Rozdział 26
Myślałam, że o zjednoczeniu Progrei wiem wszystko. Sądziłam, że na świecie istnieją tylko ludzie, a właśnie siedziałam w salonie z magicznymi istotami, próbując przetworzyć usłyszaną historię.
– Więc jak widzisz, nasz gatunek ma w sobie wrodzoną nienawiść do tego drugiego – mruknął Conall, kiedy cisza się przedłużała.
– Z wzajemnością, oczywiście – dodała Lola, mrużąc oczy.
Patrzyłam na nich, nie mogąc pojąć, że wyrośli z ziemi.
– Wiedźmy... – zaczęłam drżącym głosem. – Wiedźmy istnieją?
– Istniały – sprostował Conall. – Kiedy ludzie zdali sobie sprawę, że wiedźmy nie zdołają im pomóc i sprowadziły na nich całą hordę potworów, znaleźli je i spalili na stosie. Został z nich tylko popiół, nic więcej.
Pokiwałam głową. Cóż, przynajmniej tyle, że po świecie nie chodziły już wiedźmy. Prawdopodobieństwo, że stworzą nowy gatunek równało się zeru.
Skupiłam wzrok na rodzeństwie.
– Czyli, jeśli dobrze zrozumiałam... – odchrząknęłam. – Jesteście...
– Velipiami – dokończył za mnie Rhaven.
Wydarzenia w Bergvubie nagle zaczęły nabierać sensu.
– Kogo widziałam w klatce? – spytałam, chociaż byłam prawie pewna, że znam odpowiedź.
Rodzeństwo wymieniło spojrzenia. Lola ledwo zauważalnie zgarbiła się, zaś Rhaven napiął ramiona i zrozumiałam, że poruszyłam drażliwy temat. Lola otworzyła usta, lecz to jej brat odezwał się, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć.
– Myślę, że tę kwestię powinnaś omówić z Lolą na osobności.
– Co jest z tobą nie tak? – spytałam, naprawdę próbując zrozumieć jego zachowanie. – Dlaczego nawet teraz nie pozwalasz jej mówić?
– Bo prawie zawsze kiedy się odzywa, mówi to, czego nie powinna.
Odetchnęłam ostro na jego lodowaty ton głosu.
– Wyjaśnię ci wszystko później – odezwała się cicho Lola.
Skinęłam głową i posłałam jej słaby uśmiech. Jeśli nie chciała o tym rozmawiać w obecności Conalla, nie było problemu. Jeśli nie chciała w ogóle mi o tym mówić, też bym ją zrozumiała. Ale mogła sama to powiedzieć. Wkurzało mnie, że Rhaven odebrał jej tą możliwość, jakby nie miała prawa o sobie decydować.
– Okej, mam jeszcze jedno pytanie – oznajmiłam.
– Och, myślę, że masz ich dużo więcej. – Rhaven uniósł kącik ust, a ja posłałam mu ostre spojrzenie.
– Nie przejmuj się nim. – Twarz Loli rozciągnęła się w pokrzepiającym uśmiechu. – Pytaj, o co chcesz. Postaramy się odpowiedzieć jak najlepiej.
Odwzajemniłam uśmiech i wzięłam głęboki oddech.
– Jak wyglądacie? Ty zamieniasz się w wilka – zwróciłam się do Conalla. – Ale wy... – Spojrzałam na rodzeństwo. – Ludzie uciekali przed wami w popłochu, więc jak naprawdę wyglądacie?
– Naszą cechą charakterystyczną są oczy – odezwał się wilk. – Nie musimy się przemieniać, żeby zmieniły kolor. – Uśmiechnął się krzywo, a jego tęczówki zabłysnęły szkarłatem.
Wciągnęłam z sykiem powietrze, a on posłał mi prawdziwy wilczy uśmiech. Schowałam drżące dłonie pod udami i odwróciłam się do rodzeństwa.
– Wasze zmieniają się na czarne, prawda? Tak całe, całe czarne.
– Moje, tak – powiedziała Lola i z kolejnym mrugnięciem jej białka, jak i tęczówki przysłoniła czerń. – U Rhavena zmienia się tylko jedno oko.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
– Dlaczego?
Jego prawe oko, to pod którym widniał pieprzyk wielkości kropki, wypełniło się czernią. Nie mogłam odwrócić wzroku, zbyt pochłonięta przez jego intensywne spojrzenie.
– Jestem mieszańcem – odparł, przerywając kontakt wzrokowy.
Zamrugałam.
– Słucham?
– Czekaj... – wtrącił się Conall. – To ty? To ty jesteś tym mieszańcem?
– Co o mnie słyszałeś, kundlu? – Oparł się o kominek, a w jego oczach zabłysnął drapieżny błysk.
– Zbyt dużo – mruknął.
– Czy wyjaśni mi ktoś, o co chodzi?
– Mieszaniec to połączenie człowieka i velipa – pospieszyła z odpowiedzią Lola. – Ewentualnie człowieka i walqa. No, wiesz, po prostu, kiedy człowiek łączy się z którymś z gatunków...
– Zrozumiałam. – Uniosłam rękę, przerywając jej, zanim wdała się w szczegóły.
– Zaskoczona? – Rhaven uniósł brew.
I to jak.
– Czyli, jeśli jesteś w połowie człowiekiem, jesteś słabszy niż normalne velipie?
Parsknął.
– Nie, Śnieżynko.
– Nie powinieneś być?
Wzruszył ramionami.
– Rhaven może przyjmować tylko pośrednią formę, nigdy nie zobaczysz go w postaci harpii – wyjaśniła Lola. – Posiada też inne umiejętności niż my. To pewnie zasługa łączonych genów, ale mieszańców istniało jak do tej pory tylko trzech, a każdy różnił się czymś innym, więc nikt do końca nie potrafi określić ich dokładnych cech.
– Niech zgadnę... – mruknęłam. – Jedną z tych cech jest paskudna osobowość?
Conall zakrztusił się śmiechem, a Lola zamaskowała parsknięcie kaszlem. Rhaven skupił wzrok na mnie, po czym przed moimi oczami zapanowała ciemność.
Moje serce przyspieszyło, panika podeszła do gardła. W jednej chwili przestałam cokolwiek widzieć i słyszeć. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, lecz mój język nie mógł się poruszyć. Tak samo jak reszta ciała. Czucie zniknęło z kończyn, podobnie jak zdolność widzenia i słuch. Czy ja... Czy ja umarłam?
Nagle wszystko powróciło. Wzrok, dźwięki, czucie. Zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić oczy do światła i pomacałam ciało, upewniając się, czy na pewno nic mi nie jest.
– Paskudna osobowość to tylko dodatek. – Usłyszałam głęboki głos Rhavena i gwałtownie obróciłam głowę w jego stronę.
– Grace? – odezwał się Conall, lecz moja uwaga skupiła się na bracie Loli.
– Co... – Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. – Co to było?
– Moje zdolności – odparł, krzyżując ręce na piersi. – Chociaż nie pokazałem ci wszystkiego, co potrafię.
– Twoje zdolności? – Ledwo wykrztusiłam.
Powoli skinął głową, unosząc prawy kącik ust. Emanowała od niego pewność siebie i siła, której chyba nigdy nie zdołam pojąć. Cholera, co jeszcze potrafił?
– Zrobiłeś jej to samo, co mi? – warknął Conall, a Rhaven ponownie skinął głową.
– Rhaven różni się od nas tym, że posiada moc – oznajmiła Lola. – I dzieli się ona na trzy poziomy.
– Cztery – mruknął.
Im więcej się dowiadywałam, tym większy miałam mętlik w głowie. Lola mówiła dalej.
– Pierwszy polega na odebraniu wzroku, drugi na odebraniu słuchu...
– A trzeci na odebraniu czucia – dokończyłam. – Na czym polega czwarty?
– Czwarty sprawia ból – oznajmił ze spokojem Rhaven. – Największy ból, jaki poczujesz w życiu.
Serce zabiło mi mocniej.
– Dlatego nigdy nie powinnaś mnie irytować, Śnieżynko.
– Dlaczego ciągle ją tak nazywasz? – warknął Conall.
– Z tego samego powodu, dla którego ciebie nazywam kundlem – odparował Rhaven.
Zignorowałam ich.
– Skoro to poziomy... – Przełknęłam z trudem ślinę. – Możesz od razu sprawić komuś ból, czy musisz najpierw przez nie przejść?
– Wszystko po kolei – odpowiedział. – Nie potrafię pominąć żadnego z poziomów.
Chociaż tyle. Przynajmniej mogłam się mentalnie przygotować, jeśli zdarzy się to ponownie. A miałam wielką nadzieję, że nie. To, co zrobił, było cholernie przerażające.
– Wróćmy do twojego pytania – powiedział Rhaven i zwrócił się do Loli. – Pokaż jej jak zmienia się nasz wygląd w formie pośredniej.
Lola spojrzała na niego z paniką w oczach, a ja poczułam jak ponownie ogarnia mnie strach. Myślałam, że się ich nie boję, ale po pokazie mocy Rhavena, nie wiedziałam, czego się spodziewać.
– Nie umiem utrzymać formy pośredniej – szepnęła.
– Dasz radę.
Lola posłała mu sceptyczne spojrzenie, ale zamknęła oczy i zmarszczyła w skupieniu brwi. Patrzyłam na nią uważnie, a jej delikatne rysy twarzy wyostrzyły się. Skóra zafalowała i miałam wrażenie, że na moich oczach staje się grubsza. Uniosła powieki, uśmiechając się lekko.
– I to tyle? – spytałam, patrząc w czarną otchłań jej oczu. – Przed tym uciekali ludzie?
– Uśmiechnij się – mruknął do siostry Rhaven.
Lola skupiła na mnie wzrok, po czym rozciągnęła twarz w uśmiechu, ukazując zęby.
Wcisnęłam się mocniej w fotel. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, gdy zobaczyłam zakończenia jej zębów. Każdy jeden był ostry jak nóż. To nie był zwykły uśmiech. Lola ukazała mi przerażający uśmiech z zębów wyglądających jak szpikulce.
Okej, teraz już rozumiałam, dlaczego żołnierze uciekali w popłochu przed Wilhelmem. Zamknęłam na chwilę oczy i odetchnęłam płytko. Nie spodziewałam się tego. Cholera jasna, naprawdę się tego nie spodziewałam.
– Potraficie latać, tak jak pierwszy velip? – zapytałam, kiedy w miarę doszłam do siebie.
– O! Chcesz zobaczyć skrzydła? – Wyprostowała plecy, a ja nadal nie mogłam wyjść z szoku, że tak wyglądała ich pośrednia forma.
– Macie skrzydła? – wydusiłam. Sądziłam... W sumie sama nie wiem, co sądziłam.
Skinęła głową, a jej skóra ponownie zafalowała. Lola westchnęła ciężko i wróciła do człowieczego wyglądu.
– Pokażę ci je innym razem. – Uśmiechnęła się nieznacznie, a jej wzrok powędrował w stronę Conalla.
Och, czyli naprawdę się nie lubili.
– Czyli ty nie potrafisz tego, co Rhaven – zwróciłam się do niej, a mój głos nie brzmiał tak mocno, jakbym chciała. – Jakie w takim razie masz umiejętności?
– Latanie, siła, szybkość. Nic wielkiego.
– A ty? – spytałam Conalla. – Co potrafisz?
– Nie posiadamy czegoś takiego jak forma pośrednia. Przemieniamy się tylko i wyłącznie w wilki, jednak Pradawna mogła zmieniać, co tylko chciała.
– Pradawna?
– Nazywamy tak pierwszych z naszych gatunków – pospieszyła z wyjaśnieniem Lola. – Dali nam życie, a sami przestali istnieć. Pradawni.
Pokiwałam głową i na powrót skupiłam się na Conallu.
– Pradawna mogła zamieniać się w inne zwierzęta?
– Nie. Potrafiła przemieniać zęby, kończyny czy kawałek skóry, bez konieczności zmieniania całej formy na wilka. My tego nie umiemy.
W mojej głowie powstał obraz człowieka z łapą wilka i nie wiedziałam, czy bardziej mnie to przerażało, czy bawiło.
– Tak samo jak velipie jesteśmy silni i szybcy. W końcu powstaliśmy, żeby ich zniszczyć. – Posłał rodzeństwu krzywy uśmieszek. – Ich zmieniona skóra nic nie daje, kiedy mierzą się z naszymi kłami. Mogą latać, ale my potrafimy skakać. Wysoko.
– Zapomniałeś dodać, że lubicie odbijać się od drzew – powiedział z sarkazmem Rhaven, a wilk zmrużył oczy.
– Wasze skrzydła są bezużyteczne w walce, kiedy się zmieniamy...
– Och, proszę cię. – Rhaven przewrócił oczami. – I co jeszcze? Może wygrywacie wszystkie walki? Nie zliczę ilu z was już zabiłem, a podobno to wy mieliście się nas pozbyć. Jakoś kiepsko wam to wychodzi.
– To nasze zadanie. Nie spoczniemy, dopóki nie zabijemy każdego velipa.
Gwałtownie zwróciłam głowę w stronę Conalla, zaskoczona jego nienawistnym tonem.
– Proszę – zachęcił czarnooki. – Pochwal się swoją misją, śmiało. Grace na pewno jest ciekawa, czym tak naprawdę się zajmujecie.
Wilk spojrzał na mnie.
– Od początku naszą misją było pozbycie się velipiów. Sprawienie, żeby zniknął każdy jeden. Nie są w stanie żyć w zgodzie z ludźmi w przeciwieństwie do nas. Nie potrafią się wpasować. Nie zmieniają się, a ludzie zmieniają się każdego dnia. My starzejemy się tak samo jak wy. To, że siedzę z nimi w jednym pomieszczeniu jest wyrazem mojej dobrej woli.
– A to, że siedzisz i oddychasz jest wyrazem mojego lenistwa – oznajmił Rhaven nonszalanckim tonem. Kiedy spojrzał na Conalla, widoczny w jego oczach chłód sprawił, że zadrżałam. – Jeszcze jedno złe słowo o mojej rasie, a specjalnie pofatyguję się i umoczę ręce w twojej krwi.
Odetchnęłam drżąco. Rhaven potrafił być przerażający. Siedzieliśmy w ciszy, naruszanej tylko przez trzaskanie ognia w kominku, a mieszaniec i walq toczyli walkę na spojrzenia. Jeszcze raz przeanalizowałam wszystko, czego się dowiedziałam i zdałam sobie z czegoś sprawę.
– Moment... – zaczęłam. – Jeśli wiedzieli o was ludzie, to co się stało, że teraz nikt nie ma o was pojęcia?
Rhaven i Conall wymienili spojrzenia, po czym odezwał się ten pierwszy:
– To nie tak, że jesteśmy niezniszczalni, Śnieżynko. Kiedy pierwsza panika i strach minęły, ludzie zorientowali się, że mają przewagę liczebną. Prioria i Wilhelm byli pierwszymi. Nie dało się ich zabić, tak stworzyły je wiedźmy. Jedynie utworzone przez nie miecze mogły zabić Pradawnych.
– Jednak potomstwo Wilhelma i przywrócony gatunek nie byli tak potężni jak oni – dodała Lola. – Ludzie zdali sobie sprawę, że można ich zabić.
– Przez kilka lat toczono walki, żeby nas wytępić, lecz co jak co, byliśmy silniejsi niż ludzie – podjął dalej Conall. – Dosłownie zostaliśmy stworzeni do walki. Nie wszyscy z nas byli potworami, niektórzy chcieli wieść normalne życie, tworzyć rodziny. Przez ciągłe prześladowania nie mogli tego zrobić, więc zarówno walqi, jak i velipie ukryły się w lasach i górach. Nie chcieli zabijać ani być utożsamiani z bestiami, lecz ludzie nie wierzyli w ich dobre intencje. Kiedy tylko dowiadywali się, że ktoś jest walqiem lub velipem, polowali na niego i podobnie jak wiedźmy, palili na stosie.
– Zniknięcie było ich jedyną opcją na spokojne życie. – Twarz Loli wyrażała smutek. – Mijały lata, umierały pokolenia, aż w końcu bestie z Wielkiej Wojny stały się tylko bajkami opowiadanymi przy ognisku.
– Wtopiliśmy się między ludzi, a oni nigdy się nie zorientowali – kontynuował Rhaven. – Żyjemy między wami od tamtego czasu, a wy pozostajecie ślepi na nasze istnienie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro