Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Myślałam, że o zjednoczeniu Progrei wiem wszystko. Sądziłam, że na świecie istnieją tylko ludzie, a właśnie siedziałam w salonie z magicznymi istotami, próbując przetworzyć usłyszaną historię.

– Więc jak widzisz, nasz gatunek ma w sobie wrodzoną nienawiść do tego drugiego – mruknął Conall, kiedy cisza się przedłużała.

– Z wzajemnością, oczywiście – dodała Lola, mrużąc oczy.

Patrzyłam na nich, nie mogąc pojąć, że wyrośli z ziemi.

– Wiedźmy... – zaczęłam drżącym głosem. – Wiedźmy istnieją?

– Istniały – sprostował Conall. – Kiedy ludzie zdali sobie sprawę, że wiedźmy nie zdołają im pomóc i sprowadziły na nich całą hordę potworów, znaleźli je i spalili na stosie. Został z nich tylko popiół, nic więcej.

Pokiwałam głową. Cóż, przynajmniej tyle, że po świecie nie chodziły już wiedźmy. Prawdopodobieństwo, że stworzą nowy gatunek równało się zeru.

Skupiłam wzrok na rodzeństwie.

– Czyli, jeśli dobrze zrozumiałam... – odchrząknęłam. – Jesteście...

– Velipiami – dokończył za mnie Rhaven.

Wydarzenia w Bergvubie nagle zaczęły nabierać sensu.

– Kogo widziałam w klatce? – spytałam, chociaż byłam prawie pewna, że znam odpowiedź.

Rodzeństwo wymieniło spojrzenia. Lola ledwo zauważalnie zgarbiła się, zaś Rhaven napiął ramiona i zrozumiałam, że poruszyłam drażliwy temat. Lola otworzyła usta, lecz to jej brat odezwał się, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.

– Myślę, że tę kwestię powinnaś omówić z Lolą na osobności.

– Co jest z tobą nie tak? – spytałam, naprawdę próbując zrozumieć jego zachowanie. – Dlaczego nawet teraz nie pozwalasz jej mówić?

– Bo prawie zawsze kiedy się odzywa, mówi to, czego nie powinna.

Odetchnęłam ostro na jego lodowaty ton głosu.

– Wyjaśnię ci wszystko później – odezwała się cicho Lola.

Skinęłam głową i posłałam jej słaby uśmiech. Jeśli nie chciała o tym rozmawiać w obecności Conalla, nie było problemu. Jeśli nie chciała w ogóle mi o tym mówić, też bym ją zrozumiała. Ale mogła sama to powiedzieć. Wkurzało mnie, że Rhaven odebrał jej tą możliwość, jakby nie miała prawa o sobie decydować.

– Okej, mam jeszcze jedno pytanie – oznajmiłam.

– Och, myślę, że masz ich dużo więcej. – Rhaven uniósł kącik ust, a ja posłałam mu ostre spojrzenie.

– Nie przejmuj się nim. – Twarz Loli rozciągnęła się w pokrzepiającym uśmiechu. – Pytaj, o co chcesz. Postaramy się odpowiedzieć jak najlepiej.

Odwzajemniłam uśmiech i wzięłam głęboki oddech.

– Jak wyglądacie? Ty zamieniasz się w wilka – zwróciłam się do Conalla. – Ale wy... – Spojrzałam na rodzeństwo. – Ludzie uciekali przed wami w popłochu, więc jak naprawdę wyglądacie?

– Naszą cechą charakterystyczną są oczy – odezwał się wilk. – Nie musimy się przemieniać, żeby zmieniły kolor. – Uśmiechnął się krzywo, a jego tęczówki zabłysnęły szkarłatem.

Wciągnęłam z sykiem powietrze, a on posłał mi prawdziwy wilczy uśmiech. Schowałam drżące dłonie pod udami i odwróciłam się do rodzeństwa.

– Wasze zmieniają się na czarne, prawda? Tak całe, całe czarne.

– Moje, tak – powiedziała Lola i z kolejnym mrugnięciem jej białka, jak i tęczówki przysłoniła czerń. – U Rhavena zmienia się tylko jedno oko.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

– Dlaczego?

Jego prawe oko, to pod którym widniał pieprzyk wielkości kropki, wypełniło się czernią. Nie mogłam odwrócić wzroku, zbyt pochłonięta przez jego intensywne spojrzenie.

– Jestem mieszańcem – odparł, przerywając kontakt wzrokowy.

Zamrugałam.

– Słucham?

– Czekaj... – wtrącił się Conall. – To ty? To ty jesteś tym mieszańcem?

– Co o mnie słyszałeś, kundlu? – Oparł się o kominek, a w jego oczach zabłysnął drapieżny błysk.

– Zbyt dużo – mruknął.

– Czy wyjaśni mi ktoś, o co chodzi?

– Mieszaniec to połączenie człowieka i velipa – pospieszyła z odpowiedzią Lola. – Ewentualnie człowieka i walqa. No, wiesz, po prostu, kiedy człowiek łączy się z którymś z gatunków...

– Zrozumiałam. – Uniosłam rękę, przerywając jej, zanim wdała się w szczegóły.

– Zaskoczona? – Rhaven uniósł brew.

I to jak.

– Czyli, jeśli jesteś w połowie człowiekiem, jesteś słabszy niż normalne velipie?

Parsknął.

– Nie, Śnieżynko.

– Nie powinieneś być?

Wzruszył ramionami.

– Rhaven może przyjmować tylko pośrednią formę, nigdy nie zobaczysz go w postaci harpii – wyjaśniła Lola. – Posiada też inne umiejętności niż my. To pewnie zasługa łączonych genów, ale mieszańców istniało jak do tej pory tylko trzech, a każdy różnił się czymś innym, więc nikt do końca nie potrafi określić ich dokładnych cech.

– Niech zgadnę... – mruknęłam. – Jedną z tych cech jest paskudna osobowość?

Conall zakrztusił się śmiechem, a Lola zamaskowała parsknięcie kaszlem. Rhaven skupił wzrok na mnie, po czym przed moimi oczami zapanowała ciemność.

Moje serce przyspieszyło, panika podeszła do gardła. W jednej chwili przestałam cokolwiek widzieć i słyszeć. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, lecz mój język nie mógł się poruszyć. Tak samo jak reszta ciała. Czucie zniknęło z kończyn, podobnie jak zdolność widzenia i słuch. Czy ja... Czy ja umarłam?

Nagle wszystko powróciło. Wzrok, dźwięki, czucie. Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić oczy do światła i pomacałam ciało, upewniając się, czy na pewno nic mi nie jest.

– Paskudna osobowość to tylko dodatek. – Usłyszałam głęboki głos Rhavena i gwałtownie obróciłam głowę w jego stronę.

– Grace? – odezwał się Conall, lecz moja uwaga skupiła się na bracie Loli.

– Co... – Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. – Co to było?

– Moje zdolności – odparł, krzyżując ręce na piersi. – Chociaż nie pokazałem ci wszystkiego, co potrafię.

– Twoje zdolności? – Ledwo wykrztusiłam.

Powoli skinął głową, unosząc prawy kącik ust. Emanowała od niego pewność siebie i siła, której chyba nigdy nie zdołam pojąć. Cholera, co jeszcze potrafił?

– Zrobiłeś jej to samo, co mi? – warknął Conall, a Rhaven ponownie skinął głową.

– Rhaven różni się od nas tym, że posiada moc – oznajmiła Lola. – I dzieli się ona na trzy poziomy.

– Cztery – mruknął.

Im więcej się dowiadywałam, tym większy miałam mętlik w głowie. Lola mówiła dalej.

– Pierwszy polega na odebraniu wzroku, drugi na odebraniu słuchu...

– A trzeci na odebraniu czucia – dokończyłam. – Na czym polega czwarty?

– Czwarty sprawia ból – oznajmił ze spokojem Rhaven. – Największy ból, jaki poczujesz w życiu.

Serce zabiło mi mocniej.

– Dlatego nigdy nie powinnaś mnie irytować, Śnieżynko.

– Dlaczego ciągle ją tak nazywasz? – warknął Conall.

– Z tego samego powodu, dla którego ciebie nazywam kundlem – odparował Rhaven.

Zignorowałam ich.

– Skoro to poziomy... – Przełknęłam z trudem ślinę. – Możesz od razu sprawić komuś ból, czy musisz najpierw przez nie przejść?

– Wszystko po kolei – odpowiedział. – Nie potrafię pominąć żadnego z poziomów.

Chociaż tyle. Przynajmniej mogłam się mentalnie przygotować, jeśli zdarzy się to ponownie. A miałam wielką nadzieję, że nie. To, co zrobił, było cholernie przerażające.

– Wróćmy do twojego pytania – powiedział Rhaven i zwrócił się do Loli. – Pokaż jej jak zmienia się nasz wygląd w formie pośredniej.

Lola spojrzała na niego z paniką w oczach, a ja poczułam jak ponownie ogarnia mnie strach. Myślałam, że się ich nie boję, ale po pokazie mocy Rhavena, nie wiedziałam, czego się spodziewać.

– Nie umiem utrzymać formy pośredniej – szepnęła.

– Dasz radę.

Lola posłała mu sceptyczne spojrzenie, ale zamknęła oczy i zmarszczyła w skupieniu brwi. Patrzyłam na nią uważnie, a jej delikatne rysy twarzy wyostrzyły się. Skóra zafalowała i miałam wrażenie, że na moich oczach staje się grubsza. Uniosła powieki, uśmiechając się lekko.

– I to tyle? – spytałam, patrząc w czarną otchłań jej oczu. – Przed tym uciekali ludzie?

– Uśmiechnij się – mruknął do siostry Rhaven.

Lola skupiła na mnie wzrok, po czym rozciągnęła twarz w uśmiechu, ukazując zęby.

Wcisnęłam się mocniej w fotel. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, gdy zobaczyłam zakończenia jej zębów. Każdy jeden był ostry jak nóż. To nie był zwykły uśmiech. Lola ukazała mi przerażający uśmiech z zębów wyglądających jak szpikulce.

Okej, teraz już rozumiałam, dlaczego żołnierze uciekali w popłochu przed Wilhelmem. Zamknęłam na chwilę oczy i odetchnęłam płytko. Nie spodziewałam się tego. Cholera jasna, naprawdę się tego nie spodziewałam.

– Potraficie latać, tak jak pierwszy velip? – zapytałam, kiedy w miarę doszłam do siebie.

– O! Chcesz zobaczyć skrzydła? – Wyprostowała plecy, a ja nadal nie mogłam wyjść z szoku, że tak wyglądała ich pośrednia forma.

– Macie skrzydła? – wydusiłam. Sądziłam... W sumie sama nie wiem, co sądziłam.

Skinęła głową, a jej skóra ponownie zafalowała. Lola westchnęła ciężko i wróciła do człowieczego wyglądu.

– Pokażę ci je innym razem. – Uśmiechnęła się nieznacznie, a jej wzrok powędrował w stronę Conalla.

Och, czyli naprawdę się nie lubili.

– Czyli ty nie potrafisz tego, co Rhaven – zwróciłam się do niej, a mój głos nie brzmiał tak mocno, jakbym chciała. – Jakie w takim razie masz umiejętności?

– Latanie, siła, szybkość. Nic wielkiego.

– A ty? – spytałam Conalla. – Co potrafisz?

– Nie posiadamy czegoś takiego jak forma pośrednia. Przemieniamy się tylko i wyłącznie w wilki, jednak Pradawna mogła zmieniać, co tylko chciała.

– Pradawna?

– Nazywamy tak pierwszych z naszych gatunków – pospieszyła z wyjaśnieniem Lola. – Dali nam życie, a sami przestali istnieć. Pradawni.

Pokiwałam głową i na powrót skupiłam się na Conallu.

– Pradawna mogła zamieniać się w inne zwierzęta?

– Nie. Potrafiła przemieniać zęby, kończyny czy kawałek skóry, bez konieczności zmieniania całej formy na wilka. My tego nie umiemy.

W mojej głowie powstał obraz człowieka z łapą wilka i nie wiedziałam, czy bardziej mnie to przerażało, czy bawiło.

– Tak samo jak velipie jesteśmy silni i szybcy. W końcu powstaliśmy, żeby ich zniszczyć. – Posłał rodzeństwu krzywy uśmieszek. – Ich zmieniona skóra nic nie daje, kiedy mierzą się z naszymi kłami. Mogą latać, ale my potrafimy skakać. Wysoko.

– Zapomniałeś dodać, że lubicie odbijać się od drzew – powiedział z sarkazmem Rhaven, a wilk zmrużył oczy.

– Wasze skrzydła są bezużyteczne w walce, kiedy się zmieniamy...

– Och, proszę cię. – Rhaven przewrócił oczami. – I co jeszcze? Może wygrywacie wszystkie walki? Nie zliczę ilu z was już zabiłem, a podobno to wy mieliście się nas pozbyć. Jakoś kiepsko wam to wychodzi.

– To nasze zadanie. Nie spoczniemy, dopóki nie zabijemy każdego velipa.

Gwałtownie zwróciłam głowę w stronę Conalla, zaskoczona jego nienawistnym tonem.

– Proszę – zachęcił czarnooki. – Pochwal się swoją misją, śmiało. Grace na pewno jest ciekawa, czym tak naprawdę się zajmujecie.

Wilk spojrzał na mnie.

– Od początku naszą misją było pozbycie się velipiów. Sprawienie, żeby zniknął każdy jeden. Nie są w stanie żyć w zgodzie z ludźmi w przeciwieństwie do nas. Nie potrafią się wpasować. Nie zmieniają się, a ludzie zmieniają się każdego dnia. My starzejemy się tak samo jak wy. To, że siedzę z nimi w jednym pomieszczeniu jest wyrazem mojej dobrej woli.

– A to, że siedzisz i oddychasz jest wyrazem mojego lenistwa – oznajmił Rhaven nonszalanckim tonem. Kiedy spojrzał na Conalla, widoczny w jego oczach chłód sprawił, że zadrżałam. – Jeszcze jedno złe słowo o mojej rasie, a specjalnie pofatyguję się i umoczę ręce w twojej krwi.

Odetchnęłam drżąco. Rhaven potrafił być przerażający. Siedzieliśmy w ciszy, naruszanej tylko przez trzaskanie ognia w kominku, a mieszaniec i walq toczyli walkę na spojrzenia. Jeszcze raz przeanalizowałam wszystko, czego się dowiedziałam i zdałam sobie z czegoś sprawę.

– Moment... – zaczęłam. – Jeśli wiedzieli o was ludzie, to co się stało, że teraz nikt nie ma o was pojęcia?

Rhaven i Conall wymienili spojrzenia, po czym odezwał się ten pierwszy:

– To nie tak, że jesteśmy niezniszczalni, Śnieżynko. Kiedy pierwsza panika i strach minęły, ludzie zorientowali się, że mają przewagę liczebną. Prioria i Wilhelm byli pierwszymi. Nie dało się ich zabić, tak stworzyły je wiedźmy. Jedynie utworzone przez nie miecze mogły zabić Pradawnych.

– Jednak potomstwo Wilhelma i przywrócony gatunek nie byli tak potężni jak oni – dodała Lola. – Ludzie zdali sobie sprawę, że można ich zabić.

– Przez kilka lat toczono walki, żeby nas wytępić, lecz co jak co, byliśmy silniejsi niż ludzie – podjął dalej Conall. – Dosłownie zostaliśmy stworzeni do walki. Nie wszyscy z nas byli potworami, niektórzy chcieli wieść normalne życie, tworzyć rodziny. Przez ciągłe prześladowania nie mogli tego zrobić, więc zarówno walqi, jak i velipie ukryły się w lasach i górach. Nie chcieli zabijać ani być utożsamiani z bestiami, lecz ludzie nie wierzyli w ich dobre intencje. Kiedy tylko dowiadywali się, że ktoś jest walqiem lub velipem, polowali na niego i podobnie jak wiedźmy, palili na stosie.

– Zniknięcie było ich jedyną opcją na spokojne życie. – Twarz Loli wyrażała smutek. – Mijały lata, umierały pokolenia, aż w końcu bestie z Wielkiej Wojny stały się tylko bajkami opowiadanymi przy ognisku.

– Wtopiliśmy się między ludzi, a oni nigdy się nie zorientowali – kontynuował Rhaven. – Żyjemy między wami od tamtego czasu, a wy pozostajecie ślepi na nasze istnienie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro