Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 43

Obudził mnie trzask.

Podskoczyłam. Czułam, jakby mój język zamienił się w papier ścierny. Chciałam się podnieść, lecz coś krępowało moje ruchy. Poruszyłam rękami, a o nadgarstki otarło się coś twardego i zimnego. Z paniką popatrzyłam na ręce i nogi, ze zgrozą stwierdzając, że zakuto je w żelazne kajdany, które przyczepiono do ściany ciężkim łańcuchem. Szarpnęłam, próbując je zerwać.

– To nic nie da. – Usłyszałam niski głos. – Nie uwolnisz się.

Powoli odwróciłam wzrok od kajdan i z mocno bijącym sercem rozejrzałam się po pomieszczeniu, odnajdując właściciela głosu. Znalazłam się w dużym pokoju bez okien, a nieznajomy o ciemnych włosach opierał się plecami o szarą ścianę, świdrując mnie wzrokiem.

– Gdzie jestem? – wychrypiałam, kiedy wszystko docierało do mnie z opóźnieniem.

Leżałam przykuta na łóżku, a obcy mężczyzna patrzył, jakbym była smakowitym kąskiem. Ponownie szarpnęłam za łańcuchy, lecz te, oprócz wydania brzęczącego dźwięku, ani drgnęły.

– W wyjątkowym miejscu – odparł.

Miałam na sobie ciuchy poplamione krwią. Bluzka i spodnie. Brak butów. Wspomnienia powoli zalewały mój umysł. Wydarzenia z polany, lodowate wody jeziora, walka na ringu. Powinnam być poobijana, mieć złamane kości. Powinnam nie żyć, a jednak przeżyłam. Przymknęłam powieki, pod które napłynęły łzy.

Naprawdę udało mi się przeżyć.

Czy to oznaczało, że...? Czy to oznaczało, że zabiłam walqa?

– C-co się stało?

– Remis. – Czyli nie zabiłam. Nikogo nie zabiłam. – Byłaś tak sponiewierana, że podano ci lek, żebyś się obudziła.

– Conall?

– Wygrał.

Odetchnęłam z ulgą.

– Gdzie on jest? Dlaczego tu jestem? Czemu mnie tu trzymacie?

– Nie mam pojęcia, gdzie jest walq. A co do ciebie... Przywódca twierdzi, że jesteś kluczem do naszego wyzwolenia. – Wzruszył ramionami. – A tak naprawdę będzie nim to, co z ciebie wyjdzie.

Serce podeszło mi do gardła.

– Co... – Przełknęłam z trudem ślinę. – Co masz na myśli?

Mężczyzna nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ drzwi nagle stanęły otworem. Z mroku wyłoniła się barczysta sylwetka Rhavena, a poczucie zdrady ukuło mnie w serce.

– Rhaven... – wysyczałam, ledwo powstrzymując złość.

– Masz nowe zadania, Reed – mruknął mieszaniec.

– Moment – zaśmiał się nieznajomy i spojrzał na mnie. – Znasz drugą rękę przywódcy?

Chyba się przesłyszałam.

– Pobawiłem się z nią trochę, zanim trzeba było ją pojmać – odparł, jakby od niechcenia Rhaven. – Dostarczyła mi dużo rozrywki.

Odwróciłam wzrok, powstrzymując głupie łzy.

– Teraz nadszedł czas, żebym ja się z nią pobawił.

Żołądek skręcił mi się w supeł.

– Przeznaczył cię do tego zadania? – Mieszaniec uniósł brew.

– Czy to ważne? Obojętnie, kto to zrobi. Ważne, żeby efekt był satysfakcjonujący.

Reed ruszył wolnym krokiem w stronę łóżka. Czerń wypełniła jego gałki oczne, a ja mimowolnie zadrżałam. Nie wiedziałam dlaczego, ale mój wzrok sam powędrował do Rhavena. Liczyłam na pomoc? Liczyłam, że może jednak okaże się dobry?

Ciemnowłosy stanął w nogach łóżka, a z jego rąk wystrzeliły szpony. Uśmiechnął się złowieszczo. Szarpnęłam łańcuchy. Wkładałam całą siłę i naprężałam mięśnie, aby uwolnić się z kajdan, lecz nic z tego. Mężczyzna wszedł na materac i pochylił się. Zamarłam, gdy dotknął pazurzastą dłonią mojego policzka. Odwróciłam głowę, żeby znaleźć się jak najdalej od jego dotyku, lecz złapał mnie za brodę i siłą zmusił, abym spojrzała mu w twarz.

– Nie uciekaj tak szybko, cukiereczku – wymruczał. – Dopiero zaczynam.

I wtedy zrozumiałam. Olśnienie uderzyło ze zdwojoną mocą, wyrywając mi powietrze z płuc.

– Nie – wykrztusiłam z paniką, szamocąc się w więzach. – Nie!

Reed uderzył mnie w twarz. Przed oczami pojawiły mi się mroczki i minęło dobrych kilka chwil, zanim ustąpiło dzwonienie w uszach. Powróciłam do rzeczywistości w momencie, gdy próbował rozerwać mi bluzkę.

Nagle znieruchomiał z dłonią tuż nad moją piersią. Oddychałam z trudem, szybko wpuszczając i wypuszczając powietrze z płuc. Łzy gromadziły mi się pod powiekami, ale ignorowałam je zbyt skupiona na mężczyźnie.

– Oddawaj mój wzrok! – ryknął, a ja wzdrygnęłam się, z całych sił powstrzymując drganie ciała. – Rhaven, ty chory gnojku, oddaj mi wzrok!

Ciemnowłosy patrzył niewidzącym wzrokiem, a nozdrza falowały mu z ledwo powstrzymywanej wściekłości.

– Zostawisz ją w spokoju, a oddam ci wzrok – oznajmił śmiertelnie cichym głosem Rhaven. – Masz trzy sekundy. Następny będzie słuch, później czucie. Chyba nie muszę mówić, co nadchodzi ostatnie.

Łza sama spłynęła mi po policzku. Zadrżałam, przyglądając się zwisającemu nade mną mężczyźnie, a strach, że nie posłucha Rhavena ścisnął mi gardło. Jednak Reed poruszył się z niespodziewaną prędkością i potykając się, stanął daleko od łóżka. Jego wzrok natychmiast się zmienił i zrozumiałam, że mieszaniec oddał mu zdolność widzenia.

– Chcesz ją dla siebie? – spytał z odrazą. – Nie jest nawet tak atrakcyjna.

Zacisnęłam szczęki, myśląc na ile sposobów mogłabym wyrządzić mu krzywdę. Próbował mnie wykorzystać i gdyby nie cholerny Rhaven, udałoby mu się. Nie miałam jak się bronić, ograniczona przez żelazne okowy.

Mieszaniec podszedł do velipa, nachylił się i szepnął coś do ucha. Twarz Reeda rozświetliło zrozumienie, po czym pokiwał głową i poklepał Rhavena po plecach, rzucając:

– Dzięki, bracie.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł, zostawiając mnie sam na sam ze zdrajcą. Nasze spojrzenia się spotkały i nie wiedziałam, ile czasu minęło, gdy któreś z nas się poruszyło. Chciałam wykrzyczeć wszystkie obelgi, które przychodziły mi do głowy. Chciałam wrzeszczeć ze złości, bólu i bezradności.

Ale nie potrafiłam.

– Co mu powiedziałeś? – spytałam.

– Że posiadasz nieciekawą chorobę.

– Co...? – zamilkłam, gdy zrozumiałam, o co chodziło. – Nie zamierzam ci dziękować.

– Nie oczekuję tego.

Oparł się o ścianę, krzyżując umięśnione ramiona na piersi.

– Nie uwolnisz mnie, prawda? – Poruszyłam rękami, lecz ani łańcuchy, ani kajdany nie poluzowały się.

– Dostałem rozkaz, żeby cię pilnować.

– Dlaczego? – Starałam się, aby głos brzmiał pewnie, lecz i tak zadrżał. – Wiedziałeś o wszystkim od początku. Przyjemnie ci się patrzyło, kiedy poruszałam się na oślep? Dobrze się bawiłeś?

– Rada na przyszłość, Śnieżynko. Nie należy ufać komuś, tylko dlatego, że jest dla ciebie miły.

– Należy mi się wyjaśnienie – warknęłam. – Po tym wszystkim... – zaczęłam, lecz od razu mi przerwał.

– Aby przetrwać w tym świecie, trzeba stać się złym.

– Jesteś... – Zamknęłam usta, gdy ruszył w moją stronę.

– Wiesz, dlaczego Reed odpuścił? – Każdy jego krok odbijał się echem w mojej duszy. Nie wiedziałam, co planuje, ale jego beznamiętny wyraz twarzy i chłód czający się w oczach, nie wróżyły niczego dobrego. – Strach. Bał się nie tylko tego, co mu powiedziałem, ale też tego, co mogłem mu zrobić. Ból jest niczym w porównaniu do strachu. Nie ma granic, nie ma limitu. Kiedy się boisz, przegrywasz. A porażka jest równoznaczna ze śmiercią.

Moje serce zabiło zdecydowanie za szybko.

– Nikt nie może wygrać ze strachem – powiedział.

– Nawet ty?

– Tylko raz przegrałem. I kosztowało mnie to zbyt dużo. – Odwrócił wzrok. – Ale nigdy więcej. Strach już nigdy nie będzie sprawował nade mną władzy. Wyzbyłem się go.

Panika podjechała mi do gardła, a serce zabiło niemożliwie szybko z niepokoju, gdy zbliżył się i pochylił tuż nad moją twarzą.

– Zbliża się – oznajmił zachrypniętym głosem i zanim zdążyłam zorientować się w sytuacji, jego usta opadły na moje.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro