Chapter I.
Harry wstał tego dnia dosyć wcześnie. Było kilka minut po godzinie siódmej. Zaraz po przebudzeniu wyciągnął ręce, aby się przeciągnąć i ułożył je pod głową, po czym westchnął lekko. Obrócił głowę w prawo i spojrzał przez wielkie okno, które było na całej ścianie, na jeden z najpiękniejszych pejzaży, jakie widział. Manhattan o świcie. Delikatna mgła spoczywała na ulicach, słychać było klaksony samochodów, oraz syreny odpływających i przypływających statków. To miasto napawało Harry'ego energią i optymizmem każdego kolejnego ranka.
Zsunął z siebie czarną, satynową kołdrę i powoli wstał z wielkiego łóżka. Podszedł do ogromnego okna i spojrzał po raz kolejny. Tym razem spojrzał w niebo widząc powoli płynące po niebie białe obłoki, a zaraz pod nimi wierzchołki budynków, które dosłownie się z nimi stykały. Spojrzał również dół, tam, gdzie miasto żyło najintensywniej. Poprawił potargane po śnie loki i westchnął lekko ostatni raz, gdy usłyszał burczenie w brzuchu.
This Is It... - wyszeptał do siebie i mimowolnie się uśmiechnął.
Skierował się do kuchni na dolnym piętrze swojego dwupiętrowego apartamentu na 50 piętrze jednego z drapaczy chmur tego miasta. Był dumny z tego mieszkania. W jego upiększanie i doprowadzanie do artystycznej perfekcji oddawał się codziennie i całkowicie.
Schodząc po schodach z czarnego szkła, na którym były ręcznie, przez niego, malowane krwistoczerwone róże, które wyglądały jak trójwymiarowe napotkał wzrokiem swoje dwa koty, które zadomowiły się na dużej, czerwonej, skórzanej kanapie. Byli nimi: Flip, bardzo puchaty, śnieżnobiały, można powiedzieć, że dachowiec. Ten miał błękitne, niczym niebo, oczy. Drugim natomiast był Flap: również bardzo puchaty, jednak kruczoczarny i również dachowiec. Ten natomiast oczu barwę miał szmaragdów, niczym sam właściciel.
Dzień dobry, Flip i Flap! Co słychać na planie? - przywitał się ze swoimi futrzanymi współlokatorami i uśmiechnął się do nich, na co one tylko się obejrzał i wróciły do swoich, nieokreślonych zajęć, na co Harry tylko pokręcił głową, lecz z uśmiechem, po czym ostatecznie pokierował się do kuchni.
Otworzył lodówkę oraz zamrażarkę i od razu wpadł na pomysł, czym będzie śniadanie. Był w końcu właścicielem wielu restauracji oraz świetnym kucharzem. Wyjął zatem trzy jaja i paczkę mrożonych warzyw. Omlet z warzywami w sosie sojowym był strzałem w dziesiątkę.
Harry wyjął z szuflady szafki kuchennej wok, oraz płaską patelnię, po czym postawił je na kuchence i włączył grzanie, po czym wrzucił na jedną i drugą odrobinę masła. Rozbił jaja do miski i rozkłócił je dodając pieprz i świeże listki bazylii z doniczki, którą miał na parapecie. Ziołowy ogródek w kuchni był kolejnym świetnym pomysłem. Roztrzepane jaja wlał na patelnię, a po chwili było czuć cudowny zapach pieprzu, ściętych jaj i bazylii. Otworzył paczkę z warzywami i wrzucił na wok. W około dziesięć minut śniadanie było gotowe. Nałożył je na talerz z perfekcją i gracją godną szefa kuchni i poszedł zasiąść do stołu w jadalni połączonej z salonem.
Chwycił pilot od telewizora, który leżał na stole obok wazonu ze świeżo ciętymi, żółtymi tulipanami, po czym włączył telewizor i wybrał stację informacyjną.
Nagle koty, zanęcone zapachem śniadania, zeszły z kanapy i usiadły przy stole na przeciwko Harry'ego. Flip na jednym krześle, a Flap na drugim i wpatrywały się tymi cudownymi oczami we właściciela. Cała sytuacja bardzo rozbawiła Harry'ego.
Uwielbiam was, wiedzcie to! - powiedział do nich zaczynając konsumować śniadanie, a koty tylko wpatrywały się w jego talerz, na co zrobił do nich zeza, po czym uśmiechnął się.
Oglądał telewizję śniadaniową jeszcze dłuższą chwilę po skończonym, własnym śniadaniu. Spojrzał na czas na ekranie i ujrzał dziewiątą czterdzieści dwa, po czym przeciągnął się lekko i wstał z kanapy i udał się do łazienki na dolnym piętrze. Tam wziął letni prysznic, ogolił się, rozczesał umyte włosy i umył zęby. Ubrał biały, satynowy szlafrok i wyszedł z łazienki kierując się do garderoby, która była w korytarzu. Ubrał świeże, czarno-czerwone bokserki, czarne skarpetki, na nogi naciągnął czarne rurki, a tors odział w białą koszulkę w dekoltem w serek. Przejrzał się w lustrze i zauważył, że jego włosy już wyschły i zakręciły się, jak nigdy dotąd. Związał je w kitkę czarną gumką, którą miał na nadgarstku.
Dwa kręcone kosmyki opadły mu na twarz, na co zamknął oczy i uśmiechnął się lekko do siebie.
Poczuł się jak On...
§
Mam nadzieję, że prolog, jak i pierwszy rozdział zachęcił Was do dalszej lektury.
Dziękuję.
It's All For L-O-V-E!
A.J.J. x.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro