Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 40

Wysłałam wczoraj do wujka masę wiadomości. Zdzwoniłam do niego niezliczoną ilość razy, ale nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Pytania kotłowały mi się w głowie, a jedyna osoba, która mogła cokolwiek wyjaśnić, nie odbierała telefonu. Nie zostawił nawet żadnej kartki, informującej o miejscu pobytu.

Wieczorem spędziłam godziny na zapewnianiu Loli, Conalla i Maksa, że nic mi się nie stało. Chcieli przyjechać i upewnić się, że wszystko ze mną w porządku, ale nie mogłam ich przyjąć. Nie mogłam pozwolić, żeby widzieli mnie w tak żałosnym stanie.

Powinnam się wściekać na Rhavena. Powinnam ziać ogniem za każdym razem, kiedy o nim pomyślałam, lecz jedyne, co czułam, to ból w sercu. Nie wiedziałam, co się między nami wydarzyło. Nie wiedziałam, dlaczego mnie pocałował ani dlaczego nazwał się moim wrogiem.

Ja i on nawet się nie lubiliśmy. Oboje popełniliśmy błąd pod wpływem chwili. Ja byłam rozchwiana emocjonalnie po porwaniu, a on... Cóż, nie wiedziałam, czym się kierował, ale na pewno niczym rozważnym.

Nie zamierzałam zawracać sobie nim głowy i skupiłam się na ważniejszych sprawach. Miałam mordercę do znalezienia. Musiałam pozbyć się dziwnego zapachu i dowiedzieć się więcej o ojcu. Jeśli żył, dlaczego mama kłamała? Dlaczego obchodziła rocznicę jego śmierci? Czy to przed nim mogła uciekać?

Kim był, skoro znał go walq?

Włożyłam brudne naczynia do zlewu i już miałam udać się na górę, żeby poszukać jakichkolwiek informacji w nierozpakowanych kartonach z Kinton, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Wręcz pobiegłam do wyjścia, nie zważając na ból w kolanie i biodrze.

Spodziewałam się Niksona, jednak gdy otworzyłam drzwi, zamarłam, a krew odpłynęła mi z twarzy. Nie byłam przygotowana na widok Conalla przed domem.

– Cześć. – Uśmiechnął się.

Heros przecisnął się między moimi nogami i szczeknął, próbując udawać groźnego. Otrząsnęłam się i wzięłam psa na ręce.

– Hej – wykrztusiłam.

Conall popatrzył na Herosa, jakby chciał go pogłaskać, lecz ten zawarczał i wilk szybko zrezygnował z pomysłu. Skupił się na mnie i ponownie uśmiechnął.

– Wiem, że umówiliśmy się dopiero na jutro, ale chciałbym ci coś pokazać.

Razem z Lolą zaplanowaliśmy spotkanie w niedzielę rano, aby przeanalizować porwanie. Nie powiedziałam im, że Rhaven znał sprawcę. Czekałam na jego ruch, ale po wczorajszym incydencie nie odezwał się do nikogo. Jeśli do jutra nie powie prawdy, ja to zrobię. Musiałam podzielić się z nimi wszystkimi szczegółami, jeśli chciałam zrozumieć, co wczoraj zaszło.

– Coś się stało? – zapytał, gdy nie odpowiadałam mu przez dłuższą chwilę.

Pokręciłam głową i odsunęłam się, wpuszczając go do środka.

– Wszystko w porządku. Po prostu wczoraj... – Słowa utknęły mi w gardle. Co niby miałam powiedzieć?

– Dużo się wydarzyło? – podpowiedział.

Mało powiedziane.

– Co chcesz mi pokazać? – spytałam, odkładając Herosa na podłogę.

– Pewne miejsce. – Posłał mi niepewny uśmiech. – Pomyślałem, że przyda ci się chwila odpoczynku od wariactw, które towarzyszą Pustce. Jutro czeka nas ciężki dzień, więc możemy pozwolić sobie na mały spacer. Co ty na to?

Chciałam, Boże, naprawdę chciałam spędzić z nim czas. Ale wydawało mi się to nieodpowiednie, nie fair w stosunku do niego.

– Hej – odezwał się łagodnie, łapiąc mnie za dłonie, którymi bawiłam się z nerwów. – Nie przejmuj się niczym i po prostu daj sobie czas. Zapomnij o problemach. Zapewniam cię, kłopoty nie uciekną.

Uśmiechnęłam się lekko, na co jego oczy zaiskrzyły ulgą.

– Możesz udawać, że mnie tam nie ma, tylko pozwól zabrać się nad jezioro.

Uniosłam brew, zaintrygowana.

– Jezioro?

Zaśmiał się, kręcąc głową.

– Nic więcej nie powiem. – Puścił moje dłonie. – A teraz idź się przebierz. Czeka nas ciężka przeprawa przez śnieg i w ogóle. – Przewrócił oczami.

Na moje usta ponownie wypłynął uśmiech. Zamierzałam go posłuchać i zapomnieć na chwilę o wszystkim. Później powrócę do rzeczywistości i zmierzę się z problemami.

***

Przeklinałam śnieg. Minęłam kolejną zaspę, ślizgając się na zwodniczym podłożu. Wymamrotałam pod nosem kilka nieprzyjemnych obelg skierowanych do białego puchu, a Conall zaśmiał się.

– Mówiłem, że mogę cię ponieść.

Spiorunowałam go wzrokiem.

– Naprawdę nie da się tutaj dojechać autem? – Złapałam jego wyciągniętą dłoń, a on pomógł mi ominąć powalone drzewo.

– Nie ma tu nawet ścieżki, Grace.

– Nie mogli jej zrobić, czy coś? – mruknęłam, a Conall znowu się zaśmiał.

Nie narzekałabym tak bardzo, gdyby nie ból nogi.

– Jeszcze kawałek, przysięgam.

– Mówiłeś tak dziesięć minut temu – wysapałam, idąc za nim pod górę.

– Odległości w formie walqa wydają się zupełnie inne – przyznał z zażenowaniem. – Naprawdę myślałem, że jezioro znajduje się bliżej.

Świetnie.

– Skoro nie ma tu szlaków, jak je znalazłeś?

– W wilczej formie dużo łatwiej zwiedzać góry. Kilka lat temu przechodziłem fazę buntu i często uciekałem na nocne biegi po lasach. Kiedyś natknąłem się na jezioro i stało się jednym z moich ulubionych miejsc.

Zrobił trzy potężne susy i znalazł się kilka metrów przede mną. Westchnęłam i przyspieszyłam.

– To tutaj! – Odwrócił się i złapał mnie za łokieć. Pociągnął mnie w górę tak, że nogi na chwilę zawisły mi w powietrzu, a moim oczom ukazała się niewielka polana z zaśnieżonym po środku jeziorem.

Wyszliśmy spomiędzy drzew, a ja chłonęłam wzrokiem otoczenie. Przy jeziorze widniały dwa samotne świerki. Z jednego właśnie odleciał ptak, wprawiając w ruch gałęzie. Płaty śniegu zawirowały i zleciały na zamrożoną taflę jeziora, opadając na nią miękko.

Conall zaciągnął mnie na środek polany, po czym wszedł na lód. Zaparłam się nogami, lecz siłą zmusił mnie, abym weszła na zamarznięte jezioro.

– Co jeśli pęknie? – wydusiłam, patrząc niepewnie na lodowe podłoże.

Odepchnął się i ślizgając się, pociągnął mnie wzdłuż brzegu.

– Wyluzuj. – Złączył nasze palce i powoli prowadził nas po lodzie. – Utrzyma nas.

Patrzyłam na nasze dłonie, a poczucie winy paliło mnie w gardle. Conall nie miał pojęcia, co zaszło wczoraj między mną a Rhaven i wiedziałam, że byłam mu winna wyjaśnienie.

Nie chciałam psuć momentu. Nareszcie poczułam odrobinę szczęścia i pragnęłam je przedłużyć, lecz wyrzuty sumienia nie pozwalały mi do końca zaczerpnąć powietrza. Wyplątałam rękę z jego uścisku i zatrzymałam się, a on odwrócił się zaskoczony.

Przełknęłam z trudem ślinę i popatrzyłam mu w oczy.

– Muszę ci coś powiedzieć.

Zbliżył się i uniósł brew, czekając na wyjaśnienie. Wykręciłam palce. Żołądek skręcił mi się niespodziewanie z nerwów. Przecież nic nie czułam do Rhavena. Ale musiałam przyznać, że relacja z nim nie przypominała niczego, co przeżyłam. Wydawał się niebezpieczny, lecz okazywał troskę. Mącił mi w głowie. W dodatku to dziwne przyciąganie, które czułam za każdym razem, gdy znajdował się w pobliżu...

Nasza relacja była burzliwa i nie miałam pojęcia, co to oznaczało.

– Grace? – zapytał z troską Conall. – Co się dzieje?

– Ja... – zaczęłam, lecz zaraz krzyknęłam, gdy z nieba spadły trzy kształty.

Zachwiałam się. Conall złapał mnie w ostatniej chwili. Palący ból przeszył kolano, gdy próbowałam stanąć o własnych siłach. Starając się wyrównać oddech, wyplątałam się z jego objęć.

Conall zawarczał, a ja w końcu spojrzałam na kształty. Stało przed nami trzech wysokich mężczyzn z wystającymi z pleców skrzydłami. Blondyn po prawo szczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu. Skrzydlaty po środku skupił spojrzenie bezdennych oczu na mnie, ale nie on sprawił, że przeszły mnie ciarki.

Po lewo, z szeroko rozłożonymi skrzydłami w kolorze atramentu stał Rhaven. Oddech utknął mi w gardle, gdy zobaczyłam lód w czarnych oczach. Ogarnęło mnie złe przeczucie, szczególnie, kiedy mężczyzna ze środka wystąpił na przód i rozłożył ramiona, jakby chciał mnie objąć. Uśmiechnął się ciepło i powiedział coś, co na zawsze zmieniło moje życie:

– Witaj, córko.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro