaj. – Zatrzymałam Abbie, gdy mijałyśmy moją szafkę. – Tylko odłożę rzeczy.
Wstukałam kod i otworzyłam ją, wkładając książki do środka. Musiałam pamiętać, by posprzątać wewnątrz, bo znajdowały się tam jeszcze rzeczy z poprzedniego roku. Na szczęście nie przechowywałam w szafce żadnego jedzenia, więc nie śmierdziało, ale było w niej pełno zmiętych sprawdzianów, zużytych chusteczek i opakowań po batonach.
Zostawiłam sobie tylko podręcznik na następną lekcję i zatrzasnęłam drzwiczki. Właśnie wtedy zobaczyłam, że pod przeciwległą ścianą stoi Nicholas razem ze swoimi kolegami. Śmiał się akurat z czegoś głośno, a dźwięk ten wywołał dziwne łaskotanie w moim brzuchu.
Abbie wzięła mnie pod rękę i już miałyśmy iść dalej, gdy nagle oczy moje i Nicholasa się spotkały. Mogłabym przysiąc, że jego uśmiech poszerzył się, a w oczach mignęło rozpoznanie. Serce zaczęło bić mi szybciej, a potem prawie wyskoczyło z piersi, gdy zobaczyłam, że rzucił coś krótko do swoich kolegów i podążył w naszym kierunku.
On chyba nie... On nie...?
– O Boże, patrz, kto tu idzie! – pisnęła mi Abbie do ucha. – I czy on patrzy na... ciebie? – zastanowiła się głośno, nie kryjąc zdziwienia.
– Hej – przywitał się, gdy stanął tuż przed nami.
Abbie ścisnęła mi tak mocno ramię, że prawie odcięła dopływ krwi. Mnie za to dosłownie wmurowało. Nie mogłam się ruszyć, tak byłam zaskoczona. Ewidentnie mówił do mnie, choć przecież byłam pewna, że nie pamięta mnie i pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy, że chodzimy razem do szkoły.
– Jesteś Charlotte, prawda? Dopiero później zorientowałem się, że nawet nie przedstawiliśmy się sobie, ale tak myślałem, że kojarzę cię ze szkoły. Na szczęście mój dobry kumpel chodzi z tobą do klasy i potwierdził moje przypuszczenia – powiedział swobodnie, cały czas się przy tym uśmiechając.
Abbie tak mocno ściskała moje ramię, że zaczęłam panikować i myśleć o tym, że jeszcze chwila, a będzie potrzebna mi amputacja. Nie zareagowałam jednak na to i nie zwróciłam jej uwagi, bo jedyne do czego byłam zdolna w tej chwili to bezczynne stanie i mruganie. Nie mogłam wykrztusić z siebie ani słowa.
Nicholas chyba trochę zmieszał się brakiem mojej reakcji, bo podrapał się po karku, a kąciki jego uniesionych ust odrobinę opadły.
– No, nieważne. W każdym razie chciałem ci to dać. – Sięgnął do kieszeni bluzy i wyciągnął z niej mojego walkmana.
Wytrzeszczyłam oczy.
– Mój... To mój? – odezwałam się w końcu, praktycznie piszcząc.
Wyswobodziłam się ze śmiercionośnego uścisku Abbie i sięgnęłam po urządzenie. Obróciłam je w dłoniach i zobaczyłam, że wyglądało na całe. Nie było już żadnej dziury, spod której wystawała elektronika. Nie był to jednak na pewno nowy zakup, bo miał rysę na przodzie, którą zrobiła jakiś czas temu Emily, gdy mi go podkradła. Wniosek nasuwał się jeden: Nicholas musiał go sam naprawić albo kogoś o to poprosił.
Moje biedne serce biło tak szybko, że słyszałam szum krwi w uszach.
– Działa? – zapytałam drżącym szeptem, wciskając po kolei każdy przycisk.
– Działa. – Uśmiech w pełnej krasie powrócił na wargi Nicholasa. Wyglądał na zadowolonego z siebie. – Grzebałem przy nim przez prawie dwa tygodnie, ale w końcu udało mi się go naprawić. No i wymieniłem też tylną obudowę, z której odpadł plastik.
– Ty... Sam to zrobiłeś? – Byłam zła na siebie, że tak się zacinałam i nie potrafiłam wypowiedzieć nawet pełnego zdania. Nie było to do mnie podobne.
Znów zwróciłam uwagę, że położył rękę na karku i lekko go potarł.
– Lubię elektronikę – powiedział cicho, odwracając spojrzenie.
Chyba było to coś, co lekko go zawstydzało, a przynajmniej tak wnioskowałam po jego reakcji.
– Bardzo, bardzo ci dziękuję – rzuciłam na jednym wydechu, na szczęście już bez zająknięcia.
– A w ogóle to jestem Nicholas. – Podał rękę mnie, a potem Abbie, która cała się zaczerwieniła.
– Wiem – wydusiłam z siebie, ale zaraz chrząknęłam i dodałam: – To znaczy... cześć, Nicholas. Już wiesz, że jestem Charlotte, a to jest moja przyjaciółka Abbie – przedstawiłam ją. Gdybym tego nie zrobiła, na pewno by mnie zamordowała.
– Hej – rzucił wesoło. – Miło mi was oficjalnie poznać. Ja uciekam na lekcje, ale mam nadzieję, że kiedyś jeszcze umówimy się na wspólne słuchanie The Division Bell. Przypominam, że wciąż nie mam swojego albumu. – Puścił oko w naszą stronę, po czym poprawił plecak na ramieniu i wycofał się, oddalając się korytarzem.
Wypuściłam powietrze ze świstem, czując, jak napięcie powoli mnie opuszcza. Jednak nie pocieszyłam się długo tym spokojem. Abbie już sekundę później złapała mnie za ramiona i nakierowała tak, by upewnić się, że na nią patrzę. Z szeroko otwartymi oczami, wyglądając, jakby była na granicy szaleństwa, rzuciła krótko:
– Mów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro