Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Złodziej i Czarownica

W połowie października zapowiadano pierwszy wypad do Hogsmeade. Byłam szerze zaskoczona, przez wzgląd na obostrzenia, które panują w szkole, ale równocześnie niezmiernie się cieszyłam, że mogę chodź na parę godzin zmienić otoczenie i trochę się rozerwać.
Pomyślałam, że to również mógłby być dobry moment na zbliżenie się do Dracona, gdyż nasze stosunki uległy ochłodzeniu. Nie chciałam mu robić wyrzutów, gdyż wiem ile energii i nerwów kosztuje go bycie synem śmierciożercy. Ludzie często się go boją, odtrącają, on sam stał się bardzo przewrażliwiony. Nic dziwnego, jeśli czyta o kolejnym przeszukaniu w jego własnym domu, mając z tyłu głowy swoją biedną matkę, która została sama w ogromnej rezydencji.
Zresztą, widziałam mu też jakiś dobry, romantyczny wieczór, po naszym ostatnim nieudanym wyjściu do miasteczka w walentynki. Tym razem to ja się postaram i spędzimy miły, spokojny wieczór tylko we dwoje.

- Hej, kochanie - pocałowałam go w policzek bez pytania wchodząc do jego pokoju.
- Co ty tu robisz?! - krzyknął przestraszony. - Powinnaś pukać!
- Przepraszam, ja... - zauważyłam na łóżku czarne płaskie pudełko, które starał się zakryć swoim ciałem. Zrozumiałam, że to musi być jakaś niespodzianka dla mnie, dlatego tak się zdenerwował. Im dłużej wpatrywałam się w przedmiot, tym bardziej starał się go zasłonić. - Rozumiem - uśmiechnęłam się szeroko mile zaskoczona jego gestem. - Przyjdę do ciebie za chwilę - powiedział nadal spięty, ale już nie tak nerwowo.
- Dobrze.

Poczułam się trochę głupio, że zepsułam mu niespodziankę dla mnie, no ale w sumie stało się, to nic strasznego i tak nie wiedziałam co jest w środku.
Za to bardzo ucieszył mnie fakt, że Draco nadal się stara i też chciałby poprawić nasze stosunki. To bardzo urocze z jego strony.

Wszedł do mojego pokoju bez pukania, trochę zakuła mnie w serduszku jego hipokryzja, ale zdusiłam ją w zarodku i obdarowałam go szczerym i szerokim uśmiechem.
Poklepałam miejsce obok mnie na łóżku.
- Nie chciałam ci zepsuć prezentu - stwierdziłam z lekko naciąganą skruchą.
- Że co? - zapytał.
- No przecież już i tak widziałam pudełko... ale przyciągam, że nie widziałam co jest w środku, z ręką na sercu! - powiedziałam uczciwie.
- Aaaa to, tak, tak, prezent - mruknął spuszczając wzrok.
- Wszystko okej? - zmartwiłam się jego zmianą nastroju.
- Tak, jest okej. A co chciałaś w sumie?
- No ogólnie to chciałam się zapytać czy pójdziemy do tego lokalu co... No wiesz, wtedy w walentynki... Pomyślam, że to mogłoby być taką kontynuacją, albo w ogóle taką lepszą wersją tamtego dnia, bo wiesz, nic wtedy nie poszło wedle planu i...
- Ale o czym ty mówisz? - zmarszczył czoło.
Starałam się nie irytować jego ignorancją i mówić do niego spokojnym tonem, żeby znowu się nie spłoszył.
- No o wyjściu do Hogsmeade jutro. Ostatnio jesteś bardzo nerwowy, łatwo się denerwujesz, myślę, że powinniśmy chociaż przez chwilę oderwać się od tego syfu i mieć czas tylko dla siebie. Ja naprawdę bardzo się o ciebie martwię...
- Ja już się umówiłem - przerwał mój monolog.
- Co? Z kim?
- Z Zabinim, mamy wyskoczyć gdzieś razem i zrobić męski wypad, wiesz, bez żadnych dziewczyn.
- Nie rozumiem, dlaczego mi wcześniej nic nie mówiłeś?
- Tak jakoś wyszło, zapomniałem.
- Nie czujesz, że naprawdę dobrze nam zrobi jak spędzimy trochę czasu razem, ostatnio sam wiesz, że nie jest między nami najlepiej.
Malfoy tylko westchnął zirytowany.
- Przecież wszystko miedzy nami jest super. Nie odmówię mu teraz, obrazi się.

Już dawno nie czułam takiej przykrości jaką dzisiaj mi sprawił. Nie chciałam wywierać na nim dodatkowej presji, ale w głębi duszy liczyłam na to, że do jutra zmieni zdanie albo tylko mnie wkręca, żeby zrobić mi niespodziankę, chociaż nie zdradził się w jakikolwiek sposób, żebym mogła coś takiego podejrzewać i się nakręcać.

No cóż... Draco zdania nie zmienił, nawet nie pożegnał się ze mną przed wyjściem z Zabinim co pogłębiło moją rozpacz.
Nie miałam już ochoty na żadne wyjście, ale z drugiej strony wiem, że taka okazja jest tylko raz na pół roku i później z pewnością będę żałować mojej decyzji, chodźby wtedy, gdy wyczerpie się mój zapas słodyczy.

Stałam w całkiem sporej kolejce, w której woźny Filch wyszukiwał na liście nazwiska tych, którzy mieli pozwolenie na wyjście, czynność ta się przedłużała ze względu na dodatkowy proces sprawdzania po kolei każdego ucznia czujnikiem tajności.
Czułam się lekko zażenowana myślą, że idę na wycieczkę całkiem sama.

- Ooo, Jess!!! - machał do mnie Ron, przeciskając się przez tłum ku niezadowoleniu innych ludzi. Za nim szli Hermiona i Harry.
- Hej - mruknęłam do nich mało przyjaźnie, nawet nie patrząc w stronę Potter'a.
- Gdzie Draco? Jesteś sama? - kątem oka dostrzegłam jak Harry nienaturalnie się wyprostował na dźwięk jego imienia.
Zaczerwieniłam się aż po cebulki włosów.
- Tak... eee... Dzisiaj wyjątkowo... sama.
- Aaaa - zapadła przez chwilę niezręczna cisza. - Może poszłabyś z nami?- zaoferował Ron.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - stwierdziłam.
- Możemy chwilę pogadać na osobności? - zapytał mnie Harry.

Bez słowa poszłam za nim na bok.
Żadne z nas nie patrzyło w oczy drugiemu.
- Wiem, że jesteś wciąż na mnie zła - zaczął Harry. - Swojego zdania nie zmienię, bo jestem pewien, że mam rację - jego słowa sprawiły, że znowu się najerzyłam - ale chcę, żebyś wiedziała, że bardzo mi na tobie zależy - niespodziewanie złapał mnie za rękę i spojrzał na mnie. - Jesteś wspaniałą osobą i nie chcę cię stracić, na pewno nie w taki sposób i przez niego. Jestem w stanie odpuścić, nie chcę się więcej z tobą kłócić.
Jego postawa nieco zbiła mnie z tropu, przez co zabrakło mi języka w gębie.
- Dobrze - stwierdziłam po chwili. - Też nie chce się z tobą kłócić.
Przytulił mnie, zanurzając jedną rękę w moje włosy. Ponownie poczułam dyskomfort związany z jego bliskością, ale nic z tym nie zrobiłam.

Droga do Hogsmeade nie była przyjemna. Czułam jak każdy mroźny powiew wiatru wysusza moją skórę na policzkach. Dodatkowo wcale nie pomyślałam o jakimś zabezpieczeniu w postaci rękawiczek, więc nie przyznając się do tego nikomu, powoli zamarzałam.
Ron wskazał tylko palcem najbliższe schronienie w postaci Miodowego Królestwa. Ledwo się wepchnęliśmy do zatłoczonego sklepu.
- Dzięki Bogu - wydyszał Ron, przez ciarki, które naszły go pod wpływem gorącego powietrza.

Standardowo zrobiłam półroczny zapas przekąsek, Ron i Harry poszli moim śladem, tylko Hermiona ograniczyła swoje wydatki, dobrze wiem, że woli wydać na bardziej praktyczne i pożyteczne (według niej) rzeczy.
Naszą kolejną stacją były Trzy Miotły.
Mroźny wiatr kąsał swoimi mroźnymi zębami nasze twarze. Przed pubem stało parę zakapturzonych postaci. Z początku znajomy był tylko barman spod Świńskiego Łba, ale gdy się zbliżyliśmy Harry poznał niską, przysadzistą postać.
- Mundungus!
Ciemnowłosy facet o krzywych nogach i zmierzonych włosach podskoczył na dźwięk swojego imienia wypuściwszy równocześnie z rąk starą walizkę, z której wysypały się kosztowności.
- Oh, sie masz, Harry! - krzyknął nerwowo rzucając się na ziemię, aby pozbierać rzeczy. Ewidentnie starał się brzmieć nonszalancko, lecz efekt był zupełnie przeciwny. - Okropna dzisiaj pogoda, nie będę cię zatrzymywać.
- Sprzedajesz to? - zapytał Ron podejrzliwie przyglądając się srebrnemu pucharowi, który przed chwilą podniósł. - Chyba skądś to znam...
- Tak, tak, trzeba jakoś zarobić na życie - przyznał się wyrywając mu ową rzecz z ręki. - No to ja lecę... AUUU!
Harry bezlitośnie złapał go za gardło i przycisnął go do ściany.
- Ukradłeś te rzeczy! Ukradłeś z domu Syriusza! To rodowity znak Blacków!
- Ja... Co... Nie... - tłumaczył się na zmianę czerwieniąc się i purpurowiejąc na twarzy.
- On nie żyje, a ty go obrabowałeś?!
- Harry... - starałam się delikatnie zwrócić mu uwagę, gdyż mężczyzna robił się powoli siny.
Spojrzał na nas kontem oka i po chwili go puścił. Mundungus korzystając z sytuacji teleportował się.
- WRACAJ TY TCHÓRZU, TY ZŁODZIEJU!
- Harry, daj spokój, to nic nie da, jest już pewnie gdzieś daleko - stwierdziła Hermiona.
- On bezczelnie sprzedaje rzeczy Syriusza! - wrzeszczał. - Ukradł je!
- Przykro mi - starałam się go pocieszyć.

Weszliśmy do środka i zamówiliśmy kremowe piwa do picia.
Harry nadal był wściekły.
- Zakon powinien nad nim zapanować!
- Ciii - uciszyła go Hermiona. - Też mnie wkurza, że kradnie rzeczy, które należą do ciebie, ale powinieneś się uspokoić.
Potter zakrztusił się piwem.
- No tak, to moje rzeczy! Zgłoszę to do Dumbledore, on tylko jego się boi.
- Tak, to dobry pomysł - potwierdziła.
Zapadła cisza, której nikt nie śmiał przerwać przez długi czas. W milczeniu sączyliśmy piwo zajęci każdy swoimi myślami.

- To co, uznajemy, że wyjście do Hogsmeade jest zaliczone i wracamy do szkoły? - zapytał w końcu Ron.
Zgodnie kiwnęliśmy głowami. Nie był to udany wypad, a pogoda stawała się coraz gorsza. Otuliliśmy się szczelnie pelerynami i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Ron wspomniał co nieco o swojej siostrze, gdyż martwiła go jej nieobecność, ale Hermiona uspokoiła go, że zapewne jest w przystani szczęśliwych par z Deanem, co faktycznie go uspokoiło, ale na pewno nie poprawiło mu humoru.
Ja wsłuchiwałam się w kłótnie Katie Bell i jej przyjaciółek, które szły kilka kroków przed nami.
- Nie jest ci zimno? - zapytał mnie Harry wyrywając z zamyślenia.
- Trochę - przyznałam.
Bez słowa założył mi swoją czapkę i owinął szalem Gryffindoru.
- Teraz to tobie będzie zimno - powiedziałam, lecz w duszy mu dziękowałam za ten miły gest, który uratował mnie przed hipotermią.
- Dam radę - uśmiechnął się.

Nagle Katie zaczęła unosić się w powietrzu z jakimś tajemniczym, mrocznym wdziękiem z rozpostartymi ramionami, jakby miała odfrunąć. Szarpane wiatrem włosy miotały jej twarz, oczy i usta miała otworzone nienaturalnie szeroko.
Patrzyliśmy na nią ze strachem czując ogarniający nas niepokój bijący od jej osoby.
Będąc trzy metry nad ziemią najpierw krzyknęła przeraźliwym głosem, a potem upadła hucznie jakby niewidzialna, ogromna ręka cisnęła ją o ziemię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro