3. Ada
Nerwowo spoglądałam na telefon. Było już grubo po dwudziestej pierwszej, a nie miałam żadnych wieści od Konrada. No bo tak ciężko napisać: spóźnię się. Sama nie wiedziałam, czy jestem bardziej wkurzona, czy zmartwiona. Gdybym ja odwaliła taki numer... Kurczaki, nawet nie chciałam myśleć, jakie piekło by się rozpętało. Określenie temperamentu Konrada jako „choleryczny" to eufemizm.
Gdzie on, u diabła, jest? Powinien był wrócić pięć godzin temu. Sprawdziłam wszystkie lokalne serwisy informacyjne. Trzy razy... No dobra, tak naprawdę sprawdzałam je co kwadrans.
Walczyłam z pokusą, by do niego zadzwonić, ale parę razy wcześniej popełniłam ten błąd. Usłyszałam potem, że jestem przewrażliwioną wariatką, która naczytała się gówien i której się wydaje, że świat funkcjonuje tak jak w książkach. A jego praca jest przecież prawdziwa, niebezpieczna i to nie jest tak, że zawsze będzie wracał do domu w momencie, jak kończy służbę. Że to nie jest tak jak w tej mojej bibliotece – punkt szesnasta i zamykasz. Że on jest odpowiedzialny za ludzkie życie, że nie może podczas akcji powiedzieć sobie, że idzie do domu i dokończy jutro.
Co nie zmienia faktu, że wpisanie dwóch słów – „będę później" – trwa trzy sekundy. Sprawdziłam!
Zdusiłam więc w sobie kolejny atak strachu o życie Konrada. Byłam świadoma, że gdyby coś się stało, zostałabym poinformowana przez jego przełożonych. Żeby zająć czymś myśli, postanowiłam zadzwonić do mamy. Dawno się do niej nie odzywałam. Konrad uważał, że miała na mnie zły wpływ i dawno powinnam odciąć pępowinę, bo jestem niesamodzielna i zahukana. Nie przemawiał do niego argument, że ustanowiłyśmy z mamą przyjacielski układ.
„Matka to matka. Nie przyjaciółka. Zawsze będzie się starała cię kontrolować. Nie widzisz, że tobą manipuluje?"
Czasem nachodziło mnie przekonanie, że może źle robię, słuchając go, ale zawsze, kiedy pojawiały się te przebłyski zwątpienia, Konrad udowadniał, jak bardzo mu na mnie zależy. Zabierał na spontaniczne kolacje, kupował kwiaty i był tym czarującym mężczyzną, który prawie pięć lat temu mnie urzekł. A potem uparcie przez pół roku próbował zaprosić na randkę. Było dokładnie jak w tych wszystkich romantycznych książkach.
Doskonale pamiętałam nasze pierwsze spotkanie. Wracałam z egzaminu do akademika. W tramwaju zaczepili mnie jacyś podpici kolesie. Starałam się ich ignorować, ale jeden ewidentnie zaczął się do mnie przystawiać. Kiedy nie chciałam z nim wysiąść na przystanku, zaczął mnie szarpać. Konrad miał wtedy służbę. Zainterweniował. Spisał moje zeznania i wziął numer telefonu. A po kilku dniach zadzwonił i zaproponował kawę. Odmówiłam. A im bardziej byłam niedostępna, tym bardziej on się starał. To było takie moje małe, prywatne love story, do którego powoli dopisywałam kolejne strony. Kiedy zostaliśmy parą, bardzo szybko zaproponował wspólne mieszkanie. A ja znów się wahałam. Nie chciałam zmieniać pracy. Kochałam naszą miejską bibliotekę, czułam się w niej dobrze, znałam naszych czytelników i ich potrzeby. I wówczas Konrad ponownie wyciągnął do mnie rękę. Orzekł, że przeprowadzi się do Śmigla. Załatwił sobie nawet przeniesienie do tutejszego komisariatu. To było cudowne, kiedy tak walczył o nasz związek. O to, by być blisko mnie. Zależało mu.
Z cudownych wspomnień wyrwał mnie szczęk klucza w drzwiach. Ostrożnie wychynęłam zza futryny i odetchnęłam z ulgą, kiedy zobaczyłam go w progu. Wyglądał na zmarnowanego. Jednak nie z powodu pracy. Nie miał na sobie munduru, a kiedy do mnie podszedł, wyczułam alkohol.
– Piłeś? – zapytałam, nim zdusił mnie w objęciach.
– Jedno piwko...
– Konrad! – Wyswobodziłam się z uścisku. – Martwiłam się! Służbę skończyłeś o szesnastej. Nie dałeś znaku życia...
– Znów masz te swoje jazdy?! Matka cię nakręciła?! – warknął.
– Nie krzycz na mnie! Dobrze wiesz, że nie omawiam z mamą naszych problemów...
– Tylko byś spróbowała!
Że... co?!
Zamurowało mnie. Patrzyłam na jego wykrzywioną gniewem twarzy i nie rozumiałam, co tu tak właściwie zaszło. Chwila, chwila! To ja powinnam być zła na niego, że nie dał znaku życia, tymczasem to on miał pretensje do mnie!
– Słucham?!
– Przestań mnie kontrolować!
– Ja... – Całkowicie zbił mnie z pantałyku.
– Rzuciłem wszystko, by być blisko ciebie. By dać ci poczucie bezpieczeństwa, a ty mi robisz jazdy, bo raz wyszedłem na piwo z kumplami. RAZ!
– Konrad...
– Czy ja ci robię awantury, jak spotykasz się z koleżankami?!
Już chciałam mu odpowiedzieć, że w zasadzie to nie wychodzę po pracy z domu, bo uważał, że wychodzić powinniśmy razem. Przecież byliśmy parą. Odsunęłam się nawet od przyjaciółki, bo według Konrada singielka sprowadziłaby mnie na złą drogę.
I wówczas dodał kpiąco:
– A nie, zapomniałem. Ty przecież nie masz koleżanek. Wiecznie siedzisz w tych książkach i tyle masz z życia. Ale ja nie dam się zamknąć w domu! A jak ci coś nie pasuje, tam są drzwi!
Wyminął mnie i zostawiając oniemiałą w korytarzu, zniknął w łazience. Wcześniej ostentacyjnie trzasnął drzwiami. Słyszałam, jak puścił wodę pod prysznicem, ale nie ruszyłam się ani o milimetr. Czy faktycznie nadmiernie go kontrolowałam? Nie chciałam, żeby tak to odebrał. Martwiłam się. Tak zwyczajnie. Kurczę, no... Mój overthinking wskoczył właśnie na wyższy level. Bo próbowałam zrozumieć, co znów zrobiłam nie tak...
Nie daj sobie wejść na głowę, Zielińska!
Moje wewnętrzne alter ego zaczynało się uruchamiać.
Przyzwalasz temu palantowi...
STOP!
Rozmasowałam skronie i nie pozwoliłam swoim myślom na swobodne żołądkowanie się. Potem czekałam cierpliwie w kuchni, aż Konrad opuści łazienkę. Kiedy się zjawił, dał mi wyraźnie odczuć, że znaczę dla niego tyle co powietrze. W zasadzie nie... powietrze było mu potrzebne. A ja już się taka nie czułam. Nie w tym cholernym momencie, kiedy to traktował mnie niczym paproch. Stałam się dla niego nieistotna, niewidzialna. Bardzo nie lubiłam, kiedy karał mnie w ten sposób. Zwłaszcza że nadal nie rozumiałam, dlaczego się na mnie złościł. Podeszłam i położyłam dłonie na jego ramionach. Pod palcami wyraźnie wyczuwałam spięte mięśnie.
Byłam niewdzięczna i pozbawiona empatii. Praca w wydziale kryminalnym jest stresująca i niebezpieczna. Przecież dobrze zdawałam sobie z tego sprawę. Powinnam być bardziej wyrozumiała.
– Wracam, kurwa, do domu po ciężkiej służbie – zaczął. Już nie wydawał się zły. Bardziej zmęczony, a raczej rozgoryczony. Zawiodłam go. – I ostatnie, co bym chciał, to wysłuchiwanie twoich wyjętych z dupy żali nie wiadomo o co.
Ale mógłby przekazywać mi to w milszy sposób!
Zielińska! Empatia! Pamiętaj o empatii.
– Przepraszam... – wyszeptałam drżącym głosem, chociaż w sumie wciąż nie do końca rozumiałam, dlaczego muszę przepraszać. Ale tak było lepiej. Nie miałam ochoty na cichy wieczór. – Przepraszam, po prostu się martwiłam.
– Tak... – Obrócił się wokół własnej osi. – Możesz przeprosić. To jest zdecydowanie dobry pomysł. – Na jego ustach wykwitł cyniczny uśmieszek. A ja poczułam się jak dziwka. Jakbym ciałem płaciła za swoją niesubordynację.
Boże, przecież ja w zasadzie... Poczułam jego ręce na ramionach. Pchnął mnie na kolana.
– Tylko się postaraj. Przeprosiny muszą być szczere!
Nie patrzyłam mu w oczy, tylko na wyraźnie odznaczający się w spodniach wzwód. Seks – w jakiejkolwiek formie w takiej atmosferze – nie był na liście moich ulubionych rozrywek, ale wiedziałam, że jeśli się nie zgodzę, Konrad znów będzie niezadowolony.
Przecież miał ciężką służbę!
Zrobiłam zatem to, czego ode mnie oczekiwał, wiedząc, że to tylko początek długiego wieczoru, podczas którego będę jego seksualną zabaweczką. Aż padnie z sił, usatysfakcjonowany i zrelaksowany. Rano przyrządzi mi śniadanie, przyniesie do łóżka i powie, jak bardzo mnie kocha. Może kupi kwiaty albo zabierze na randkę. Alarm w mojej głowie wył głośniej niż strażacka syrena zwołująca ochotników do pożaru. Zignorowałam go. Bo przecież kochałam Konrada.
Pamiętałam naszą pierwszą randkę. Jako rasowa introwertyczka stroniłam od spotkań z ludźmi, a już te z chłopakami to była dla mnie jakaś abstrakcja. Na studiach parę razy umówiłam się na niezobowiązujące wyjście do kina, z których jedno skończyło się niewinnym obściskiwaniem w korytarzu akademika. Dlatego tak długo zwlekałam z decyzją w sprawie randki. W końcu dałam się zaprosić do małej uroczej kawiarni Różove, mieszczącej się niedaleko poznańskiego Starego Rynku. Urzekło mnie to miejsce. Maleńka knajpka z eklektycznymi stoliczkami i przepyszną piernikową latte, a że kocham cynamon (również gałkę muszkatołową i całą resztę przypraw używanych do wydobywania smaku prawdziwych, tradycyjnych pierników) – i mogłabym go dodawać do wszystkiego – to kiedy Konrad postawił przede mną kawałek tarty cynamonowo-goździkowej, skradł moje serce. Nie mam pojęcia, skąd wiedział o moim zamiłowaniu do tej konkretnej przyprawy, ale czułam się rozpieszczana. Bardzo. I chyba właśnie tak wyobrażałam sobie związek – jako romantyczną bańkę szczęścia z rycerzem na białym koniu. Cóż, tak się kończy nałogowe pochłanianie romansów historycznych. Urzekł mnie elokwencją i opiekuńczością. Nie był nachalny. A moment, w którym odważył się złapać mnie za rękę, zapamiętam chyba do końca życia.
Leżąc w pomiętej pościeli, wsłuchiwałam się w miarowy oddech swojego narzeczonego. Próbowałam odszukać we wspomnieniach moment, w którym z tego czarującego mężczyzny przeistoczył się w... No właśnie, w kogo? Stał się złym królem, rumaka zamienił na smoka, a mnie zamknął w wieży. Może rzeczywiście zaczynałam oceniać go przez pryzmat książkowych crushów? Byłam aż taka płytka? To chyba normalne, że mógł mieć gorszy dzień, prawda?
Niektórzy mogą, inni nie – sarknął złośliwy głosik.
– A zamknij się – mruknęłam pod nosem.
Rano, zgodnie z tym, co przewidywałam, obudził mnie zapach piernikowego latte. Nie mogłam wprost uwierzyć, że przyszykował je specjalnie dla mnie. Dobrze wiedział, jak je uwielbiam. Tak jak i cynamonowe bułeczki leżące na talerzu, tuż obok słoiczka z konfiturą z żurawiny. A potem mnie karmił. I przepraszał. I jakoś tak ta gorycz po jego wczorajszym wybuchu została zastąpiona słodką cynamonową nutą. I czułością. I na pozór niewinnymi pocałunkami. Jakim cudem Konrad z wczoraj i Konrad z dziś to jedna i ta sama osoba? Jak doktor Jekyll i pan Hyde.
– Miałem ciężką służbę, kochanie. – Gładził mój policzek.
– Domyśliłam się – przyznałam. – Bywasz wówczas taki... oschły.
– Wiem, Aduś. Wiem. Wynagrodzę ci to. Wszystko ci wynagrodzę – szeptał.
No i jak miałam mu nie wierzyć?
Wtulił twarz w zagłębienie mojej szyi. Jego ciepły oddech łaskotał skórę. Po chwili dołączyły do tego niecierpliwe usta... i język. Przeszył mnie dreszcz. Zupełnie inny niż w nocy. Dawno już go nie czułam. I może właśnie dlatego, mimo iż nie miałam ochoty na seks, nie oponowałam, kiedy dłoń Konrada zawędrowała pod kołdrę. Palce sunęły po moim udzie i wślizgnęły się pod materiał koszuli. Jęknęłam, kiedy zahaczyły o łechtaczkę.
– Podoba ci się?
Przytaknęłam, bo nie byłam w stanie wydobyć z siebie żadnego sensownego zdania. Potem na moment zabrał dłoń spomiędzy moich nóg, wsunął palce do ust, a następnie ponownie zajął się cipką. Przymknęłam powieki i starałam się skupić na przyjemności. Problem w tym, że nie potrafiłam. Bo mimo tego, że przeprosił, cały czas miałam w głowie jego wczorajsze zachowanie okraszone wrednymi komentarzami niszczącymi moje poczucie własnej wartości. I nie wymaże tego nawet najbardziej zajebista gra wstępna czy namiętny seks. W sumie to chciałam, żeby się odsunął i skończył. Zostawił mnie w spokoju. Symulowałam zatem orgazm, a potem zrobił swoje i w końcu się odczepił. Musiałam wstać do pracy.
Biorąc prysznic, próbowałam oszacować, jak bardzo niewdzięczna byłam.
Niewdzięczna? Jesteś totalną zołzą, Zielińska!
Mieliśmy w zasadzie wszystko, za pół roku planowaliśmy się pobrać, a mnie coraz częściej nachodziły wątpliwości, czy to na pewno słuszna decyzja. Moi rodzice w pełni akceptowali Konrada. Ba, mama wydawała się nim wręcz zauroczona. Piął się po szczeblach kariery w policji. Istniała szansa, że w przyszłości zostanie komendantem. Szanowano go i lubiano. Tylko... tylko że między nami coś zaczynało się psuć. A może to po prostu przedślubny stres? Ponoć wiele osób go odczuwa.
A może ostrzeżenie, Zielińska, hę?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro