Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Walentynki

Z Draconem później już nie przeżywaliśmy takich uniesień. Był czymś wyraźnie mocno zaaferowany. Często znikał z chłopakami. Nie przychodził czasem na zajęcia. Regularnie pojawiał się tylko na zajęciach teleportacji, gdzie bardzo intensywnie ćwiczył, ale przez to też często frustrował, gdy mu nie wychodziło.
Chciał, żebym mu dokładnie wytłumaczyła jak to zrobiłam, ale mówiłam mu krok w krok, a efektów dalej nie było. Nie czułam się też wykwalifikowana do dawania mu instrukcji. Wolałam, żeby skupił się na tym co mówi pan Twycross, ale on twierdzi, że ten plecie ciągle te same farmazony. Nie chciałam, żeby wywierał na mnie presji nauczyciela, nie tylko dlatego, żebym nieumyślnie nie zrobiła mu krzywdy, ale dlatego, że jego wybuchy gniewu były coraz częstsze i silniejsze. I głównie koncentrowały się na mnie.

Niechybnie zbliżały się Walentynki i przez to wyjście do Hogsmeade. Planowałam jakiś wspólny wieczór, żeby znowu wpleść jakieś romantyczne gesty do naszej relacji, nie tylko krzyki i frustrację. Pomyślałam, że tym razem mu nie odpuszczę. Spędzi ze mną cały dzień, chodźby nie wiem co miało się dziać.
Niestety plan spalił na panewce, kiedy okazało się, że Hogsmeade jest odwołane.
Nic dziwnego. Po ataku na Kate Bell nie wydawało się już takim bezpiecznym miejscem. Szkoła musiała przedsięwziąć jakieś poważne kroki, aby to się więcej nie powtórzyło.

Musiałam pomyśleć o planie B.

Wiem, że wiele par będzie szukało jakiegoś odosobnionego miejsca, dlatego nie widziałam gdzie celować.
Ostatecznie jednak postawiłam na błonia.

Wybrałam najbardziej oczywistą tandetę - piknik. Może w zimę to dosyć hardkorowa tandeta, ale ma to w sobie też swój urok.
Już poprzedniego dnia przygotowałam sobie wielki pleciony koszyk, w który wcisnęłam kocyk. Przygotowałam miodowe piwo, które miałam zamiar podgrzać i wlać do termosu, żeby móc się czymś rozgrzać. Szykowałam się także, żeby podkraść ze śniadania ciastka marchewkowe i paszteciki dyniowe. Zamówiłam u Rozmarynki, która jako skrzat pracuje na kuchni, popcorn karmelowy.
Zostało mi tylko złapać Dracona i zaciągnąć go, chociażby siłą, na pomost.
Błonie wyglądały pięknie. Zamglone i tajemnicze. Uczniowie raczej siedzieli w zamku, tylko niewielu parami wychodziło na dwór, aby w prywatności oddać się czułością.
Zaczęłam poszukiwania mojej walentynki.

Wystrój szkoły nie był w tym roku mocno wyszukany. Raczej postawiono na skromne dekoracje. Z sufitów zwisały różowo-czerwone serpentyny, skrzaty chodziły po szkole rozdając babeczki w kształcie serduszek (dwie zachowałam dla siebie i Draco), jak co roku można było wysłać miłosną kartkę do ukochanej osoby. Nic nadzwyczajnego.
Jedyną rozczarowującą rzeczą było to, że nie mogłam znaleźć Dracona. Sprawdziłam każdą możliwą salę, chociaż dzisiaj dzień był wolny od zajęć w ramach nieudanego wyjścia do Hogesmade. Toalety też puste, tak samo jak jego pokój i pokój wspólny. Na korytarzu złapałam Crabbe'a i Goyle'a, ale oni też nie mogli mi odpowiedzieć na to pytanie. Tak samo Blaise, który od rana zajęty był obrabianiem Ślizgonki z roku wyżej. Jakby zapadł się pod ziemię.
Nie pozostało mi nic innego jak zostawić karteczkę w jego pokoju z informacją, że czekam na niego na błoniach z dokładną instrukcją spotkania.
Za nim jednak tam poszłam jeszcze raz przeszukałam wszystkie miejsca, w których już dzisiaj zawitałam i przepytałam te same osoby.

W sumie mogliśmy się minąć.

Ubrałam się w ciepły kożuszek, szalik i rękawiczki. Pod pachą miałam mój koszyk z przygotowanymi pysznościami.
Nie chciałam jeszcze wychodzić na błonia, żeby za szybko nie zmarznąć. Pomyślałam, że poczekam chwilę na niego przed wyjściem.

Minęło 15 minut i czułam jak zaczyna robić mi się gorąco. Na przemian zapinałam i odpinałam kurtkę. Poszłam do toalety poprawić makijaż.
Znowu usiadłam na murku przed wyjściem.
Wyszłam na chwilę na dwór i rozejrzałam się na pary podziwiające widok albo całujące się pod drzewem.
Spojrzałam na czas. Minęło kolejne pół godziny.
Poczułam jak ściska mnie w żołądku.
Przymroziło mi poliki, więc wróciłam do środka.
Zaczęłam się poważnie irytować.
Nie wiedziałam czy zrobić kolejną rundkę po szkole, czy jednak zostać, bo może miniemy się i będzie na mnie czekał na błoniach i tylko stracimy cenny czas.
Lawender Brown, która mijała mnie już trzeci raz, bezczynnie czekającą na ukochanego, zaczęła szeptać Ronowi coś na ucho i dziko chichotać zerkając na mnie.
Po jakimś czasie już nie tylko ona tak reagowała. Niektórzy patrzyli na mnie współczująco, inni tylko szeptali. W końcu, gdy podszedł do mnie Krukon i zaczął śmieszkować, że nie muszę się krępować mogę już w końcu zaprosić go na tą randkę w akompaniamencie śmiechów swoich współtowarzyszy, nie wytrzymałam.
Wkurzona poszłam sama na tą kładkę, zdala od nienawistnych spojrzeń. Rozłożyłam kocyk na końcu pomostu - wszystko tak jak zaplanowałam z jednym tylko wyjątkiem.
Nogi luźno zwisały mi nad wodą, a ja jedyne na co miałam ochotę to tam wskoczyć i najlepiej nigdy się nie wynurzyć.
Rozgniewana jadłam paszteciki i popijałam rozgrzanym piwem miodowym. Apetytu w sumie nie miałam, więc po chwili poprzestałam na samym piwie.

- Głupi Malfoy - prychnęłam. - Wielki Dziedzic Rodu Czystej Krwi - ironizowałam.

Upiłam dużego łyka piwa miodowego. z każdym kolejnym byłam coraz bardziej zbulwersowana.

- Amant podrywu. Król Ślizgonów, jasne - mruczałam do siebie, coraz wyraźniej czując chmiel w pitym przeze mnie alkoholu. - Zwykły burak.

Powoli się ściemniało. Nie było to nic nie zwykłego jak na tak późną porę, a ja coraz bardziej traciłam nadzieję na szczęśliwe zakończenie tego dnia - analogicznie coraz bardziej byłam zdenerwowana, a co się z tym łączyło, pijana.

Szale goryczy przelał fakt iż mój alkohol się skończył.

- Cholera, nieszczęścia naprawdę chodzą parami - smęciłam. - Mięli rację, skubani.
- Może ja się na coś przydam?

Gwałtownie się odwróciłam. Harry stał dwa metry ode mnie w ręku trzymając dwa piwa kremowe i szeroko się uśmiechając.

Szybko się obróciłam z powrotem przez chwilę mając myśl w głowie, że będę udawać, że go wcale nie widziałam.
Wiedziałam, że to nie jest dobry moment, żeby być z nim sam na sam. Na trzeźwo bałam się konfrontacji, a co dopiero mogło się stać, gdy alkohol tak intensywnie mącił mi w głowie.
Jednak co mi w życiu pozostało. Czułam się totalnie upokorzona przez Dracona. Nie oznacza to, że chciałam robić coś wbrew niemu, ale potrzebowałam pocieszenia.
Dalej patrząc w głębię jeziora poklepałam miejsce obok siebie.
Harry ostrożnie podszedł i usiadł obok mnie.
Spojrzał na mnie, a ja z niecodzienną śmiałością (głównie dzięki spożywanym trunkom) odwzajemniam spojrzenie. Oboje milczeliśmy, ale nie zawstydzało mnie to, raczej koiło mój smutek.

- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - zapytałam w końcu.
- Ron mi powiedział. I Lavender. I Erni. I profesor McGonagall.
- Dobra, dobra - zaśmiałam się lekko zażenowana. - Już rozumiem.

Otworzył obie butelki i jedną z nich podał mnie.
Na szczęście piwo nie było zimne, miało temperaturę pokojową, co może uchroni mnie przed chorobą.

- Babeczkę? - zapytałam przysuwając do niego cały koszyk pyszności.
Zarumieniła się, gdy przypomniałam sobie, że ma ona kształt serduszka.

- Czemu siedzisz sama? - zignorował moje pytanie.
- Możemy o tym nie mówić? - spuściłam wzrok, żeby nie zauważył mojego zażenowania.
- Dobrze, ale wiedz, że nikt nie powinien cię tak traktować - powiedział poważnym tonem.
- To nie jego wina - z automatu zaczęłam go bronić, chociaż po chwili namysłu stwierdziłam, że przecież jednak jego.
Chłopak już otwierał buzię, ale jednak zmienił zdanie.

- Wiem, że czujesz się niezręcznie po tym co się stało na balu - zmienił temat na jeszcze bardziej niekomfortowy. - Wiem też, że próbujesz mnie unikać. Marnie, ale próbujesz.

Uśmiechnęłam się, a on widząc mój przyjazny gest, powtórzył go.

- To prawda - przyznałam. - Nie chcę ci dawać żadnych niepotrzebnych nadziei...

Nie dał mi dokończyć zdania, gdy wpił się w moje usta. Tym razem ilość wypitego alkoholu zniwelowała moje reakcje obronne i pozwoliłam mu na to. Dałam niemą zgodę. Co więcej. Oddałam go. Oddałam ten pocałunek. Ręce trzymał na mojej twarzy, a ja ostatkami zdrowego rozsądku złapałam go za nadgarstek, żeby go powstrzymać. Nie udało mi się, chociaż chyba też nie za bardzo się starałam.
Czułam mroźny powiew wiatru na twarzy. Dziękowałam losowi, że moje rumieńce mogę zrzucić na mróz i alkohol.
Poczułam zimno, które pruszyło na mnie małymi diamentowymi płatkami śniegu.
Przeklinałam los.
To sprawiało, że ten pocałunek stał się jeszcze bardziej bajkowy i romantyczny.

- Co ja robię? - chciałam krzyknąć w myślach, ale samoistnie przekształcili się to na rzeczywistość. - Harry, to naprawdę niestosowne. Wiesz, że zawsze będziesz moim przyjacielem, ale nic więcej z tego nie będzie.
- To zależy.
- Od czego niby?
- Ile jesz nim wytrzymasz.
- Nie chcę być niemiła, ale to naprawdę nasza prywatna sprawa.
Wzięłam jednym, szybkim ruchem kocyk i pod rękę zabrałam koszyk.
- Czemu ty zawsze uciekasz? - żachnął się.
- Bo jestem tchórzem - przyznałam szczerze.

Dogonił mnie na końcu kładki. Złapał za rękę i pocałował w moją nagą dłoń.

- Teraz wszystko może się zmienić - powiedział z ogromną nadzieją w głosie.

Tego właśnie próbowałam uniknąć.

Kątem oka dostrzegłam dwie postacie stojące nieopodal nas, przyglądające się całej scenie.
Szybko odwróciłam wzrok.
To Blaise przyglądał się nam z otwartymi ustami, pod ręką trzymał ciemnowłosą Ślizgonkę, była wyraźnie znudzona, ciągnęła go za ramię.

Czułam pulsujące ciepło, które opanowało całe moje ciało. Policzki były rozgrzane do czerwoności, a nogi stały się giętkie jak z waty.
To już koniec.
Czułam jak słabne. Wsparłam się o Harry'ego. Blaise zrobił jeden niepewny krok w moim kierunku, ale po chwili zawrócił na pięcie i zniknął we mgle opiewającej jezioro.

To naprawdę koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro