Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Misja ratunkowa nr...

Lot na testralu wcale nie należał do moich top 5 ulubionych zajęć. Najwyraźniej Ron, Hermiona i Neville podzielali moje zdanie. Harry znał już to uczucie, lecz teraz był tak skupiony na Syriuszu, że wydawało się jakby nie odczuł żadnych innych uczuć mimo, że był dziesiątki metrów nad ziemią i przed upadkiem chroniło go tylko kurczowy uchwyt grzywy zwierzęcia. Ginny była wyraźnie zachwycona tym sposobem podróżowania. Jedynie Luna zdawała się być lekko znudzona całą naszą przygodą.
Nie chciałam sobie wyobrażać jak dziwnie i nieswojo muszą się czuć ci, którzy nie widzą testrali i patrząc w dół widzą przepaść, a jednak czują opór i kształt tego zwierzęcia.
Już w pierwszych minutach lotu czułam jak powietrze na takiej wysokości jest 3 razy bardziej zimne, a mróz powoduje drętwienie kończyn, ale po takim czasie nie czułam już zupełnie nic: żadnego zimna, ani bólu. Jedynie plecy mnie szczypały nieprzyjemnie od ciągłego nachylania.

W całkowitej ciemności dostrzegliśmy w końcu migające światełka i już wiedzieliśmy, że nasz cel jest blisko. Chwilę później kierunek lotu zmienił się na prawie pionowy w dół i nagle pod kopytami wyrósł chodnik.
Osunęłam się z grzbietu stworzenia. To samo zrobili pozostali, poza Ronem, który zaliczył bliskie spotkanie z betonem. Szybko się podniósł i udawał, że nic się nie stało. Podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się z naszymi towarzyszami.
- Nigdy więcej - stwierdził Weasley.

Harry poinformował nas, że przejście jest w budce telefonicznej, więc wepchnęliśmy się wszyscy razem do małego pomieszczenia.
- Kto jest najbliżej aparatu - mówił Harry z twarzą spłaszczoną przez szybę - niech wykręci 62442!
Ja byłam w drugim kącie budki, więc nawet nie miałam szans obrócić się, żeby zobaczyć, kto przyciska kolejno wypowiedziane cyferki.
- Witamy w Ministerstwie Magii - odezwał się damski sztucznie wykreowany głos. - Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
- Harry Potter, Hermiona Granger, Ron Weasley, Ginny Weasley, Jessica Watson, Neville Longbottom i Luna Lovegood - wyrecytował Harry na jednym wdechu. - Przychodzimy, żeby... Yyy... Kogoś uratować.
- Dziękuję - odpowiedział chłodno głos. - Proszę odebrać plakietki.
Z miejsca, gdzie powinny wylatywać żetony, wypadło ponad pół tuzina plakietek.
Spojrzałam na swoją:

Jessica Watson
Misja ratunkowa
Nr. 83827627/27

- Szanowni interesanci, przypominamy o konieczności poddania się kontroli osobistej i okazanie różdżek do koniecznej rejestracji.
Po tych słowach windo-budka ruszyła w dół, dość ociężale i niestabilnie, ale nie ma co się dziwić skoro najprawdopodobniej przekroczyliśmy dozwolony limit kilogramów, który zapewne już na wejściu był szczegółowo opisany razem z zasadami BHP i instrukcją korzystania z tego miejsca.
Chodnik podjechał do góry, przez co zrobiło się całkowicie ciemno, a zaraz po tym oślepił mnie blask kilkunastu pozłacanych żyrandoli.
Ministerstwo było całkowicie opustoszałe, przy bramkach nie było nikogo kto mógłby przeprowadzić nam ową kontrolę osobistą.

Na wprost nas widniały wygaszone kominki, które zwykle służyły do transportu proszkiem Fiuu. Na ogół były w ciągłym użytku, więc dziwnie było je oglądać takie milczące.

-

Naprzód - szepnął Harry.

Minęliśmy słynną fontannę.

Przygnębiająca była ta całkowita opustoszałość obiektu i bardzo źle nam wróżyła. Nie było nikogo z kontroli, pracowników ani interesantów. Co prawda nigdy nie byłam o tej porze w ministerstwie, ale niestety ta sytuacja świadczyła tylko za teorią Harry'ego.

Jako, że Harry przerabiał kilkukrotnie owy sen, dobrze znał drogę do Departamentu Tajemnic.
Kolejna winda była o wiele bardziej przestrzenna niż jej poprzedniczka.

Wyszliśmy na mroczny, ciemny korytarz oświetlony tylko i wyłącznie pochodniami, co dodawało mu dramaturgii i średniowiecznej, złowieszczej aury.
Przeszliśmy przez kolejne drzwi.

Stanęliśmy na marmurowej, czarnej posadzce. Wszystko tu było tego koloru: podłoga, sufit, tuzin nieoznaczonych drzwi bez klamek.
Pokój był okrągłego kształtu, co było dosyć nietypowe, ale szybko zrozumieliśmy jego sens.
D

rzwi, które nas otaczały, zaczęły zataczać koło ta takim tempie, że płomienie zlały się w jedną linię tworząc iluzje zalewającego się obrazu.
- Co to było?
- To miało nam uniemożliwić znalezienie wyjścia - stwierdziła Hermiona.
Faktycznie, nikt z nas nie mógł określić, którędy weszliśmy.
Chociaż na razie nie powrót nam był w głowie.
- To co teraz?
- Może te - stwierdził Harry, rzucając się nagle na pierwsze lepsze drzwi.

Ta sala oświetlona była dziesiątkami zwisających z nicości żyrandoli. Jej długość i szerokość też była nieokreślona. Między lampami zauważyliśmy, coś jakby małe akwaria, ale w niestandardowym, półokrągłym kształcie.
- Co to jest - zaszczękał zębami Ron.
- Too chyba... - Hermiona wychyliła się głębiej, żeby lepiej dostrzec ową rzecz. Nagle włączył jej się odruch wymiotny i szybko zamknęła za sobą drzwi ku swojemu niezadowoleniu - ... Mózgi.
Zatkałam sobie usta rękami.

Za nim pokój poraz kolejny obrócił się wokół własnej osi, Hermiona zdążyła oznaczyć drzwi ze znaną już nam zawartością iksem.
Teraz poza białą ciągłą linią były teraz też czerwone.
- Dobry pomysł - stwierdziła Ginny.

Kolejne przejście.
To miejsce również nie miało wyraźnych granic, gdyż jego koniec (o ile jakiś jest) zanikał w ciemności.

Natomiast centralnie na środku stał kamienny łuk owiany jakimś a Lá duchowo-magicznym welonem, którego otaczała hipnotyzująca aura niesamowitości. Miałam ogromną ochotę dotknąć, a nawet przejść przez tą niebiańską bramę niebios.
Harry zapewne czuł to samo, gdyż zamroczony po prostu kierował się w jego stronę. My wszyscy niepewnie wetkneliśmy za nim nosem.
- Harry, to nie tutaj, chodźmy stąd - prosiła Hermiona.
Chłopak jakby po części jej nie słyszał, a trochę jakby wcale nie chciał jej słyszeć, ale dosłownie po minucie ocknął się. Oznaczyliśmy drzwi i pozwoliliśmy, żeby komnata wybrała nam następne.

Zamknięte. Nie działały, żadne standardowe metody otwierania przejść: alohomora, scyzoryk Harry'ego ani nawet szarpanie klamki ile wlezie.
- To nie te. We śnie bez problemu przez nie przechodziłem.

Rozczarowani - gdyż zwykle najwięcej wysiłku oznacza cel - wylosowaliśmy następne przejście.
Od razu po minie Pottera zrozumieliśmy, że to tutaj.
Tysiące roztańczonych światełek oślepiały nas światłem odbitym od tysięcy, na pierwszy rzut oka, zamglonych kul.
Weszliśmy głębiej, aby lepiej się przyjrzeć.
Wysokie półki, aż do sufitu, rozciągały się na całej długości, tego zapewne nieskończonego, pokoju.
Mimo, że widok powtarzał się przy każdym regale, to wcale nie było to monotonne, raczej jeszcze bardziej wciągające. Całkowicie pochłaniający i fascynujący widok.
Było jednak coś co w tym wszystkim niepokoiło i chyba już każdy nas zdążył to zauważyć. Nigdzie nie było śladów Syriusza: ani krzyków tortur, hałasu, śladów walki.
- Tędy! - nakierował nas Bliznowaty. - Rząd 97.
Zapuściliśmy się biegiem. Dopiero przy 92 weszliśmy w wyższy stan niepokoju - wyciągnęliśmy różdżki i zaczęliśmy się skradać. Jednakże doszliśmy do celu i nie było tu ani Blacka ani Czarnego Pana...
Zaczynałam wątpić w słuszność tej wyprawy. Zaczął do mnie dochodzić głos rozsądku Hermiony, że to niemożliwe, żeby to mogło wydarzyć się naprawdę.
- Harry... - Hermiona chyba poczuła się w obowiązku naświetlić mu na nowo sprawę, tym razem bardziej chłodnym i obiektywnym spojrzeniem. - Jego tu nie ma.
Zapadło głuche milczenie. Bałam się je przerwać chociażby głębszym wdechem.
Widziałam jak Harry był rozdarty: czuł, że jesteśmy w dobrym miejscu, ale jednocześnie nie umiał tego udowodnić i wstyd mu było, że musiał nas tu zaciągnąć bez powodu.
- Harry! - zawołał Ron.
- Co?
- Tutaj...
- Co?
- Tu jest twoje nazwisko!
Harry podszedł do jednej z kul, na którą wskazywał Weasley. Wszyscy jak jeden mąż podążyliśmy wzrokiem za jego palcem.

S.P.T do A.P.W.B.D.

Czarny Pan
i
Harry Potter (?)

- Co to znaczy? - zapytał przerażony Ron, dobrze wiedząc, że Potter wie o tym tyle samo co on.
Rozglądaliśmy się w poszukiwaniu swoich nazwisk na złotych etykietach, ale ich tam nie było, tylko jego.
- Harry, chyba nie powinieneś tego dotykać - próbowała go powstrzymać Hermiona.
Później głosie rozsądku, teraz wszyscy chcemy wiedzieć, co się stanie. Zahipnotyzowani wpatrywaliśmy się w proces powolnego sięgania Harry'ego do owego tajemniczego przedmiotu.
Gdy to się już stało wszyscy oczekiwaliśmy nagłego, tajemniczego błysku lub niezidentyfikowanego dźwięku, a zamiast tego usłyszałam dobrze mi znany chłodny, cierpki głos Lucjusza Malfoya:
- Dobrze, Potter, a teraz grzecznie oddaj przepowiednie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro