Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chapter II.

Otworzył oczy, po czym podszedł do szafki na buty i wyciągnął z niej czarne botki. Wsunął je na stopy i od razu był wyższy o pięć centymetrów. Wyszedł z korytarza i poszedł sprawdzić mieszkanie.

Kociaki wodę mają? Mają. - powiedział wchodząc do kuchni i spoglądając w miejsce, gdzie stały kocie miski - W kuchni wszystko jest na swoim miejscu. W porządku - powiedział pod nosem gdy wchodził do salonu, gdzie spotkał nikogo innego, jak Flip'a i Flap'a - Dobrze, z Wami też jakby jest w porządku. Kuwetę macie czystą, jedzenie, wodę również, więc ja wychodzę - oznajmił biorąc z komody stojącej obok telewizora portfel, klucze od samochodu i od mieszkania, oraz telefon. Wszedł do korytarza i wyciągnął z szafy czarną marynarkę, w której kieszonce od poszetki, były czarne pilotki. Zarzucił ją na siebie, podciągnął kitkę i wsunął na nos owe, czarne okulary. Spojrzał na siebie w lustrze i dumnie uśmiechnął się na widok kitki, okularów i tych magicznych, dwóch kosmyków.

Wyszedł z mieszkania i zamknął drzwi. Upewnił się tego dwa razy. Jego obcasy stukały o marmurową posadzkę, gdy szedł do windy. Czekał na nią niedługą chwilę. Widocznie była kilka pięter niżej. Wszedł, a drzwi zasunęły się za nim. Wybrał parter i zaczął zjeżdżać w dół. To pięćdziesiąte piętro, więc trwało to dłuższą chwilę. Jednak, gdy już trafił na parter, odetchnął.

Wyszedł z budynku i już na schodach uderzyły go promienie słońca oraz lekki powiew porannego wiatru. Godziny poranne nastały, więc Manhattan żył już pełnią życia. Miasto to, taki ma urok. Nikt nikogo, nie zna, nie poznaje, każdy jest anonimowy i jest tylko okruchem w tej wielkiej podniebnej metropolii. Podszedł do samochodu, a był nim sam, kruczoczarny i lśniący w słońcu Cadillac Series 62, oryginał z 1953 roku, z którego Harry był dumny ponad życie. Wsiadł do niego i odpalił silnik, którego dźwiękiem delektował się przez moment.

Brrrrrummm - przedrzeźnił samochód, po czym uśmiechnął się.

Nacisnął powoli pedał gazu i dołączył do, sporego już, ruchu ulicznego. Jechał powoli delektując się jazdą tym cudem. Musiał od rana pojawić się w swojej restauracji naprzeciwko Empire State Building. Była to jedna z najbardziej luksusowych restauracji z całych Stanach. Mimo, że restauracja wydawała się droga, to miała żelazną zasadę zapoczątkowaną przez samego Harry'ego - restauracja za darmo karmiła głodnych i bezdomnych mieszkańców Nowego Jorku, a oni sami nazywali go "człowiekiem miłosierdzia i chodzącym po świecie dobrem" Wiedział, że to zbyt wielkie słowa, ale on dziękował im, a oni jemu. Rozmyślał o tym podczas drogi i uśmiechnął się smutno.

Gdy dojechał pod lokal nacisnął klakson jeden raz. Zawsze tak robił, by oznajmić, że "Szef" przyjechał.

Oho.. - Zayn spojrzał przez frontowe okna stojąc za barem - Szef przyjechał - oznajmił uśmiechając się podczas, gdy polerował szklankę.

A to nie za wcześnie? - stwierdził Liam wracając z pustą tacą od stolika jednych z gości.

Może i za wcześnie, ale znasz Har... Ej! - przytaknął Zayn, gdy nagle Liam złapał go na pośladek - Niewyżyty szympansie, poczekaj do końca zmiany - powiedział Zayn przez śmiech - Dobrze, mój Ty hot arabku - posłał mu całusa w powietrzu i wszedł do kuchni, gdy w tej samej chwili do lokalu wszedł Harry.

Dzień dobry, Państwu. Smacznego - przywitał się ze wszystkimi gośćmi i pozdrowił ich.

Dzień dobry, Szefie - przywitał się z uśmiechem Zayn - Dzień dobry, Zayn - przywitał się i usiadł na jednym z barowych krzeseł - Jak dziś mija dzień? - zapytał z serdecznością w głosie i rozejrzał się po lokalu uśmiechając się do gości - Dzisiejszy ranek jest naprawdę obrotny, Szefie - odparł stawiając szklanki na regale za sobą - Dobrze, widzę, że Tobie idzie, jak zawsze, świetnie, ale teraz idę zajrzeć do kuchni i zmykam do domu - oznajmił i wstał, po czym minął bar i wszedł do kuchni.

Dzień dobry, moi drodzy - przywitał się z uśmiechem i posłał im znak pokoju - Co słychać na kuchni? - zapytał rozglądając się po garnkach i zaglądając do piekarników - O, widzę, że Luke, robisz dziś gulasz z dzika - zajrzał i wciągnął cudowny zapach do nozdrzy - Świetnie, tylko pamiętaj, że dzika nie wolno przesolić, bo tylko ja znam sposób, aby go uratować w takiej sytuacji. Ufam Ci - pouczył go, co często robi wobec swoich kucharzy, lecz oni uznają to za dobre rady i sposoby na ominięcie problemów - Wiem, Szefie, wiem. Widziałem, jak Szef to robi - odpowiedział mu z uśmiechem doglądając potrawy - To dobrze, ufam Wam wszystkim. Wszyscy, widzę, świetnie sobie radzą, więc nie będę Wam przeszkadzał. Pójdę już - rozejrzał się ostatni raz po kuchni i posłał wszystkim szczery uśmiech, po czym posłał im ponownie znak pokoju i wyszedł z kuchni.

Dobrze, Zayn, ja już się zbieram - powiedział mijając bar i jego samego, który właśnie mieszał mrożoną kawę dla nowego klienta - Dzień dobry, Panu. Smacznego i miłej wizyty - przywitał się z klientem i pozdrowił go, po czym chwytając za klamkę rzucił na koniec - Trzymajcie się, do widzenia - po czym wyszedł z lokalu.

Wychodząc obejrzał front swojej restauracji i dojrzał różane krzewy, które rosły przed nią, urwał kilka zżółkłych listków i odłamał uschnięte gałązki, po czym wyrzucił je do kosza. Po chwili wsiadł do samochodu - Dobrze, to teraz do domu - westchnął do siebie, po czym odpalił silnik - Brrrrummm - ponownie przedrzeźnił dźwięk silnika swojego Cadillaca, po czym zaśmiał się - To nigdy mi się nie znudzi - powiedział do siebie, po czym powoli odjechał w stronę domu podziwiając miasto po drodze.


 §

 

Przed Wami rozdział drugi. Mam nadzieję, że się spodoba. Wiem, że jest mało owocny i nudny, ale trzeci zacznie powoli rozkręcać całą akcję. Cierpliwości! (:

Dziękuję.

It's All For L-O-V-E!

A.J.J.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro