Rozdział 3
Słysząc świergot ptaków i czując ból w każdej części ciała, otworzyłem oczy, a blask słońca natychmiast mnie oślepił. Przetarłem je i rozejrzałem się.
Znajdowałem się w niewielkim pokoju z dużą ilością różnych szafek i regałów, na których były poukładane równo stare księgi. Naprzeciwko łóżka, w którym leżałem znajdowało się wielkie, dębowe biurko zawalone porozrzucanymi papierami i różnymi dokumentami.
Obawiając się o to, co się teraz ze mną stanie postanowiłem natychmiast opuścić miejsce swojego aktualnego pobytu. Wstając, prawie od razu pożałowałem swojej decyzji, gdyż obolałe ciało dało o sobie we znaki, a ja upadłem na skrzypiącą podłogę. Po chwili usłyszałem ciężkie kroki dobiegające zza drzwi. Z wielkim wysiłkiem wspiąłem się z powrotem na łóżko i szczelnie okryłem kołdrą. Próbowałem zlokalizować jakiś dźwięk sygnalizujący, że ktoś jest w pomieszczeniu, jednak odpowiedziała mi tylko głucha cisza. W momencie, kiedy chciałem rozejrzeć się dyskretnie po komnacie, pierzyna siłą została ze mnie zdarta.
- Cieszy mnie fakt, że możesz się ruszać, ale na twoim miejscu oszczędzałbym siły. - słysząc to od wysokiego bruneta w długim, białym fartuchu i powagą w głosie przeszły mnie ciarki.
Próbowałem podnieść się do siadu, aby coś powiedzieć, lecz stojący przede mną mężczyzna mnie uprzedził.
- Przez przemęczenie organizmu zemdlałeś w drodze do zamku i zostałeś przeniesiony do skrzydła medycznego, a ja mam na imię Steve i jestem twoim lekarzem. - nie ukrywałem zaskoczenia, kiedy wypowiedział te słowa, ponieważ w mojej wiosce chodziło wiele pogłosek na temat okrucieństw jakie miały miejsce w posiadłości księcia Evana.
Dziękowałem w myślach niebiosom, że jeszcze żyję i prosiłem, aby tak zostało, gdy odprowadzałem Steve'a wzrokiem. Spoglądałem na niego z ciekawością jak wypełnia jakieś papiery do czasu, gdy ktoś zapukał do drzwi. Kiedy lekarz udzielił pozwolenia na wejście, w drzwiach stanęła panienka w długiej do ziemi sukni przewiązana w pasie białym fartuszkiem. Kiedy podała mi tacę z jedzeniem zrozumiałem, iż to była jedna ze służek.
U mnie w domu dostawałem posiłek tylko raz dziennie, wszystko przez to kim byłem. Nie będąc przyzwyczajony do jedzenia, prawie nie tknąłem przygotowanego posiłku, po czym oddałem tackę z jedzeniem i cicho podziękowałem. Gdy tylko służąca wyszła z komnaty, weszło dwóch dobrze zbudowanych, uzbrojonych mężczyzn.
- Mamy rozkaz od księcia, aby przyprowadzić przybysza do sali tronowej - ton głosu wyższego z nich był niski i stanowczy, a twarz wyrażała tylko lojalność względem swojego władcy.
Drugi zaś podszedł do mnie, rozkazał mi wstać, a kiedy zaczął zakładać mi żelazne okowy, odezwał się głos mojego opiekuna.
- Również dostałem rozkaz od Pana, aby dobrze się nim zaopiekować, dlatego proszę was abyście wyszli, bo Jego Wysokość raczej nie będzie rad kiedy zobaczy to małe, blade coś w takim stanie. Pozwólcie, że jeszcze chwile się nim zajmę zanim oddam go w wasze ręce. - brunet wypowiedział to stanowczym tonem, na co gwardziści pokiwali głowami na zgodę i wyszli.
Medyk zerkając w moją stronę zawołał jedną z pokojówek, po czym nakazał jej przynieść ubrania dla mnie. Kiedy wróciła kilka chwil później, nie była sama. Towarzyszył jej wysoki jegomość o blond włosach spiętych w kucyk, który zajął się stylizacją moich własnych kłaków.
W międzyczasie dziewczyna ubrała mnie w czarne spodnie i czerwoną, zbyt luźną tunikę, która została przewiązana czarnym, materiałowym pasem, aby zbytnio nie spadała. Kiedy służący zakończyli swoją pracę nade mną w milczeniu skłonili się i wyszli.
- Zaraz przyjdą po ciebie strażnicy. Kiedy spałeś podałem ci silne leki tłumiące twój zapach, więc nie musisz się przejmować, że ktoś zorientuje się, że masz ruję, ale i tak będziesz musiał być bardzo ostrożny. Teraz słuchaj uważnie: nie wolno ci się przy następcy tronu odzywać niepytany; czekaj, aż Pan skończy mówić, a kiedy przyjdzie twoja kolej głosu odpowiadaj głośno i wyraźnie z podniesioną głową, aby mógł cię zrozumieć oraz nie wykonuj żadnych niepotrzebnych działań, które mogłyby go sprowokować. Jeśli posłuchasz moich rad, może wyjdziesz żywy z tego spotkania. - zamarłem, kiedy Steve skończył swoje przemówienie.
Wkrótce do komnaty wrócili gwardziści i przypięli mi do kajdan łańcuch, za który prowadzili mnie niczym psa. Wychodząc z pokoju widziałem tylko jak mój opiekun odprowadza mnie wzrokiem.
~~~~
Szedłem w milczeniu przez ciemne korytarze przystrojone tylko dywanami jednego koloru i pochodniami oświetlającymi przejście. Zamek wydawał się przerażający do czasu, kiedy nie wkroczyliśmy do Skrzydła Królewskiego. Przez bogato zdobione wykładziny i ogromne okna, korytarze wydawały się bardzo szerokie i przestronne, a blask słońca padający na pozłacane ściany ukazywał bogactwo rodziny królewskiej. Kiedy dotarliśmy do ogromnej, żelaznej bramy zatrzymał nas wartownik, który kazał się wylegitymować, a moje serce przyspieszyło, bo wiedziałem, że tuż za nią kończy się mój spacer.
Po przekroczeniu bramy ukazał mi się spory tłum arystokracji. Zgromadziły się tam same alfy i bety szepczące między sobą, a ich wzrok był skierowany na mnie. Zapewne dzisiaj to ja byłem główną atrakcją. Nie lubiłem być w centrum uwagi, więc natychmiast spuściłem głowę, a na moje policzki wpełzł rumieniec zawstydzenia. Nagle poczułem silne szarpnięcie łańcuchem, po czym upadłem na kolana, słysząc za sobą śmiech tłumu, który zaraz natychmiastowo ucichł i rozległ się niebezpieczny, niski głos mówiący spokojnym tonem.
- Kim jesteś? Co robiłeś w moich lasach? - gdy usłyszałem głos księcia Evana, mimowolnie zadrżałem.
Jednak coś wewnątrz mnie się poruszyło i poczułem, że mogę mu spojrzeć w oczy. Pod wpływem chwili i przypływu odwagi podniosłem wzrok na jego twarz. Kiedy to zrobiłem nie byłem w stanie nic z siebie wydusić, a mój wewnętrzny wilk zawył. Był naprawdę przystojny; gdy próbowałem się podnieść, aby odpowiedzieć znów zostałem szarpnięty za łańcuchy i znowu upadłem z jękiem na posadzkę.
- Czy wydałem ci jakiś rozkaz? - podchwyciłem nieco zniecierpliwione słowa księcia z nutką złości w głosie.
Zerknąłem na niego i zobaczyłem, że ten wbił gniewny wzrok w strażnika, który trzymał drugi koniec mojej smyczy, a teraz klęczał w pełni oddany swojemu panu. Nikt na sali nie był na tyle odważny, aby przerwać ciszę, jaka nastąpiła.
- Głuchy jesteś?! - tym razem monarcha podniósł głos, na co mój oprawca skulił się jeszcze bardziej i odpowiedział niemrawo „N-nie, panie", po czym nie śmiąc podnieść wzroku, usunął się na bok.
- Od ciebie także nie usłyszałem odpowiedzi. - arystokrata skupił swoją uwagę ponownie na mnie, mówiąc już spokojniejszym tonem, a gestem ręki pozwolił mi wstać.
Wykonawszy rozkaz zachwiałem się, gdy pomieszczenie zawirowało mi na chwilę przed oczami. Odetchnąłem głęboko starając się uspokoić i zacząłem mówić.
- N-nazywam s-się Allan Harvey...
**************************************
Dziękuję wszystkim za przeczytanie kolejnego rozdziału Slave, a jeśli podoba wam się nasza twórczość zachęcam do zaobserwowania profilu : WyznawcaAnanasa mój korektor <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro