Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziwny sen

Boże, ale to był dziwny sen.

Głowa mi pulsowała.
Bardzo chciałam otworzyć oczy, ale gdy tylko się na to zbierałam to oślepiał mnie tak intensywny blask, że musiałam ratować moje oczy przed ich wypaleniem, zamykając je.
Na początku miałam także problemy z poruszaniem się - zardzewiałe stawy, nieokrzesane ruchy. Czułam się całkowicie sparaliżowana.
Gdy już odzyskałam władzę nad swoim ciałem, zasłoniłam zcierpniętą ręką źródło światła i rozejrzałam się dookoła.

Miejsce, w którym się znajdowałam nie było ani Hogwartem ani Ministerstwem ani moim domem.
Leżałam na jednym z łóżek uzdrowiska św. Munga.
Obok mnie drzemała starsza pani z jedną ręką omdlewająco zawiśniętą nad głową, a drugą w temblaku.
Jeszcze na lewo od niej leżał młody mężczyzna sztywny i powyginany w nienaturalny sposób, zapewne spetryfikowany.
Coraz szybciej przyswajałam tę nietypową sytuację.
Oczywiście nie widziałam, co mi jest, ale zrozumiałam, że wydarzenia w Ministerstwie potoczyły się nie do końca po naszej myśli.
Ubrana byłam w cieniutką piżamkę i moją pierwszą, nieprzyzwoitą myślą, a dokładniej pytaniem, było kto mnie przebrał? Jakiś lekarz? Ohhh... Co za wstyd...
Zrobiłam szybkie, wstępne oględziny, ale nie było żadnych widocznych ran.
Nie rozumiem więc czemu tu jestem?

Moja szamotanina obudziła panią obok.
Zaczęła stękać wręcz konająco w charakterystyczny, wydramatyzowany sposób. Pociągnęła wolną ręką za sznureczek nad głową.
Ja w tym czasie usiadłam na skraju łóżka. Moja szafka nocna zapełniona była kwiatami, pluszakami, karteczkami, zdjęciami, a nawet rysunkami.
Trochę mnie to zdziwiło, w końcu nie umierałam... chyba. W sumie ruszać się mogłam, więc to chyba jeszcze nie mój czas.
Do sali weszła bardzo młoda pielęgniarka, nawet nie jestem pewna, czy nie kojarzyłam jej z pierwszej klasy z Hogwartu. Chciałam się jej o to zapytać, bo nagle stało się to dziwnie irytujące, że kojarzyłam jej twarz, ale nie wiedziałam skąd, lecz gdy ona mnie zobaczyła spojrzała na mnie i szybko wybiegła z sali, ku niezadowoleniu starszej pani.
Zaciekawiona sięgnęłam po pierwszą lepszą kartkę okazyjną:

Wracaj szybko do zdrowia.
Tęsknimy za Tobą
Twój cioteczny stryj Libacjusz wraz z małżonką Georgią

Takkk... a więc mam jakiegoś stryja ciotecznego. W dodatku nazywa się Libacjusz... okej...

Poczułam niespotykany dotąd ból w plecach. Rozciągnęłam się pozwalając "strzelić" moim kościom.

Na korytarzu zrobiło się ogromne zamieszanie, chciałam wyjrzeć, aby sprawdzić co się dzieje, ale do sali wparowali rodzice w swoim roboczym umundurowaniu.
Mama jęknęła płaczliwie ze szczęścia i ujęła mnie w ramiona przytulając mnie z całych sił. Tata objął nas obie, wyraźnie powstrzymywał łzy, w przeciwieństwie do mamy, która dała się ponieść emocjom.

Nie do końca rozumiałam ich reakcji, gdyż w moim mniemaniu była nieco wyolbrzymiona, jak na fakt, że nawet nie jestem ranna.

Mama łkała wciąż w moje włosy, przy dezaprobacie mojej wiekowej współlokatorki, która starała się jęczeć głośniej od niej.

- Możecie mi powiedzieć co się dzieje? - zapytałam w końcu i przez chwilę sama nie rozpoznałam swojego głosu: był bardzo ochrypnięty. Szczęka jakby "zakurzona", dawno nie używana potrzebowała rozruchu, jak moje ciało po obudzeniu.
Rodzice jednak nie mogli się jeszcze ode mnie oderwać - tulili, głaskali, całowali jakbym miała zaraz gdzieś zniknąć.
- Obiecujemy, kochanie - odpowiedziała w końcu moja rodzicielka, ocierając oczy z łez. - Najpierw jednak wszystkie badania i wizyta doktora.
- Wy jesteście doktorami - oznajmiłam.
- To jednak trochę... kodeks lekarza. Zaraz ktoś przyjdzie. Kochanie, zawołaj doktora.
- Mamo, proszę, nic mi nie jest. Powiedz mi tylko co się stało.
- To ty nic nie pamiętasz? - zapytała lekko przerażona.
- No nie do końca... Byliśmy w Ministerstwie ratować Syriusza, ale on... Bellatriks go... więc poszliśmy za nią i...
- Dzień dobry, Śpiąca Królewno! - odezwał się mężczyzna w średnim wieku ubrany w typowy strój doktora.
- Dzień dobry? - odpowiedziałam marszcząc brwi, zdziwiona jego spoufaleniem.
- Jak się czujemy? - zapytał przeglądając papiery.

Hm... Ciężko mi było samej sobie odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno byłam bardzo, ale to bardzo wyspana. Troszkę podekscytowana, ale równocześnie skołowana. To połączenie było tak nietypowe, że dopóki go nie rozpracowałam, myślałam, że nie czuję nic.
I definitywnie byłam równie głodna, co wyspana.

- Panie Borage... my się tak o nią martwimy... czy na pewno... co może... - moja mama najwyraźniej nie chciała wypowiadać się przy mnie, więc nie dokończyła swojej sentencji.
- Proszę się nie martwić, obserwowaliśmy ją przez dwa miesiące i żadnych widocznych zmian nie ma, ale proszę pamiętać, że urazy psychiczne mogą być bardziej niebezpieczne niż te fizyczne.
- Jak dwa miesiące? - jego słowa nie miały najmniejszego sensu.
- My wiemy, wiemy, ale sam pan powiedział, że z czymś takim się nie spotkał... - kontynuowała, nie zważając na moje niedoinformowanie.

Przekrzywiłam w zdziwieniu głowę.
Czego takiego nie widział lekarz w najbardziej znanym szpitalu dla magicznych obywat... Kurcze... Czy oni mówią o mojej telepatycznej relacji z Voldemortem? Czy oni naprawdę to wiedzą? Ale rodzice chyba nie są źli, więc może jednak nie...?

- To prawda, to bardzo stara i silna czarna magia, ale badali ją najlepsi lekarze z całego świata. Sam Albus Dumbledore... Połączenie na razie zostało zerwane i dziewczyna jest teraz całkowicie bezpieczna.
- Pan dyrektor u mnie był? - automatycznie zerknęłam na stoliczek nocny.
Na myśl o tym, że byłam tak chora, że przyjeżdżali do mnie uzdrowiciele z całego świata, przeszedł mnie niemiły dreszcz.
Mój lekarz wyczarował niespodziewanie młoteczek, który lewitował w powietrzu. Zafascynowana wpatrywałam się w jego poczynania, dopóki nie uderzył mnie w kolano.
- Auu!
- Widzi pani... reakcja na bodźce prawidłowa. Nie ma się czym przejmować!
- No nie wiem...

Wykorzystując to, że dorośli całkowicie mnie ignorowali, sięgnęłam po liścik zaadresowany jedynie moim imieniem z serduszkiem nad "i".
Otworzyłam go niezgrabnie:

Kochana,

Wiem, że nie możesz się do mnie odezwać i pewnie jesteś na mnie bardzo zła...

Głuptas... Jak mogłabym się na niego gniewać?

... mimo, że tak bardzo cię teraz potrzebuję. Już nie wiem co mam zrobić, wydaje mi się, że najgorsza droga jest najlepszą.

Serce mnie zapiekło, wyczuwając jakim przerażeniem i poczuciem bezsilności ocieka ten list.

Chciałbym, żebyś nigdy nie musiała przez to cierpieć, ale wiem, że tylko tak i tylko ja mogę to zrobić. Albus Dumbledore zawiódł nas oboje. Jestem teraz jedyny... ale dam radę. Będę się starał, dopóki żyję. Będziemy szczęśliwi, obiecuję.
Wiem, że pewnie nie chcesz o nim słyszeć i wiesz, że ojciec jest w Azkabanie...

Zakryłam usta ręką, mimo, że nie czułam specjalnego żalu po przeczytaniu tej wiadomości. Ostatnio, gdy spotkałam Lucjusza, próbował mnie zabić. Czułam jedynie żal w kierunku do Dracona. Widać było, że list jest próbą zrzucenia z siebie ciężaru bycia głową rodziny po zamknięciu ojca w "czasach Voldemorta".

... matka chce, żebym go odwiedził. Sam nie wiem. Nienawidzę go za to co ci zrobił. Dokładnie wiem, jak to było, zapewne nie chcesz o tym mówić. Jednak z drugiej strony te dwa miesiące bez niego...

JAKIE „DWA MIESIĄCE BEZ NIEGO"?!
ON JEST W AZKABANIE OD DWÓCH MIESIĘCY?!!?!?

- Mamo! - zdecydowanym ruchem szarpnęłam ją za rękaw i usadowiłam na łóżku, żeby w końcu do cholery mogła mi opowiedzieć co takiego tu się wydarzyło!

[...]

- Kochanie, nie wiemy do końca, jak to wszystko wyglądało. Te dwa miesiące bardzo ciężko przeżyliśmy z tatą. Nikt nie potrafił nam wyjaśnić powód twojej śpiączki...
- Czyli od dwóch miesięcy byłam nieprzytomna? - zapytałam z niedowierzaniem. Przecież ominęły mnie dwa miesiące życia, jak to w ogóle jest możliwe?!
- Tak, córeczko. Dumbledore wyjaśnił nam, że miałaś jakieś dziwne połączenie z Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, tak twierdził i gdy poszliście do Ministerstwa Magii i On tam był ta moc się skumulowała i rozładowała w sobie podczas gdy ta stara... głupia... - mamie zadrżał głos i uniosła oczy do góry, aby się nie rozpłakać. - ... Bellatriks... Nieważne.
- I co teraz będzie? Co ze mną jest?!
- Lekarze, tak jak i Dumbledore badali cię i twierdzą, że więź została zerwana. Może się odnowić, ale nie musi - tłumaczyła mama.
- Wiedziałaś o tym, prawda? Czemu nam nie powiedziałaś? - zapytał tata, jego ton nie był oskarżycielski.
- Myślałam, że to samo minie...
- Ohh, nie teraz. To już nie jest takie ważne, skarbie. Teraz po prostu dużo odpoczywaj. Niczym się nie przejmuj - poprosiła mnie rodzicielka.
Chciałam spełnić jej prośbę, ale zaraz do głowy przylatywało mi milion pytań:
- Mamo, a szkoła?! Który dzisiaj dzień?!
- 3 września - rzucił tata.
- Wszystko jest załatwione, kochanie. Wrócisz jak tylko poczujesz się lepiej, jak nawet nie szybciej...
- Co to znaczy?
- Może lepiej jeszcze jej...
- Masz rację...
- Ejjj... Ja tu jestem. O co chodzi? - odezwałam się szorstko.
Rodzice popatrzeli po sobie.
- Wzrosła aktywność zwolenników Czarnego Pana... - ciężar tej niezbyt pociesznej wiadomości przejął na siebie mój ojciec. - Ze względu na twoje bezpieczeństwo chcemy ciebie jak najszybciej przenieść do Hogwartu, bo...
- Proszę cię, wystarczy, ona nie musi o tym wiedzieć, jest za młoda! - przerwała mu mama.
- ... Nie mamy zbyt przyjacielskich stosunków z ludźmi, którzy okazali się być śmierciożercami.
Z każdym słowem coraz szerszej otwierałam oczy.
- Ale nic nam nie grozi? - zapytałam wysokim, piskliwym głosem.
- Nie, nie. Oczywiście, że nie - kłamali.

To właśnie był moment, w którym poczułam, że wcale nie chcę wiedzieć wszystkiego.
Poczułam narastającą w brzuchu kulę, która symbolizowała mój strach.

- Kocham was - powiedziałam szczerze z całych sił starając się nie rozpłakać.
- A my kochamy ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro