Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter XII.

Harry spędził kilka minut siedząc na blacie i patrząc na widok za oknem, biorąc łyki wody sodowej. Nie tracąc na czasie, wrócił do domu. To był piękny i słoneczny poniedziałek. Wszystko zaczynało się od nowa i nabierało nowego znaczenia.
Była godzina 6:48. Harry siedział przy stole, pijąc kawę i przeglądając media społecznościowe, i najnowsze informacje na swoim laptopie. Za tło tego sennego poranka robił album "Invincible" z 2001 roku. Najlepszy album dekady. Wolny, spokojny i romantyczny, a jednocześnie bardzo szybki i konkretny w mistrzowskim brzmieniu. W pewnej chwili zastanowiło go, czy Louis ma Facebook'a lub Twitter'a. Wpisał "Louis" w wyszukiwarkę obu portali i szukał po zdjęciu. Nie musiał szukać długo. "Louis Tomlinson" było jedną z pierwszych pozycji na liście wyszukiwania. Kliknął w profil i od razu wysłał zaproszenie do grona znajomych. Upił łyk kawy i postanowił przejrzeć jego profil. Nie było tam wiele zdjęć, lecz za to jakich pięknych. Rozmarzył się, patrząc na jego zdjęcia i westchnął głęboko. Nigdy nie pomyślałby, że spotka tak pięknego i wspaniałego człowieka, i że ten piękny i wspaniały człowiek zostanie jego bardzo bliskim przyjacielem. Lecz marzenie się spełniło. Louis i Harry byli przyjaciółmi.
Brunet nie zamierzał siedzieć przy laptopie dłużej niż pół godziny. Zamknął wszystkie strony i wyłączył urządzenie.
Oparł się o oparcie krzesła i ze splecionymi na karku dłońmi wpatrywał się w poranne sklepienie nieba nad Nowym Jorkiem.

Louis właśnie był w łazience i szykował się do pracy. Ułożył rozczesane włosy, umył twarz i zęby, i patrzył przez moment na swój zarost - Golić czy nie golić? Oto jest pytanie.. - oglądał swoją szczękę i pytał siebie z poranną chrypą - Nie... Po co? I tak odrośnie, a poza tym wyglądam całkiem nieźle, co nie? - zapytał siebie i zaśmiał do lustra, po czym wyszedł z łazienki. Był już w zasadzie gotowy do wyjścia, lecz trzeba było obudzić Niall'a, a to nie było łatwe zadanie. Blondyn spał na kanapie, więc szatyn podszedł do niej i delikatnie wstrząsnął ramieniem przyjaciela - Niall! Wstawaj! - podniósł ton i wstrząsnął mocniej - Kurdę, Niall, budź swojego ogóra i zapierdalaj! Zabieram Cię do chaty! - bujnął nim całym i krzyknął, co już dało efekt - Mamo.. To już czas do szkoły.. ? - wymruczał leniwie blondyn i podniósł lekko głowę - Nie, pierdolcu stolcu, czas do roboty! - poszarpał go, a ten nagle otworzył oczy i niechętnie podniósł się do pozycji siedzącej, po czym ziewnął - Louis.. - przeciągnął, gdy ziewnął - Daj żyć... - dodał jeszcze, po czym wstał z kanapy i podrapał się w głowę - Dośpisz u siebie.. - odparł szatyn i poprawił po blondynie koc i poduszkę - No, no, ubieraj się, zwijamy się, kurde, raz, dwa, trzy! - szatyn zastosował musztrę i wyszedł do kuchni zabrać termos z kawą oraz kanapki, po czym wrócił w czasie, gdy blondyn się ubierał - No, szybko, szybko! - popędził go, gdy pakował śniadanie do pracy, po czym założył Vansy - Idę, idę.. - narzekał blondyn i już ubrany szedł do holu - Przecież się nie rozdwoję. - zażartował i wsunął buty na stopy, po czym stanął gotowy do wyjścia - Czasem byś mógł, bro. - prychnął i ostatni raz rozejrzał się po mieszkaniu, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku - Dobra, zapierdalamy, stary, zwijaj się. - rozkazał blondynowi, gdy chwytał klucze i zakładał plecak na ramię - Cześć pracy. - zasalutował z uśmiechem Niall i wyszedł za drzwi, a za nim Louis, który prychnął na gest przyjaciela. Zamknął mieszkanie i schował klucze do kieszeni, po czym zbiegł z blondynem po schodach i chwilę później byli już obok samochodu Louis'a. Szatyn miał niewielką, czerwoną Toyotę z poprzedniej dekady. Dostał ją od mamy na osiemnaste urodziny. Był to najlepszy prezent dla niego. Był dumny z tego autka i dbał o nie, jak o nic innego. Wskoczył na miejsce kierowcy, a Niall zaraz obok niego - Dobra, maestro, jedziemy! - oznajmił, odpalając silnik - Tak jest! - blondyn ponownie zasalutował, po czym ruszyli w niewypełnione jeszcze w pełni tłumem i samochodami miasto. Jechali do domu Niall'a około pięciu minut. Nawet nie zdążyli pogadać, gdy byli już na miejscu. Stanął pod kamienicą blondyna - Dobra, bro, dzięki za wszystko. - wtulił się w niego i poklepał go po plecach - Widzimy się później, nie? - dopytał, gdy Niall z uśmiechem odsunął się i chwycił za klamkę - Nie ma sprawy, stary. - mrugnął do niego i otworzył drzwi - Jasne, widzimy się później. - potwierdził z uśmiechem, wychodząc z auta - Ja też dziękuję, trzymaj się, cześć! - pozdrowił go, machając przez próg i zamknął drzwi - Cześć! - odpowiedział mu, gdy otworzył drzwi od swojej strony, by tamten go usłyszał, po czym blondyn zniknął za drzwiami, a Louis westchnął, po czym ruszył do pracy. Jechał na pocztę dobre dziesięć minut, dzięki znikomego w ilości ruchowi ulicznemu. Zaparkował pod budynkiem i wziąwszy wszystko ze sobą, potruchtał do budynku.

Harry w tym czasie robił niewielkie porządki w mieszkaniu. Przetarł kurze, zamiótł, podlał i zrosił rośliny, i wywietrzył wszystkie pomieszczenia. Bardzo lubił sprzątać, no cóż. Porządek w mieszkaniu to jedna z podstaw organizacji w życiu. W czystej kuchni szykował właśnie śniadanie. Bardzo proste śniadanie, gdyż wybór padł na tosty z serem i sałatą lodową oraz koktajl z mango i ananasa. Zjadł posiłek w towarzystwie telewizji śniadaniowej oraz swoich kotów, które leżały obok niego na kanapie. Podczas śniadania nie skupiał się konkretnie ani na nim, ani na obrazie z telewizji. Jego myśli zajęty były czymś, a dokładniej kimś innym. Na samą myśl Louis'ie uśmiech wskakiwał mu na usta. Obraz pięknego szatyna dosłownie nie schodził mu sprzed oczu. Widział jego uśmiech, jego wspaniałe oczy, jego cudowne włosy opadające na czoło, na jego wszystko. Jeśli powiedzielibyśmy, że Harry zakochał się w Louis'ie, nie popełnilibyśmy błędu. Brunet zwariował na jego punkcie, to było pewne.
Po skończonym śniadania pozmywał, wyłączył telewizor, a zastąpił go albumem. Załączył sobie po cichu "Off The Wall". Dobry rytm disco na dobry początek dnia. Usiadł na kanapie obok kotów i wystukując piętą do pierwszej piosenki, postanowił napisać do obiektu swoich westchnień. Szybko, ale za to z wielkim uśmiechem napisał krótką wiadomość:

Do: Lou
Dzień dobry, Lou ! x
Dobrze spałeś ?
Powodzenia w pracy (;
08:01

Odłożył telefon na bok i zajął się głaskaniem kotów, i zabawą z nimi.

Louis w tym czasie pakował do furgonetki paczki, które musiał dziś dostarczyć. Pudełka małe, duże, ciężkie, lekkie i ładowanie ich do samochodu, a potem rozwożenie ich po mieście nigdy nie było marzeniem szatyna. Tak naprawdę nigdy nie wiedział, kim chce tak naprawdę być. Fucha kuriera trafiła mu się przypadkiem. Szukali młodego i zdolnego kierowcy, więc Louis podjął się jej, lecz nie z pogoni za marzeniem bycia listonoszem, tylko z potrzeby zdobycia własnych pierwszych pieniędzy i wyjścia na swoje. W jakimś stopniu udało mu się to.
Po załadowaniu ostatniej paczki zamknął bagażnik furgonetki, poprawił firmową czapkę z daszkiem i wsiadł za kierownicę. W chwili, gdy miał już odpalać silnik, dostał wiadomość, na co zniechęcił się lekko, bo przypomniał mu się obraz z wczorajszego wieczora. Myślał, że to znów Eleanor, ale jakie było jego zdziwienie i radość, gdy na ikonce wiadomości widniało 'Harold'. Szybko odczytał jej treść, na co jego serce się ucieszyło i szeroki uśmiech zawitał na jego twarzy. Nie zawahał się prędko odpisać:

Do: Harold
Dzień dobry, Harry x
Dziś spałem wyjątkowo dobrze (; Mam nadzieję, że Ty również x
Dziękuję i Tobie też powodzenia !
08:03

Wysłał wiadomość z wielką przyjemnością i uśmiechem, które to swoją drogą towarzyszyły mu przez drogę do najbliższych odbiorców przesyłek. Cała radość dnia wróciła mu, dzięki wiadomości od swojego pięknego przyjaciela.

Brunet w tym czasie leżał na kanapie ze swoimi dwoma futrzakami w bardzo dziwnych pozach, bawiąc się z nimi włóczką i piłeczką, które to koty próbowały łapać, skacząc po ciele Harry'ego, na co ten śmiał się głośno i radośnie, z powodu swoich łaskotek. Bujał zabawkami przed ich pyszczkami w rytm piosenek i uśmiechał się do nich szeroko, gdy one próbowały je łapać, z resztą tak uroczo nieudolnie, że brunet nie mógł powstrzymywać czułego uśmiechu, przez który bolały go policzki. Zabawę przerwał jednak dźwięk wiadomości. Harry nie zmieniając swojej dziwnej pozycji leżenia, sięgnął po telefon. Jednak nie udało mu się to. W chwili, gdy wyciągał dłoń po smartfon, Flap skoczył mu na brzuch, przez co Harry stracił równowagę i spadł z kanapy na dywan, na co wybuchnął głośnym śmiechem, chowając twarz w dłoniach - Flap! Ty koci barbarzyńco! - rzucił, nie mogąc opanować śmiechu i turlając się po dywanie - Chciałeś mnie zabić, ja to wiem! - pogroził mu palcem i łapiąc się za brzuch, próbował uspokoić śmiech - Ja się zemszczę! - dodał i ostatni raz wybuchnął śmiechem, gdy spojrzał na koty, które leżąc obok siebie na kanapie, po prostu wpatrywały się w niego, jakby nic się nie stało. Wstał z bolącym brzuchem i odetchnął - Aaa... Kocham Was! - oznajmił na uśmiechu, łapiąc oddech i przeczesując włosy - A teraz zobaczmy, co odpisał mi mój mały Lou.. - rzekł z uśmiechem, sięgając po telefon, po czym usiadł obok kotów na kanapie i odczytał treść wiadomości, a gdy opanował ogromny uśmiech, odpisał:

Do: Lou
Bardzo się cieszę (;
Dziękuję, Lou x
Masz może ochotę wyjść dokądś po pracy? (;
08:07

Wysłał wiadomość z szerokim uśmiechem, po czym odłożywszy telefon na stolik, wrócił do zabawy z kotami.

Louis w tym czasie był już u drugiego odbiorcy. Wróciwszy do samochodu, spostrzegł wibrujący telefon. Nie zawahał się odczytać wiadomości, na co, odpalając silnik, uśmiechnął się szeroko. Patrzył chwilę na treść, zagryzając dolną wargę, po czym odpisał:

Do: Harold
Tak myślę i myślę, i sądzę, że chyba znasz odpowiedź x
Zaproponuj coś, chyba, że to ja mogę to zrobić (;
08:10

Wyruszył dalej z uśmiechem na ustach, myśląc, dokąd to zabierze go Harry. Nie mógł się skupić. Tak bardzo był podekscytowany.

Brunet natomiast, w oczekiwaniu na odpowiedź, czesał koty. Potargały się nieco podczas zabawy i głaskania.
- Oh, Flip, proszę, nie ruszaj się. - pokręcił głową z lekkim uśmiechem - Oh, shamone*, kocie... - próbował go łapać, gdy ten uciekał i śmiesznie skakał po zagłówku kanapy - Chcę, żebyś był jeszcze piękniejszy, a Ty co... - wymruczał do niego i pokręcił głową. W tej samej chwili dostał odpowiedź od szatyna. Odwrócił uwagę czym prędzej i pochwycił telefon. Uśmiechnął się o wiele szerzej, aż rozbolały go policzki. Przeczesawszy loki, odpisał:

Do: Lou
Zatem, znasz mnie bardzo dobrze x
Ja proponowałem poprzednio, więc tym razem zrób to Ty (;
08:12

Odłożył telefon obok siebie i pochwycił szczotkę - Flip? - rozejrzał się dookoła - Gdzie Ty jesteś, futrzaku? - podniósł się lekko - Flap, nie widziałeś swojego kumpla? - zwrócił się do drugiego, gdy ten leżał na stoliku i bawił się pilotem od telewizora, zupełnie go ignorując - Tak myślałem... - prychnął słodko i pokręcił głową - No cóż.. - wzruszył ramionami i poszedł do kuchni, by zrobić sobie herbatę.
Louis nie odpisywał dłuższy czas. Harry doskonale to rozumiał, bo przecież szatyn jest w pracy i to takiej dość ruchomej, polegającej na bieganiu w tę i wewtę.
Podczas parzenia herbaty, zastanawiał się, na jaki pomysł wyjścia wpadnie szatyn. Sam też nad tym myślał, gdyby ten nic nie wymyślił. Jako cel obierał, dość klasycznie, Central Park, może przytulna kawiarnia, albo któraś z przystani u wybrzeża Manhattanu. Może zabrałby Louis'a w rejs jednym z jachtów. Dużo pomysłów naraz przychodziło mu do głowy. Dla tak wspaniałego i zasługującego na wszystko człowieka warto się starać. Harry o tym wiedział, bo zdążył poznać go na tyle dobrze.
Oparł się o blat, sącząc z kubka gorący napar i patrząc pusto w stronę salonu. Rozmyślał i wyobrażał sobie ten dzień.

Szatyn przyspieszył nieco tempo pracy, co uniemożliwiało mu odpisanie na wiadomość Harry'ego. Nie mógł tego zrobić przez dobre trzy godziny, gdyż paczek było dużo i sam Manhattan też jest duży. Bardzo źle było mu z faktem, że jego przyjaciel musiał czekać tak długo.
Około godziny dwunastej, gdy Nowy Jork żył pełnią życia, gdy wczesnojesienne słońce górowało nad miastem, gdy wszystko na ziemi rzucało krótki cień, Louis miał do dostarczenia jeszcze kilka przesyłek. Ulżyło mu na sam widok opróżniającego się bagażnika. Miał nadzieję, że, dzięki szybkiemu dostarczeniu wszystkich paczek, szef wypuści go wcześniej, przez co szatyn wcześniej spotka się w Harry'm.
Problem był jednak taki, iż ostatni czekający na przesyłki byli rozmieszczeni po samych krańcach miasta, a to od razu przedłużyło pobyt szatyna na trasie dostawczej. Zdenerwował się lekko, fakt, ale jednak myśl, że zaraz po pracy spotka się z przyjacielem, ubierała go w uśmiech. Jechał do ostatnich celów najszybciej, jak tylko pozwalały przepisy.
Dostarczył ostatnią paczkę równo o godzinie pierwszej piętnaście, na co odetchnął z ulgą i ruszył zmęczony na pocztę odstawić furgonetkę i zgłosić się do szefa.

Te kilka godzin, które brunet miał wolne, postanowił wykorzystać na wizytę w lokalu. Podczas, gdy Louis kończył pracę, Harry pomagał w kuchni i służył jako kelner, odciążając Liam'a. Swoją drogą, tamtego dnia patrzył na niego i na Zayn'a dość specyficznym wzrokiem, jakby wiedział, o co chodzi. Oni sami chyba też wiedzieli i czuli się trochę zawstydzeni tym faktem.
- Zayn! - brunet zawołał z progu kuchni, wycierając ręce - Tak, Harry? - odparł mu, gdy podawał jednemu z klientów kawę, którą zamówił - Zostaniesz dziś z Liam'em, by ogarnąć i zamknąć lokal? - zapytał na lekkim uśmiechu, podchodząc do niego. Mulatowi aż zaświeciły się oczy. On i Liam po godzinach w pustej restauracji. Podobał mu się wstęp do tej opowieści, nie można zaprzeczyć - Umm.. Przecież, i tak zawsze zostaję, by zamknąć interes.. - sprecyzował lekko niepewnie - Tak, tak, wiem... Ale dziś jest wyjątkowo dużo gości i chcę, żeby Liam pomógł Ci ogarnąć wszystko, gdy pójdą. - wyjaśnił z uśmiechem, rozglądając się po sali - Na pewno sobie poradzicie. - zapewnił na uśmiechu i klepnął go w ramię - Jasne, pewnie... - odparł mulat, drapiąc się po karku - No, i to rozumiem. Powodzenia! - rzucił, nim zniknął w kuchni, by pomóc jeszcze przy paru rzeczach. Dosłownie chwilę później pożegnał się ze wszystkimi i wrócił na salę, mijając bar - To co, Zayn? - zaczął, gdy spojrzał na zegar, po czym na niego - Ja uciekam, okej? - uśmiechnął się, po czym założył ciemne okulary - Zajmiesz się tym z Liam'em, prawda? - puścił do niego oczko, odgarniając włosy - Tak, jasne, ma się rozumieć. - odparł, gdy przecierał blat - Świetnie. - klasnął lekko w dłonie - To trzymajcie się! - dodał, gdy podchodził do drzwi i kiwnął do Zayn'a - Do zobaczenia, Harry! - odparł, gdy tamten zniknął za szklanymi drzwiami, ale jeszcze pomachał mu przez nie. Brunet potruchtał do samochodu, po czym wsiadając, sprawdził telefon, czy nie otrzymał odpowiedzi od Louis'a, której mógł, zajęty pracą, nie zauważyć. Żadnej nie było, na co westchnął smutno i odłożył telefon na siedzenie obok, po czym skierował się do domu, by przygotować się na spotkanie z Louis'em.
W tej samej chwili Liam wracał z sali z tacą pustych talerzy i szklanek, mijając bar, Zayn zaczepił go - Liam, słuchaj... - mulat zaczął niepewnie - Tak, skarbie? - odparł mu z uśmiechem, podchodząc do niego - Harry poprosił mnie, abyś został ze mną po godzinach, by ogarnąć i zamknąć lokal. - wyjaśnił na lekkim uśmiechu, podgryzając wargę - Mmm... Sam na sam z Tobą? - zbliżył się do niego, mrucząc - Po godzinach? - mruknął w jego ucho i podgryzł je lekko, na co mulat zagryzł wargę mocniej - Liam.. - szepnął ostrzegawczo - Mamy pracować, nieprawdaż? - tryknął go w tors - Oj, przecież będziemy pracować... Tylko, że ja nad Tobą. - mruknął ostatni raz, uśmiechając się cwaniacko, na co mulatowi zmiękły nogi i poczuł ucisk w spodniach - Kuszące... - wymruczał, będąc blisko jego twarzy, po czym odszedł w stronę baru, kręcąc tyłkiem, na co tętno Liam'a przyspieszyło, a Zayn posłał mu cwany uśmiech przez ramię i puścił oczko, po czym wrócił do zajmowania się barem, a Liam z uciskiem w spodniach wrócił do kuchni i tylko czekał na koniec zmiany.

Louis w tym czasie był już na poczcie i szykował się do powrotu do domu. Zdjął swój służbowy strój i odwiesił na wieszak w firmowym socjalu. Zabrał wszystko, co jego, i pożegnał się z kolegami i koleżankami. Był bardzo podekscytowany faktem, że lada moment zobaczy się ze swoim pięknym przyjacielem.
To, co stało się dosłownie kilka sekund później, skutecznie popsuło mu nastrój i sprawiło, że poczuł zbliżające się kłopoty.
Wychodząc z budynku poczty, cały w skowronkach i przejęty spotkaniem z Harry'm, prawie nie zderzył się z... Eleanor.
Cała radość uszła z niego w jednej chwili. Ich spojrzenia się spotkały i nie było już ratunku. Chciał uciekać stamtąd czym prędzej.
- Louis! - zawołała z daleka, na co szatyn wziął głęboki oddech i postanowił być odważny - Co u Ciebie? - zapytała z dziwnym uśmiechem i podeszła do niego - Wracasz z pracy? - poprawiła torebkę i przyjrzała mu się - Nie, z potańcówki Twojej ciotki z Teksasu. - pomyślał i szczerze mówiąc cisnęło mu się to na usta, jednak postanowił być miły dla świętego spokoju - Tak, właśnie... - wymruczał jedynie i marzył tylko, aby być już w samochodzie - A to zabawne, bo właśnie idę wysłać paczkę do mojej mamusi, do Pennsylvanii. - pokazała mały karton i uśmiechnęła się - To świetnie.. - odparł na sztucznym uśmiechu, odgarniając grzywkę - Wiesz co? Mam świetny pomysł! - zaczęła entuzjastycznie, co szatyn odebrał dokładnie odwrotnie - Ja teraz szybko ją wyślę, a potem pójdziemy na kawę, pogadamy jak ludzie, co Ty na to? - zaproponowała radośnie, chwytając go za dłoń, na co skrzywił się w duchu - Umm.. Słuchaj, Eleanor, bo ja w zasa-Wiem, wiem, ja też bardzo chętnie z Tobą pójdę! - Louis zaczął, lecz ta przerwała mu w połowie zdania - Cieszysz się, prawda? - zapytała zbyt entuzjastycznie, a szatyn miał ochotę wybuchnąć, lub lepiej, jak najszybciej uciekać do Harry'ego - Taa.. Pewnie.. - wymruczał i wziął głęboki oddech - Wspaniale! Biorę Cię ze sobą, bo znając życie, to byś mi uciekł, niegrzeczny chłopcze. - chwyciła go za dłoń i pociągnęła za sobą w stronę poczty - Wyślemy i zmykamy! - dodała w progu i zniknęli w budynku.
Spotkanie Eleanor było ostatnim, czego Louis chciał, tym bardziej przed spotkaniem z Harry'm. To miał być ich dzień, ale pojawiła się ona i prawdopodobnie całkowicie pokrzyżowała plany tej dwójce. Szatyn starał się zachować cierpliwość i robić dobrą minę do złej gry. Nigdy nie spodziewałby się, że po rozstaniu z Eleanor, ona kiedykolwiek jeszcze stanie mu na drodze. Ten fakt naprawdę go dziwił, ale o wiele bardziej smucił.
Dziewczyna wysłała paczkę, po czym oboje wyszli z gmachu poczty - To jak? - zaczepiła go - Zawieziesz nas? - zapytała uwodzicielskim głosem, na który szatyn się skrzywił i przewrócił oczami, czego nie zauważyła. Podeszli do samochodu Louis'a, który to od razu otworzył - No nie mów mi nawet, że masz ciągle ten sam stary wóz? - zakpiła z niego lekko, ale zachichotała - Mam, bo co? - burknął - To prezent od mamy. - dodał, uśmiechając się lekko w stronę auta, po czym wsiadł do niego, nie zwracając uwagi na komentarz dziewczyny, którą niestety też wsiadła - Ale dbasz o niego, to najważniejsze. - oznajmiła, rozglądając się po wnętrzu, po czym zapięła pas - Dbam, bo jest dla mnie bardzo ważny... - odparł poważnie, odpalając silnik - Skoro tak, to świetnie. - odpowiedziała, poprawiając fryzurę w bocznym lusterku - Dokąd jedziemy? - zapytał Louis, wyjeżdżając z parkingu - A nie wiem, wybierz coś. - odparła na uśmiechu - Zaskocz mnie. - dodała jeszcze i skupiła się na widoku miasta, na co szatyn westchnął cicho, przewracając oczami i próbując kontrolować nerwy. Ostatecznie skupił się na drodze, ciągle myśląc o swoim Harry'm.

Brunet w tym czasie siedział na kanapie wygodnie oparty i szkicował na kartce widok z okna, nadal oczekując odpowiedzi od Louis'a. Nie ukrywając, że zaczynał powoli się martwić. Od kilku godzin wiadomość nie była nawet odczytana, co tym bardziej martwiło Harry'ego. Byli umówieni, z czego oboje cieszyli się niezmiernie. Myślał jednak, że po prostu mu coś wypadło w pracy lub w domu, więc siłą rzeczy nie mógł. Jednak swoją drogą, mógł przecież powiadomić o tym. Tak by wypadało. Harry jednak nie wiedział, że w sytuacji, w jakiej właśnie był Louis, może być to dość trudne. Starał się być bardzo wyrozumiały dla wszystkich, jednak trudne było to w przypadku Louis'a, bo Harry bardzo za nim tęsknił i bardzo chciał się z nim zobaczyć.
Odłożył kartkę z niedokończonym szkicem obok siebie i westchnął cicho. Zastanawiał się, co ma robić w tej sytuacji. Niby mógł czekać, ale było to bardzo męczące, bo przyzwyczaił się do Louis'a i polubił go, jak nikogo wcześniej. Polubił nawet nieco bardziej. Postanowił więc napisać do niego, by sprawdzić czy odpowie. Sięgnął po telefon i czym prędzej napisał:

Do: Lou
Lou ? Wszystko w porządku ?
Tęsknię ):
01:50

Wysłał wiadomość z lekkim smutkiem i zmartwieniem na twarzy, po czym odłożył telefon i splatając ręce na piersi, spojrzał w okno, przeczesując włosy. Musiał wiedzieć, o co chodzi, i to jak najszybciej. Oczekiwał oczywiście, że Louis lada chwila rozwieje jego wątpliwości.

Louis i Eleanor siedzieli w tym czasie w kawiarni obok Central Parku. Tam, gdzie szatyn był niedawno z Niall'em. Dziewczyna czuła się bardzo pewnie. Cały czas mówiła, co chwilami doprowadzało go do szału. Jednak starał się zachować resztki cierpliwości, mając nadzieję, że za chwilę wszystko się skończy. Cały dzień miał nadzieję, że na miejscu swojej byłej będzie siedział ktoś ważniejszy teraz w jego życiu. Chciał ten dzień spędzić tylko z Harry'm. Miał już nawet zaplanowane, co będą robić. Los jednak chciał, aby na drodze Louis'a stanęła Eleanor. Szatyn w tamtej chwili miał ochotę uciekać.

Jednak ku zdziwieniu wszystkich, po kilku minutach i dłuższych zdaniach zamienionych między byłą parą, wywiązała się ciekawa i miła rozmowa, do której Louis i tak podchodził z dystansem i niechęcią, ale już z mniejszą, niż na początku tego nieoczekiwanego spotkania.
- Hej, to naprawdę niesamowite. - oznajmił z uśmiechem, biorąc łyk soku - Nigdy nie pomyślałbym, że zechcesz zostać opiekunką do dzieci. - pokręcił głową, na co prychnęła miło - Pamiętam Cię, jako niezbyt cierpliwą osobę. - zachichotał, odgarniając włosy - Niby tak, ale wiesz... - przerwała, by upić łyk kawy - Postanowiłam zmienić coś w sobie... Stać się bardziej otwartą na innych, cierpliwą, pomocną... - wyjaśniła, gestykulując żywo - Wiem, że rzadko taka byłam, ale stwierdziłam ostatnio, że należy to nadrobić. - dodała jeszcze i oparła podbródek na dłoni, patrząc na Louis'a - To jest fascynujące, Eleanor. Nie ma co, imponujesz mi. - zareagował uśmiechem, poprawiając się na krześle - Jestem pełen podziwu i chylę czoła. - pochylił głowę przed dziewczyną, co ta odebrała z uśmiechem - Dziękuję, Louis. Jesteś bardzo miły. - oznajmiła czule, biorąc ostatni łyk kawy - Nie masz za co, naprawdę. - szatyn zarumienił się na czułą uwagę brunetki i opuścił wzrok na szklankę z sokiem. - Ooo, dawno widziałam Twoje rumieńce. - rozczuliła się nad nim, a ten zagryzł uśmiech - Eleanor, proszę, przestań... - zamruczał i zapił to ostatnim łykiem soku, po czym odgarnął włosy i oparł się o oparcie krzesła - No co? - uśmiechnęła się czule - Stwierdzam fakt, słodziaku. - uśmiechnęła się szerzej, odsuwając filiżankę na bok.

Louis naprawdę nie spodziewał się, że Eleanor okaże się tak żywą rozmówczynią. Pamiętał czasy, kiedy dziewczyna była bardziej skryta, cicha, ale za to bardzo kochana i czuła dla niego. Był jednak jeden minus, brunetka była bardzo zazdrosna, kiedy byli razem. Zazdrosna dosłownie o wszystko. Gdy na Louis'a spojrzała inna dziewczyna lub chłopak, bo szatyn nigdy nie ukrywał, że ewidentnie czuje pociąg do obu płci, ta od razu wkraczała do akcji i eliminowała wszelkie zaczepki i podrywy w stronę swojego chłopaka, i to w sposób bardzo śmiały, czyli po prostu, potocznie mówiąc, rzucała mięsem, co było wielkim zdziwieniem dla samego Louis'a, gdyż na co dzień była cicha i spokojna, a potrafiła tak wybuchnąć. Wtedy imponowało to szatynowi, ale teraz stwierdza, że była to chorobliwa zazdrość. Podczas ich spotkania nie było jednak momentu, by Louis nie myślał o Harry'm. Było to po prostu niemożliwe. Szatyn, patrząc na Eleanor, gdy ta mówiła, widział postać bruneta. Widział go, zamiast niej. Wyobraźnię Louis'a mógł zmylić fakt, że oboje mieli brązowe i kręcone włosy, ale poza tym, to nic. Oczekiwał po prostu, że na miejscu dziewczyny będzie siedział obiekt jego westchnień. Co tu dużo mówić, jeśli powiedzielibyśmy otwarcie, że Louis zakochał się w Harry'm, nie pomylilibyśmy się w ogóle. Szatyn uwielbiał na niego patrzeć, słuchać, kochał jego czuły, na razie nieśmiały dotyk i sposób, w jaki do niego się zwracał. Pełen czułości, zrozumienia i otwartości. Sprawiło to, że Louis kompletnie stracił rozum dla swojego pięknego przyjaciela. Bardzo bliskiego przyjaciela, mimo, że nie znali się długo, ale oboje czuli, że... To jest to.

Było kilka minut przed godziną trzecią, gdy Harry był w kuchni i sprawdzał zapasy w lodówce i sporządzał listę, co kupić. Był bardzo zaniepokojony faktem, że od prawie dwóch godzin nie otrzymał odpowiedzi na swoje upomnienie do Louis'a. Siedział przy stole w kuchni, pisząc listę zakupów i dosłownie co chwilę spoglądał na telefon z nadzieją, że może jednak otrzymał jakiś mały znak. Nic jednak ujrzał. Był smutny z tego powodu. Nie wiedział, czy Louis go ignoruje, co byłoby dziwne, bo przecież nie miał powodu, czy po prostu jest bardzo zajęty i zwyczajnie nie ma chwili, by odpisać. W tamtej chwili nie wiedział, co ze sobą zrobić. Cisza w mieszkaniu zabijała go od środka i skutecznie odbierała jakąkolwiek chęć do życia. Po sporządzeniu skromnej listy zakupów i chwilowym rozmyślaniu z twarzą schowaną w dłoniach, wstał niechętnie od stołu, przeczesując włosy i razem z listą poszedł do salonu. Zerknął na koty, które właśnie leżały pod stolikiem kawowym i wspólnie bawiły się piłeczką, na co uśmiechnął się obojętnie i poszedł do holu. Tam rozczesał włosy, które związał w kitkę, na stopy założył czarne botki, a na czarną koszulkę narzucił niedawno przez siebie kupioną kurtkę z klipu "Bad". Poprawił wszystkie sprzączki, postawił kołnierz, a na nos wsunął czarne pilotki. Przejrzał się w lustrze i mógł stwierdzić, że to bardzo wyjątkowy wybór garderoby na zwyczajne wyjście do sklepu, ale nic sobie z tego nie robił. Uśmiechnął się szeroko na widok swojego odbicia i, wziąwszy portfel klucze i telefon, wyszedł z mieszkania zamykając je solidnie. Po chwili jazdy windą i nieustannym rozmyślaniu o Louis'ie, znalazł się na parterze. W budynku jak zwykle był nikt, co przestało już dziwić bruneta, a za to zaczął nazywać swój dom "Martwym gmachem". Wyszedł na zewnątrz i potruchtał do swojego Cadillac'a. Rozsiadł się w nim wygodnie, włączył samochodowe radio, by posłuchać wiadomości i radiowych hitów, po czym odpalając silnik, ruszył w miasto, wprost do supermarketu.

Po około pięciu minutach spokojnej jazdy, wsłuchując się w hity z radia i starając się uspokoić swoje zmartwienia o to, co dzieje się z Louis'em, stało się coś, co całkowicie zniszczyło dzień Harry'ego. Stojąc na czerwonym świetle, będąc już niedaleko sklepu, zauważył to, co całkowicie złamało mu serce. Louis i Eleanor, idący pod rękę po pasach i uśmiechający się do siebie. Brunet naprawdę nie wiedział, jak to możliwe, że oni tak po prostu idą razem po mieście. Przecież, jeszcze podczas wspólnego spotkania skrycie w sobie zakochanej dwójki, gdy byli w restauracji starszego, kiedy niespodziewanie spotkali Eleanor, Louis'owi wręcz cofał się obiad, gdy tylko ją zobaczył. Harry w tamtej chwili naprawdę był zdezorientowany, a jeszcze bardziej rozdarty. Szatyn nawet nie zauważył stojącego, zaledwie dwa metry od niego, samochodu Harry'ego, który, co tu dużo mówić, był bardzo charakterystyczny i rozpoznawalny na Manhattanie. Brunet całą tę bolesną chwilę wodził za nimi wzrokiem, aż przeszli na drugą stronę ulicy i udali się w niewiadomym kierunku. Serce chłopaka w tamtym momencie zaczęło pękać i krwawić powoli. Uświadomił sobie w tamtej chwili jedno, że Louis nie ma czasu odpowiedzieć na jego zmartwienia, a ma na spotykanie się z byłą dziewczyną, której, jak było widać wcześniej, nie chce już znać. Opadł czołem na kierownicę i kilka łez poleciało z jego oczu, z czego jednak wyrwał go klakson niecierpliwego kierowcy za nim. Wcisnął pedał gazu i wciąż roniąc kilka łez, pojechał dalej. W tamtej chwili odechciało mu się wszystkiego. Nie miał już nawet ochoty na robienie zakupów, jednak trzeba było to zrobić. Nie chciał zostawiać na sklepowej posadzce kropel krwi, które kapały z jego zranionego serca.

Zajechał pod supermarket i czym prędzej pokierował się do niego z nadzieją, że jego łzy wyschły na wietrze, by nikt nie zobaczył mokrych oczu. Wszedł na sklep cały roztrzęsiony i drżącymi dłońmi sięgał po produkty. Nie mógł pozbyć się z głowy tego okrutnego widoku, który miał miejsce chwilę wcześniej. Kupił wszystko, co zapisał i wyszedł ze sklepu. Odłożył zakupy na miejsce pasażera i bez chwili zwłoki pokierował się do domu. W tamtej chwili chciał tylko leżeć pod kocem na kanapie i próbować nie płakać.

Wrócił do mieszkania dziesięć minut później. Odstawił zakupy na stół w kuchni, po czym wrócił do salonu. Zrzucił z siebie kurtkę, botki i okulary, które zostawił w holu. Upadł na kanapę ze schowaną w dłoniach mokrą od łez twarzą. Był to ewidentnie najgorszy dzień, jaki ostatnio go spotkał. Można było śmiało rzec, że Harry zawiódł się na Louis'ie. Jednak nie skreślił go od razu, gdyż nie znał okoliczności tego dziwnego spotkania, ale mimo wszystko bolało go serce. Położył się na poduszce i z twarzą zwróconą z wyłączony ekran telewizora próbował ułożyć sobie wszystko w głowię, próbując przy okazji nie płakać. Był zakochany w szatynie i nie mógł się na niego gniewać. Wszystko to jednak wymagało dłuższych przemyśleń. Nie zamierzał jednak kończyć tej cudownej znajomości. Obrócił się na plecy, wzdychając cicho, po czym złożył dłonie pod głową, gdy jego policzki wciąż były mokre, a oczy szkliste, przez które widział rozmazany obraz tego, co złamało mu serce w drodze do sklepu.

- To miał być bardzo dobry dzień... - wyszeptał do siebie drżącym głosem, po czym zamknął wilgotne powieki.


§


Umm... Jak zwykle nie dotrzymałem obietnicy, dotyczącej tego, by rozdziały pojawiały się szybciej. Możecie mnie bić, nie ma problemu. Według mnie jest to zgrozą, by kolejne karty tej opowieści pojawiały się z miesięcznymi przerwami. Jest mi tak głupio z tego powodu. Mam jednak nadzieję, że mi wybaczycie właśnie to, jak i ten dramatyczny rozdział. Mam również nadzieję, że spodobał się Wam i, że będziecie czekać na następne, choć wiem, że jest to uciążliwe, więc naprawdę, naprawdę przepraszam.

Chcę jeszcze dodać (choć powinienem wspomnieć o tym już pod prologiem, ale cóż, zapomniałem), abyście zapodawali sobie piosenki i albumy Michaela wspomniane w danym rozdziale. Nie narzucam absolutnie gustu muzycznego. Po prostu wiem, że na jego piosenkach oparta jest ta powieść, więc są one całym jej klimatem. Nie każdy lubi, co doskonale rozumiem, ale spróbujcie. A kto wie? Może dzięki tej powieści polubicie Michaela, z czego byłbym najbardziej dumnym człowiekiem na świecie. Jest On dla mnie całą inspiracją, zarówno w życiu, jak i w tej książce. Zatem... Do następnego!

*shamone - charakterystyczne zastąpienie "come on!", które stosował Michael w wielu piosenkach.

Dziękuję!

It's All For L-O-V-E!

A.J.J.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro