Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Słysząc świergot ptaków i czując ból w każdej części ciała, otworzyłem oczy, a blask słońca natychmiast mnie oślepił. Przetarłem je i rozejrzałem się.

Znajdowałem się w niewielkim pokoju z dużą ilością różnych szafek i regałów, na których były poukładane równo stare księgi. Naprzeciwko łóżka, w którym leżałem znajdowało się wielkie, dębowe biurko zawalone porozrzucanymi papierami i różnymi dokumentami.

Obawiając się o to, co się teraz ze mną stanie postanowiłem natychmiast opuścić miejsce swojego aktualnego pobytu. Wstając, prawie od razu pożałowałem swojej decyzji, gdyż obolałe ciało dało o sobie we znaki, a ja upadłem na skrzypiącą podłogę. Po chwili usłyszałem ciężkie kroki dobiegające zza drzwi. Z wielkim wysiłkiem wspiąłem się z powrotem na łóżko i szczelnie okryłem kołdrą. Próbowałem zlokalizować jakiś dźwięk sygnalizujący, że ktoś jest w pomieszczeniu, jednak odpowiedziała mi tylko głucha cisza. W momencie, kiedy chciałem rozejrzeć się dyskretnie po komnacie, pierzyna siłą została ze mnie zdarta.

- Cieszy mnie fakt, że możesz się ruszać, ale na twoim miejscu oszczędzałbym siły. - słysząc to od wysokiego bruneta w długim, białym fartuchu i powagą w głosie przeszły mnie ciarki.

Próbowałem podnieść się do siadu, aby coś powiedzieć, lecz stojący przede mną mężczyzna mnie uprzedził.

- Przez przemęczenie organizmu zemdlałeś w drodze do zamku i zostałeś przeniesiony do skrzydła medycznego, a ja mam na imię Steve i jestem twoim lekarzem. - nie ukrywałem zaskoczenia, kiedy wypowiedział te słowa, ponieważ w mojej wiosce chodziło wiele pogłosek na temat okrucieństw jakie miały miejsce w posiadłości księcia Evana.

Dziękowałem w myślach niebiosom, że jeszcze żyję i prosiłem, aby tak zostało, gdy odprowadzałem Steve'a wzrokiem. Spoglądałem na niego z ciekawością jak wypełnia jakieś papiery do czasu, gdy ktoś zapukał do drzwi. Kiedy lekarz udzielił pozwolenia na wejście, w drzwiach stanęła panienka w długiej do ziemi sukni przewiązana w pasie białym fartuszkiem. Kiedy podała mi tacę z jedzeniem zrozumiałem, iż to była jedna ze służek.

U mnie w domu dostawałem posiłek tylko raz dziennie, wszystko przez to kim byłem. Nie będąc przyzwyczajony do jedzenia, prawie nie tknąłem przygotowanego posiłku, po czym oddałem tackę z jedzeniem i cicho podziękowałem. Gdy tylko służąca wyszła z komnaty, weszło dwóch dobrze zbudowanych, uzbrojonych mężczyzn.

- Mamy rozkaz od księcia, aby przyprowadzić przybysza do sali tronowej - ton głosu wyższego z nich był niski i stanowczy, a twarz wyrażała tylko lojalność względem swojego władcy.

Drugi zaś podszedł do mnie, rozkazał mi wstać, a kiedy zaczął zakładać mi żelazne okowy, odezwał się głos mojego opiekuna.

- Również dostałem rozkaz od Pana, aby dobrze się nim zaopiekować, dlatego proszę was abyście wyszli, bo Jego Wysokość raczej nie będzie rad kiedy zobaczy to małe, blade coś w takim stanie. Pozwólcie, że jeszcze chwile się nim zajmę zanim oddam go w wasze ręce. - brunet wypowiedział to stanowczym tonem, na co gwardziści pokiwali głowami na zgodę i wyszli.

Medyk zerkając w moją stronę zawołał jedną z pokojówek, po czym nakazał jej przynieść ubrania dla mnie. Kiedy wróciła kilka chwil później, nie była sama. Towarzyszył jej wysoki jegomość o blond włosach spiętych w kucyk, który zajął się stylizacją moich własnych kłaków.

W międzyczasie dziewczyna ubrała mnie w czarne spodnie i czerwoną, zbyt luźną tunikę, która została przewiązana czarnym, materiałowym pasem, aby zbytnio nie spadała. Kiedy służący zakończyli swoją pracę nade mną w milczeniu skłonili się i wyszli.

- Zaraz przyjdą po ciebie strażnicy. Kiedy spałeś podałem ci silne leki tłumiące twój zapach, więc nie musisz się przejmować, że ktoś zorientuje się, że masz ruję, ale i tak będziesz musiał być bardzo ostrożny. Teraz słuchaj uważnie: nie wolno ci się przy następcy tronu odzywać niepytany; czekaj, aż Pan skończy mówić, a kiedy przyjdzie twoja kolej głosu odpowiadaj głośno i wyraźnie z podniesioną głową, aby mógł cię zrozumieć oraz nie wykonuj żadnych niepotrzebnych działań, które mogłyby go sprowokować. Jeśli posłuchasz moich rad, może wyjdziesz żywy z tego spotkania. - zamarłem, kiedy Steve skończył swoje przemówienie.

Wkrótce do komnaty wrócili gwardziści i przypięli mi do kajdan łańcuch, za który prowadzili mnie niczym psa. Wychodząc z pokoju widziałem tylko jak mój opiekun odprowadza mnie wzrokiem.

~~~~

Szedłem w milczeniu przez ciemne korytarze przystrojone tylko dywanami jednego koloru i pochodniami oświetlającymi przejście. Zamek wydawał się przerażający do czasu, kiedy nie wkroczyliśmy do Skrzydła Królewskiego. Przez bogato zdobione wykładziny i ogromne okna, korytarze wydawały się bardzo szerokie i przestronne, a blask słońca padający na pozłacane ściany ukazywał bogactwo rodziny królewskiej. Kiedy dotarliśmy do ogromnej, żelaznej bramy zatrzymał nas wartownik, który kazał się wylegitymować, a moje serce przyspieszyło, bo wiedziałem, że tuż za nią kończy się mój spacer.

Po przekroczeniu bramy ukazał mi się spory tłum arystokracji. Zgromadziły się tam same alfy i bety szepczące między sobą, a ich wzrok był skierowany na mnie. Zapewne dzisiaj to ja byłem główną atrakcją. Nie lubiłem być w centrum uwagi, więc natychmiast spuściłem głowę, a na moje policzki wpełzł rumieniec zawstydzenia. Nagle poczułem silne szarpnięcie łańcuchem, po czym upadłem na kolana, słysząc za sobą śmiech tłumu, który zaraz natychmiastowo ucichł i rozległ się niebezpieczny, niski głos mówiący spokojnym tonem.

- Kim jesteś? Co robiłeś w moich lasach? - gdy usłyszałem głos księcia Evana, mimowolnie zadrżałem.

Jednak coś wewnątrz mnie się poruszyło i poczułem, że mogę mu spojrzeć w oczy. Pod wpływem chwili i przypływu odwagi podniosłem wzrok na jego twarz. Kiedy to zrobiłem nie byłem w stanie nic z siebie wydusić, a mój wewnętrzny wilk zawył. Był naprawdę przystojny; gdy próbowałem się podnieść, aby odpowiedzieć znów zostałem szarpnięty za łańcuchy i znowu upadłem z jękiem na posadzkę.

- Czy wydałem ci jakiś rozkaz? - podchwyciłem nieco zniecierpliwione słowa księcia z nutką złości w głosie.

Zerknąłem na niego i zobaczyłem, że ten wbił gniewny wzrok w strażnika, który trzymał drugi koniec mojej smyczy, a teraz klęczał w pełni oddany swojemu panu. Nikt na sali nie był na tyle odważny, aby przerwać ciszę, jaka nastąpiła.

- Głuchy jesteś?! - tym razem monarcha podniósł głos, na co mój oprawca skulił się jeszcze bardziej i odpowiedział niemrawo „N-nie, panie", po czym nie śmiąc podnieść wzroku, usunął się na bok.

- Od ciebie także nie usłyszałem odpowiedzi. - arystokrata skupił swoją uwagę ponownie na mnie, mówiąc już spokojniejszym tonem, a gestem ręki pozwolił mi wstać.

Wykonawszy rozkaz zachwiałem się, gdy pomieszczenie zawirowało mi na chwilę przed oczami. Odetchnąłem głęboko starając się uspokoić i zacząłem mówić.

- N-nazywam s-się Allan Harvey...





**************************************

Dziękuję wszystkim za przeczytanie kolejnego rozdziału Slave, a jeśli podoba wam się nasza twórczość zachęcam do zaobserwowania profilu : WyznawcaAnanasa mój korektor <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro