Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Usłyszałam pukanie do drzwi dokładnie o wpół do ósmej. W biegu założyłam buty i wypadłam na zewnątrz. Mocowałam się z zamkiem kurtki, gdy usłyszałam głęboki głos:

– Nie boisz się otwierać nieznajomym, Śnieżynko?

Uniosłam głowę, zapominając o zamku.

– Śnieżynko?

– A gdybym okazał się wilkiem?

Odpuściłam temat dziwnego przezwiska i oznajmiłam:

– Wiedziałam, że to ty.

– Czyżby?

Stał z rękami założonymi za plecami, a jego sylwetka odcinała się na tle śniegu. Ubrany był w zaledwie czarną koszulkę i spodnie, a wysokie buty ginęły w białym puchu. Jak on wytrzymywał w takim chłodzie bez kurtki?

– Nie jest ci zimno?

– Nie. Przyzwyczaiłem się do niskich temperatur. Poza tym, popołudniu ma być cieplej.

Rozejrzałam się na boki i jedne, co zobaczyłam, to mój samochód.

– Gdzie masz auto?

– Zostawiłem na dole.

Otworzyłam szerzej oczy.

– Przyszedłeś tu?

Skinął głową.

– Ale... – Wskazałam ręką punkt za nim. – Ale to przecież wysoko!

Wargi Rhavena zadrżały zapowiedzią śmiechu.

– Kluczyki. – Wyciągnął dłoń, a moją uwagę przykuła ukryta pod koszulką bransoleta.

– Sama mogę prowadzić. – Skrzyżowałam ręce na piersi.

Powtórzył mój ruch i przekrzywił głowę w bok.

– Pokażę ci, jak zjechać z góry i się nie zabić.

– To... – Cholera, to był niepodważalnie dobry argument.

Rhaven ponownie wyciągnął dłoń i uniósł czarną jak węgiel brew. Posłałam mu groźne spojrzenie, ale wcisnęłam mu kluczyki w rękę.

Podszedł do auta i zajął miejsce kierowcy. Mamrotałam pod nosem najgorsze obelgi w jego stronę, ale również wsiadłam do samochodu. Rhaven zapalił i ruszył, a ja z całych sił próbowałam ignorować jego obecność, chociaż jego zapach już zdążył owinąć mnie jak koc. Cholera, naprawdę ładnie pachniał. Czułam od niego drzewo cedrowe połączone z czymś ostrym. Męskim.

Zaczęliśmy zjeżdżać, a ja nie potrafiłam powstrzymać odruchu złapania kurczowo za rączkę przy suficie.

– Wyluzuj – wymruczał. – Nic ci się nie stanie.

– Jasne – sapnęłam i rozszerzyłam oczy, kiedy wzrokiem złapałam widok przepaści.

– Jedynka i powoli zjedziesz. Nie pozwól, żeby zapanował nad tobą strach, Śnieżynko.

Gwałtownie obróciłam głowę w jego stronę.

– Nabijasz się ze mnie?

Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.

– Słucham?

– To przezwisko... – Zobaczyłam zakręt i już miałam krzyczeć, żeby skręcił, lecz Rhaven, nie przerywając kontaktu wzrokowego, odbił kierownicą w idealnym momencie.

– Nie ma żadnego ukrytego znaczenia – powiedział, patrząc mi prosto w oczy. – Po prostu skojarzyłaś mi się z płatkami śniegu.

Chciałam coś odpowiedzieć, lecz nie byłam w stanie. Spojrzenie czarnych oczu przyszpiliło mnie, a wszystkie słowa uleciały z głowy. Bijący od niego chłód wydawał się wręcz namacalny.

Nawet nie zauważyłam, kiedy zjechaliśmy na dół. Rhaven zatrzymał się, zaciągnął ręczny, a następnie wysiadł.

– Dlaczego się zatrzymaliśmy? – spytałam, podążając w jego ślady.

Klęczał przy tylnej oponie. Kiedy do niego podeszłam, wskazał drogę przed nami.

– Nie możemy jechać z łańcuchami, gdy nie ma śniegu – oznajmił i zaczął mocować się z zapięciem.

Rzeczywiście, na żwirowej drodze prowadzącej do głównej, śnieg praktycznie stopniał, zostawiając po sobie zaledwie kilka białych płatów. Zadziwiające, że na górze istniała zima, a tutaj jesień. Pogoda w Brivel naprawdę była pokręcona.

Rhaven przeniósł się do przedniej opony, a ja uklęknęłam przy nim, tym razem bacznie przyglądając się temu, co robił. Zręcznie odpinał zapięcia łańcuchów, a ja starałam się zapamiętać jak najwięcej, ignorując jego bliskość i mięśnie, które napinały się z każdym pewnym ruchem.

Kiedy skończył z ostatnią oponą, otrzepał spodnie i podszedł do miejsca kierowcy. Co prawda, łańcuchy zostały ściągnięte z opon, lecz były przez nie przygniecione.

– Jak je wyciągniesz? – spytałam.

Zignorował mnie i puścił ręczny. Złapał za ramę, po czym, jak gdyby nigdy nic, przesunął samochód o kilka centymetrów.

Rozdziawiłam usta.

– Jak...?

– Nie musisz popychać auta – oznajmił. – Możesz przejechać kawałek. Wyjdzie na to samo.

Minął moje zesztywniałe z szoku ciało i zebrał łańcuchy. Schował je do bagażnika, a ja w końcu się otrząsnęłam. Dołączyłam do niego w aucie, po czym zapinając pasy, spytałam:

– Skąd masz tyle siły?

– Geny.

Otworzyłam usta, lecz zaraz je zamknęłam i pokręciłam głową. Wiedziałam, że dalsza rozmowa nie ma sensu, więc odpuściłam i skupiłam się na pejzażu za szybą. Nie wytrzymałam jednak w ciszy za długo.

– Zastanawiałam się... – Zerknęłam na niego, lecz on całkowicie skupił się na drodze. – Jak to się stało, że puściłeś Lolę samą do szkoły? Słyszałam, że to do ciebie niepodobne... No, wiesz, zostawiać ją bez opieki.

– Tylko to ci powiedziała?

– Nie. Powiedziała też, że jesteś niebezpieczny.

– Jeśli ci to powiedziała, powinnaś wiedzieć, żeby uważać na słowa.

Stał się zdystansowany, surowy. Przełknęłam z trudem ślinę i odwróciłam głowę z powrotem do szyby. Może faktycznie powinnam uważać, co do niego mówię. Nie miałam przecież pojęcia, kim jest. Wydawał się inny. Obcy. Niebezpieczny. Nie sądziłam, żeby ktoś o jego posturze mógł z taką łatwością przesunąć auto. Jasne, był umięśniony, ale nie tak, by ruszyć kilkutonową kupą metalu bez widocznego wysiłku.

– Życie mojej siostry nie powinno cię interesować – oznajmił oschle. – Ale jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć, do szkoły zawozi ją Rufus.

– Kto to?

– Przyjaciel rodziny.

Skręciliśmy na szkolny parking. Rhaven zaparkował, a ja nie czekając na nic więcej, wysiadłam z auta. Rzucił mi kluczyki i unosząc kącik ust, powiedział:

– Do zobaczenia po szkole, Śnieżynko.

Odszedł, zanim zdążyłam się odezwać. Odetchnęłam głęboko. Cholera, nie sądziłam, że zwykła podróż samochodem może być tak męcząca.

– Co ty robiłaś z moim bratem?

Odwróciłam się, żeby ujrzeć zdezorientowaną Lolę. Już miałam jej odpowiedzieć, gdy dobiegł mnie męski głos z lewej:

– Co ty robiłaś z jej bratem?

Tym razem zobaczyłam Maksa. Spojrzałam na nich i odpowiedziałam zgodnie z prawdą:

– Nie mam pojęcia.

***

– Widzę, że zaopatrzyłaś się w porządne buty – stwierdził Max, patrząc na trapery z grubą podeszwą.

– Byłam wczoraj z Lolą na zakupach – wyjaśniłam, siadając przy stoliku. – Zima mi już nie straszna.

Max zaśmiał się.

– Jeszcze się zdziwisz, Gracie.

– Mam nadzieję, że nie – mruknęłam i wbiłam widelec w spaghetti.

Do naszego stolika przysiedli się Amber i Gus.

– O czym rozmawialiście? – zagadnęła dziewczyna.

– Właśnie próbowałem wyciągnąć od Grace, jak udało jej się omamić Rhavena.

Popatrzyłam na Maksa w szoku. Czy on naprawdę to powiedział?

– Nieprawda! – Posłałam mu ostre spojrzenie. – Rozmawialiśmy o zakupach.

– Omamiłaś Rhavena? – zapytała Amber, ale nie zdążyłam jej odpowiedzieć.

– Nikogo nie omamiła. To moja wina, że się nią zainteresował.

Odwróciłam się na dźwięk nowego głosu. Lola uśmiechnęła się lekko i wskazała głową miejsce obok mnie.

– Mogę się dosiąść?

– Oczywiście! – Odsunęłam torbę, żeby mogła swobodnie usiąść, a ona opadła z lekkością na siedzenie.

Wróciłam wzrokiem do zebranych i zdałam sobie sprawę, że wszyscy patrzyli na Lolę w oszołomieniu.

Pochyliła się w moją stronę i szepnęła:

– Wybacz, jeśli ci przeszkadzam, ale miałyśmy omówić projekt i...

Palnęłam się ręką w czoło.

– Przepraszam! Zupełnie o tym zapomniałam.

Zaśmiała się cicho.

– Nic się nie stało. Może po prostu umówmy się jutro na obiad po szkole? I wtedy coś ustalimy?

– Jasne.

Do naszego stolika szybkim krokiem zbliżał się Damien.

– Okej, słuchajcie. – W jednej ręce trzymał tacę, a drugą szukał czegoś w plecaku. – Mam pewną teorię... – Wyciągnął książkę i kiedy na nas popatrzył, jego taca z hukiem spotkała się ze stołem. – Lolana? – wykrztusił.

– Damien? – Uśmiechnęła się do niego.

– Znasz... – Zamrugał. – Znasz moje imię?

– Oczywiście, że tak. Znam imiona wszystkich tutaj.

Damien i Gus się zarumienili, Max patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, a Amber z rozdziawionymi ustami. Max pierwszy się otrząsnął.

– Wybacz nam, po prostu nigdy z nikim nie rozmawiasz i... – Wzruszył ramionami. – I, cóż, to dość niespodziewane.

– Grace uświadomiła mi, jak wiele tracę, izolując się od wszystkich – powiedziała nieśmiało. – Staram się to zmienić.

Wszyscy, łącznie ze mną, pokiwali głowami.

– A więc...? – odezwała się Lola i spojrzała na Damiena. – Na jaki temat masz teorię?

Damien szybko usiadł, odgarnął włosy z twarzy, a następnie otworzył książkę i odchrząknął.

– Chodzi o filmiki...

Przerwał mu jęk Amber.

– Nie mów mi, że znowu wymyśliłeś coś z tymi legendami. Pustka nie ma z tym nic wspólnego.

– Skąd możesz to wiedzieć? – napuszył się Damien.

– Nie przejmujcie się nimi – Max zwrócił się do mnie i Loli. – Damien szuka we wszystkim drugiego dna i uwielbia straszne historie, a Amber nie wierzy w żadne stwory i potwory, więc ciągle się ze sobą kłócą.

Może i nie wierzyłam w potwory, ale jedna rzecz wydawała mi się dziwna. Wczoraj, po powrocie do domu, kwestia z filmikami nie dawała mi spokoju, więc poszukałam ich w sieci. Ale zamiast dwóch, znalazłam tylko jeden.

– Max? Masz może filmik z Liamem i jego kumplami?

Max zmarszczył brwi, a przy stole zapanowała cisza.

– Dlaczego o to pytasz?

– Próbowałam go wczoraj znaleźć, ale jest tylko ten z wiadomością.

– Jesteś pewna? – Wyciągnął telefon i zaczął coś sprawdzać. – Nie oglądałem go, ale...

– Naprawdę nie ma – wtrącił Gus, poprawiając okulary i pokazując nam wyświetlacz telefonu. – Zero wyników. Jeszcze niedawno krążył w sieci, jestem przekonany.

– Zapisałem go – powiedział lekko zszokowany Damien. – I zniknął. – Pokazał nam pustą galerię. – Jak to możliwe?

Damien nie usłyszał odpowiedzi na pytanie, ponieważ nikt z nas jej nie znał. Nie chciałam panikować ani wymyślać niestworzonych rzeczy, ale tajemnica krążąca wokół Pustki robiła się coraz bardziej pokręcona i przerażająca. Jakim cudem nagle zniknęły wszystkie filmiki ze śmiercią Liama?

– O jakich legendach mówiliście? – Lola zwróciła się do Amber i Damiena, próbując rozładować napiętą atmosferę.

Przyjaciele popatrzyli na siebie, lecz to Gus jej odpowiedział:

– Chodzi o legendy związane z bitwą, po której nastąpiło zjednoczenie kraju.

– Czekaj... – Odłożyłam widelec z nawiniętym makaronem. – Mówicie o tych dwóch potworach? I o tym, że jeden z nich był odpowiedzialny za wygranie Południa?

– Dokładnie – podłapał Damien. – Podobno jeden z tych potworów powstał tam, gdzie znajduje się Pustka.

– To bez sensu. Jak niby nagle miał powstać potwór? Wyrósł z ziemi?

Lola zakrztusiła się wodą. Wszyscy na nią spojrzeliśmy, a ona zakaszlała jeszcze dwa razy i odetchnęła głęboko.

– Wszystko w porządku? – spytałam.

Pokiwała głową, a Damien wrócił do rozmowy.

– Kiedy do was szedłem, właśnie przeczytałem, że podobno wyczarowała je wiedźma.

Max zaśmiał się.

– To niedorzeczne.

– Dokładnie to mu mówiłam. – Amber przewróciła oczami.

Patrząc z historycznego punktu widzenia, żadne potwory nie brały udziału w Wielkiej Wojnie. Było to po prostu niemożliwe. Wiele osób jednak sądziło, że bliżej nieokreślone, lecz przerażające stwory, zwarły się w walce zamiast królów i to ich pojedynek zadecydował o zwycięstwie Południa. W różnych podaniach, różnie przedstawiano legendarne kreatury, lecz żadne źródło nie określiło jednoznacznie ich wyglądu ani pochodzenia. Słyszałam wiele wersji – istoty miały nieludzkie oczy, nadnaturalną siłę i szybkość, potrafiły latać, a nawet kiedyś czytałam, że przypominały zwierzęce bestie. Dla mnie? Bajki wyssane z palca.

Akurat bawiłam się spaghetti, gdy ktoś szarpnął Lolę. Niechcący uderzyła mnie łokciem, przez co makaron rozsypał się po tacy.

Wysoki chłopak z kilkoma nitkami srebra w ciemnych włosach wyciągnął siłą Lolę od stołu. Szarpnęła się w jego uścisku, prosząc, aby ją zostawił. Nie zastanawiałam się. Po prostu ruszyłam. Wstałam od stołu w błyskawicznym tempie i uderzyłam go w goleń. Zaskoczony atakiem z mojej strony, puścił ją. Przyciągnęłam ją do siebie i zakryłam ciałem. Na stołówce zapadła cisza.

– Grace... – zaczęła Lola.

Chłopak spojrzał na mnie groźnym wzrokiem i przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że jego lodowo-niebieskie oczy w całości wypełniły się czernią. Moje serce zgubiło rytm. Mrugnęłam i wszystko wróciło do normy. Cholera, musiałam mieć zwidy z adrenaliny.

– Ona nie powinna się z tobą zadawać – warknął i ruszył prosto na mnie. Stałam nieruchomo, trawiąc jego słowa, kiedy Max pojawił się znikąd i zastąpił mu drogę.

– Przestań – powiedział. Nie było w tym groźby, jedynie cicha prośba, aby odpuścił.

Chłopak przekrzywił głowę i przyjrzał się Maksowi. Jego twarz powoli rozciągnęła się w uśmiechu.

– Jesteś słodki – rzucił i odszedł, jakby wcale przed chwilą nie chciał zabrać ze sobą Loli.

Zaczęłam oddychać dopiero, gdy zniknął ze stołówki. Co to, do cholery, było? I co miały oznaczać jego słowa?

Za moimi plecami poruszyła się Lolana. Natychmiast się do niej odwróciłam i złapałam ją za ramiona.

– Nic ci nie zrobił?

Pokręciła głową i delikatnie wyplątała się z uścisku.

– Kto to był?

Westchnęła ciężko.

– Rufus.

W tej chwili zadzwonił dzwonek.

***

Zapomniałam wyjąć książki z szafki.

Pędziłam korytarzem, żeby zdążyć na przedostatnią lekcję, ale wiedziałam, że już jestem spóźniona. Moje myśli zaprzątał incydent ze stołówki. Lola zapewniała mnie, że to nic takiego i Rufus jak zawsze przesadza, ale nadal słyszałam jego słowa w głowie. Dlaczego on i Rhaven mieli ze mną taki problem? A może nie chodziło tylko o mnie?

Skręciłam i zaraz zwolniłam, kiedy usłyszałam i zobaczyłam szamotaninę. Wysoki chłopak przyparł dziewczynę do szafki, a teraz się nad nią pochylał, mówiąc coś. Wyglądał na wzburzonego, podobnie jak ona.

Podeszłam do nich, ale nie zwrócili na mnie uwagi, dopóki nie powiedziałam:

– Hej, przepraszam... – Chłopak odsunął się od dziewczyny, więc skupiłam na niej wzrok. – Wiesz może, gdzie jest siedemnasta sala?

Oboje popatrzyli na mnie zdezorientowani.

– Jestem nowa. Zgubiłam się – dodałam.

Chłopak wymamrotał coś pod nosem, kopnął w szafkę i odszedł. Spojrzałam na dziewczynę. Przewyższała mnie tylko o jakieś trzy centymetry, co dawało jej całe metr sześćdziesiąt cztery. Czarne, proste włosy związała w wysoki kucyk, a grzywka opadała jej na czoło. Miała zielone, lekko skośne oczy i jasną cerę. Po wyglądzie wnioskowałam, że musiała mieć korzenie ze wschodu.

– Poradziłabym sobie – warknęła i mogłabym przysiąc, że jej oczy błysnęły czerwienią. Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, jakie to idiotyczne i pewnie tak samo jak na stołówce, umysł płatał mi figle. Potrzebowałam zdecydowanie więcej snu. – Czego chcesz?

Otrząsnęłam się i szybko odpowiedziałam:

– Szukam sali. Siedemnastej.

Dziewczyna westchnęła.

– Musisz skręcić i wejść po schodach. Trzecie drzwi po lewo.

– Dzięki wielkie! – Posłałam jej pełen wdzięczności uśmiech i odeszłam.

Jedno musiałam stwierdzić – w szkole w Brivel działo się dużo więcej niż tej w Kinton.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro