Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Niewidzialne blizny

Draco dochodził do siebie przez parę godzin, w czasie których był nieprzytomny.
Ani na chwilę nie spuszczałam go z oka. Cierpliwie czekałam aż się obudzi.
Pani Pomfrey poinformowała mnie, że nic mu nie będzie, a maść, którą mu przygotowuje sprawi, że blizny nie zostaną na stałe.
A blizny były wszędzie. Na całym ciele, były cieniutkie, jakby ktoś w regularnych odstępach ciął najcieńszym nożem świata. Jedną tylko miał na twarzy, na policzku, ale zaczynając od szyji odstępy między jedną, a drugą wynosiły kilkanaście cali, kończyły się aż na stopach.

Gdy pielęgniarka przekonała mnie, że wyjdzie jutro... maksymalnie pojutrze w jednym kawałku, cały i zdrowy, moje emocje zaczęły się przekształcać.

Przerażenie i troska zastąpiła wściekłość. I to taka paląca aż do żył, nigdy nie czułam takiej energii, która nie zdradzała się z czegoś miłego, ale wręcz przeciwnie - z nienawiści.
Do Harry'ego.

Miałam ochotę go znaleźć i przetestować na nim wszystkie tortury tego świata.

Paliła mnie chęć mordu.

Nie mogłam teraz o tym myśleć. Musiałam zająć się Draconem, ale Potter'owi tego nie odpuszczę.

Już dawno nie miałam okazji tyle czasu spędzić sam na sam z Draconem, oczywiście kontakt był jednostronny... tak samo jak poczucie świadomości, ale to wciąż było bardzo przyjemne móc być przy nim.

Profesor Snape przychodził do nas co jakiś czas. Nie wchodził do sali, ale widziałam jak zerka przez szklane drzwi.

Poniekąd było to niepokojące, kiedy dodamy do tego fakt, że wpadł wtedy do tej łazienki dosłownie przerażony, nigdy nie widziałam emocji na jego wiecznie beznamiętnej twarzy, a jednak.
Przyszedł wtedy mimo, że nikt go nie zawołał. Może był blisko i usłyszał moje krzyki? Może. Kto wie. Nie pamiętam dokładnie wszystkich szczegółów.

Chciałam odgonić przykre wspomnienia, więc nie zatracałam się więcej na myśleniu o tym jak się tam znalazł, ani tym bardziej o tym co by było, gdyby się tam nie znalazł.

- Panno Watson, wie pani, że stres w połączeniu z brakiem snu nikomu nie służy, tym bardziej szkodliwe jest to dla pani. Niech pani pójdzie się przespać, zapewniam, że on przez noc nie ucieknie - uśmiechała się nade mną pani Pomfrey, kładąc mi rękę na ramieniu. Odwzajemniłam uśmiech.
- Chciałabym przy nim być kiedy się obudzi - mówiąc to ziewnęłam na myśl o wygodnym łóżku. Na tym metalowym taborecie tyłek mi drętwiał.
- I będzie pani, z samego rana. A teraz już sio, do pokoju - jej głos wciąż był uprzejmy i pełen zrozumienia.
- Jeszcze 5 minut - poprosiłam.
- Dobrze, ale później już pani nie widzę! - ton był rozkazujący, ale sama nadal była pogodna.

Nie chciałam stawiać oporu, ale jednocześnie bardzo chciałam z nim zostać.
Jednakże byłam słowna. Pięć minut to pięć minut.

Następnego dnia siedziałam przy nim już o świcie. Pani Pomfrey widząc mnie tylko kręciła głową i przewróciła oczami, ale miała przy tym na twarzy promienny uśmiech.

Mi oczy same się lepiły. W nocy nie mogłam spać, a jak tylko mi się udało to wciąż miałam przed oczami jak żywy obraz Dracona w kałuży krwi, także dzisiaj było bezsennie.

Słońce dopiero wychodziło znad horyzontu, a ja wiedziałam, że spędzę tu dzisiaj cały dzień nie zważając na opuszczone lekcje.
Pomyślałam, że może przy nim, wiedząc, że jest bezpieczny, będzie mi łatwiej usnąć.
Taboret był co prawda mało wygodny, ale usadowiłam się tak, żeby ciężar ciała przełożyć częściowo na jego przedramieniu, jednocześnie jego wyciągnięta dłoń mimowolnie dotykała mojej twarzy, co mnie koiło, ale gdy tylko przybrałam tę pozycję, chłopak drgnął gwałtownie.
Podniosłam się myśląc, że może właśnie się zbudził, ale jego oczy wciąż były zamknięte, za to pojawił się grymas na jego twarzy.

Widocznie dotknęłam jakoś słabo gojącej się blizny. Nasza szkolna uzdrowicielka ostrzegała mnie, że mimo iż wyglądają wszystkie tak samo to niektóre mogą być głębsze i przez to niedogojone.

Czekałam chwilę, żeby upewnić się, czy to na pewno nie jest kwestia stopniowego przebudzania się, ale nic już na to nie wskazywało, więc podniosłam delikatnie jego rękaw, żeby sprawdzić czy z ramieniem wszystko w porządku.

Zbladłam. Krew odpłynęła mi z twarzy i poczułam, że jest mi niedobrze. Zwymiotuję. Miska.

To niemożliwe. To nie jest możliwe.

Nie. Nie. Nie.

- Nie! - krzyknęłam mimowolnie.
- Coś mówiłaś, kochanie? - zapytała słodko pielęgniarka, wyglądając zza swojej kabiny.
- Nic.

Dobrze, że siedziałam. Nogi miałam słabe. I czułam jak w jednym momencie cała zaczęłam słabnąć.
Oczy zaczęły mnie piec i długo mi nie trzeba było, żeby szlochać w jego mankiet.

Dlaczego? Dlaczego on mi to zrobił?

Chlipałam w jego rękaw jednocześnie będąc na niego zła i współczując mu z całych moich sił.

Śmierciożerca? Mój Draco śmierciożercą?

Bolało mnie serce. To koniec. Przecież nie wyjdziemy z tego cało, no bo jak?
Zabiją nas. Jego. Mnie. Nie przeżyjemy tego.

Dlaczego to zrobił?

Zaczęłam wątpić czy to na pewno rzeczywistość. Może to tylko sen? To by było dobrym rozwiązaniem.

- Nie płacz, kochanie, nic mu nie będzie - pocieszała mnie pani Pomfrey.

Wzdrygnęłam się od jej dotyku i automatycznie zakryłam ciałem jego przedramię, które i tak było teraz zasłonięte koszulą.

- Muszę go teraz posmarować, więc...
- Ja mogę to robić? - wypaliłam od razu wycierając nos w rękaw.
- Noo... - wahała się prze chwilę - dobrze.

Od razu wyciągnęłam miksturę z jej dłoni i zasłoniłam nas kotarą.

- Tylko pamiętaj, każdą jedną bliznę, bo inaczej zostanie na stałe.

Gdy usłyszałam, że jej kroki się oddalają zaczęłam rozpinać guziki.
Starałam się robić to delikatnie, ale gdy odsłoniłam jego ciało ugryzłam się w język drżącą ręką przyciskając do swoich ust, byle żeby tylko się nie rozpłakać. Nie powstrzymało to moich łez, które stróżką płynęły po policzku.
Każde widoczne mi miejsce pokrywały jasne szramy, wszystkie były idealnie równe, prawie jak jakieś arcydzieło. Rozkładały się pod różnymi kątami, ale widok był przerażający. Zaczęłam smarować delikatnie każde jedno przebarwienie, a słona ciecz skapiwała raz po raz na jego brzuch.
To było straszne, jego widok był straszny, ale nie mogłam pozwolić robić tego pani Pomfrey, zobaczyłaby Mroczny Znak.
Poczułam metaliczny smak w ustach. Przegryzłam sobie język.

Musiałam usiąść. Było mi słabo z nadmiaru emocji, ale musiałam to jak najszybciej skończyć. Wzięłam parę głębszych oddechów i kontynuowałam czynność.

Starałam się być dokładna i delikatna, żeby nie zadać mu dodatkowego cierpienia, ale jego twarz pozostawała w bezruchu. Nie mogłam płakać, musiałam mu pomóc.

Niezręcznie mi było zdejmować mu spodnie, więc zrobiłam to za pomocą czarów.
Nacięcia sięgały aż do pachwin, były nawet na stopach.
Odwróciłam go, za pomocą zaklęcia zwisu. I w tym momencie musiałam już zdać mu koszulę w całości. Mój wzrok ciągle wędrował na przedramię, ale w tej pozycji Znak był dla mnie niewidoczny. Dokończyłam smarowanie jego ciała balsamem. Ponownie go odwróciłam na plecy.
Już w tym momencie miałam wrażenie, że jego blizny straciły na intensywności, szczególnie ta na policzku, od której zaczęłam. Poczułam lekką ulgę, ale w tym momencie to była tylko kropla w morzu emocji.
Przykryłam go dokładnie kocem aż do barków. Musiałam dać mu chwilę, żeby krem mógł się porządnie wchłonąć, dlatego pozostawiłam go prawie całkiem nagiego.

Nie mogłam się powstrzymać. Wyjęłam jego lewą rękę spod przykrycia i przyglądałam się dokładnie. Bardzo dokładnie i bardzo długo permanentnemu obrazkowi na jego ciele.

Czaszka pochłaniająca węża. Analizowałam wszystko. Starałam się zapamiętać dokładnie pół mrok osadzony w oczodole, cienie na skórze węża i towarzyszące mu kształty. Wytyczałam długość w szerokości. Chciałam zapamiętać każdy szczegół.
Ponownie pozwoliłam sobie na chwilę słabości.

Poczułam uścisk na swojej dłoni, a zaraz potem szelest pościeli. Draco najpierw zmrużył oczy, a potem otworzył je na wpół przytomny.

Zanim zdążył odzyskać świadomość rzuciłam zaklęcie wyciszenia na kantorek pielęgniarki.

Najpierw długo się przeciągnął ziewając, po czym spojrzał na siebie. Prze chwilę chyba nie widział o co chodzi, a potem jego twarz zastygła w przerażeniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro