Chapter VIII.
Był wieczór tego samego dnia. Harry nadal był pozytywnie nakręcony po dzisiejszym spotkaniu z Louis'em. Nie wiedział do czego się zabrać. Był całkowicie rozproszony. Jego cały muzyczno-artystyczny umysł był zajęty osobą Louis'a. Jednak nie mógł siedzieć tak cały wieczór i myśleć. Musiał coś zrobić, choć szczerze nie miał ochoty.
Siedział przy jadalnym stole i przeglądał portale społecznościowe i aukcje internetowe, a z głośników jego wieży grał właśnie album "Off The Wall" z 1979 roku. Doskonały styl disco. Na tyle cicho, aby nie przeszkadzać sąsiadom, choć Harry nawet nie pomyślał, że muzyka Michaela może przeszkadzać lub drażnić, niemożliwe, a na tyle głośno, aby całe mieszkanie wypełniło się genialnym rytmem. Rozpoczynała się piosenka "Rock With You" i Harry wręcz nie mógł powstrzymać się od tańca. Wstał od laptopa i wyszedł na "dancefloor", a przez normalnych ludzi nazywamy podłogą. Wskoczył na wolną i dużą przestrzeń między stołem a kanapą i zaczął wystukiwać stopą pierwsze rytmy. Był bardzo wyczulony na dźwięki i genialnie znał rytm. Nie mógł również oszczędzić sobie śpiewu. Doskonale znał słowa, tonację. Każdą nutę każdej piosenki.
Gdy pochłaniał go taniec i śpiew, nie mógł przestać. Wpadał w pewnego rodzaju trans, hipnozę. Dawało mu to natchnienie, spokój, ukojenie, odświeżenie myśli i całego umysłu.
Nawet nie zauważył, kiedy skończyła się ostatnia piosenka. Po "Burn This Disco Out", dosłownie, czuł się wypalony. Opadł na kanapę, cały spocony i do końca wyczerpany. Wiedział, że po takim wysiłku na koniec dnia spokojnie i bez problemu zaśnie. Taniec i śpiew, jak zawsze, męczą ciało i umysł, ale dają spełnienie. Wyjął płytę z napędu, z największą delikatnością i pietyzmem odłożył do pudełka, po czym postawił na półce w albumami. Ponownie usiadł przy laptopie, po czym wylogował się ze wszystkich portali i pozamykał wszystkie strony. Wyłączył laptopa, opadł na oparcie krzesła i przeczesał spocone włosy, po czym westchnął - A gdzie są moje kociaki? - powiedział do siebie - Halo? - zawołał cicho i rozejrzał się po mieszkaniu - A co ja będę się trudził... - uśmiechnął się lekko na swój zamiar i odchylił głowę w tył twarzą do sufitu, i krzyknął - Chica, chica, chica! Aow! - użył niezawodnego sposobu na swoich kocich towarzyszy, po czym zaśmiał się z samego siebie, jak te dźwięki mogą działać na koty, a zaśmiał się jeszcze bardziej, gdy koty wbiegły do salonu, prawdopodobnie z kuchni - Aaa... Tutaj jesteście - powiedział przez śmiech, po czym wstał i klęknął przy nich - A Panowie, to co robili w kuchni? - zapytał przez uśmiech i pogłaskał je - Chodźcie, zjecie coś - powiedział i pokierował się do kuchni i, gdy był w progu, obejrzał się za siebie i zobaczył idące za nim dumnie koty, na co uśmiechnął się - Jak ja Was dobrze znam - i pokręcił głową. Podszedł do lodówki i otworzył ją, a koty tradycyjnie wskoczyły na stół i czekały na strawę - Ja Cię kręcę, miałem iść na zakupy, czujesz? - załamał się w głosie i złapał za głowę - No i co teraz zrobimy? - zapytał i spojrzał na koty - Ni ma, bida z nyndzą! - wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko, po czym zamknął lodówkę - Dziś dam Wam tylko wodę, a po zakupy pójdę jutro rano, obiecuję - z uśmiechem powiedział im prosto w oczy nachylając się nad nimi, po czym nalał świeżej wody do miski - Proszę Was bardzo, tylko tyle dziś - postawił miskę i ucałował czoła ich obu, po czym popełzał do łazienki. Zrzucił z siebie wszystkie ubrania i wrzucił od razu do pralki, w której i tak już zalegało pranie. Czas był je zrobić. Po czym wszedł do prysznic i włączył wodę. Spędził pod natryskiem około piętnastu minut, myjąc się dokładnie. Zrelaksował się całkowicie i myślał o całym dniu, i co przyniesie następny. Wyszedł spod strumienia i wytarł się dokładnie, umył zęby, po czym wyszedł z łazienki i poszedł do sypialni. Poprawił pościel i poduszki, a potem, tradycyjnie, opadł na łóżko brzuchem do góry i odetchnął głęboko - Do zobaczenia, Harry - szepnął do siebie po chwili patrzenia w sufit, po czym uśmiechając się zagryzł wargę. Czuł się w niespotykany sposób. Nie potrafił nazwać tego uczucia. Przekręcił głowę w prawo, w stronę okna i patrzył chwilę na migające od świateł miasto - Do zobaczenia, Louis - mruknął do siebie ponownie, tym razem z jeszcze większym uśmiechem, po czym zagryzł wargę i znowu westchnął. Myślał o jutrzejszym dniu jeszcze przez moment, po czym powoli i spokojnie usnął.
Zaraz po tym, gdy usnął do jego sypialni przyszły koty, by jak zawsze, z nim spać.
Następnego dnia Harry obudził się nieco mniej wyspany, niż zwykle. Podniósł się, przeciągnął i podszedł do okna, i spojrzał przez nie. Ten widok nigdy mu się nie znudził, mimo, że każdego dnia był taki sam. Zaraz po tym poszedł na dół, do kuchni, aby przygotować sobie poranną, świeżo mieloną kawę. Po drodze spojrzał jeszcze na zegar i zobaczył godzinę ósmą osiemnaście. Wszedł do kuchni, nalał wody do czajnika, postawił na gazie, po czym zajrzał do lodówki - A, no tak, pusta lodówka, śniadania nie będzie - westchnął lekko - Dobra, to idziemy na zakupy - powiedział, po czym zamknął lodówkę i, gdy woda się zagotowała, zalał kawę i z filiżanką poszedł do salonu. Rozsiadł się na kanapie, uprzednio stawiając naczynie na stoliku, po czym włączył telewizor. Chciał zobaczyć poranne wiadomości. Oglądał je, co chwilę popijając ciepły napar, którego w pewnym momencie omal nie wylał na dywan. Wrócił do kuchni i odstawił filiżankę do zlewu, po czym wrócił do salonu i wyłączył telewizor. Pokierował się do łazienki, aby przygotować się na dzisiejszy dzień. Wymył kawę spomiędzy zębów, rozczesał włosy, zgolił, i tak nie wielki zarost, po czym poszedł na górę do sypialni, aby poszukać czegoś, co może dziś założyć. Podszedł do komody i wyciągnął z niej czarne stopki i czarne bokserki. Z szafy stojącej obok wyciągnął białą jedwabną koszulę z długim rękawem, ozdobioną dużymi kwiatami róży. Wsunął ręce w rękawy o poprawił kołnierz, po czym zdjął z wieszaka czarne rurki i wsunął je na nogi, i wpuścił koszulę w spodnie, po czym lekko ją poluzował i podwinął rękawy na wysokość łokci. Przejrzał się w lustrze umieszczonym w drzwiach szafy i mimowolnie się uśmiechnął. Podobało mu się to, jak wyglądał. Zszedł na dół i zobaczywszy swoich kocich przyjaciół bawiących się na kanapie uśmiechnął się szeroko - A, dzień dobry Wam - powiedział i usiadł pomiędzy nimi - Co tam u Was? - zapytał głaskając obydwu po główkach - Co porabiacie? - zapytał, a one otarły się o niego i weszły na oparcie kanapy. Miał je na wysokości swojej głowy. Siedziały i wąchały jego włosy - A to, co to? - zdziwił się i zapytał z uśmiechem - Dobrze, chciałbym z Wami zostać - powiedział, gdy wstał z kanapy i podszedł do komody i wziął z niej telefon, klucze i portfel - Ale niestety, ktoś musi iść zrobić zakupy - mrugnął do nich, a one tylko na niego patrzyły, po czym wszedł do korytarza, przed lustrem związał włosy w oka, a na stopy wzuł swoje skórzane botki w kolorze kawy z mlekiem. Spojrzał w lustro ostatni raz, schował telefon i portfel do kiszeni, po czym wyszedł, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Zawołał windę, a czekał na nią dosłownie kilka sekund. Wsiadł do niej i pokierował się na parter. Po drodze odchrząknął kilka razy i poprawił koszulę przeglądając się w lustrze. Winda dojechała na parter szybciej, niż kiedykolwiek, co lekko zdziwiło Harry'ego. Wyszedł z budynku, a jego twarz uderzyły poranne promienie słońca, przebijające się pomiędzy budynkami i odbijane przez ichże okna i szyby samochodów. Odetchnął głęboko porannym, wczesnojesiennym powietrzem, po czym pokierował się w prawą stroną. Szedł chodnikiem rozglądając się po okolicy i patrząc na ludzi i przejeżdżające samochody. Kilka minut szybkiego marszu przyprowadziło go do sklepu niedaleko Central Parku. Wszedł do marketu, pochwycił wózek i ruszył na sklep. Ludzi było dość niewielu, gdyż było dość wcześnie. Przechadzał się po działach i rozglądał po półkach, biorąc i pakując do wózka potrzebne i potrzebniejsze rzeczy. Chodził po sklepie jeszcze przez dłuższą chwilę. Lubił chodzić gdziekolwiek i oglądać cokolwiek wokół siebie. Czy to w najpiękniejszym muzeum, czy w najzwyklejszym osiedlowym sklepiku. Zatrzymał się na niewielkim stoisku z roślinami doniczkowymi, bowiem upatrzył sobie, że kupi sobie palmę. Wyższą od niego, mimo, że i tak był na obcasach. Spostrzegł, że nie jest droga, więc postanowił kupić dwie. Nie miał pojęcia, jak doniesie do domu dwie torby z zakupami i dwie monstrualne palmy. Po chwili stała się rzecz, której absolutnie się nie spodziewał, ale jednocześnie cieszył się, jak mało kiedy. Harry dojrzał chodzącego między działami Louis'a. Czuł, że to był dar Boży. W takiej chwili pojawił się, tak naprawdę, znikąd. Harry postanowił do niego podejść, nie tylko po to, aby poprosić go o pomoc w dotaszczeniu do domu toreb i palm. Nie tylko. Podszedł powoli, nie wydając żadnego innego dźwięku, niż tylko dźwięk prowadzonego sklepowego wózka - Dzień dobry, Louis - przywitał się radosnym głosem, stukając go w ramię po chwili przyglądania się, jak Louis czyta skład masła orzechowego - O, cz-cześć, Harry - oderwał wzrok od etykiety na słoiku, odwrócił się i przywitał, lekko zdekoncentrowany całą sytuacją, lecz nadal się uśmiechał - Co u Ciebie słychać? - zapytał z uśmiechem Harry, po czym oparł się o wózek, uważając jednak, aby nie odjechał. Oboje głęboko patrzyli sobie w oczy. Żaden z nich nie mógł tego zatrzymać - U-u mnie bardzo dobrze, Harry, dziękuję. Piękna koszula. Wyglądasz w niej doskonale - powiedział i skomplementował Harry'ego, na co lekko się przestraszył, gdyż nie wiedział, jak on zareaguje, po czym odłożył do koszyka słoik z masłem orzechowym - A u Ciebie? - odwzajemnił pytanie, oparł ciężar ciała na jednej nodze i uśmiechnął się lekko, nie przerywając kontaktu wzrokowego - U mnie po staremu. Przyszedłem tylko po to, co najpotrzebniejsze, gdyż po mojej lodówce hula wiatr, a przechadzając się, wypatrzyłem dwie pięknie i bardzo zgrabne damy, które zamierzam do siebie zaprosić. Lecz po chwili zauważyłem o niebo piękniejszy widok i oto właśnie stoję tu przed nim - Harry sam nie wierzył w ostatnie zdanie, które powiedział. Chciał tak skomplementować Louis'a, ale jeszcze nie teraz. Chociaż nieskromnie, w głębi duszy uznał, że ten komplement był naprawdę dobry, mimo, że padł za wcześnie. Natomiast Louis cały się zarumienił. Nie wiedział, jak zareagować i co powiedzieć, gdyż to on sam przed chwilą skomplementował Harry'ego, więc po prostu opuściwszy wzrok przeczesał przydługą grzywkę i przygryzł wargę - Jesteś bardzo miły, Harry - powiedział Louis na szczerym uśmiechu - Dziękuję - i podziękował - Co dziś robisz, Louis? - zapytał brunet przeczesując włosy - Dziś? Nic ciekawego. Przyszedłem tu w takim samym celu, jak Ty, a potem pójdę do siebie i będę się nudził, gdyż ten weekend mam wolny - odpowiedział z lekkim uśmiechem i spokojem głosem - A Ty? - odwzajemnił pytanie - Ja, zasadniczo, to samo, co Ty. Skończę zakupy i wrócę do siebie, i w sumie to wszystko. W domu bardzo się nudzę. Też pozostaje pytanie, jak ja dotaszczę moje zakupy do domu - zaśmiał się Harry patrząc na zawartość wózka - Nie masz wiele. Tu będą góra dwie torby - zdziwił się Louis - Teraz nie martwię się o torby. Z nimi nie ma problemu. Chodzi o wspomniane dwie piękne damy, które są wyższe nawet ode mnie. Nie mam pojęcia, jak zabiorę je do domu. One nawet nie umieją chodzić - zaśmiał się brunet - Wiesz co, Harry? - zdezorientowany, lecz uśmiechnięty szeroko szatyn zwrócił się do niego - Pokaż mi te dwie piękne i zgrabne damy - zasugerował zbyt pewny siebie Louis, na co Harry lekko się zdziwił, lecz po chwili odpowiedział - Dobrze, chodźmy, ale ostrzegam, że bardzo Cię zaskoczę - i ruszyli w kierunku stoiska w roślinami doniczkowymi, czego Louis kompletnie się nie spodziewał - Zobacz, Louis - Harry wskazał na dwie wyższe od niego samego palmy - One idą ze mną do domu i Ty prawdopodobnie również, gdyż mam do Ciebie wielką prośbę - oświadczył nakręcony Harry - Harry, naprawdę? - zaśmiał się głośno Louis, i Harry mógł przysiąc, że był to najsłodszy i najpiękniejszy śmiech, jaki kiedykolwiek słyszał, poza śmiechem Michaela, oczywiście - Ależ, ja mówię poważnie - odpowiedział przez śmiech Harry - Chcę je kupić, Lou - Louis był zaskoczony, w jaki sposób nazwał go Harry. Pierwszy raz ktokolwiek go tak nazwał. Było mu dziwnie ciepło na sercu. Nigdy nie czuł się w ten sposób. Podobało mu się to - To jak? Ja biorę palmy, Ty wsadź swój koszyk do mojego wózka, ja płacę za twoje zakupy, je będę niósł wszystkie torby, Ty pod pachy weźmiesz te damy i pójdziemy do mnie, a potem odprowadzę Cię do domu, zgoda? - Harry stanowczym tonem ogłosił swój plan na najbliższe kilka minut i czuł, że Louis się zgodzi. Było po nim widać, że lubi dyscyplinę, w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu - Harry, ależ, absolutnie, nie będziesz za mnie płacił, no co Ty - zaprzeczył prawie stanowczo Louis - Oczywiście, pomogę zanieść Ci palmy, ale płacę za siebie, naprawdę - sprzeczał się, ale Harry nawet go nie słuchał, tylko wystawiał duże doniczki z palmami - Louis, powiedziałem, co zrobimy i proszę, nie kłóć się ze mną - powiedział stanowczym tonem i stanął tak blisko niego, że czubki ich butów się stykały i spojrzał na niego z góry, gdyż był o głowę od niego wyższy - Ale Ha... - zaczął Louis - Nie ma żadnego ale, Louis, proszę - Harry przerwał mu i spojrzał głęboko w oczy - Jasne? - spytał kontrolnie - Tak, jasne - odpowiedział poddany Louis, lecz uśmiechnął się, co Harry mu zawtórował - To chodź, idziemy, pchaj wózek a ja biorę te badyle - pokierował Harry i oboje prychnęli śmiechem. Podeszli do kasy i wypakowali wszystkie produkty na taśmę, oddzielając jednak, które były czyje. Kasjerka liczyła produkty, Harry odbierał, a Louis pakował do toreb. Podczas tego procesu uśmiechali się do siebie. Po spakowaniu zakupów, podzieleniu się rolami, kto co niesie, wyszli ze sklepu i pokierowali się w stronę domu Harry'ego. Harry niósł trzy ciężkie torby, a Louis dwie duże donice z o połowę wyższymi od niego palmami, co wyglądało dosyć zabawnie, z perspektywy Harry'ego, a już na pewno z perspektywy przechodniów. W czasie tej kilkuminutowej trasy ze sklepu do domu rozmawiali, opowiadali historie i kawały. Zachowywali się, jakby znali się, co najmniej kilka lat. Harry omal nie potknął się o własną nogę, gdy byli już prawie pod jego domem. Louis wybuchł śmiechem, co Harry wstrzymywał, lecz sam po chwili śmiał się głośno. Przez całą drogę uśmiech królował na ich oświetlonych słońcem twarzach. Gdy w końcu dotarli pod budynek Harry westchnął - Nareszcie... - po czym weszli do środka i pokierowali się do windy. Palmy ledwo mieściły się do windy, co bawiło Louis'a - Trzy drapacze chmur w jednej windzie - zażartował szatyn, na co Harry prychnął - Ty nie bądź taki śmieszny, śmieszku - powiedział powstrzymując śmiech, na co Louis wytknął mu język i oboje się zaśmiali. Jechali przez dłuższą chwilę, więc oboje mieli czas na pomyślenie o wszystkim, co stało się do tamtego momentu. Oboje odczuwali to dziwne uczucie w brzuchu, gdy patrzyli sobie w oczy, gdy słyszeli nawzajem swoje głosy, gdy słyszeli swoje śmiechy, gdy jeden ukradkiem patrzył na drugiego. Louis wiedział, że to Harry jest typem bardziej stanowczego, dominującego i dumnego faceta. Jednak Louis wcale nie czuł się gorszy, przeciwnie, również czuł się stanowczy, wygadany i czasem pyskaty, jednak nie w takim stopniu, jak Harry. Z czasem oboje wykryli u siebie te cechy. Ich relacja coraz bardziej im się podobała. Gdy dojechali na piętro Harry'ego Louis westchnął - Pięćdziesiąte piętro, kurczę blade, i Ty tak codziennie? - zapytał lekko zdziwiony szatyn - Ano, jak widać, Lou, jak widać - Harry znów użył zdrobnienia od jego imienia, co Louis doskonale wychwycił, lecz Harry zdawał się tego nie kontrolować. Louis ponownie się uśmiechnął i zagryzł wargę - Chodź, idziemy - pokierował Harry, po czym wypakowali się z windy z całym ładunkiem, podeszli do drzwi, które po chwili brunet otworzył, ukazując Louis'owi piękne wnętrze korytarza prowadzącego do rozległego salonu. To był tylko widok przez drzwi, a wszystko było widać, jak dłoni - Zapraszam, Louis - gestem ręki zaprosił go do środka. Louis wszedł, odstawił palmy na podłogę i nie mógł wyjść z podziwu, w jakim pałacu się znalazł. Harry zamknął za sobą drzwi - Śmiało, Lou, wejdź, rozgość się, przygotuję Nam herbaty, co Ty na to? - minął go Harry i z torbami pokierował się do kuchni, a Louis odruchowo podążył za nim - Nie wiem, Harry. Nie chcę się narzucać - Louis stanął skrępowany na progu kuchni - Ależ, jakie "narzucać", Louis? Zapraszam Cię, chcę spędzić z Tobą czas, poza tym i Ty, i ja nie mamy nic innego do roboty. Przecież możemy posiedzieć, pogadać, czy porobić cokolwiek innego - powiedział Harry odstawiwszy torby z zakupami - Siadaj, Lou, proszę - zaproponował brunet i Louis usiadł przy wysepce kuchennej i westchnął - Masz naprawdę piękne mieszkanie, Harry. A, tam, mieszkanie... Prawdziwy podniebny oszklony apartament. Jest niesamowity - powiedział Louis rozglądając się dookoła - Dziękuję, Lou - odrzekł Harry odkładając zakupy do szafek i lodówki - Jesteś kochany i widzę, że masz bardzo dobry gust - oboje uśmiechnęli się na te słowa. Gdy Harry skończył rozpakowywać zakupy, nalał wody do czajnika, po czym postawił go na gazie. Harry oparł się łokciami po drugiej stronie wysepki, twarzą do Louis'a i rozmawiali jeszcze moment, aż woda się zagotowała. Brunet wyciągnął z szafki dwa kubki i wrzucił do obydwu torebki z herbatą - Yorkshire? - wzdrygnął Louis - Tak, a co? - zareagował Harry - To moja ulubiona - rzekł szatyn - O, doprawdy? Moja też - przytaknął Louis'owi, na co oboje się uśmiechnęli - Coraz więcej rzeczy Nas łączy, Harry, widzisz? - zauważył szatyn - Widzę, widzę, i mam ogromną nadzieję, że jest ich wiele, wiele więcej - powiedział Harry zalewając herbatę - Tak, ja też - potwierdził Louis - Zostajemy w kuchni, czy przejdziemy do salonu? Tam jest wygodniej - zaproponował brunet trzymając w obu dłoniach kubki z gorącym naparem - Tam, gdzie Tobie jest wygodnie, Harry - Louis znów stawał się ugodowy i bezproblemowy, ale Harry skutecznie odzwyczajał go od tego - Nie, Louis, jesteś moim gościem i to Tobie musi być wygodnie. Dobro gościa jest dla mnie najważniejsze - wyjaśnił Harry - No, tak, w końcu jesteś restauratorem, wszystko jasne. Więc, dobrze, chodźmy do salonu - poddał się Louis i z uśmiechem poszedł w stronę kanapy, a Harry za nim. Lecz zanim Louis usiadł na sofie, spostrzegł, poza Harry'm, najwspanialszy widok w najbliższym otoczeniu. Podszedł do wielkiego okna z widokiem na absolutnie piękną panoramę Manhattanu. Małymi dłońmi dotknął szyby i z wielkimi oczami, oraz szerokim, zdziwionym uśmiechem obserwował każdy szczegół tego pejzażu. Harry zauważywszy to odstawił naczynia na stolik kawowy, podszedł do Louis'a i stanął obok niego, i niemalże stykali się ramionami - Podoba Ci się, Lou? - zapytał czule, patrząc to za okno, to na nieziemsko piękny profil nieziemsko pięknej twarzy Louis'a oświetlony dziennym światłem wbijającym się do wnętrza - This Is It... - wyszeptał Louis i kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze, a Harry na wypowiedziane przez szatyna słowa niemal zdębiał. W ustach Louis'a brzmiało to tak pięknie, powiedziane szeptem, ze słyszalnym w głosie uśmiechem i z niesamowitą pasją. Harry czuł w tamtej chwili, że się rozpływa, jednak ogarnął to uczucie i przytaknął mu - Prawda, Lou... This Is It - brunet przeczesał włosy i spojrzał na szatyna, a ich spojrzenia się spotkały - Zazdroszczę Ci tego widoku, Harry. Naprawdę. To, co teraz widzę, jest najpiękniejszym, co w życiu widziałem - Louis uświadamiając sobie, co powiedział na kogo patrząc spuścił powoli wzrok, a przydługa grzywka opadła na jego oczy i przygryzł lekko dolną wargę - Dziękuję, Lou, chodź, usiądźmy, bo herbata wystygnie - zasugerował Harry, po czym odeszli od okna i zasiedli na kanapie. Siedzieli, rozmawiali, opowiadali sobie różne historie i upijali po łyku ze swoich kubków. Louis spędził w domu Harry'ego kilka dobrych godzin. Spędzili je na rozmawianiu, oglądaniu nadawanych przez telewizję filmów i na tym, co robią spotykający się ze sobą świeżo upieczeni znajomi. Było około trzynastej trzydzieści, gdy Louis postanowił iść do domu. Byli akurat w kuchni. Harry robił niewielkie porządki, a Louis siedział przy wysepce i sączył ze szklanki sok, który dał mu gospodarz. Atmosfera była bardzo luźna. Zachowywali się, jakby znali się już kilka dobrych lat. Oboje wewnętrznie i zewnętrznie cieszyli się z takiego dłuższego i bardziej osobistego spotkania, niż to ostatnie - Wiesz co, Harry? - rzekł Louis, gdy wypił ostatni łyk soku i odstawił szklankę - Tak? - brunet odwrócił wzrok od wycierania zlewu - Myślę, że będę już uciekał. Troszkę tu u Ciebie siedzę, jest bardzo miło i nigdy nie czułem się tak dobrze, będąc u kogoś w domu, ale muszę też posiedzieć u siebie - oznajmił spokojnym głosem Louis, po czym wstał ze stołka barowego, podciągnął czarne rurki, poprawił koszulkę i przeczesał przydługie włosy - Ooo, naprawdę? Już idziesz? - brunet zasmucił się lekko, ale przecież nie mógł zatrzymać Louis'a siłą u siebie w mieszkaniu, choć szczerze powiedziawszy, w głębi serca chyba bardzo chciał to zrobić - Tak, wiem, że chciałbyś, żebym został, ale nie mogę przecież siedzieć Ci na głowie, prawda? - Louis ubrał twarz w szelmowski uśmiech, bo zamierzał tak dobrać ostatnie słowa, aby brzmiały dwuznacznie, co na pewno zauważył Harry, gdyż szatyn zauważył błyski w jego oczach i niemal niewidocznie przygryzioną dolną wargę - Racja, Louis, masz rację. Odprowadzę Cię, zgodnie z umową - Harry wytarł ręce w ręcznik kuchenny i również podciągnął spodnie, oraz poprawił rękawy koszuli - Okej, chodźmy - zatwierdził szatyn - O! Louis, będę miał do Ciebie prośbę. Podasz mi swój numer? - zapytał pewnie brunet - Jasne, podaj tylko kawałek papieru i długopis - Louis zgodził się z uśmiechem - Nie trzeba, zapisz mi w telefonie - powiedział Harry, po czym wyjął telefon z kieszeni, odblokował i podał Louis'owi, który po chwili wbił numer i zwrócił urządzenie Harry'emu - Dzięki. To co, idziemy? - zasugerował brunet, a Louis z uśmiechem skinął głową. Harry cofnął się jeszcze do kuchni po torbę zakupami Louis'a, po czym ostatecznie poszedł do korytarza, by wzuć buty. Gdy Harry był już uszykowany, a Louis dopiero wsuwał na stopy swoje czarne Vansy, nie mógł nie spojrzeć z góry na niezwykle krągły, jak na męski, tyłek szatyna. Nie mógł powiedzieć, że nie miał kosmatych myśli o klapsach i innych rzeczach, gdyż skłamałby. Z myślenia tego niegrzecznego wyrwały go koty, które nagle, ni stąd, ni zowąd, przebiegły przez salon, co zdziwiło Harry'ego, a o wiele bardziej Louis'a. Oboje wzdrygnęli - Harry! Nie mówiłeś, że masz koty - powiedział uradowany szatyn - Uwielbiam koty - od razu się wyprostował i zrobił w ich stronę krok do przodu - Jakie śliczne, niesamowite - kucnął przy nich, a one podeszły do niego i zaczęły obwąchiwać jego niewielką dłoń, na co Harry nie mógł się nie rozczulić i nie uśmiechnąć - Jak mają na imię? - zapytał Louis głaszcząc ich delikatnie obiema rękami - Ten biały to Flip, a ten czarny to Flap - odpowiedział Harry podchodząc i również przy nich kucając - Flip i Flap? - uśmiechnął się zaskoczony szatyn - Tak, właśnie - uśmiechnął się Harry - Niesamowicie oryginalnie. Tylko Ty mogłeś dać kotom takie imiona. Jesteś niesamowity - chwalił Louis głaszcząc koty, które już ocierały się o niego - Ale mi słodzisz, Louis, uważaj, bo się zarumienię - uśmiechnął się brunet przeczesując włosy - Słodzę, bo Cię lubię, stary - powiedział, po czym wstał na nogi, a za nim Harry - Nie spodziewałbym się tego, naprawdę. My już mamy wychodzić, a tu taka niespodzianka. Cały czas mnie zaskakujesz, Harry - stwierdził Louis podchodząc do drzwi - Niepierwszy i nieostatni raz, Louis - stwierdził brunet nieskromnie chwytając torbę z jego zakupami, po czym szatyn ostatni raz się odwrócił - Do zobaczenia niedługo, kociaki! - rzucił im na pożegnanie, na co Harry uśmiechnął się szeroko, a Louis wyszedł z mieszkania, a tamten kroczył za nim, po czym przekręcił zamek w drzwiach i poszli do windy - O, Harry, zobacz, winda jest, nie musimy czekać - stwierdził Louis podchodząc do drzwi - To świetnie, wskakuj - szatyn wszedł do kabiny, a za nim Harry. Jechali na parter krótką chwilę, po czym wysiedli i wyszli z budynku, i od razu pokierowali się w stronę domu Louis'a. Kilka minut drogi powrotnej spędzili na rozmowie o, tak naprawdę, niczym konkretnym. Mówili o pogodzie, o ludziach, którzy ich mijali, o samochody, które ich mijały. Były godziny szczytu, więc miasto żyły w pełni. Łatwo było się zgubić w tym tłumie, więc Louis szedł bardzo blisko Harry'ego, niemalże wtuleni w siebie. Gdy dotarli na miejsce, Louis był bardzo zmęczony. Marzył tylko o tym, aby walnąć się na kanapę i głęboko odetchnąć - Dziękuję Ci, Louis - brunet uśmiechnął się i wręczył szatynowi jego torbę - To był wspaniały dzień - kontynuował uśmiech i głębokie spoglądanie w oczy Louis'a - Ja też dziękuję, Harry. To był jeden z moich najlepszych dni - na te słowa Harry ukłonił się, po czym powiedział - To co, widzimy się jutro? - zapytał z wielką nadzieją - Jasne, pewnie. O której? - zapytał kontrolnie szatyn - Dla Ciebie zawsze znajdę czas. Spotkamy się, o której Ty będziesz mógł - Harry był prawdziwym gentlemanem - Dobrze, Harry, zadzwonię. Dziękuję Ci jeszcze raz. Do jutra! - rzucił na pożegnanie, po czym wbiegł na schody w stronę drzwi do kamienicy. Stanął jeszcze przed nimi i zwrócił się w kierunku Harry'ego, który wciąż stał na dole i przesłał mu buziaka, po czym pomachał, na co brunet uśmiechnął się i uczynił to samo - Do jutra, Lou! - powiedział z dołu Harry - Do jutra, Harry! - odpowiedział mu szatyn, po czym zniknął za drzwiami. Harry przeczesał włosy i wolnym krokiem ruszył w stronę domu. Szedł wolno, rozglądając się po mieście. Myślał o całym tym przepięknym dniu i mógł śmiało stwierdzić, że lubi Louis'a. A nawet lubi trochę bardziej, ale Harry nie umiał tego nazwać. Kilka minut drogi zeszło mu na myślenia i układania sobie wszystkiego w głowie. Wszedł żwawo do budynku, a potem do windy, o dziwo winda została na parterze, widocznie nikt z niej nie korzystał. Pojechał na górę, doczłapał się do mieszkania, otworzył drzwi, zrzucił z nóg buty i wpełzł do salonu rzucając się na kanapę, po czym odetchnął, ale po chwili uśmiechnął się najszerzej, jak tylko potrafił. Niemal cały dzień spędził z Louis'em. Był to prawdopodobnie najlepszy dzień w jego życiu. Gdyby tylko wiedział, że Louis robił dokładnie to samo, co on robił w tamtej chwili, a Louis wiedział to samo o Harry'm to możliwe, że oboje popłakaliby się ze szczęścia. Oboje bowiem leżeli na swoich kanapach i rozmyślali o całym dniu, o przyszłych dniach, a przede wszystkim o sobie nawzajem.
§
Przed Wami ósmy rozdział po ponad miesięcznej przerwie, za którą szczerze Was przepraszam. Ale zapewne zrozumiecie niedostatek czasu i to, że ciągle jest coś do roboty, i to, że nie ma nawet chwili, aby napisać kilka zdań, gdyż szybko płynący czas i ciągle zajęta głowa z zimną krwią zabija wenę. Ten rozdział jest najdłuższym, jak do tej pory, gdyż ma grubo ponad cztery tysiące słów, ale sądzę, że należy się Wam. Czekaliście ponad miesiąc, więc to oczywiste. Mnie on osobiście bardzo się podoba. Dużo się dzieje, dzieje się to, co chcę i rozwija tak, jak chcę. Ale, jak zawsze, ocenę pozostawiam Wam.
W miarę możliwości postaram się, aby kolejny rozdział pojawił się w najbliższych dniach, a nie za kolejny miesiąc.
Dziękuję!
It's All For L-O-V-E!
A.J.J.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro