Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

W ostatniej chwili odbiłam kierownicą w prawo. Auto wpadło w rów, a uderzenie sprawiło, że odbiłam się plecami od siedzenia. Ściskając kurczowo kierownicę, rozszalałym wzrokiem rozejrzałam się na boki. Żyłam. Naprawdę żyłam.

Oparłam czoło o kierownicę i zamknęłam oczy, skupiając się na głębokim i miarowym oddychaniu, żeby jakoś się uspokoić. Serce chciało przebić mi się przez żebra, a z przerażenia aż mną telepało. Jasna cholera, prawie wpadłam w przepaść.

Jeden wdech.

Drugi.

Z trudem oderwałam czoło od kierownicy i drżącymi dłońmi wygrzebałam z torby telefon. Wzięłam jeszcze kilka głębokich wdechów, powstrzymując dławiące uczucie w gardle i wybrałam numer wujka.

Po dwóch sygnałach włączyła się poczta głosowa. Spróbowałam jeszcze raz, lecz ponownie spotkałam się z głosem sekretarki. Czy on przypadkiem nie mówił, że zawsze ma włączony telefon?

Otworzyłam przeglądarkę, żeby wyszukać numer do najbliższej pomocy drogowej, ponieważ nie mogłam znaleźć go nigdzie w aucie, ale nie mogłam złapać sieci. Cholera. Co ja zrobię? Będę tkwić w samochodzie aż ktoś mnie nie znajdzie?

Wokół panowała przejmująca cisza. Reflektory oświetlały zaledwie skrawek drogi, ginąc w rowie i śniegu. Wysokie drzewa zlewały się z ciemnością, a tańczące płatki śniegu wirowały w powietrzu. Wspomnienia z wypadku zaczęły zalewać mój umysł.

Potrząsnęłam głową. Najważniejsze to nie panikować. Nie utknęłam w aucie. Zawsze mogłam dojść na górę, a samochodem zająć się jutro. Nie musiałam w nim przecież siedzieć. Złapałam za klamkę i naparłam na drzwi.

Serce spadło mi do żołądka, gdy drzwi nie ruszyły się. Naparłam na nie mocniej, ale nie posunęły się ani o centymetr. Lodowate ukłucie strachu przeszyło mnie do głębi. Teraz naprawdę utknęłam w samochodzie. Otworzyłam okno i zobaczyłam, że drzwi zatarasowała ziemia oraz śnieg.

Opadłam plecami z powrotem na siedzenie. Gdybym nie wykazała się taką głupotą i wzięła od kogoś numer telefonu, może...

Lola! Oczywiście! Zapisała mi przecież swój numer. Czemu nie wpadłam na to wcześniej?

Sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do niej. Mijał sygnał za sygnałem, i kiedy już myślałam, że nie odbierze, po drugiej stronie rozległ się głos.

Ale nie był to głos Loli.

– Halo?

– Lola? – spytałam jak głupia.

W słuchawce rozległ się ochrypły, męski śmiech.

– Nie, to zdecydowanie nie Lola.

Przełknęłam z trudem ślinę. Czy ja rozmawiałam z tym, kim myślałam...?

– Czy zastałam Lolę? – od razu jak te słowa opuściły moje usta, miałam ochotę przywalić głową w kierownicę. Czemu wszystko, co powiedziałam wydawało mi się tak idiotyczne?

– Jest zajęta.

– Och.

– To coś pilnego?

Nie dość, że rozmawiałam z nim, to w dodatku jego przyjazne zachowanie mieszało mi w głowie.

– Coś się stało? – dopytał, gdy nie usłyszał odpowiedzi.

– Ja... – zaczęłam i zamknęłam usta. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć.

– Grace, tak?

– Skąd wiesz?

– Twoje imię pojawiło się na wyświetlaczu.

– Och. – Cieszyłam się, że mnie nie widzi, ponieważ na policzkach już rozlewało mi się gorąco.

Rhaven znowu się zaśmiał.

– Dzwonisz, żeby porozmawiać z moją siostrą, czy stało się coś ważnego?

Chciałam się rozłączyć. Chciałam powiedzieć, że to nic takiego. Ale zupełnie nie wiedziałam, co robić, więc wzięłam głęboki oddech i wyrzuciłam z siebie drżącym głosem:

– Utknęłam w rowie.

Przez chwilę towarzyszył mi tylko szum ciszy, lecz zaraz usłyszałam:

– Gdzie jesteś?

Okej. Tego się nie spodziewałam. Po kilku sekundach szoku, podałam mu adres, a on powiedział coś, co jeszcze bardziej mnie zdziwiło.

– Zaraz tam będę – rzucił i się rozłączył.

Spojrzałam na wyświetlacz. Czy to naprawdę się działo? Wpadłam do rowu i właśnie na ratunek jechał nie kto inny a Rhaven? Ten Rhaven, który powalił mnie drzwiami, a ja zaatakowałam go notesem?

Chyba nie mogło zrobić się jeszcze dziwniej.

Naprawdę starałam się nie panikować i nie myśleć o wypadku, ale im dłużej siedziałam zamknięta w aucie, tym trudniej było mi zachować spokój. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność, podobnie jak kilka lat temu. Nikt mnie nie słyszał. Nikogo ze mną nie było.

Podciągnęłam nogi do klatki piersiowej i objęłam je ramionami. Oddychaj. Nic ci się nie stanie. Rhaven zaraz przyjedzie. Wszystko będzie dobrze.

Nagle przez drogę śmignął jakiś cień. Serce mi przyspieszyło, oczy rozszerzyły się z przerażenia. To musiały być zwidy. Musiały...

Krzyknęłam, gdy usłyszałam wycie. Zbyt głośne, zbyt blisko. Schowałam głowę między kolana i zakryłam uszy drżącymi dłońmi. Od razu przypomniały mi się słowa wujka. Jeśli usłyszysz jakikolwiek dźwięk, odwróć się i odejdź. Jeśli będziesz myślała, że widzisz coś dziwnego, to tego nie widzisz, jasne?

Znowu rozległ się ten przerażający dźwięk. Mocniej wcisnęłam głowę między kolana. Oddychałam z trudem, strach przyciskał mi klatkę piersiową niczym głaz. Niebezpieczne stworzenia. O tym również wspominał Nikson. Sądziłam, że chodzi o zwierzęta, ale co jeśli...

Coś stuknęło w szybę.

Krzyknęłam, podskakując na siedzeniu. Zacisnęłam powieki, modląc się w duchu, żeby to coś, cokolwiek to było, odpuściło. Ponowne stuknięcie. Proszę, proszę...

– Grace?

Stłumiony głos sprawił, że poderwałam głowę. Zobaczyłam wysoką postać prawie zlewającą się z mrokiem. Powstrzymałam cichy szloch ulgi, który chciał wydostać się z gardła. Rhaven. Był tu. Przyjechał.

Ponownie zastukał w szybę, więc ją obniżyłam.

– Co ty wyprawiasz? – spytał.

– Ja... ­– Nie miałam pojęcia, jak wytłumaczyć to, czego właśnie doświadczyłam, dlatego ostatecznie powiedziałam: – Nie mogę otworzyć drzwi.

Rhaven skinął głową i uklęknął. Gołymi dłońmi zaczął odgarniać śnieg i ziemię. Wystarczyło zaledwie kilka jego ruchów i gdy ponownie złapał za klamkę, drzwi ustąpiły. Byłam wolna. Wyskoczyłam z auta, jakby mnie parzyło, kompletnie nie przemyślając mojego desperackiego ruchu.

Stanęłam akurat na lodzie i zanim się zorientowałam, moje nogi znalazły się w powietrzu. Machnęłam rękami i już czułam niezbyt przyjemne spotkanie z ziemią, gdy zostałam przyciągnięta do twardego ciała. Moje dłonie wylądowały na piersi Rhavena, a on przytrzymał mnie ręką w talii. W miejscach, w których się dotykaliśmy czułam dziwne, rażące wręcz uczucie.

– W porządku? – spytał.

Wyplątałam się z uścisku, tym razem baczniej uważając, gdzie stąpam i zdobyłam się na skinięcie głową. Rhaven przeszedł obok, wyjmując z kieszeni telefon. Uklęknął, włączył latarkę, a następnie poświecił nią po kołach samochodu.

– Nikt ci nie powiedział, że w takich warunkach na opony trzeba założyć łańcuchy?

– Łańcuchy? – Ściągnęłam brwi.

– Nie masz pojęcia o czym mówię, prawda? – Kiedy skinęłam głową, wstał i otrzepał spodnie. – Okej. Jakoś sobie poradzę.

Podszedł do bagażnika i otworzył go. Zerknęłam mu przez ramię.

– Czego szukasz?

– Tego. – Odwrócił się, a w dłoniach trzymał, jak się domyśliłam, łańcuchy.

Drzewa zaświszczały wietrzną melodią, a ja zadrżałam na chłodny podmuch. Pociągnęłam nosem i powstrzymałam chęć szczękania zębami.

– Jak ci pomóc? – spytałam.

Rhaven zlustrował mnie wzrokiem, po czym odrzucił łańcuchy na bok.

– Chodź – mruknął i podszedł do swojego samochodu od strony pasażera.

Ostrożnie, małymi kroczkami dołączyłam do niego, a on otworzył drzwi i wcisnął mi coś do ręki.

– Włącz silnik i spróbuj się trochę ogrzać. Nie przydasz mi się, zamieniając się w kostkę lodu.

Prawie otworzyłam usta ze zdziwienia. Zupełnie nie przypominał osoby, którą spotkałam rano na parkingu. Ani tej, o której opowiadała Lola. Dlaczego był dla mnie taki miły?

Złapałam za klamkę i na chwilę znieruchomiałam. Nikson jeździł wielkim autem, ale to Rhavena przechodziło wszelkie oczekiwania. Położyłam nogę na stopce, lecz nic mi to nie dało. Po spędzeniu tyle czasu na zakupach z Lolą, chora noga zaczęła mi dokuczać, co wiązało się ze staniem się kolejną przeszkodą do normalnego zakończenia dnia. A mój niski wzrost dodatkowo nie pomagał.

Westchnęłam i spróbowałam się podciągnąć, mimo szarpiącego bólu w nodze. Stęknęłam, wyrzucając rękę do przodu, żeby przytrzymać się siedzenia, gdy po raz kolejny tego dnia poczułam silne dłonie Rhavena. Złapał mnie w talii i dzięki jego pomocy, w końcu usiadłam w środku.

Odwróciłam się, żeby mu podziękować, lecz on już stał z powrotem przy moim aucie. Zamknęłam drzwi, żeby powstrzymać zimne powietrze przed dostawaniem się do wewnątrz i wcisnęłam kluczyki do stacyjki. Szybko włączyłam ogrzewanie i zatopiłam się w wielkim siedzisku.

Momentalnie się ogrzałam, a ciepło sprawiło, że ziewnęłam. Dzisiejszy dzień wycisnął ze mnie resztki energii. Powróciły niechciane wspomnienia z wypadku, ale przynajmniej prawie nie myślałam o mamie.

Oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy, powstrzymując łzy. Czułam się przytłoczona. Przeprowadzką, nową szkołą, śniegiem, Pustką i związanymi z nią filmikami. Czemu ktoś miałby robić takie okropieństwa? Co stało się z przyjaciółmi Liama? Co miał oznaczać dzisiejszy filmik?

Nakazałam sobie oddychać. Wdech przez nos, wydech przez usta. Powinnam skupić się na tym, co robił Rhaven, żeby na przyszłość wiedzieć, jak postępować w takich sytuacjach. Uniosłam powieki w momencie, gdy Rhaven jedną ręką złapał za ramę samochodu, a drugą za kierownicę.

Na początku nie wiedziałam, co się dzieje, lecz zaraz wszystko się wyjaśniło. Nawet w ciemnościach widziałam, jak napinają się mięśnie pod jego koszulką. Zaparł się nogami i jednym pchnięciem wyciągnął samochód z rowu i wyprowadził na górską ścieżkę. Rozwarłam usta z wrażenia. Jakim cudem to zrobił? Przecież samochód ważył ponad dwie tony!

Otworzyłam drzwi i wypadłam z auta, zapominając, jakie było wysokie. Ledwo zdążyłam przytrzymać się rączki, a spadek prawie wyrwał mi rękę ze stawu. Kolanami niemalże przerysowałam ziemię, ale udało mi się utrzymać równowagę.

Na dźwięk zamieszania Rhaven odwrócił głowę.

– Myślałem, że śpisz.

– Jak to zrobiłeś? – spytałam, podchodząc do niego.

– Co masz na myśli? – Oparł się biodrem o bok samochodu i założył ręce na piersi.

– Jakim cudem sam wyciągnąłeś auto z rowu?

Uniósł brew.

– Wpadło tylko tylnym kołem.

– Nieprawda. Całkowicie tam utknęło. Nie mogłam nawet wysiąść!

– To przez śnieg – odparł nonszalancko. – Wystarczyło go odgarnąć.

Co się właśnie działo, do cholery? Wiedziałam, że auto praktycznie zniknęło w tym przeklętym rowie. A może naprawdę spanikowałam i tylko mi się wydawało?

Rhaven odepchnął się od auta i poszedł do swojego, zupełnie mnie ignorując. Wyłączył silnik i wrócił. Otworzył drzwi mojego samochodu od strony kierowcy.

– Co ty robisz?

– Sama nie wjedziesz – oznajmił i wsiadł do auta.

Brwi podjechały mi do linii włosów. Myślałam, że żartuje, lecz jak zniknął w środku, tak już został. Obeszłam auto i zajęłam miejsce po stronie pasażera.

– Poradziłabym sobie – powiedziałam, a on nie zaszczycając mnie spojrzeniem, mruknął:

– Oczywiście.

Już miałam mu coś odpowiedzieć, ale niespodziewanie ruszyliśmy. Zacisnęłam dłonie na kolanach, wbijając paznokcie w spodnie.

– Co z twoim autem? – spytałam, chcąc rozmową odciągnąć uwagę od stromej drogi.

– Wrócę po nie.

Próbowałam się nie stresować, ale bałam się, że sytuacja ze staczaniem powtórzy się. Serce biło mi jak oszalałe, kiedy powoli pokonywaliśmy kolejne metry.

– Kiedy wjeżdżasz pod górę, pamiętaj, że zawsze musisz mieć wrzucony pierwszy bieg – powiedział po chwili ciszy. – Kiedy zbytnio się rozpędzisz, skończysz tak jak dzisiaj albo gorzej.

Słuchałam go, lecz nie byłam w stanie odpowiedzieć. Cała zesztywniałam, pragnąc, aby wjazd na górę już się skończył.

– Uważaj na łańcuchy – mówił dalej. – Nie jedź z nimi, kiedy drogi nie pokrywa śnieg, bo je zepsujesz. Bardzo łatwo można je zdjąć. W bagażniku masz instrukcję.

Pokiwałam głową, a moment później zza drzew wyłonił się dom wujka. Odetchnęłam z ulgą, nareszcie się rozluźniając. Dotarłam. Dotarłam dzięki Rhavenowi, ale nie obchodziło mnie to. Najważniejsze, że na byłam na górze.

Między nami panowała cisza. Spojrzałam na niego i nasze spojrzenia skrzyżowały się. W mroku wyglądał tak samo dobrze, jak w dzień. Jego surowa uroda była porażająca, tak samo jak czarne oczy. Chciałam mu podziękować, lecz w tej samej chwili przerwał kontakt wzrokowy i wysiadł z samochodu.

Również wysiadłam i obeszłam maskę, żeby zobaczyć, że Rhaven opiera się o auto. Rzucił mi kluczyki, które złapałam w ostatniej chwili.

– Dziękuję za pomoc – odezwałam się. – Naprawdę...

– Nie zrobiłem tego za darmo – wtrącił się.

– Słucham?

– Jesteś mi winna przysługę. – Przekrzywił głowę w bok, a w czarnych oczach zobaczyłam błysk.

– Przysługę?

– Pozwól się jutro zabrać do szkoły i odwieźć do domu.

– Chcesz być moim szoferem?

Parsknął, a na jego ustach pierwszy raz zobaczyłam cień uśmiechu.

– Nazywaj to jak chcesz.

– Dlaczego? – zapytałam, kompletnie nie rozumiejąc jego pobudek.

– Chcę zobaczyć, co takiego widzi w tobie moja siostra.

Ach, więc o to chodziło.

– Może to, że przy mnie może mówić i robić, co chce?

Rhaven zmrużył oczy i skrzyżował ręce na szerokiej piersi.

– Nie. Sądzę, że to coś innego.

– Co niby?

– Właśnie tego chcę się dowiedzieć.

Pokręciłam głową.

– To bez sensu.

– Do zobaczenia jutro, Grace. – Odepchnął się od samochodu i zaczął odchodzić, a śnieg skrzypiał pod jego butami z każdym krokiem. Potężna sylwetka zaczęła zlewać się z mrokiem nocy.

– Rhaven! – zawołałam.

Odwrócił się.

– Nie zgodziłam się.

Nawet w ciemnościach widziałam, jak prawy kącik ust powędrował mu do góry.

– Spodziewaj się mnie koło siódmej trzydzieści.

Odszedł, a ciemność i drzewa wciągnęły go w swoje ramiona. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam do domu. Dzisiejszy dzień wyobrażałam sobie zupełnie inaczej.

Nagle usłyszałam wycie i rzuciłam się do drzwi. Błyskawicznie je otworzyłam, a dreszcz grozy przebiegł mi po kręgosłupie. Zamknęłam wszystkie zamki, sprawdziłam dwa razy i oparłam się plecami o drewno.

Kiedy zamknęłam oczy, naszła mnie tylko jedna myśl – w co ja się wpakowałam?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro