Zaczynacie traktować się jak dobrych przyjaciół
Jason Voorhees
-O czym będzie dzisiejsza historia? - spytała jedna z dziewczynek, wtulając się w Twój bok. Dziecięca ciekawość jest interesująca. Mimo, że się boją to i tak chcą wiedzieć.
-Usiądźcie wygodnie i nadstawcie uszu - powiedział jeden z opiekunów - Kiedyś, dokładnie nad tym jeziorem stał się wypadek. Młody chłopczyk, Jason Voorhees, nie był specjalnie lubiany, a to przez jego zdeformowaną twarz. Siedział kiedyś na pomoście mocząc stopy, kiedy jedna z desek osunęła się, a on wpadł do wody. Jego opiekunowie byli zajęci sobą i nie zwracali uwagi na cokolwiek oprócz nich samych.
Wzdrygnęłaś się. To musiała być straszna śmierć, pomyślałaś. Ta historia była raczej dramatem, niż horrorem.
-Jason utopił się, a jego matka powybijała wszystkich, którzy byli w jakimkolwiek stopniu odpowiedzialni za śmierć syna, jednak i ona zginęła. Chodzą słuchy, że dorosły już Jason mieszka w lesie i żyje z polowania na zwierzęta i skradzionych rzeczy. No, kto następny?
Poczekałaś, aż skończą i udadzą się spać. Leżąc w łóżku i czekając na wyznaczoną godzinę, rozmyślałaś o historii Voorhees'a. Znałaś jednego Jason'a i bardzo prawdopodobne, że to o nim opowiadał chłopak. Zdecydowałaś się, że zapytasz go o to osobiście.
Ubrałaś czarną bluzę, wzięłaś apteczkę i czołówkę, po czym ruszyłaś w trasę. Umówiliście się na spotkania w miejscu, gdzie zasłaniały Was duże głazy z widokiem na jezioro. Pięć minut wystarczyło, byś była na miejscu. Czekał na Ciebie, siedząc na jednym z nich i patrząc się w wodę.
-Hej - przywitałaś się. Od razu zdjął kurtkę, a Ty zajrzałaś do rany - Chyba zaczyna się goić. Jeszcze tydzień, a wszystko powinno być w porządku, chociaż zostanie pewnie duża blizna.
Po tych słowach zamilkłaś. Podczas zmieniania opatrunku zastanawiałaś się, jak delikatnie go o to zapytać. Nic jednak nie przychodziło Ci do głowy.
-Gotowe - mruknęłaś i zrobiłaś porządek w apteczce. Mężczyzna chciał wstać, ale przytrzymałaś go za zdrowe ramię - Czy... Czy twoje nazwisko to Voorhees?
Mężczyzna spojrzał się na Ciebie i nieśmiało kiwnął głową.
-Przepraszam, że tak bezpośrednio ale... Słyszałam historię i chcę tylko wiedzieć, czy to prawda, że... Utopiłeś się? - Przez chwilę nic nie robił. Widziałaś w otworach na maskę, jak spuszcza wzrok, a następnie delikatnie pokiwał głową. Szybko po tym wstał, wziął maczetę i zaczął się oddalać. Czułaś, że przywołałaś w nim bolesne wspomnienia. Nie chciałaś tego zrobić. Bądź co bądź, był dla Ciebie miły... Polubiłaś go.
To, co stało się potem, był odruchowe.
Wstałaś i podbiegłaś do niego, mocno przytulając się do jego pleców.
-Gdybym wtedy tam była, to bym cię uratowała - wyszeptałaś. Jason zamroził się, a jego serce stanęło na parę sekund. Jeszcze nikt nigdy nie powiedział mu tak miłej rzeczy... Nie miał nawet okazji. Z resztą, jedyne przyjemne słowa wychodziły z ust jego matki, kiedy jeszcze żyła.
Odsunęłaś się, ale mężczyzna odwrócił się w Twoją stronę i ukucnął, by mieć na Ciebie lepszy widok. Czułaś, że chciał Ci podziękować i, choć nie mówił, dotarł do Ciebie ten podświadomy przekaz.
-Nie ma za co - mruknęłaś, a Jason chwycił kosmyk włosów, które opadły Ci na czoło i odsunął do delikatnie. Dobrze, że było ciemno, gdyż Twoje policzki zrobiły się czerwone - To... Ja już wrócę.
I czmychnęłaś, nim zdążył zauważyć.
Freddy Krueger
-On znowu jest w moich snach i ledwo wychodzę z tego żywo - mówiła Twoja roztrzęsiona przyjaciółka. Przyglądałaś się jej z zaciekawieniem. Przyszła do Ciebie chwilę wcześniej i od razu zaczęła opowiadać, że Freddy ponownie pojawił się w jej śnie.
-Spokojnie, zajmę się tym - próbowałaś ją uspokoić, ale obrzuciła Cię gniewnym spojrzeniem.
-Tak się tym zajęłaś, że był spokój przez tydzień!
-Przynajmniej był - mruknęłaś - Mogę to zrobić nawet teraz.
-To dalej, nie mogę iść spać wiedząc, że on tam dalej może na mnie czyhać!
Pokręciłaś tylko głową i poszłaś do łazienki po tabletki nasenne. Wzięłaś dwie i położyłaś się na kanapie. Dziewczyna patrzyła się na Ciebie przestraszona, a Ty uniosłaś brew. Nie wiedziałaś, jak można się go bać... No, może na początku czułaś zaniepokojenie, ale teraz było to raczej. Noce spędzone w jego towarzystwie były... Miłe. Przyzwyczaiłaś się do jego głupich żartów i zboczonego humoru.
-Oo, nie wiedziałem, że tak miło o mnie myślisz - usłyszałaś po chwili - Mogę spodziewać się po tym czegoś więcej?
Wyszeptał Ci do ucha, kiedy znalazłaś się starej fabryce. Odwróciłaś się i przyłożyłaś dłonie do jego policzków, mocno je ściskając.
-Nie o to mi chodziło - powiedział, pozwalając Ci na pozostanie tak przez chwilę.
-Czemu znowu straszysz moją przyjaciółkę? - spytałaś, marszcząc brwi.
-To ty masz przyjaciół? - puściłaś go i dałaś kuksańca w ramię.
-Nie.
-A ja?
-Myślałam, że jesteśmy razem. Załamujesz mnie, Freddy - teatralnie przyłożyłaś sobie wierz dłoni do czoła i udałaś, że mdlejesz - Ale wracając do tematu, proszę, nie strasz jej. Jest bardzo... przewrażliwiona na tym punkcie. Horrory tylko na ekranie, według jej rozumowania.
-Co, jeśli odmówię?
-Będę chodzić na regularne drzemki i przeszkadzać ci w pracy.
-Uu, groźnie.
-No właśnie, to jak będzie? - Mężczyzna zmrużył oczy, widocznie zastanawiając się nad Twymi słowami.
-Niech będzie, ale chcę coś w zamian.
-Co?- spytałaś, bardziej ciekawa niż przestraszona.
-Jeszcze coś wymyślę, słońce. Umowa stoi?
-Jasne!
Podaliście sobie ręce, które przeciął jego klon. No... Dosłownie. Freddy odciął sobie rękę, śmiejąc się diabolicznie. Pokręciłaś tylko głową i przetarłaś krew, która ochlapała Ci pół twarzy.
-Bardzo śmieszne!
Michael Myers
Twoje imieniny. Pozwoliłaś sobie na lenienie się cały dzień i przeglądaniu internetu. Cały czar prysł, kiedy przypomniałaś sobie, że miałaś jakieś piętnaście minut by zmienić dresy na nieco bardziej wyjściowe spodnie i ogarnięciu się do końca. Terapia z Michaelem kompletnie wyleciała Ci z głowy.
-Przepraszam za spóźnienie! Zupełnie o tym zapomniałam! - krzyknęłaś, wsiadając do samochodu doktora Loomis'a. Mężczyzna spojrzał się na Ciebie z lekkim niedowierzaniem - Czemu zawdzięczam sobie ten wzrok...?
-Zapomniałaś o konfrontacji z mordercą?
-Ee... Każdemu się czasem zdarzy.
Mężczyzna pokręcił głową i ruszył. Minęło dobre półgodziny nim dotarliście na miejsce. Odliczałaś spóźnienie co do minuty. Siedem.
Wpadliście do budynku z Mayers'em, pokazaliście dowody osobiste i pośpiesznie skierowaliście do miejsca, gdzie brązowooki był przetrzymywany. Policjant chciał ponownie przeczytać Ci zasady obcowania z pacjentem, ale zbyłaś go krótkimi "nie teraz".
-Cześć! Korki były - Powitałaś go, ale nawet nie raczył się na Ciebie spojrzeć. Cały czas wpatrywał się w stół - Mike, przepraszam, to się nie powtórzy.
Zdjęłaś kurtkę i przewiesiłaś ją na krześle. Żadnej reakcji. Nie wiedziałaś, co siedzi mu w głowie.
-Mike'y... Nie mów, że się obraziłeś - szepnęłaś. Wbrew zasadom ustalonym przez policjantów i doktora, przeniosłaś krzesło tuż obok niego. Przesunął głowę, prawie niezauważalnie, nie wiedząc, co zamierzasz zrobić. Słyszałaś jakieś trzaski za drzwiami. Nikt jednak nie wparował. Ave doktor Loomis, pomyślałaś. Pewnie też był ciekawy, jak zareaguje.
Byłaś bliżej niż kiedykolwiek. Uważnie wpatrywałaś się w otwory w jego masce. Obrócił głowę w Twoją stronę. Miałaś teraz idealny widok na brązowe tęczówki. Nie przerywałaś ciszy. Dotknęłaś niepewnie jego ramienia i delikatnie pogładziłaś go po nim.
-Nie gniewaj się na mnie, Michael - mruknęłaś. Czułaś się... Dziwnie. Mimo, że był mordercą mogącym zabić Cię jedną ręką, nie czułaś strachu.
Przypomniałaś sobie o cukierkach, które znajdowały się w Twojej kieszeni. Jak się lenić to ze słodyczami. Widocznie nie wyjęłaś ich z bluzy.
-Wiesz, może mam coś co cię przekona - wyjęłaś jednego. Mężczyzna śledził każdy Twój ruch. Cały czas zastanawiał się, czemu Ci na to pozwala - Mam nadzieję, że lubisz jabłkowe.
Kiedy dotknęłaś brzeg jego maski, zaczął odwracać głowę i zaciskać pięści.
-Spokojnie, nie zdejmę jej - zapewniłaś. Odchyliłaś jej kawałek, po czym, rozpakowanego już cukierka, włożyłaś do jego ust. Przez przypadek palcem musnęłaś jego usta. Szybko zabrałaś rękę i poprawiłaś mu maskę - To jak, jesteśmy kwita?
Znowu nie odpowiedział. Kiedy Ty głowiłaś się nad tym, jak sprawić, by w końcu przestał się na Ciebie boczyć, on śmiał się mentalnie z Twoich coraz to ciekawszych pomysłów.
Kiedy wyszłaś z sali jeden z policjantów szepnął Ci, żebyś lepiej uciekała, bo mężczyzna, który za każdym razem przypominał Ci zasady obchodzenia się z Michael'em, był dosyć... Zły. Na szczęście doktor Loomis zrozumiał powagę sytuacji i razem szybko wyszliście z placówki.
John Kramer
-Matt, czas wyjawić ci prawdę. To nie tak, że nie mam czasu. Po prostu nie chcę z tobą wychodzić - powiedziałaś do wysokiego, umięśnionego chłopaka.
-Ale... Mogłaś chociaż powiedzieć wcześniej. Zmarnowałem na ciebie cały tydzień - warknął.
-Gratuluję zdrowego podejścia do kobiet - uśmiechnęłaś się.
-Jeszcze będziesz błagać, żebym na ciebie spojrzał. Zobaczysz, daje ci tydzień! Albo wiesz, nawet nie - mówił.
-Jakiś problem? - odezwał się głos dochodzący zza drzwi.
-Witaj, John. Nie martw się. Problem właśnie wychodzi - spojrzałaś się na Matt'a, którego policzki zrobiły się czerwone ze złości.
-A ty co, jej ojciec? - warknął w stronę Kramera. Sytuacja zaczynała robić się poważna. Poznałaś go tydzień temu, w kinie. Był widocznie Tobą zainteresowany, ale kiedy codziennie przychodził do Ciebie w trakcie pracy, zaczęłaś mieć tego dość.
-Nie - mruknął John, mierząc go karcącym, groźnym spojrzeniem. Młody chłopak wydawał się nie zauważać spokojnej, choć nieco strasznej, atmosfery, jaka wytworzyła się w sklepie.
-To lepiej stąd spadaj dziadku. Lepiej nie mieszaj się w moje sprawy, bo to może boleć - zagroził, podwijając rękawy. Czułaś, że musisz zareagować.
-Koniec tego, nie będziesz straszył mi klientów - mówiąc to, przeszłaś obok niego i otworzyłaś drzwi - Nie wracaj.
Matt prychnął i powoli przeszedł obok Was.
-Jeszcze się policzymy.
Zamknęłaś za nim drzwi i starałaś ignorować przekleństwa, które było słychać po tym, jak wyszedł. Odetchnęłaś i podeszłaś do Johna.
-Dzięki, uratowałeś mnie od kolejnej, bezsensownej konwersacji.
-Jeśli kiedykolwiek będzie cię kłopotał daj mi znać i - uśmiechnął się i poklepał po głowie. Uśmiechnęłaś się lekko wiedząc, że masz przyjaciela, który zawsze jest gotowy Ci pomóc.
Po tym, jak John kupił mały akumulatorek zamiast wyjść, zaproponował Ci wspólne wyjście. Wypad na naleśniki był całkiem miły, więc czemu nie?
-Do jutra! - pożegnał Cię, wychodząc. Sobota zapowiadała się przyjemniej niż zwykle.
Hannibal Lecter
Byłaś zaspana jak nigdy. Jakimś cudem znaleźli Ci zajęcie, które spowodowało, że musiałaś zostać dłużej w pracy. Z resztą, w nocy obudził Cię kot miauczący pod oknem, a kiedy wstałaś, by go uciszyć, uciekł oczywiście. Potem nie mogłaś zasnąć przez następne półgodziny, więc zaczęłaś oglądać tv.
Skończyło się to tym, że czułaś się jak... Nie powiem co i wyglądałaś jeszcze gorzej. Sińce pod oczami, nieprzytomny wzrok i ciepły polar wskazywały wysokie zapotrzebowanie na sen. Miałaś książki do poukładania, co w Twoim stanie nie skończyło się dobrze, ale o tym za chwilę.
Półka z książkami Stephena Kinga czekała tylko aż przyjdziesz. Ziewnęłaś i zaczęłaś je układać. Wszystko szło w porządku do momentu, kiedy Twój łokieć zahaczył o jedną z książek. Cały rząd książek runął w dół. Obserwowałaś wszystko jak w zwolnionym tempie. Z głośnym łoskotem pospadały na podłogę. Już wyobrażałaś sobie krzyk Przełożonej. ,,Nie szanujesz książek, gówniaro! Kto Cię tu w ogóle zatrudnił?!". Łoskot obcasów był coraz bliżej, więc spuściłaś głowę, przygotowując się na starcie z potworem. Nim to się jednak stało, ktoś stanął obok Ciebie.
-Hannibal...? - Nim zdążyłaś dokończyć pytanie, przyłożył palec do ust.
-Przepraszam za moją niezdarność, pozwoli pani, że pozbieram je od razu - powiedział całkiem głośno. Kobieta, która wyszła właśnie zza jednego rzędu półek cofnęła się od razu i bez słowa wróciła na swoje miejsce. Nie dowierzałaś w swoje szczęście, a raczej uprzejmość Twojego wybawcy.
-Dziękuję - powiedziałaś cicho, podchodząc bliżej i kładąc głowę na jego klatce piersiowej i obejmując go w pasie. Spadł Ci z serca tonowy kamień. Chwycił Cię w pasie, czując, jak przechylasz się w bok.
-Wszystko w porządku, (Imię)? - spytał.
-Tak, tak. Ulga jaką właśnie poczułam sprawia, że nie mogę czuć się lepiej - odsunęłaś się powoli i uśmiechnęłaś szeroko - Jak ci się odwdzięczę?
-Myślę, że przyjęcie mojej propozycji wspólnej kolacji byłoby odpowiednie - odparł. Twoje serce zabiło szybciej i, choć starałaś się opanować czerwień nachodzącą Twoje policzki, kiepsko Ci się to udało.
-Z-z przyjemnością, ale najpierw pozwolisz, że zajmę się książkami.
Hannibal jak to Hannibal, pomógł Ci oczywiście. Dziękowałaś losowi, że trafiła Ci się tak pomocna i ułożona osoba jak on. Wspólna kolacja brzmiała zdecydowanie przyjemnie. Musiałabyś jeszcze tylko kupić sukienkę. Tylko jaką?
Pennywise
Przez ostatnie dwa dni nie wychodziłaś z domu. Nawet balonik nie zdołał Cię z niego wyciągnąć. Dlaczego? Otrzymałaś telefon, że zmarł Twój wujek, z którym spędziłaś pół dzieciństwa. Nie mogłaś jednak pojechać na pogrzeb. Nie zdążyłabyś, dlatego zdecydowałaś się jednak zostać.
Wstałaś z łóżka i dotknęłaś stopami podłogi. Podeszłaś do szafki, z której wyciągnęłaś album. Usiadłaś na podłodze i po raz nasty zaczęłaś przeglądać zdjęcia. Był na wielu z nich. Odruchowo pociągnęłaś nosem. Starałaś się jednak nie rozpłakać - kończyły Ci się chusteczki, a nie chciałaś wychodzić do sklepu po nowe. Chociaż zawsze został papier toaletowy.
Kiedy byłaś w jego połowie, ktoś zapukał do Twoich drzwi. Zignorowałaś to, ale po trzech minutach zaczęło być to denerwujące. Odłożyłaś album na stolik i podeszłaś do drzwi. Otworzyłaś je, a światło wpadające przez pobliskie okno oślepiło Cię. Swoje miałaś zasłonięte.
-Czego...? Och, Penny - mruknęłaś. Otóż stał przed Tobą klaun we własnej osobie.
-(Imię)! Coś się stało? Kiepsko wyglądasz - powiedział od razu.
-Wiem - mruknęłaś, robiąc krok w bok i dając swemu przyjacielowi możliwość przejścia.
-Ależ tu bałagan - miał rację. Wszędzie leżały porozrzucane ciuchy, a chusteczki opanowały większość pokoju. Zamknęłaś za sobą drzwi i przeszłaś do kuchni. Mężczyzna podreptał za Tobą.
-Chcesz coś do picia?
-Nie, mam lepsze zajęcie.
-Jakie? - spytałaś, trochę od niechcenia. Stałaś do niego tyłem, więc zdziwiłaś się, kiedy chwycił Cię w pasie i przerzucił jak worek kartofli - E-ej! Nie jestem w nastroju.
Ku Twojemu sprzeciwowi, zaniósł Cię do sypialni i posadził na łóżku. Sam usiadł obok, w siadzie skrzyżnym.
-A teraz (Imię), powiesz mi, co się stało - zakomunikował.
-Naprawdę, nie chcę o tym mówić - mruknęłaś, wiedząc, że kiedy zaczniesz, Twoje policzki ponownie zrobią się mokre.
-Mów, mów. Wypłacz się.
-Skąd wiesz, że pła- dotknął Twojego policzka - No tak...
-To jak będzie?
Odetchnęłaś głęboko i zaczęłaś opowiadać, że Twój wujek niestety zmarł. Nie chciałaś drążyć tego tematu, ale dopytywał. Po dłuższej chwili, zwierzyłaś mu się, jak nikomu innemu wcześniej. W trakcie, zaczęłaś płakać, ale spokojnie podawał Ci chusteczki i słuchał. Po prostu słuchał, co jakiś czas kiwając głową.
-I teraz go nie zobaczę - chlipałaś, przytulając swoje kolana.
-Już (Imię) - zbliżył się do Ciebie i poklepał po plecach - Będzie dobrze. Jestem tu dla ciebie i tylko dla ciebie.
Przytuliłaś go mocno i zamknęłaś oczy. Nie wiedzieć kiedy, zasnęłaś wtulona w klauna, który pierwszy raz od dawna czuł się tak usatysfakcjonowany, trzymając bezbronną istotę w ramionach, której wcale nie chciał zjeść.
Dobrze, że znalazłaś przyjaciela.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam państwa. Zebraliśmy się tu dziś, aby to przeczytać i pożegnać moją wolność związaną z końcem ferii. Miło było Was poznać.
ALE
Mam taką wenę na te scenariusze, że nie mogę opanować drżenia rąk z ekscytacji i co chwilowego podskakiwania na krześle, co zdarza się raz na lata.
Tak więc, widzimy się już niedługo!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro