Rozdział 38
Minął tydzień od spotkania i stworzenia planu działania.
Tydzień, odkąd uzyskałam nadzieję na złapanie mordercy.
I tydzień ciszy.
Nie wydarzyło się nic podejrzanego. Nie było kolejnych filmików, żadnych cieni czy dźwięków drapania pazurami po ścianie, a zanik mojego zapachu pozostawał zagadką. Myślałam, że zniknął jakimś naturalnym sposobem, lecz następnego dnia powrócił i nie opuszczał ani na krok.
Każdego dnia po lekcjach, kiedy na terenie szkoły nie pozostało żadnego ucznia, udawałam się na jej tyły. Wykorzystaliśmy pomysł Maksa. Conall się sprzeciwiał, ale Rhaven wprowadził do niego drobne zmiany.
Przede wszystkim pominęliśmy gaz pieprzowy. Jednogłośnie zgodziliśmy się, że się nie przyda. Poza tym, nawet bym go nie potrzebowała. Lola kryła się w szkole, nasłuchując. Jej brat znajdował się gdzieś na drzewie, a Conall między nimi. Obserwowali i czuwali na każdym kroku.
Nawet odkąd dwa dni temu odzyskałam auto, za co byłam niezmiernie wdzięczna Rufusowi, ponieważ wyglądało jak nowe i zupełnie nie musiałam martwić się naprawą, nie mogłam sama wrócić do domu. Albo jechał za mną Rhaven z siostrą, albo równolegle w postaci wilka biegł Conall. Nadal zadziwiało mnie z jaką łatwością nadążał za samochodem.
Max nie wydawał się sobą. Odkąd poszliśmy wieczorem do szkoły i dowiedział się wszystkiego, co wiedziałam o velipach, prawie się do mnie nie odzywał. W sumie do nikogo się nie odzywał. Całkowicie pochłonęły go własne myśli. Jego twarz była nieustannie blada i wyglądał, jakby coś go bolało, lecz zapewniał, że wszystko z nim w porządku.
Ostatnią lekcję spędziłam z Lolą na pisaniu karteczek. Martwiła się, że coś przeoczyliśmy i świr od Pustki zaatakuje mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Potwierdziliśmy jednak, że każda z ofiar znikała ze szkoły, a w szkole zapewniono mi najlepszą ochronę w postaci walqa, velipa i mieszańca.
Zadzwonił dzwonek, uczniowie rzucili się do wyjścia. Zrobiłabym to samo, ale zaraz po ostatniej lekcji stawałam się przynętą. Liczyłam, że dzisiaj plan zadziała. Miałam dość tej niepewności i stresu, towarzyszącego za każdym razem, gdy stałam na mrozie i czekałam aż ktoś mnie zaatakuje.
– Idę oddać książkę do biblioteki – odezwałam się do Loli. – Spotkamy się za dziesięć minut na tyłach?
Skinęła głową i posłała mi pokrzepiający uśmiech.
– Powstrzymamy odpowiedzialną za to osobę, Grace.
Sądziłam, że dobrze ukrywam moje podenerwowanie, lecz Lola znała mnie lepiej niż myślałam.
Rozstałyśmy się na korytarzu i jeszcze zanim poszłam do biblioteki, wstąpiłam do łazienki. Myjąc ręce, rozmyślałam o tym, jak zwabić sprawcę w pułapkę. Może robiliśmy coś źle? Sięgnęłam po papier i usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
Nie zdążyłam się nawet obrócić, gdy poczułam na szyi coś ostrego i zimnego. Zesztywniałam i zerknęłam w lustro.
– Słuchaj uważnie – powiedział mężczyzna, trzymając nóż przy mojej krtani. – Wyjdziesz teraz i skierujesz się prosto do samochodu.
Napotkał moje spojrzenie w lustrze, a jego tęczówki zabarwiły się na czerwono. O Boże. Czy to...? Czy to on stał za filmikami z Pustką?
– Rozumiesz?! – warknął i przycisnął mocniej ostrze do mojej skóry.
Skręciły mi się trzewia. Musiałam grać na czas. Gdy nie zjawię się za kilka minut na tyłach szkoły, Lola zacznie mnie szukać.
Najmilszy Synu Pomyślności, błagam, niech ten walq okaże się idiotą, który lubi rozmawiać.
– Dlaczego używasz noża? – spytałam, udając spokój, który tak desperacko starałam się zachować.
– Słucham?
– Jesteś walqiem, prawda? Nie potrzebny ci nóż, żeby mnie zranić.
Przyglądał mi się w lustrze, a ja gorączkowo myślałam, jak uwolnić się z tej sytuacji. Nieważne ile scenariuszy przerobiłam w głowie. Każdy ruch sprowadzał się do mojej śmierci. Walq trzymał ostrze zbyt blisko mojej szyi, żebym mogła się wydostać.
– Posłuchaj – syknął, nachylając się do mojego ucha. – Gierki mnie nudzą. Lubię szybko odwalać robotę, a jeśli chcesz rozmawiać, możemy równie dobrze zaprosić twojego kolegę. – Jego oddech owiał moją skórę. – Max, prawda?
Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia i strachu.
– N-nie... – Przełknęłam z trudem ślinę. – Nie wiem, o kim mówisz.
– Uroczy jest wiesz? – Przekrzywił głowę. – Te kręcone włoski i niewinna twarz. Szkoda by było, gdyby ktoś go wykorzystał, nie uważasz?
Mój oddech przyspieszył.
– Max już dawno wrócił do domu – szepnęłam, chociaż wiedziałam, że nie zdążyłby dotrzeć do domu w tak krótkim czasie.
– Czyżby? – zapytał kpiąco. – A może jest teraz przywiązany do drzewa w środku lasu i czeka na twoją decyzję?
Krew odpłynęła mi z twarzy. To nie mogła być prawda.
– To? Jak będzie? – Puścił mnie, a ja zachwiałam się i przytrzymałam blatu. – Zrobisz, co każę, czy twój przyjaciel poniesie za ciebie konsekwencje?
Odwróciłam się do niego na drżących nogach, a wzrok zamazał mi się przez łzy wściekłości.
– Czas ucieka. – Uniósł rękę i postukał palcem w zegarek na nadgarstku. – Masz jeszcze trzy minuty, zanim każę go zabić.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
– Idź spokojnie – rozkazał.
Chciałam go zaatakować. Pragnienie było tak wielkie, że ledwo je powstrzymałam. Minęłam wysoką i szeroką w barkach postać, po czym złapałam za klamkę i odetchnęłam, starając się uspokoić.
Wyszłam na korytarz, a nogi same mnie niosły. Walq podążał za mną, trzymając się tak blisko, że czułam obrzydliwy oddech na karku. Dyskretnie rozglądałam się na boki, lecz szkoła pozostawała pusta.
Chciałam uciec. Mięśnie aż paliły, żebym ruszyła pędem przed siebie, ale wiedziałam, że nie zdążę zrobić nawet dwóch kroków, a walq mnie złapie. A to nie skończy się dobrze ani dla Maksa, ani dla mnie.
Skręciłam, lecz walq szarpnął mnie za ramię. Boleśnie.
– Na parking – warknął. – Nie kombinuj.
Zacisnęłam szczęki i potaknęłam. Myślałam, że uda mi się dotrzeć na tyły szkoły, a Lola zorientuje się, że coś jest nie tak.
Ruszyłam w stronę parkingu i poczułam dźgnięcie w plecy. Zerknęłam przez ramię. Ostra końcówka noża przebijała się przez bluzę, zmuszając, żebym szła dalej. Nie mogłam uwierzyć, że dałam się złapać.
Doszliśmy do mojego samochodu, a walq zabrał nóż.
– Prowadź. – Otworzył drzwi, wiążąc mnie między metalem, a jego ciałem. – No, już.
Wsiadłam, ignorując palące uczucie w gardle. Jechałam na śmierć i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Walq wrzucał ludzi i nie tylko do Pustki. Terroryzował nas filmikami, a kiedy sądziłam, że zdołamy go przechytrzyć, on pokazał nam, że bardziej nie mogliśmy się mylić.
Usiadł na tylnym siedzeniu, a ostrze z powrotem wylądowało przy moim gardle.
– Gdzie jedziemy? – wydusiłam.
– Kieruj się w stronę Rener.
– Co z Maksem? – spytałam, wyjeżdżając z parkingu.
Walq nie odebrał mi torebki. Leżała po lewej stronie, przyciskając się do uda, a schowany w niej telefon, aż palił przez materiał.
– Nie mam pojęcia – odparł rozbawiony. – Kłamałem.
Zacisnęłam dłonie na kierownicy. Dałam się oszukać.
– Wiesz, to dość zabawne – odezwał się, a nóż nieznacznie oddalił się od mojej skóry. – Nie sądziłem, że tak łatwo w to uwierzysz. Spodziewałem się większej woli walki. – Zaśmiał się. – Spodziewałem się, że będziesz bardziej samolubna.
Tak skupił się na tym, co mówił, że ostrze ponownie przesunęło się o kilka centymetrów, dając mi większą swobodę ruchów. Moja ręka zjechała po kierownicy i wylądowała na udzie, tuż przy torbie.
– Biorąc pod uwagę, co o tobie wiem, naprawdę myślałem, że okażesz się mądrzejsza – kontynuował, kiedy chowałam palce w torebce. Po kilku ruchach w końcu natrafiłam na zimny prostokąt.
Nie miałam pojęcia, czy mi się uda, ale musiałam spróbować. W uszach mi huczało, a walq mówił i mówił, poświęcając mi coraz mniej uwagi. Zerknęłam na wyświetlacz i zdołałam odblokować telefon.
– Skręć w prawo. – Jego głos przebił się przez dzwonienie w uszach, a telefon prawie wypadł mi z ręki.
Z szaleńczo bijącym sercem, po omacku jeździłam palcami po wyświetlaczu, modląc się, żebym zdołała do kogoś zadzwonić. Kogokolwiek. Usłyszałam znajomy dźwięk sygnału i prawie się rozpłakałam.
– Co to? – warknął walq, a ja natychmiast złapałam obiema rękami kierownicę.
– Gdzie jedziemy? – spytałam, pragnąc przekazać lokalizację.
– Jeśli ci powiem, nie będzie niespodzianki.
– W stronę Rener, tak? – Spocone dłonie ślizgały się po kierownicy, utrudniając prowadzenie. – Zabierasz mnie do Pustki? To w drugą stronę.
Walq zaśmiał się ochryple, po czym z jego piersi wydobyło się niskie warknięcie. Włoski stanęły mi dęba, ale starałam się nie panikować.
– Nie możesz jechać szybciej? – warknął.
– Niedawno miałam wypadek – wyznałam cicho i wcale nie musiałam udawać strachu. Byłam cholernie przerażona. – Boję się szybko jeździć.
Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, a nóż ponownie przybliżył do mojej szyi. Mijały nas auta, lecz nikt nie wiedział, że potrzebowałam pomocy. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że jechałam na śmierć.
Nie potrafiłam skupić się na drodze. Z każdą sekundą coraz trudniej zachowywałam spokój. Panika ściskała mi klatę piersiową, a strach zacieśniał gardło. Na niewielkim wyboju, nóż drasnął skórę, przez co kropelka krwi spłynęła po szyi.
Nagle w lusterku mignęły światła pędzącego za nami wielkiego auta. Prawie zaszlochałam z ulgi, rozpoznając do kogo należał pojazd. Samochód wyprzedził nas i zajechał drogę. Dałam po hamulcach, a ostrze po raz kolejny przecięło moją skórę.
– Jedź!
– Nie mogę!
Rhaven wypadł z auta i ruszył w naszą stronę.
– Wymiń go! – W głosie walqa usłyszałam panikę. – Jedź, do cholery!
Nie odpowiedziałam. Nie zdążyłam. Tylna szyba roztrzaskała się w drobny mak, kiedy Rhaven uderzył w nią pięścią. Nóż upadł mi na uda, a walq stracił przytomność.
Zamykając oczy, przetarłam drżącymi dłońmi twarz i odetchnęłam głęboko. Rhaven się zjawił. Nie trafię do Pustki. Udało nam się pojmać odpowiedzialnego za bezsensowną śmierć innych walqa.
Uniosłam powieki, kiedy usłyszałam trzask. Zerknęłam do tyłu i zobaczyłam, że Rhaven wyciąga walqa z auta.
– Co robisz? – Wysiadłam z samochodu, a nogi prawie się pode mną ugięły.
Rhaven nie odpowiedział, tylko ciągnął walqa w stronę rowu. Na miękkich kolanach podążyłam za nim. Rzucił mężczyznę na pień, a ten odbił się od drzewa i opadł na ziemię bezwładnie jak szmaciana lalka.
– Pilnuj go – rzucił mieszaniec i minął mnie.
Zsunęłam się do rowu, nie przejmując się śniegiem, który zmoczył mi spodnie i podeszłam do walqa. Serce mocno obijało mi się o żebra, gdy patrzyłam na nieruchomą sylwetkę.
Rhaven wrócił z dwoma żelaznymi prętami w dłoniach. Wbił je w ziemię, po czym ukucnął i uniósł walqa do pozycji siedzącej. Sięgnął po pręt i jednym ruchem przebił jego ramię, przyszpilając go do drzewa.
Powieki mężczyzny zatrzepotały, kiedy Rhaven wbił drugi pręt w jego lewe ramię. Mężczyzna jęknął, a zaraz potem zawarczał ze złością. Jego oczy zalśniły czerwienią identyczną jak krew, która wypływała z ran. Skupił wściekłe spojrzenie na mnie, lecz gdy popatrzył na Rhavena na jego twarzy odmalował się chwilowy strach.
Walq zaśmiał się ochryple, kręcąc głową.
– Nie masz pojęcia, kim jesteś, prawda? – zwrócił się do mnie.
– Co... Co masz na myśli?
Mężczyzna uśmiechnął się.
– Twój ojciec jest potężny, Grace. Znudziło mu się czekanie, więc wziął sprawy w swoje ręce.
– Mój ojciec nie żyje. – Krew huczała mi w uszach, a powietrze nie chciało wlatywać do płuc.
– Rozpoczęło się polowanie – wydyszał walq.
– To ty? – Głos ledwo się ze mnie wydobył. – To ty wrzucałeś ludzi do Pustki? To ty wysyłałeś filmiki?
Zaśmiał się, lecz zaraz jęknął, gdy mieszaniec poruszył prętem.
– Nie. – Pokręcił głową. – To zdecydowanie nie byłem ja.
Nogi w końcu się pode mną ugięły. Śnieg złagodził upadek. Nic z tego nie rozumiałam. Jeśli nie on, to w takim razie kto?
– Dlaczego...? – Spojrzałam w czerwone ślepia. – Dlaczego mnie zaatakowałeś?
– Za długo wykonuje zadanie. – Walq spojrzał na mieszańca, po czym powrócił wzrokiem do mnie. – Zaskakujące, że nie wiesz, kim on jest. – Wskazał głową Rhavena, lecz zanim zdążył coś dodać, mieszaniec wbił pazury w jego klatkę piersiową. Oczy walqa rozszerzyły się z szoku, a Rhaven jednym szybkim ruchem wyrwał mu serce.
Odwróciłam wzrok, lecz zbyt wolno. I tak zobaczyłam bijące serce spoczywające na jego dłoni. Żółć podjechała mi do gardła i zwróciłam całą zawartość żołądka na śnieg. Kiedy torsje ustały, wytarłam usta wierzchem dłoni i obróciłam się w stronę Rhavena.
Stał, patrząc z góry na walqa, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Pozbył się serca, lecz ziejąca dziura w klatce piersiowej mężczyzny sprawiła, że znowu zrobiło mi się niedobrze.
– Znasz go? – wydusiłam.
Rhaven w końcu na mnie spojrzał.
– Znałem.
Podniosłam się z trudem.
– O czym on mówił? Kim ty jesteś?
Rhaven zignorował mnie i wyciągnął pręty z martwego ciała walqa, które opadło na śnieg z miękkim dźwiękiem.
– Dlaczego do mnie zadzwoniłaś? – zapytał z przekąsem i wytarł pręty o koszulkę walqa. – Nie powinien ratować cię Conall?
Nie wiedziałam dlaczego, ale te słowa wywołały we mnie niekontrolowaną wściekłość. Nie miałam pojęcia, co się przed chwilą wydarzyło, prawie zostałam uprowadzona, walq trzymał nóż przy moim gardle i właśnie byłam świadkiem morderstwa, a on pytał o coś takiego?
– Nie chciałam go narażać – warknęłam i odwróciłam się.
Buty ginęły w śniegu, gdy szłam z powrotem do auta.
– Czyli mnie możesz? – Usłyszałam za sobą.
Nie odpowiedziałam. Szłam, aż dotarłam do samochodu i nie oglądając się za siebie, odjechałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro