Podwieczorek
- Słucham? - otworzył na mnie szeroko oczy.
Jego gniewny wzrok zasugerował mi, że może jednak nie mam racji, a jednak tyle wydarzeń przemawiało przeciwko niemu, że nie mogłam się teraz wycofać.
- O co ty mnie podejrzewasz? Że ja... JA... Jestem częścią jakiejś zorganizowanej grupy przestępczej? Że w Hogwarcie sobie służę Voldemortowi? Że chciałbym trafić tam gdzie mój ojciec? - jego słowa były wypowiadane cicho, ale podkreślał je tak ostro i dobitnie, że miałam wrażenie, że na mnie krzyczy.
Nie byłam już taka pewna swoich racji. Może naprawdę się poparzył? Może naprawdę go bezpodstawnie oskarżam? Harry mną zmanipulował i przestałam ufać Draconowi?
Z każdym jego słowem spuszczałam głowę coraz niżej i przyznawałam mu rację. Wiem przecież jak boi się o tatę, na pewno nie chciałby przecież trafić do Azkabanu. I jak miałby służyć Voldemortowi aż z Hogwartu. To faktycznie jest całkiem nielogiczne.
Przerwał swój stręczycielski monolog, gdyż do szatni wszedł Miles Bletchley - nasz postawny obrońca z siódmego roku.
Chyba wyczuł, że wpadł w połowie naszej kłótni, bo patrzał raz na mnie, raz na Dracona i uśmiechał się kpiąco.
- Jak tam? Przygotowani do treningu?
- Tak.
- Pewnie.
Odpowiedzieliśmy jednocześnie, jakby za wszelką cenę chcąc przerwać to milczenie, ale obydwoje okazaliśmy pokorę z racji tego, że wpadliśmy sobie w słowo, więc spojrzeliśmy po sobie, spuściliśmy wzrok i umilkliśmy.
- Hej, a może... No wiesz, strasznie mnie ciekawi co wydarzyło się tam w ministerstwie... Może byś chciała mi opowiedzieć? - zapytał Miles, uśmiechając się zjadliwie.
Miałam po uszy natrętów, którzy pytali o ten (z braku lepszego określenia) niefortunny dzień. Nie byłam pewna czy to tylko pretekst do spotkania czy to faktycznie będzie wywiad z monsumem zadawanych przez niego pytań o Czarnego Pana.
Tak czy inaczej nie miałam ochoty spotykać się z tym śliskim typem.
Spojrzałam na Dracona, który był wyraźnie wściekły, ale chyba z powodu naszej rozmowy, chciał ukryć swoją zazdrość, więc gdy dostrzegł, że jest przeze mnie obserwowany obrócił się tyłem.
- Może innym razem - odpowiedziałam.
Na meczu Draco zachowywał się bardzo nerwowo, był wyraźnie poirytowany i zły. Krzyczał na wszystkich, którzy włazili mu w drogę. Nawet nie omieszkał powiedzieć co myśli o Montague'nie, który zupełnie niechcący podał mu kafla, myląc go z Adrianem Pucey'em.
Lecąc po znicza wleciał na tor mojego lotu i zderzyliśmy się spadając na ziemię, na szczęście z niewielkiej wysokości.
- Czemu nie uważasz, jak lecisz, dobrze wiedziałaś, że byłem obok!
- Nie widziałam, tłuczek mnie gonił!
- To ja nie wiem jaki z ciebie zawodnik, jak nawet nie patrzysz przed siebie. Może ty się zwyczajnie nie nadajesz - warknął.
- Jak możesz tak mówić, ty też nie spojrzałeś przed siebie.
- Chyba ja mam ważniejsze zadanie od ciebie i to ty powinnaś zwracać uwagę na mnie - prychnął.
Obejrzałam się na naszą drużynę, która latając nas nami z przekąsem i drwiną obserwowała naszą ostrą wymianę zdań.
- A wy co się gapicie! - wydarł się na nich i jak jeden mąż rozlecieli się we własne strony.
Poczułam totalne wyczerpanie fizyczne i psychiczne. Nogi zachwiały się niestabilnie, czując jak opadam z sił.
Draco złapał mnie w pasie opierając moją głowę o jego klatkę piersiową.
- Ohh... Wybacz, kochanie. Nie chciałem. Jestem idiotą, taki głupi. Nie denerwuj się, nie chciałem, przepraszam.
Położył mnie na trawie i ułożył w pozycji pół-siedzacej. Głaskał po głowie i szeptał spokojnym, kojącym głosem:
- No już. Nie denerwuj się, nie chciałem cię zdenerwować. Wszystko będzie dobrze, wybacz mi.
Nie mogłam się na niego gniewać. Nawet nie wiem czy to naprawdę on był przyczyną pogorszenia się mojego stanu. Może to był losowy moment, w którym odezwał się mój uraz.
Po kilku minutach poczułam jak odzyskuje witalność, lecz Draco stanowczo odmówił kontynuacji treningu.
Nadal ciężko mi było przyswoić myśl, że Severus Snape w końcu otrzymał wymarzoną posadę, na którą czaił się od lat - nauczyciela OPCM. Było to doprawdy nienaturalne, ale jak słusznie zauważył Ron, nikt nie pozostał na tym stanowisku dłużej niż rok, więc to może być zapowiedź zakończenia jego nauczycielskiej kariery. Lecz to chyba tylko piękne i nieosiągalne marzenie.
Profesor Slughorn za to był bardzo egoistycznym zadufanym w sobie człowiekiem... na pierwszy rzut oka. Zdanie zmieniłam, gdy dostałam zaproszenie na jedno z jego słynnych podwieczorków...
Faktycznie ma facet oko do ludzi sukcesu.
Dobrze wiem, że jestem tam mile widziana, głównie ze względu na to, że byłam zamieszana w tą sytuację w ministerstwie, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Przynajmniej coś się działo.
Draco nieprzychylnie patrzył na te spotkania, zapewne dlatego, że sam nie został doceniony mimo swojego wpływowego nazwiska. Harry jednak mówił mi, że Horacy unika kontaktów ze śmierciożercami, którzy polowali na niego od miesięcy, aby przeciągnąć mężczyznę na swoją stronę. Obstawiam, że to mogło mieć największy wpływ.
- Zostań ze mną, kochanie - Draco wodził nosem po moim policzku, od czasu do czasu całując mnie po nim.
- Wiesz, że bym chciała - powiedziałam, przeturlając się po łóżku jak najdalej od niego, aby jego bliskość nie zmanipulowała moich planów. - Ale będzie na mnie krzywo patrzał na lekcjach.
- Ja cię obronię - obiecywał, próbując mnie dorwać i przyciągnąć do siebie.
- Obiecuję, że wrócę najszybciej jak się da - przyrzekłam składając mu na ustach pocałunki.
- No dobrze, ale masz być grzeczna. Pamiętaj, że mam tam wtyki - zaśmiał się oddając całusy.
- Blaise jest MOJĄ wtyką - prychnęłam zaczepnie.
Złapał mnie w talii i przeciągnął na siebie.
- Mnie nie trzeba pilnować ja zawsze jestem grzeczny.
Położyłam głowę na jego brzuchu i wzdychnęłam smętnie.
Tak... Chciałabym w to wierzyć.
Podwieczorek przebiegł bardzo podobnie jak w opisach Gryfonów.
Na miejscu zjawili się Hermiona, Ginny, McLaggen, Zabini, Zachariasz Smith, Montague, Chang i parę innych osób, których nazwisk nie pamiętałam, ale kojarzyłam z widzenia. Harry był nieobecny z powodu kary u Snape'a i wcale nie żałowałam. Dalej nie przeszła mi na niego złość. Jego głupie i bezpodstawne manipulacje doprowadziły do tego, że przestałam ufać Draconowi. Jednak powinnam w swoich kalkulacjach uwzględnić to, że chłopcy od zawsze pałali do siebie nienawiścią i nabrać trochę dystansu do jego słów.
Atmosfera była bardzo gęsta. McLaggen nieustannie obserwował Hermionę, która kurczowo starała się unikać jego wzroku zasłaniając się mną lub Ginny. Zabini chyba postanowił udawać, że mnie nie zna, zapewne nie pasowało mu towarzystwo jakim się otaczałam, więc zajął się rozmową z Montague'm nie zwracając uwagi na nieprzychylne spojrzenia Cho i Zachariasza Smitha.
Niezbyt udany dóbr towarzystwa
Horacy pytał głównie o sławnych członków rodziny czy nasze plany na przyszłość. Było dokładnie tak nudno jak zawsze opowiadała Hermiona, dlatego już po godzinie zaczęłam szykować dobrą wymówkę, aby się zwinąć.
- Ohh, a może panna Watson zechce nam opowiedzieć o swojej nieobecności na początku roku szkolnego? - zapytał mnie bardzo bezpośrednio.
Poczułam się skrępowana, gdy kilka par oczu zwróciło na mnie uwagę.
- Ah, wie pan, takie rodzinne sprawy, nic ciekawego - uśmiechnęłam się zawstydzona.
- No wiesz, nie, żebym miał się czym chwalić, ale praktycznie całą twoją historię znam od dyrektora szpitala. Milan McFluffy był moim wychowankiem kilkanaście lat temu. Bardzo zdolny chłopak, od razu wiedziałem, że daleko jak zajdzie. Tak samo jak jego kuzyn, który został zawodowym łapaczem smoków, chyba tak jak twój brat, panno... Wesley?
- Weasley - poprawiła go rudowłosa.
- Racja, przepraszam. Tak samo jego żona, co prawda jej nie uczyłem, ale od zawsze widziałem w niej ogromny potencjał i...
- Przepraszam, ja muszę wyjść. Niestety mam spore zaległości przez moją nieobecność, a treningi też mi w tym nie pomagają, więc... - próbowałam się wykręcić.
- Oj, rozumiem, rozumiem, cóż za zapał, no nic, chyba dzisiaj wszyscy będziemy się zbierać, późno zaczęliśmy, a już niedługo będzie okazja na dłuższą pogawędkę, ale dowiecie się w swoim czasie. Na razie wszystkim wam dziękuję i życzę dobrej nocy - uśmiechnął się przyjaźnie, że aż miałam żal do siebie, że skłamałam.
Do salonu weszłam razem z Zabinim, Montague postanowił jeszcze zachaczyć o błonie, gdzie od czasu do czasu organizował nielegalne, wieczorne wyścigi na miotłach ze swoimi kumplami, pół-inteligentami.
Draco nerwowo miotał się po salonie, uspokoił się gdy nas zobaczył.
- Wszystko w porządku? - zapytałam podejrzliwie.
- Tak, tak, tylko...
Zabini podniósł gazetę, która leżała na ławie.
- „Drugie przeszukanie rezydencji śmierciożercy nie przyniosło żadnych rezultatów. Artur Weasley z Biura Wykrywania i Konfiskaty Fałszywych Zaklęć Obronnych i Środków Ochrony Osobistej powiedział, że jego zespół otrzymał poufną informację..."
- Dawaj to - wyrwał mu Proroka Codziennego z ręki. - Nie musi wszystkiego wiedzieć. Wiesz, że nie powinna się denerwować.
- Draco mi nic nie jest, bardziej się martwię o ciebie. Jak ty się trzymasz? - zapytałam.
- No wszystko jest okej, przecież nic nie znaleźli... Bo... Bo przecież nic tam nie było - odpowiedział rozeźlony i szybkim tempem poszedł do swojego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami.
- Idzie się przyzwyczaić - mruknęłam, a Zabini tylko wzruszył ramionami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro