Where is my mind?
Kiedy nad ranem zadzwonił budzik, Oikawa spodziewał się -- miał nadzieję? -- że jest to pierwszy z jego serii pięciu budzików, a dzięki temu uda mu się uszczknąć jeszcze pół godziny snu. Zamiast tego odkrył, że była już ósma trzydzieści i poczuł ukłucie stresu, kalkulując, że musi się spieszyć i na poranne zajęcia dotrze ledwo na styk.
Po czym się nie ruszył, popatrując na telefon, aż upłynęła minuta, rujnująca jego metodycznie zaplanowany grafik. Ekran urządzenia zgasł, Oikawa patrzył na niego chwilę jeszcze przez chwilę, po czym zamknął oczy. Mimo zmęczenia, które utrudniało mu podniesienie się z łóżka, nie mógł też zasnąć z łatwością, bowiem nie mógł przestać zastanawiać się, czy powinien wstać.
Oddychał głęboko, argumentując ze samym sobą raz i drugi, aż urywał mu się wątek, bo nieco przysypiał, ale budził się znowu, bo czuł, że nie powinien przynajmniej nie spać. Nic wprawdzie nie robił, klamka zapadła w kwestii stawienia się na dodatkowych zajęciach, lecz za to musiał przynajmniej trochę pocierpieć, żeby poczuć, że jakoś zapracował na swoje istnienie.
Nie, nie tak miał wyglądać jego dzień. Właściwie to mógł i powinien był pójść na te zajęcia. Raptem podniósł telefon, agresywnie wcisnął boczny przycisk i krzywiąc się czekał, aż wyświetlacz się obudzi i pokaże mu godzinę. Późno. Przeliczył, ile czasu zajmie mu przejazd na kampus rowerem, jak bardzo się spoci, ile z seminarium jeszcze załapie. Prawie wszystkie spotkania na ich uniwersytecie zaczynały się pięć minut później, bo wiadomym było, że między zero-zero a pięć po do sali wejdzie jeszcze kilkanaście osób.
Była już jednak dziewiąta piętnaście, dojazd pod budynek zająłby mu siedemnaście minut, trzy na dotarcie do odpowiedniej części budynku. Dziewiąta trzydzieści pięć. Dzwadzieścia do trzydziestu minut seminarium, jednak jego spóźnienie rzucałoby się oczy, a było za wcześnie, żeby ludzie założyli, że miał coś pilnego do zrobienia w laboratorium.
Wszystko będzie dobrze. I tak w tym roku chodził na o wiele więcej spotkań, niż od niego wymagano. Po prostu chciał zakończyć semestr z przytupem. Ostatni dzień miał być idealny, żeby wróżył mu idealny ostatni semestr. Ale to nic, to tylko głupie przesądy, które w dodatku sam stworzył i sobie narzucił.
Podniósł się tym niemniej z łóżka, choć już mu się nie spieszyło i mógłby jeszcze chwilę się zdrzemnąć. Już nie miał ochoty. Wziął w garść przygotowaną poprzedniego wieczora koszulę, bo chciał na ostatnim półmetku pokazać się z bardziej profesjonalnej strony. Na początku doktoratu celował w codzienny elegancki ubiór, ale wracanie do akademika późno, wstawanie wcześnie i konieczność dzielenia przestrzeni z ludźmi skutecznie wybiły mu to z głowy. Przy długich godzinach pracy, czy to w laboratorium, czy jakimś sklepie albo kawiarni, czasem komfort zwykłej bluzy powstrzymywał go od płaczu ze zmęczenia. Zabijał trochę jego poczucie unikatowości własnego stylu, ale cóż...
Ubrał koszulkę i bardzo elegancką kamizelkę z włoskiej wełny, jego wielką inwestycję tego roku. Obmył twarz tak dokładnie, jakby mógł z niej zmyć zmęczenie, a potem nasmarował się kremem, żeby chociaż nie było po nim widać. Uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze, gdyż to ponoć pomagało.
Słońce raziło go w oczy, gdy wyszedł z akademika. Zapomniał wczoraj założyć okulary z filtrem i od parugodzinnego czytania bolała go głowa. Grymasił tak, że obiektywnie wyglądał pewnie jak dupek, ale dopóki nikt go nie widział, pozwolił sobie na tę małą przyjemność. W połowie drogi na wydział zatrzymał się przed sklepem, zapiął rower i uśmiechnął się do swojej współpracowniczki.
- Oikawa-san! - ucieszyła się dziewczyna. - Co tu robisz?
Co innego mógł robić? Korzystał ze swojej zniżki pracowniczej. Na szczęście było to puste pytanie i Oikawa odwdzięczył się podobnym:
- Jak się masz?
Dziewczyna bardzo chętnie zaczęła mu coś opowiadać o swoim chłopaku, coś, co zapowiadało się na dłuższą historię. Oikawa wprawdzie, słuchając, dla dodatkowej wydajności skierował się do regału z nabiałem i znalazł sobie mleko, lecz nastawił się już na konieczność wysłuchania opowieści do końca i udzielenia jakiegoś strategicznego komentarza. Tak wypadało. To było uprzejmne. Powinien być miły...
Stał więc w pustym sklepie przy kasie, słuchając bardzo detalicznego opisu życia kogoś, kogo zbytnio nie znał. Kiwał głową, coś tam rejestrował, ale w sumie w jego głowie panowała pustka. Co było nawet miłe.
- Oh, Oikawa-san, ale ty wyglądasz na strasznie zmęczonego - wtrąciła dziewczyna z zatroskaniem. - Może powinieneś wziąć trochę wolnego?
Coś tam odpowiedział, sam nie wiedział co, zapłacił za mleko i wyszedł. Przelotnie zerknął na paragon, odnotował, że koleżanka zapomniała mu nabić zniżkę. Zerknął w stronę sklepu, przypadkiem złapał z dziewczyną kontakt wzrokowy, ona mu pomachała, on odmachał i zrezygnował z zaoszczędzania drobniaków.
Niecałe kilka minut i jedno niemal-zderzenie z maską samochodu -- gdzie on miał głowę? Cóż... nie pierwszy raz -- zeskoczył z roweru przed budynkiem wydziału biochemii. Wyglądał on nowocześnie, dziękim trzem piętrom i ogromnym oknom. Wyposażenie niekoniecznie dotrzymywało kroku architekturze, ale Tooru i tak zadarł głowę i przez chwilę starał się ogarnąć wzrokiem całą bryłę. Wspominał, jak pierwszy raz zobaczył budynek na żywo, a potem siedział przed nim przez godzinę, trochę myśląc, ale głównie stresując się przed rozmową kwalifikacyjną. Jak zobaczył go po raz drugi, w pierwszym dniu swojego doktoratu. Teraz starał się odwtorzyć to uczucie, choć życie miało paskudny nawyk temperowania zbyt zawyżonych uczuć. Albo on miał.
Pokonał drugą parę drzwi, oczywiście najpierw zamierzając je pociągnąć, nim w pół ruchu przypomniał sobie, że otwierają się w drugą stronę. Usłyszał za sobą ciche parsknięcie i z dystyngowaną miną przepuścił przed sobą pewnego wysokiego blondyna, magistra, który pracował w innym laboratorium.
W korytarzu czekało na niego jeszcze więcej znajomych twarzy. Z recepcji wychodziło się na szeroki korytarz, wzdłuż którego stało kilka stolików. Część z nich była zajęta.
- Oikawa! Nie widziałem cię na porannym spotkaniu, a szkoda. - Oczywiście nic nie pokazało się na jego twarzy, ale Oikawa skrzywił się wewnętrznie. I tyle po jego wewnętrznym spokoju i niezastanawianiu się w kółko, czy powinien był po prostu pójść. - Myślę, że wyjątkowo by ci się spodobało.
Oczywiście nie był w najlepszym nastroju na rozmowy, a do tego mu się spieszyło. Ale cóż... ludzie go lubili, a to pomagało. To też był klucz do sukcesu, było ich właściwie sporo, co wymagało bardzo męczącego żonglowania różymi zajęciami. Oikawa odsunął więc tylko wolne krzesło i dosiadł się do stolika, który pierwszy go zaczepił. Zerknął ukradkiem na zegarek -- tani, ale wyglądający dość elegancko -- i zaplanował piętnaście minut socjalizacji, począwszy od pełnej minuty. "Socjalizacji".
- Kuroo - zagadał, uśmiechając się znowu i tym razem upewnił się, że był to maksymalnie czarujący wyraz twarzy, aż bolały go od tego mięsnie. - Jak tam praca?
- Cóż... - Brunet zerknął w stronę dalszego końca korytarza. - Moja promotorka to skończony biolog.
Oikawa skinął głową. Rozłam między bardziej chemicznie ukierunkowanymi osobami a tymi skłaniającymi się do czystej biologii nie był czymś nowym. Nie odpowiedział jednak, odmawiając zajęcia stanowiska w kwestii tej wojny. Kuroo mógł mu wyjaśnić, co miał na myśli, bez tego. A Oikawa mógł zdobyć punkty sympatii bez wyrażania swojej opinii. Jego opinię o świecie tak wcześnie rano zresztą w ogóle lepiej było przemilczeć.
- Ona po prostu nie rozumie, że nie mogę sobie wyczarować danych przy pomocy statystyk. Biologia fizyczna tak nie działa!
Oikawa już odchrząknął na to cicho, by trochę przyhamować swojego rozmówcę.
- Nie rozmawiajmy za dużo o statystyce - wtrącił, z nieznikającym uśmiechem, który odbijał się wcale w jego oczach. - Od poniedziałku zaczynam dwa tygodnie urlopu, a zaraz potem mam prezentację, więc wiesz.
- Oh, rozumiem. - Kuroo pokiwał głową. - Jak coś to mogę rzucić okiem na twoje slajdy.
Tooru niemal odpowiedział, co tak naprawdę chciał odpowiedzieć, a czego mówić nie powinien. Zdemaskowałby się. Jednak ukrywanie swoich poglądow i świadomość, że są potencjalnie ("potencjalnie") szkodliwe nie usuwało ich automatycznie.
Tooru spojrzał na swój telefon, by dać sobie pretekst, po czym z wprawą drgnął i rzucił bardzo naturalne "o cholera".
- Cholera - powtórzył, spoglądając znowu na Kuroo. - Zapomniałem, że zostawiłem moje rzeczy w autoklawie, a ktoś inny pewnie będzie chciał z niego skorzystać. - Podniósł się na nogi i na odchodnym rzucił: - Pogadamy później?
(1317)
a/n: Okej, ten rozdział miał być o wiele dłuższy, ale już chciałem coś opublikować, więc może do tego, dlaczego Tooru miał zły humor--wyjątkowo zły humor, dojdziemy jutro.
Miałem bardzo mieszane uczucia co do muzycznego theme tego rozdziału, bo z jednej strony dla Tooru to zdecydowanie Pixies, ale dla mnie przy pisaniu tego rozdziału i w ogóle to:
https://youtu.be/y-JrDqIP5qk
Kolejne pytanie dla Was. Chcecie jeszcze poboczną MatsuHanę i Kyouhabę czy wolicie tylko jeden pairing? Takie duże stężenie queerowych osób zawsze wydaje się trochę nierealistyczne w opowiadaniu (chociaż czy jest w życiu? Inna kwestia), ale z drugiej strony to opowiadanie ma być takim hulaj dusza, piekła nie ma, więc nie wiem, nie wiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro